Ptaszyn
Fot. Jan MALEC/Forum

Jan Wróblewski. Jan Ptaszyn Wróblewski. Ptaszyn. Ptak. Ptaszysko. Pterodaktyl…

Dziś rano odszedł mój Mistrz, Bohater, Opiekun, Mentor, który zaufał mi i zaopiekował się 19-letnim bezczelnym młokosem. Twórca całej epoki w jazzie i polskiej kulturze en masse.

Gigantyczny saksofonista tenorowy i barytonowy, niegdyś klarnecista, kompozytor pełną gębą, aranżer poziomu światowego, radiowiec-wychowawca pokoleń, publicysta, a do tego fantastyczny kolega, gawędziarz, obdarzony nieziemskim wręcz dowcipem i pobłażliwą, inteligentną złośliwością. Zaczynał w Sekstecie Komedy, potem tworzył własne składy, każdy niezapomniany i nie-do-zastąpienia; kwartety, tria, kwintety, „Mainstream” (co-leaderowany wspólnie z innym wielkim niezastąpionym, Wojtkiem Karolakiem), legendarne i eksperymentalne Studio Jazzowe Polskiego Radia, czy też krotochwilne Stowarzyszenie Popierania Prawdziwej Twórczości „Chałturnik”. Pisał dla Alibabek, Andrzeja Dąbrowskiego (m.in. jedna z najpiękniejszych polskich piosenek napisana wespół z Agnieszką Osiecką – „Zielono mi”), własnym sumptem i własną ręką napisał i wydał w latach 80. „Xięgę Polskich Standardów Jazowych”, robiąc kserokopie i rozdając je zainteresowanym, czyli wszystkim, jeździł komponować, aranżować, dyrygować i grać solo z orkiestrami BeNeLuxu, Czechosłowacji oraz…

Ptaszyn był jedynym polskim muzykiem, który zagrał z Louisem Armstrongiem!

W 1958 roku został zaangażowany do International Newport Band, orkiestry stworzonej przez impresaria George’a Weina, a kierowanej przez Marshalla Browna, orkiestry, z którą zagrał i zaśpiewał sam Król.

W latach 80., w Monachium, na koncert zespołu Jarka Śmietany (kolejny wielki nieobecny), zespołu, w którym miałem zaszczyt grać wraz z m.in. Ptaszynem, przyszło dwóch czarnoskórych muzyków wraz z jednym korpulentnym białym palącym cygaro. Nagle ten ostatni podszedł do estrady, Ptak zerwał się na równe nogi i padli sobie w ramiona. To był właśnie George Wein. To, że Ptak go pamiętał, to zrozumiałe, ale że tamten pamiętał Ptaka po bez mała 40 latach, było znamienne i jak najlepiej o Ptaszynie świadczyło. Razem z Weinem przyszli trębacz Clark Terry i Plas Johnson, tenorzysta, który zasłynął w partii solowej oryginalnej wersji „Pink Panther” Henry’ego Manciniego. Po koncercie oniemiali słuchaliśmy rozmowy Ptaka z Weinem, pamiętali najdrobniejsze szczegóły z 1958 roku.

Ptaszyn zawsze pisał nuty ręcznie. Partytury, głosy, wszystko. To były najlepiej napisane nuty, z jakich zdarzyło mi się grać. Lepsze od niejednego wydruku. To samo twierdzi zresztą Henryk Miśkiewicz, rekomendacja wagi ciężkiej.

Ptak nazywał mnie Piekielnym Piotrusiem (postać wymyślona przez K. I. Gałczyńskiego). Kiedyś się o to boczyłem, później byłem z tego dumny, teraz będę za tym tęsknił do końca życia.

Smutek wielki. Zdematerializowało się zjawisko niepowtarzalne, kulturotwórcze, na dodatek odszedł fantastyczny facet. Zawsze będę wspominał Go z uśmiechem, nigdy nie pogodzę się z Jego brakiem.

Cytując Joe’go Williamsa – so long, fare well, see you later…

Tekst początkowo opublikowany we „Wszystko co Najważniejsze” [LINK]. Przedruk za zgodą redakcji.

Zdjęcie autora: Piotr BARON

Piotr BARON

Muzyk jazzowy. Współpracował z najwybitniejszymi artystami z Polski, Europy i USA. Nagrał dziewięć płyt autorskich. Nominowany do nagrody "Fryderyk" jako muzyk roku w 2000, 2004 i 2009. Recenzent i publicysta, autor kilkunastu publikacji naukowych. Od września dyrektor Polskiej Orkiestry Sinfonia Iuventus.

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 31.08.2024.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się