filmowa piątka Wiesława Kota

Filmowa piątka Wiesława Kota (8)

Film bywa lekarstwem dla tych, których nie stać na terapeutę. Albo stać, ale i tak wolą pójść do kina. Autorski przegląd nowości w kinach i na platformach streamingowych na weekend 2-3 grudnia 2023 r.

Niedźwiedzie nie istnieją, czyli irańskie Osiem i pół

★★★★

Iran 2022
reż. Jafar Panahi

Film o kręceniu filmu we współczesnym Iranie. Relacjonuje dwie równoległe historie miłosne. W każdej z nich kochanków nękają ukryte, a w Iranie nieuniknione, przeszkody. Gnębi ich na równi siła przesądów i opresyjna władza. Film Panahiego jest polityczny w takim sensie, że każdy film poruszający złożone kwestie moralne, obyczajowe czy filozoficzne w sposób nieunikniony staje się polityczny w kraju, gdzie o takich właśnie kwestiach decyduje wyłącznie panujący reżim. 

Autor całego przedsięwzięcia, Jafar Panahi, 3 lutego tego roku został zwolniony z więzienia po dwóch dniach strajku głodowego. W lipcu zeszłego roku został skazany na sześć lat pod zarzutem uprawiania propagandy wymierzonej w rząd. Kajdanki założono mu w prokuraturze, gdzie poszedł zapytać o innych aresztowanych kolegów-filmowców. Film „Niedźwiedzie nie istnieją” ukończył w zeszłym roku tuż przed aresztowaniem. Udało się go przemycić na Zachód, premierę miał na Festiwalu Filmowym w Wenecji, gdzie otrzymał Nagrodę Specjalną Jury. 

Tym razem refleksja reżysera i odtwórcy głównej roli obejmuje odpowiedzialność twórcy filmowego za przekazywanie sumiennego obrazu rzeczywistości. Panahi gra w „Niedźwiedziach” fikcyjną wersję samego siebie. Oto reżyser przycupnął w niewielkim miasteczku Joban, aby czuwać nad pracami własnej ekipy, która kręci film irański, ale za granicą, w nieodległej Turcji. Wszystko odbywa się w swoistej półkonspiracji. Władze udają, że nie wiedzą o tym, iż asystent reżysera przemyca przez granicę kręcone na bieżąco materiały na dysku, aby reżyser mógł wybrać i zacząć składać w całość interesujące go ujęcia. Władzę przymykają oko także na to, iż asystent przemyca samego reżysera, aby ten w Turcji wskazywał najbardziej odpowiednie lokalizacje zdjęć.

Kręcony przez ekipę Panahiego film ilustruje marzenia wielu młodych Irańczyków. Relacjonuje historię dwojga zakochanych, którzy próbują zdobyć fałszywe paszporty, aby uciec z opresyjnego kraju do Francji. Na tę historię nakłada się następna, która rozgrywa się w irańskiej miejscowości, gdzie reżyser się przyczaił. Bo oto tutaj młoda dziewczyna zmuszona jest do wyjścia za mąż za zupełnie sobie obcego i bynajmniej nie kochanego mężczyznę, z którym powiązały ją tradycyjne zaręczyny. Odbyły się, gdy oboje byli noworodkami, w momencie przecięcia pępowiny. O ich przyszłym związku zdecydowali wówczas rodzice obojga. W tej drugiej historii przemoc egzekwowana jest nie z zewnątrz, nie przez władze polityczne, ale niejako od wewnątrz przez autorytaryzm zakorzeniony w społeczeństwie irańskim. A granica, która rozdziela reżysera i jego ekipę, staje się na tym tle symbolem wszelkiego rodzaju ograniczeń, zarówno instytucjonalnych, jak społecznych czy obyczajowych współczesnego Iranu. Wszyscy w tym filmie szamoczą się w ciasnych granicach, którymi zostali osaczeni. Częściowo z winy polityki, częściowo skutkiem tradycji, częściowo na własne życzenie.

Symbolem są także owe niedźwiedzie umieszczone w tytule filmu. W Iranie niedźwiedź – na zasadzie obiegowego porzekadła – jest symbolem bliżej nieokreślonego, ale bardzo groźnego niebezpieczeństwa. I to mimo iż niedźwiedzi nikt w tych stronach od pokoleń nie widział. Porzekadło naprowadza na wniosek, że niebezpieczeństwa należy się bać na wszelki wypadek. Zaleca ostrożność, postawę wycofania i zachowawczej płochliwości. Tymczasem reżyser przypomina, że strach ma wielkie oczy. Niedźwiedzie tak naprawdę nie istnieją, a jeżeli da się je tu i tam zauważyć, nie należy się bać ich więcej niż to absolutnie konieczne.

Ta postawa, choć jedynie moralnie dopuszczalna, w Iranie bywała szczególnie trudna, także w kwestii sztuki filmowej. Kino od momentu zainstalowania się w tej części świata było rutynowo wykorzystywane przez aktualne władze jako narzędzie propagandy. Miało uświadamiać naród, iż aktualnie panujący są dla tego narodu najwyższym dobrodziejstwem. Poza tym ekran wzmacniał sentymenty narodowe i religijne. Pozbawione tego nacisku były tylko błahe filmy gatunkowe powielające zachodnie wzorce, adaptowane niezdarnie do perskich realiów. Stosunkowo liberalną epoką były dla kina czasów panowania dynastii Pahlawi, która sprawowała władzę w latach 1925-1978. Mohammad Reza Pahlawi, który panował od 1941 roku, miał ambicje wprowadzić Iran w orbitę świata zachodniego. Próbował zjednoczyć wieloetniczny naród pod hasłami modernizacji i sekularyzacji. W tym czasie najwięcej filmów Iran importował ze Stanów Zjednoczonych.

Niestety, ta tendencja została gwałtownie przerwana około roku 1978, wraz z nasileniem się nastrojów fundamentalistycznych i antyzachodnich. Kina zaczęto traktować na równi z nocnymi barami, bankami i domami publicznymi – jako „siedlisko zepsucia”. Do momentu sformowania islamskiego rządu (11.02.1979) zniszczono w Iranie 180 kin. W trakcie pożaru, który nastąpił skutkiem podpalenia kina w Amadanie, zginęło 400 osób. Obiekty będące w posiadaniu inwestorów amerykańskich czy francuskich znacjonalizowano. Wszystkie filmy poddano cenzurze. Z 2200 filmów na ekrany dopuszczono tylko 200, a i to w mocno okaleczonej wersji. Z irańskich i importowanych filmów wycinano sceny tańca, kobiecego śpiewu i najmniejsze aluzje do erotyki. Duchowy przywódca narodu Ajatollach Chomeini nie odżegnał się jednak całkowicie od sztuki filmowej, wskazał tylko – wzorem poprzedników – iż powinna ona umacniać ducha islamu. Przynajmniej tak, jak on sam tego ducha rozumiał.

Echa tego przesłania słychać w Iranie do dziś.

Kiedy stopi się lód, czyli długi cień dzieciństwa

★★★★

Belgia, Holandia 2023
reż. Veerle Baetens

Kobiecy dramat psychologiczny z Belgii. Jeszcze jeden obraz niezaleczonej traumy sprzed lat. Traumy kobiecej sfilmowanej przez kobietę. Film przypomina, że dzieci bywają okrutne, ponieważ same często nie doświadczyły jeszcze bólu i strachu. A jeżeli doświadczyły, to nie zdążyły jeszcze wypracować sobie odruchów współczucia. Skutkiem tego dzieci bywają zdolne do najgorszych czynów – niejako mimo woli. Kiedy jednak dotrze do nich, czego się dopuściły, często jest już za późno. I to „za późno” rozciąga się czasem na resztę życia.

Historia startuje od sceny potocznej. Oto dwudziestoletnia Eva (Charlotte De Bruyne), asystentka fotografa w Brukseli, prowadząca nudne, unormowane życie, pewnego dnia zastaje na swej skrzynce mailowej zaproszenie z małego miasteczka, z którego pochodzi. Ma się tam odbyć upamiętnienie jej dawno zmarłego przyjaciela. Eva już ma skasować wpis, ale dołączone do niego stare fotografie budzą w niej niejasną chęć powrotu. Decyduje się z oporami, ale także pod wpływem dręczącego ją, niejasnego na razie, przymusu. Zabiera ze sobą w podróż dużą bryłę lodu, która w trakcie jazdy musi się nieco nadtopić. Powoli rozumiemy, że ten dziwaczny bagaż ma znaczenie symboliczne. Tak naprawdę bryłą lodu stała się Eva w swym dorosłym życiu. A teraz ma nadzieję, że powrót w rodzinne strony i rozrachunek z sobą samą sprzed lat pozwoli tej bryle przynajmniej w jakimś stopniu odtajać.

Obraz zadawnionej traumy rozwija się powoli, na przewijanej w pamięci taśmie wspomnień. Mała Eva (Rosa Marchant) jest dziewczynką wycofaną, głównie z tego powodu, że zaznała w domu koniecznej w tym wieku czułości. Ojciec to pijak i grubianin skłonny do przemocy, wobec córki egzekwujący tylko despotyczne żądania. Matka, uległa i zastraszona, także ucieka w alkohol. W tej sytuacji dziewczynka lgnie do dwóch rówieśników, z którymi jest na tyle zaprzyjaźniona, iż dorośli nazywają ich Trzema Muszkieterami. 

Wszyscy troje powoli wychodzą z wieku sielskiego dzieciństwa. Chłopcy w sposób naturalny zaczynają się interesować dziewczętami, a zwłaszcza tym co je – w sensie fizycznym – różni od nich samych. Wymyślają zabawę, do której wciągają dziewczynki z sąsiedztwa. Polega ona na tym, że dziewczynce zadaje się zagadkę. Jeżeli ta nie da właściwej odpowiedzi, powinna zdjąć jakąś część garderoby, co może się ciągnąć aż biedaczka zostanie zupełnie bez ubrania. Przy czym chłopcy udają, że nie chodzi tu wcale o kwestię nagości, lecz o zwykłą zgrywę. Żeby uspokoić nagabywane dziewczęta, zapraszają na świadka Evę. W obecności innej dziewczynki te, które nie zgadły, czują się bardzie bezpieczne. 

Eva zresztą też przeżywa podobne zainteresowania; chciałaby czuć się atrakcyjna dla chłopców na nowy, już nie dziecięcy sposób, ale nie bardzo wie jak. Zbliża się do miejscowej piękności, która jest zamożniejsza z domu, więc jeździ konno, nosi się szykownie i przyciąga uwagę chłopców. Wzorując się na niej, Eva uczy się robić makijaż i dopasowywać garderobę, a wszystko po to, by zainteresować sobą Tima, chłopca, który jej się naprawdę podoba. Dlatego też zgadza się wprowadzać dziewczęta w fałszywe poczucie bezpieczeństwa, bo dla Tima, w którym się zakochała, zrobi wszystko. A tutaj „wszystko” oznacza tragedię. 

Film pokazuje brutalną prawdę o tym, jak dziewczęta i kobiety potrafią się nawzajem bezlitośnie ranić, byle tylko zyskać dostęp i przychylność chłopców i mężczyzn, na których im zależy. I od których, jak im się wydaje, zależy ich dalsze życie. Historia opowiedziana w filmie jest też oskarżeniem skierowanym w stronę tych dorosłych, którzy uważają, że dzieciństwo to raj, któremu nie należy narzucać zbytnich rygorów moralnych, a dzieci same, w miarę dorastania, nauczą się, co to normy społeczne, moralność, odpowiedzialność i sumienie. Kiedy jednak to sumienie zacznie ich rozliczać z dzieciństwa, bywa już za późno, a wyrzut sumienia wywiedziony z dzieciństwa rzutuje cieniem na całą resztę życia.

Nie od dziś wiadomo: często najbardziej groźni i nieludzcy są ci, którzy za wszelką cenę próbują się dopasować, zyskać uznanie, odrobinę ciepła i należną im porcję czułości. Bywa, że brakuje im tego tak bardzo, iż posuwają się do czynów okrutnych, wręcz nieludzkich.

Zaginiona/Missing, czyli cyfrowy ślad

★★★

USA 2023
reż. Nicholas D. Johnson, Will Merrick

Thriller elektroniczny. W nim internetowe tropicielstwo, które jako podgatunek filmu akcji ma już w zachodnim kinie swoją nazwę: found footage, czyli odnalezienie nagranego materiału, który wyświetli mroki całej intrygi. Jeszcze raz potwierdzenie znajduje tu obiegowa prawda, że nasze telefony i komputery osobiste wiedzą – i pamiętają! – o nas znacznie więcej niż byśmy sobie życzyli. A sporo z tego, co chcielibyśmy usunąć z dysku, okazuje się niewymazywalne, w dodatku mocno zawstydzające. Historia przeglądania Internetu, dobór piosenek na Spotify, zestaw tweetów oraz liczba i rodzaje osób, które cię w sieci „obserwują” – to tworzy nasz profil.

Dziewczyna imieniem June zderzyła się nagle ze ścianą. Oto Grace, jej niefrasobliwa matka, zaginęła gdzieś w interiorze w odległej Kolumbii, dokąd wybrała się ze swoim nowym chłopakiem. Oficjalne czynniki przyjmują do wiadomości, że uzyskała status „zaginionej”, ale międzynarodowa biurokracja nie jest w stanie sprowadzić jej z kraju tak pod każdym względem niepewnego, jakim jest Kolumbia. Tymczasem tysiące kilometrów od miejsca zaginięcia, w Los Angeles, jej córka umiera ze zgryzoty. Aby pomóc matce, wykorzysta jedyne narzędzie, którym posługuje się biegle: najnowszą – choć bynajmniej nie profesjonalną – technologią komunikacyjną. Przy jej pomocy spróbuje odnaleźć matkę zanim będzie za późno. Z tym że to „za późno” odsłoni zupełnie nową sytuację, na jaką dziewczyna nie była przygotowana.

Początkowo thriller startuje od samych pomyślnych wieści. Jest, nomen omen, czerwiec i June wybiera się na studia. Świetnie się składa, że jej mama jedzie odpocząć do Kolumbii, bo to dla dziewczyny oznacza co najmniej tydzień imprezowania bez nadzoru. Z tym że ten tydzień niebezpiecznie się przedłuża. W rezultacie June chwyta w rękę telefon i dosiada się do komputera, aby przeprowadzić ratunkowe śledztwo. A ono przebiega modułowo. Jeden z poznanych w sieci pomocników jest w stanie przejrzeć na jej prośbę zapisy z monitoringu. Inni śledzą trasy przelotów matki i jej chłopaka. Tymczasem jednak zagadki się mnożą. Dlaczego ów Kevin, chłopak mamy, ciągle odwiedza odludny dom w Nevadzie? Co to takiego „zielona mgła”, która pojawia się nad miastami na wschodnim wybrzeżu Stanów? 

Laptop jest tu niejako osobnym samodzielnym graczem, który staje się sprężyną całej fabuły, a jej widownia systematycznie się poszerza o użytkowników Tik-Toka i YouTube’a. A przecież opowieść nie ma nic wspólnego z nudną i męczącą relacją z poczynań kogoś, kto przez dwie godziny siedzi i stuka w klawiaturę. Przeciwnie – kamera śmiało wchodzi w cyfrowy świat, który okazuje się osobną rozbudowaną i całkiem interesującą sceną, na której akcja spiętrza się bardziej niż w niejednym thrillerze. A jeżeli już mowa o poszerzającej się widowni, to film podkreśla przekonanie, iż historia zamieszczona w Internecie z miejsca staje się towarem do kupienia, kontentem do oglądania. I teraz historię zaginionej Grace śledzi mnóstwo odbiorców, jak by to był najnowszy odcinek serialu. A jeżeli rozwijającej się fabule towarzyszy udokumentowane przekonanie, iż rzecz dzieje się naprawdę, w realu, zainteresowanie gwałtownie rośnie. 

Od strony konstrukcyjnej film sprostał całkiem niełatwemu wyzwaniu pokazania na ekranach skomplikowanej historii, która rozgrywa się na tabletach, zapisach kamer bezpieczeństwa, w e-mailach, w postach w mediach społecznościowych, we fragmentach filmów pokazywanych online i w innych podobnych przekazach. Ich błyskawiczne następstwo tylko dynamizuje akcję. Wypadki biegną szybko, jak w trakcie jazdy górską kolejką. 

Film kryje także całkiem poważny wsad dydaktyczny. Pokazuje na przykład jak łatwo byle nastolatek może uzyskać dostęp do zawartości przeciętnej poczty internetowej, do kont bankowych i innych poufnych elektronicznych danych. Jak bardzo ważne jest wdrażanie na każdym kroku „higieny cyfrowej”.

A i tak generalnym pytaniem, jakie zawisa nad filmem, jest to, które towarzyszy każdemu prawdziwemu thrillerowi od dziesięcioleci: jak dobrze znamy w gruncie rzeczy osoby nam najbliższe? 

Dopiero komputer musi nam podpowiedzieć, że w gruncie rzeczy czasem nie znamy ich wcale. 

Book club. Następny rozdział, czyli film czterogwiazdkowy

★★★★

USA 2023
reż. Bill Holderman

Cztery przyjaciółki: Diane (Diane Keaton), Vivian (Jane Fonda), Sharon (Candice Bergen) i Carol (Mary Steenburgen) w kontynuacji prymarnego filmu przenoszą swój Klub Książki do Wenecji. Każda z czterech gwiazd w sposób osobny i niejako na własną rękę czaruje widza swą charyzmą. Wszystko w ramach odkładanej przez całe życie wyprawy do Europy. Niby wszystko ma się odbywać w ramach odrabiania zaległości turystycznych, a przecież w nowym miejscu i w nowych okolicznościach damy niechcący odsłaniają wiele z tajemnic skrywanych nawet przed najbliższymi przyjaciółkami. Paniom dodaje też animuszu przeczytane we wcześniejszym filmie „Pięćdziesiąt twarzy Greya”, które obdyskutowały na wszystkie strony, wypijając przy okazji co najmniej galon wina. W dodatku na nowym gruncie sprawy zaczynają się komplikować, a to zmienia relaksujące wakacje w jazdę bez trzymanki.

Miejscem otwarcia na nowe życie staje się Rzym. I przypadek. Otóż jakimś cudem zaginęły damom wszystkie bagaże. Zmuszone są więc dokonać zakupów garderoby od zera, a nowe ciuchy otwierają nowe możliwości. To zresztą zmienia ciąg dalszy filmu w nieustającą rewię mody. Popijająca whisky emerytowana sędzia (Candice Bergen) prowokuje przyjaciółki: „Życie jest tym, co z niego zrobisz, więc zrób coś!”

Tło wypadków układa się w serię pocztówek z wakacji lub folder turystyczny przedstawiający od najbardziej korzystnej strony Rzym, Wenecję i Toskanię. Szlak przyjaciółek jest również tyleż turystyczny, co sztampowy. Podziwiają Schody Hiszpańskie, jedzą obiad na Piazza Navona, z upodobaniem oglądają posągi, zwłaszcza męskie, a już szczególnie te z uwydatnionymi atrybutami. No i strzelają sobie selfie raz za razem – jak nastolatki. Paplają przy tym nieważne rzeczy na nieważne tematy. No i te pieprzne docinki. Jane Fonda wpatruje się w rzymski posąg mężczyzny i rzuca od niechcenia: „Trzeba mu przyznać: wprawdzie ma dwa tysiące lat, ale wciąż jest twardy jak skała”. W sumie film mogłyby wykorzystać biura podróży do reklamowania Italii na całym świecie. 

Te tereny były już uczęszczane przez amerykańskie gwiazdy. Audrey Hepburn przeżywała tu swoje słynne „Rzymskie wakacje”. W filmie „Zaczęło się w Neapolu” Clarka Gable’a i miejscową szansonistkę połączyło gorące południowe uczucie, a Julia Roberts w filmie „Jedz, módl się, kochaj” odmieniła swoje życie dzięki pasjonującym smakom pasty i pizzy. No i jeszcze ten wiecznie młody numer muzyczny „Mambo Italiano”, wykonywany przez tyle gwiazd – od Brigitte Bardot, przez Rosemary Clooney, po Bette Midler – i ciągle nie do zdarcia.

Film niesie optymistyczne przesłanie dla widzów w wieku senioralnym, zwłaszcza dla pań. Ostatecznie średnia wieku aktorek wynosi 77 lat. I dorastanie każdego z nas można by mierzyć kolejnymi rolami tych wspaniałych aktorek. Przesłanie filmu brzmi: po siedemdziesiątce też mogą się przydarzyć interesujące rzeczy, byle znaleźć się we właściwym towarzystwie i w dostatecznie romantycznym miejscu. 

Seans wprawdzie ma być pokrzepieniem dla seniorek, ale przecież koleżeństwo, przyjaźń, poczucie bezpieczeństwa we wzajemnym towarzystwie są to potrzeby niezależne od wieku czy płci. Ludzie po prostu lubią przebywać w towarzystwie osób o podobnych poglądach, deklarujących analogiczne przekonania, okazujących pokrewne uczucia i zainteresowania. Więc jest to seans wzmacniający dla każdego.

Wysyła dobrą energię przy zastosowaniu całkiem nieskomplikowanego przesłania: powinnaś mieć kontrolę nad własnym życiem, niezależnie od tego ile masz lat.

Mafia Mamma, czyli mamuśka jak wykrzyknik

★★★

Wielka Brytania, Włochy, USA 2023
reż. Catherine Hardwicke

Brytyjska komedia kryminalna z wiodącym udziałem damskim. Kristin (Toni Collette) poznajemy w sytuacji wysoce dyskomfortowej. Wiek średni powoli przestaje już być wiekiem średnim. Na studia wyfrunął już syn, w którym znajdowała oparcie, a męża zdarzyło jej się przyłapać na romansie z byłą nauczycielką własnej latorośli. Na życie Kristin zarabia wprawdzie całkiem nieźle jako redaktor kreatywna w zespole marketingowym, ale dotknęła właśnie szklanego sufitu. Męskie grono specjalistów od reklamy nie akceptuje jej co bardziej finezyjnych pomysłów i zadowala się hasłami, które tłuką klienta w głowę jak obuchem. 

Na szczęście – choć tego do końca nie wiadomo – zjawia się zaproszenie z Italii. Jej włoski dziadek zmarł w Lazio i w ramach testamentu przekazuje jej swoją „winiarnię”. Kristin wyjeżdża więc do Rzymu w ramach programu terapeutycznego, który w Ameryce nosi skrótową – i filmową – nazwę „Eat & Pray & Love”. Prawda wychodzi na jaw dość szybko, ponieważ już w trakcie pogrzebu dziadka dochodzi do strzelaniny. Wszystko staje się jasne – odziedziczyła po nim lokalną mafię. W nową rolę pomaga jej się wdrożyć tajemnicza sekretarka zmarłego dziadka – posągowa Monica Bellucci. Monica zresztą gra tu jak zwykle – wygląda jak by w każdej scenie myślała o czymś zupełnie innym niż o tym, co wykonuje przed kamerą. Ale taki już jej urok.

W żyłach Kristin płynie krew lokalnego mafiosa, a kodeks honorowy nakazuje przekazanie władzy w ręce „dziedziczki krwi”. I teraz Kristin zaczyna mieć wybór: albo wycofa się od tej działalności, która przecież jest jak najbardziej sprzeczna z jej światem wartości, albo wreszcie zrobi w życiu jakiś poważny krok naprzód. To znaczy z korporacyjnego wypłosza będzie musiała się zmienić w pełną energii i determinacji administratorkę struktur przestępczych. Łatwo powiedzieć, o wiele trudniej wykonać. Zwłaszcza, że jako szefowa mafii musi przeprowadzić kampanię przeciwko organizacji konkurencyjnej wywodzącej się z Rzymu. Początkowo nie ma pojęcia, jak to zrobić, zwłaszcza że nie oglądała nawet „Ojca Chrzestnego”. 

Na szczęście mafia nie jest tutaj aż tak krwawa, jak w filmach amerykańskich. Pozostaje czymś w rodzaju rzymskiego folkloru, łatwiejszego sposobu na życie. Na dodatek jest akceptowana przez społeczność jako coś w rodzaju lokalnego dziedzictwa kulturowego. Sporo tu kanonicznych obrazów mafijnych, na przykład podczas strzelaniny oglądamy krew, która spływa na rozkwaszone pomidory na włoskiej ulicy. Widzieliśmy, ale dziękujemy.

Do tej pory Kristin była niewidoczna dla wszystkich dookoła. No, to teraz stała się głośna i ważna. Jak wykrzyknik.

Wiesław Kot

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 31.08.2024.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się