Elon Musk

Elon Musk i rządy w kosmosie

Gdy Stany Zjednoczone, Rosja, Chiny i Unia Europejska męczyły się nad wysłaniem ładunku użytecznego w przestrzeń kosmiczną, Indiom udało się rozpocząć misję orbitera marsjańskiego za jedyne 74 mln dolarów. Według Narendry Modiego, premiera Indii, kilometrowa przejażdżka autorikszą w Ahmadabadzie kosztuje 10 rupii za kilometr, a Indie dosięgnęły Marsa za 7 rupii za kilometr.

W marcu 2018 r. na festiwalu South by Southwest (SXSW) w Austin, w stanie Teksas, Elon Musk ogłosił, że SpaceX zamierza wysłać pierwszy „statek międzyplanetarny” na Marsa w pierwszej połowie 2019 r. Musk jest znany z wyznaczania wyśrubowanych – ktoś mniej uprzejmy rzekłby „nierealnych” – terminów realizacji projektów, które odzwierciedlają jego rozmach jako twórcy innowacji. Obserwatorów jego poczynań charakteryzuje zatem mieszanka braku zaufania w pierwotnie zapowiadane terminy z pełną wiarą w jego zdolność do realizacji projektu na czas.

W końcu Musk jest twórcą firm PayPal, Tesla, SolarCity, SpaceX i the Boring Company: gigantów, które namieszały na rynku. Założenie nawet jednej z tych firm stanowiłoby historyczne osiągnięcie, a słowa kogoś, kto może wpisać je wszystkie do swojego CV, na pewno wzbudzają uwagę innych. Co ważne, Musk ma do przekazania coś więcej niż tylko nudne dane, jak kwartalne prognozy produkcji pojazdów (choć jak przyznaje, jemu samemu podnoszą one ciśnienie). Jego rozważania dotykają ważkich tematów, takich jak zagrożenia, jakie sztuczna inteligencja niesie dla ludzkości, hipoteza, że żyjemy w symulowanej rzeczywistości czy nieuchronność trzeciej wojny światowej. Albo – jak na festiwalu SXSW – tego, w jaki sposób można posłać ludzi na Marsa.

Większość informacji prasowych na ten temat koncentruje się na kwestiach technicznych. To oczywiste – jeszcze dziesięć lat temu nie byliśmy nawet pewni, czy w ogóle istnieje bezpieczny sposób, aby wysłać ludzi na Czerwoną Planetę. Ale jeśli Musk ma rację, jesteśmy o kosmiczne mgnienie oka od urzeczywistnienia tej wizji, nawet jeśli jego prognozy i rzeczywistość nieco od siebie odbiegają.

Zatem techniczne aspekty podróży na Marsa to jedno. Jednak równie ważną kwestią jest to, jak mogłoby wyglądać życie na Marsie, a konkretniej – jak na tej planecie miałoby funkcjonować społeczeństwo. Szef SpaceX nie stroni od żadnego z tych tematów.

Życie na Marsie

Elon Musk przewiduje istnienie marsjańskiej kolonii liczącej milion dusz. Naturalnie wcześniej na Czerwoną Planetę przybędzie grupa zuchwałych, sprawnych i nieustraszonych pionierów. Wyprawa na Marsa będzie znacznie bardziej niebezpieczna dla tych, którzy przybędą tam jako pierwsi. Przywodzi to na myśl ogłoszenie, jakie sir Shackleton zamieścił, szukając śmiałków towarzyszących mu w eksploracji Antarktyki: „Czekają cię znój, niebezpieczeństwo i duża szansa, że nie wrócisz stamtąd żywy. Tym, którzy przetrwają, gwarantujemy nieziemską ekscytację”.

Wieści od pierwszych kolonizatorów Marsa z pewnością nie rozgrzeją nas do czerwoności w związku z niuansami międzyplanetarnych rządów. Ważniejsze będą inne sprawy – marsjańskich pionierów będą zaprzątać kwestie przetrwania i nietrwałości budowanej cywilizacji. Samo wysłanie ludzi w te odległe rejony będzie niemożliwie drogie, nawet jak na standardy Muska (200 tysięcy dolarów na głowę), nie mówiąc już o ich utrzymaniu, gdy dotrą do celu. I nie będzie to wycieczka turystyczna – ci, którzy polecą, będą musieli wybudować całą infrastrukturę niezbędną do przetrwania.

Pierwsza grupa eksploratorów będzie musiała zapewnić sobie najbardziej podstawowe warunki do przetrwania – powietrze, wodę, żywność, schronienie. Kolejna fala będzie ulepszać te warunki, korzystając z wiedzy i kreatywności. Inżynierowie, naukowcy i lekarze spróbują przekształcić Marsa z planety, na której można przeżyć, na taką, na której można żyć. Jest to różnica subtelna, acz znacząca.

Wraz ze wzrostem populacji kolonia prawdopodobnie zacznie przypominać duże miasta, jakie rozsiane są po całej naszej planecie. Kolonizatorzy nie będą się co prawda spodziewać tego samego, co niesie ze sobą życie w Nowym Jorku czy Tokio, ale z pewnością zaczną oczekiwać więcej, niż może zaoferować stacja badawcza na Antarktydzie. Wkrótce niezbędny personel ustąpi miejsca – prawdopodobnie w tej kolejności – bogatym turystom, przedsiębiorcom, migrantom ekonomicznym, poszukiwaczom przygód i okazji, a także… przestępcom.

Jeżeli zarysowany powyżej możliwy przebieg zdarzeń nie przedstawia się Wam szczególnie optymistycznie, nie zapominajcie, że ta perspektywa zakłada kolonizację prowadzoną przez SpaceX – amerykańską firmę, której prezes uważa, że sprawczość jednostki i swoboda działania to jedne z najdonioślejszych osiągnięć cywilizacji. Nie ma powodów, by uważać, że wizja Muska jest nieuchronna.

Inni uczestnicy kosmicznego wyścigu

Sam Elon Musk twierdzi, że inne firmy powinny konkurować z nim o kolonizację nowej planety. Ale dlaczego Musk przewiduje konkurencję przedsiębiorstw na Marsie? Do niedawna loty kosmiczne były domeną państw narodowych, czyli organizacji wystarczająco dużych, by móc przeznaczyć ogromne środki niezbędne do prowadzenia takich misji. SpaceX może być kierowana przez pełnego motywacji i sprawnego lidera, ale jej napędem są dziesiątki instytucjonalnych i indywidualnych inwestorów, o których względy firma starała się przez ostatnie 12 lat. Ten rodzaj finansowania wymaga dedykowanych zespołów pozyskujących środki, ścisłych terminów realizacji projektów i możliwych do przeprowadzenia strategii wyjścia. Ale SpaceX i jej konkurenci to niejedyni liczący się gracze.

Państwa narodowe są w większości stosunkowo mało obciążone pozyskiwaniem środków czy benchmarkami. Administracje demokratycznych społeczeństw raczej nie mogą przeznaczyć, powiedzmy, 25 proc. przychodów z budżetu na eksplorację kosmosu. Na przykład całkowity budżet NASA na 2017 r. (wyłączywszy eksplorację Marsa) wyniósł 19,3 mld dolarów, inaczej mówiąc – 0,5 proc. budżetu federalnego Stanów Zjednoczonych.

Według niektórych obserwatorów budżet programu kosmicznego Chin wynosi mniej więcej 3 mld dolarów, czyli mniej niż 0,1 proc. budżetu tego kraju. Przy czym Chiny chętnie wykorzystują niewyraźną linię graniczną między sektorem prywatnym a przedsiębiorstwami państwowymi, co zniekształca obraz ich rzeczywistych nakładów. W przeciwieństwie do państw zachodnich Chiny mogą swobodnie zlecać innowacje sektorowi prywatnemu i nagradzać rodzące się firmy państwowe ogromnymi wpływami z podatków.

Oczywiście Stany Zjednoczone i Chiny to niejedyni uczestnicy kosmicznego wyścigu. Rosja, Unia Europejska, a ostatnio także Indie – wszystkie te kraje są obecne na międzyplanetarnej scenie. Rosja może mieć problemy z utrzymaniem się w stawce w dłuższej perspektywie. Nie ze względu na brak know-how – w końcu to Rosjanie byli pierwszym społeczeństwem, które powiodło nas w kosmos. Ale program kosmiczny jest programem państwowym i tak prawdopodobnie zostanie, o ile system rządów się nie zmieni. Budżet Rosji w nieproporcjonalnie wielkim stopniu zależy od sektora naftowo-gazowego. A ten strumień przychodów cierpi wskutek pojawienia się nowych źródeł ropy i gazu, jak również z powodu globalnego odwrotu od paliw kopalnych. Zatem zdolność Rosji do konkurowania w przestrzeni kosmicznej w długiej perspektywie zależy w dużej mierze od zdolności jej rządu do zdywersyfikowania przychodów państwa.

Europejska Agencja Kosmiczna (ESA) to najsprawniejszy konkurent NASA i SpaceX, przynajmniej na papierze. To partnerskie przedsięwzięcie 22 państw członkowskich Unii Europejskiej, które odpowiada za znaczny wkład w Międzynarodową Stację Kosmiczną, misję Mars Express, a ostatnio także misję Rosetta – ambitną i częściowo udaną próbę osadzenia lądownika na komecie 67P/Czuriumow-Gierasimienko, ponad 300 milionów mil od Ziemi. ESA byłaby zdolna do spektakularnych przełomów – nie tylko z naukowego, ale też biurokratycznego punktu widzenia.

Tymczasem gdy Stany Zjednoczone, Rosja, Chiny i Unia Europejska męczyły się nad wysłaniem ładunku użytecznego w przestrzeń kosmiczną, Indiom udało się rozpocząć misję orbitera marsjańskiego za jedyne 74 mln dolarów. Według Narendry Modiego, premiera Indii, kilometrowa przejażdżka autorikszą w Ahmadabadzie kosztuje 10 rupii za kilometr, a Indie dosięgnęły Marsa za 7 rupii za kilometr. To jest absolutnie niesamowite. Jest to również świadectwo zdolności państwa narodowego do osiągnięcia celu zgodnego z jego wszystkimi dostępnymi zasobami i opierającego się na tych zasobach. Indyjska misja na Marsa kosztowała mniej niż wyprodukowanie przez studio Warner Bros filmu Grawitacja, który miał premierę w 2013 r.

Zakładając, że SpaceX, Stany Zjednoczone Ameryki, Chiny, Unia Europejska, Rosja i Indie są wszystkie potencjalnymi graczami w kosmicznym wyścigu, do tej grupy mogłoby dołączyć także kilka innych firm. SpaceX może być pionierem w tej materii, ale prawdopodobnie znajdzie swoich następców.

Największe pytania wokół międzyplanetarnej kolonizacji

Czy będą koordynować logistykę tej ludzkiej kolonii z poziomu Ziemi? Czy będą się skupiać wokół tych samych stref i gromadzić swoje zasoby i talenty? Czy skupią się na podziale terytorium niczym XIX-wieczni europejscy kolonizatorzy? Czy będą rywalizować o technologiczną, militarną i gospodarczą dominację? Który model kolonizacji będzie promować każdy z tych podmiotów?

Gdyby zapytać Elona Muska, odpowiedź byłaby następująca: Najbardziej prawdopodobną formą rządów na Marsie będzie demokracja bezpośrednia, nie przedstawicielska. To znaczy, że ludzie będą głosować bezpośrednio w określonych sprawach. Moim zdaniem taka opcja będzie lepsza, ponieważ demokracja bezpośrednia daje znaczenie mniej możliwości korupcji niż przedstawicielska.

Ale jak głęboko Musk tak naprawdę przemyślał kwestię rządów w kosmosie? On sam z pewnością chce sprawiać wrażenie, że dogłębnie. Podczas gdy my, zaprzątnięci przyziemnymi sprawami ludzie, prowadzimy wojny o definicję naszej indywidualnej i grupowej tożsamości – kwestie bez znaczenia z egzystencjalnego punktu widzenia – albo o „jeden przykry problem za drugim”, Musk wydaje się pochłonięty kwestiami, które sam określa jako inspirujące cele lepszej ludzkości.

Szef SpaceX wypowiada się na temat zagrożeń związanych ze sztuczną inteligencją – amorficzną technologią, o której przeciętny człowiek wie tyle, ile obejrzał w filmach science fiction – ale ledwie kilka tygodni temu odkrył, że na Facebooku są profile poświęcone jego firmom. Wizjonerzy często mają zaskakująco wąskie pole widzenia.

Być może naprawdę bardziej zajmuje go naukowa strona tego wszystkiego. Być może bardziej pochłaniają go misje, które mają startować szybciej niż faktyczna misja na Marsa, bez względu na to, kiedy miałaby się ona odbyć. Być może na pierwszym miejscu stawia bardziej to, co chciałby zobaczyć na Marsie, niż to, co wydaje się najbardziej prawdopodobnym scenariuszem marsjańskich rządów.

Nie chcę zbytnio wchodzić w psychoanalizę prezesów z Doliny Krzemowej, ale być może wszystko to ma swoje źródło w aspiracjach: Musk wyczuwa ducha czasu – i toksyczność naszej polityki – i wierzy, że jego cel jednoczy nas w jednym z naszych najbardziej fundamentalnych pragnień – odkrywania wszechświata.

Popularność Muska wynika częściowo z jego dużej dbałości o to, by nie zostać wciągniętym w politykę, która obecnie wkracza w każdą, najmniejszą dziedzinę naszego życia. Tylko czy wiara w to, że nie zabierzemy naszych problemów do nowej kolonii oddalonej o miliony mil stąd, nie jest nazbyt optymistyczna?

Można być niemal pewnym, że ramy społecznego funkcjonowania, które ustanowimy na Marsie, nie będą odporne na zmienne koleje życia, jakie znamy z Ziemi. Nasze marsjańskie kolonie prawdopodobnie będą przypominać naszą własną planetę pod względem trendów, ludzkich skłonności i zasad – zarówno tych spisanych, jak i niepisanych. A największy wpływ na kształt życia na Czerwonej Planecie będą miały zdarzenia chronologicznie najbliższe misji na Marsa.

Zastanówmy się zatem, co może przynieść przyszłość, jak mogą wyglądać zdarzenia, które będą miały miejsce w momencie kolonizacji Marsa.

W 2038 r. budżet federalny Stanów Zjednoczonych niemal w całości pochłonęły trzy obowiązkowe elementy: opieka zdrowotna, świadczenia emerytalne i obsługa długu. Wszelkie „uznaniowe” wydatki, takie jak wojsko, infrastruktura, edukacja, nauka, energia elektryczna czy program kosmiczne, wymagają dalszego zadłużenia. To podkopuje zaufanie do gospodarek, których podstawą są transakcje denominowane w dolarze. Inwestorzy uciekają do bezpieczniejszych przystani, wśród których prawdopodobnie znajdą się chiński juan, kryptowaluty czy rynek towarowy. Skutki uboczne rosną, gdy rynki międzynarodowe próbują odpowiadać transformacją na zwiększone wahania.

W wielu dziedzinach Chiny przewyższają Stany Zjednoczone jako globalne supermocarstwo. Powstała tam prężna klasa średnia, dla której dobrobyt to pewnik dany raz na zawsze i która naturalnie skupia się na jeszcze większym samostanowieniu. Setki milionów turystów z Chin zwiedzają świat i stykają się ze społeczeństwami nieobciążonymi tą samą cenzurą i represjami politycznymi, których doświadczają w kraju. Ta ogromna dysproporcja skutkuje wewnętrzną presją polityczną, którą Komunistyczna Partia Chin próbuje skierować w bardziej defensywne strony, takie jak nacjonalizm. Krajowe ruchy antyestablishmentowe, uciekając przed represjami w kraju, promują popularne ponadnarodowe ideologie.

Panuje totalna inwigilacja, praktycznie nieograniczona. Prywatność to staroświeckie zjawisko pielęgnowane przez małą i zmarginalizowaną grupę samotników, nowoczesnych luddystów oraz społeczności niemające dostępu do nowoczesnych technologii. W społeczeństwach niedemokratycznych pełna transparentność jest wymuszana dekretami rządowymi w imię bezpieczeństwa i społecznej spójności. W społeczeństwach demokratycznych inwigilacja jest napędzana przez biznes w interesie pozyskiwania użytecznych danych rynkowych, przez konsumentów zaś w imię bezpieczeństwa. Tożsamość cyfrowa jest obowiązkowa, wymaga się jej do podróżowania, handlu i kontaktów z innymi ludźmi.

Nauka, medycyna i technologia stoją na najwyższym poziomie, ale dostęp do oferowanych przez nie korzyści nie jest równy. Najbogatsi tego świata modyfikują genetycznie swoje dzieci i wszczepiają chipy w ich ciała, podczas gdy najbiedniejsi wciąż walczą o dostęp do czystej wody, dróg czy opieki zdrowotnej. Rozwijające się gospodarki i odległe, niechronione terytoria przyciągają największe potęgi zmuszone radzić sobie z rosnącym zapotrzebowaniem na energię elektryczną oraz chcące zapewnić prymat swoich własnych form rządów. Całe gałęzie gospodarki, takie jak transport, przestawiają się na automatyzację. W rezultacie osoby mniej sprawne technologicznie nie są w stanie ponownie wejść na rynek pracy, co jeszcze bardziej pogłębia problemy ze spójnością społeczną i podstawami gospodarki.

Konflikty mają charakter narodowy i ponadnarodowy, ciągły, niejednoznaczny i asymetryczny. Rzadko przyjmują formę bezpośrednich konfrontacji militarnych i pozostawiają nieskoordynowane grupy niezdolne do zgromadzenia środków defensywnych.

Czy jest to zbyt ponury scenariusz?

Musk wyraził swoje zaniepokojenie prawdopodobieństwem wybuchu trzeciej wojny światowej i zagrożeniami ze strony sztucznej inteligencji. Obie te obserwacje można opisać jako samą esencję potencjalnych problemów opisanych powyżej. Niewiele jest rzeczy, które mogłyby storpedować próbę osiedlenia się na odległej planecie bardziej niż wojna światowa lub wrogie przejęcie przez sztuczną inteligencję. Ostatni wyścig kosmiczny został wywołany walką o globalną dominację militarną. Czy wysiłki na rzecz skolonizowania Marsa okażą się powtórką tamtych wydarzeń?

Technologia zawsze wprowadzała zamęt w nasze życie. Tyle że współczesna sieć powiązań między społeczeństwami i rozprzestrzenianie się nowych technologii są znacznie większym zagrożeniem dla dzisiejszego świata niż nowe technologie przeszłości były w swoich czasach. Tempo ewolucji dało poprzednim społeczeństwom dekady, jeśli nie wieki, na przystosowanie się do zmian, których dziś doświadczamy w ciągu kilku lat.

Dziś odpowiedzialni naukowcy muszą analizować, jak efekty ich prac oddziałują na otoczenie, czy są one etyczne, a także w jaki sposób mogą one wpłynąć na naszą wspólną przyszłość. Ciągła walka Marka Zuckerberga o utrzymanie w ryzach potęgi, jaką daje jego produkt, jest doskonałym tego przykładem.

Kiedy stawki są odpowiednio wysokie, niewiele osiągnięć technologicznych powstaje bez przygotowania planów awaryjnych na wypadek potencjalnej wpadki. Jednak w przeciwieństwie do handlu błędy w dziedzinie rządzenia są uwsteczniające, mają szeroki i często śmiertelny zasięg i cofają postęp na wszystkich frontach społecznych o całe lata, a nawet dekady. W odpowiednich warunkach konkurencja rodzi doskonałość – ale równie dobrze może być źródłem przemocy i opresji.

Twierdzenie, że demokracja bezpośrednia będzie „najbardziej prawdopodobną” formą rządów w przyszłej kolonii, jest niezmiernie optymistyczne. Bardziej niż takich wydumanych wizji rodem ze science fiction potrzebujemy wiedzy ekspertów i skrupulatnego planowania. Musk może być jednym z najbardziej prawdopodobnych kandydatów do bycia motorem ludzkiego wyścigu na Marsa, ale to wcale nie znaczy, że jest odpowiednią osobą do projektowania naszej przyszłości na tej planecie. Organizacyjne i strukturalne aspekty kolonizacji Marsa – w przeciwieństwie do jej naukowych i technicznych wyzwań – wymagają poważnej refleksji, a nie teoretycznych opowiastek z fotela przy kominku.

Kto ignoruje historię kolonizacji, jest skazany na jej powtórzenie

Historia pełna jest lekcji o pułapkach kolonizacji. Już samo to słowo przywołuje interpretację przeszłości, z której uzgodnieniem współczesna cywilizacja ma problem, ponieważ definiującym komponentem ziemskich wzorców osiedlania była różnorodność uczestniczących w nim grup: państw narodowych, ras, grup etnicznych, migrantów, uchodźców itd.

Wszystkie one miały jednak jeden wspólny mianownik – były to grupy ludzkie. Mars daje nam szansę na wzrastanie razem jako gatunek. Możemy przybyć do celu, nawet jako odrębne jednostki, i funkcjonować w ramach wyważonego modelu, który uwzględnia nasze zróżnicowane perspektywy i priorytety. Inne możliwe modele znamy już z historii: wyścig zbrojeń, otwarty konflikt, ludobójstwo.

Kolonizacja kosmosu nie musi skręcić w tę stronę. Ale żeby tak było, musimy już dziś mieć odwagę, by prowadzić sensowną, otwartą i szczerą debatę o wartościach i zasadach, które pomogą ludzkości przetrwać gorączkę i presję niezbędne do osiągnięcia prawdziwej prędkości ucieczki dla naszego gatunku.

Zdjęcie autora: Tomás SIDENFANDEN

Tomás SIDENFANDEN

Pisarz, inżynier. Współpracownik Medium i Arc Digital.

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 31.08.2024.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się