Izrael Netanyahu
Fot. Mike SEGAR / Reuters / Forum

Kiedy i czym skończy się ta wojna?

To nie jest wojna na przechytrzenie, usidlenie i zniechęcenie przeciwnika do walki. Ta wojna ma wyzerować przeciwnika, odciąć go od sojuszników i zadeptać jak pustynną żmiję.

Nie wiadomo, kto z kim walczy, kto podejmuje decyzje i kto nadzoruje ich wykonanie. Nie można powiedzieć, że wojna toczy się między Izraelem i Palestyną, ponieważ państwo palestyńskie nie istnieje. Nie jest to też wojna pomiędzy ugrupowaniem militarnym Hamas i siłami zbrojnymi Izraela, ponieważ ani Hamas, ani armia izraelska nie są autonomicznymi podmiotami prawa międzynarodowego. Czyli jest to wojna widmo lub wojna, której nie ma, co utrudnia negocjacje na temat pokoju. Z obu stron prowadzą ją ludzie uzbrojeni, którzy kierują swe pistolety maszynowe przeciw nieuzbrojonej ludności. Czyli masakra w biały dzień. 

Argument, że każda wojna jest tak okrutna i nieprzewidywalna, to pusty wykręt. Nie każda wojna wynika z celowego gmatwania relacji politycznych i administracyjnych przez wiele lat. To nie jest jedna z tych wojen, której w zasadzie nikt nie chce, ale których efekty dadzą się przewidzieć i ścierpieć. Większość tradycyjnych starć militarnych to wojny na odstraszenie i wyczerpanie przeciwnika. Od czasów generała von Clausewitza taka walka uznawana jest wprawdzie za działanie budzące lęk, ale pozostające na jakimś poziomie racjonalności. Ktoś coś traci, ktoś coś zyskuje, później następuje pokój. Obecne starcie na Bliskim Wschodzie to zupełnie coś innego. To nie wojna na przechytrzenie, usidlenie i zniechęcenie przeciwnika do walki. Ta wojna ma wyzerować przeciwnika, odciąć go od sojuszników i zadeptać jak pustynną żmiję.

Tworzenie stanów splątanych i mętnych pod względem prawnym uznawane jest czasem za sprytny zabieg polityczny, podobny w stylu do misternej partii szachowej. Mnożenie wątpliwości, tworzenie sytuacji niezwykłych i niedających się rozplątać daje nadzieję na znalezienie nieznanych wcześniej rozwiązań, może lepszych niż wszystkie inne dotąd. Jednak by wprowadzać tak zawiłe sztuczki, trzeba mieć jakiś pomysł na zawarcie pokoju. Na Bliskim Wschodzie nikt go nie ma. Tam czeka się cudu i liczy na rozwiązanie noszące znamię historycznego przewrotu. Albo ma zniknąć Izrael, albo ma zniknąć arabska Palestyna i wszyscy mają być zadowoleni. To dość naiwne oczekiwanie, ponieważ Palestyna jako państwo w ogóle nie istnieje. To tylko pseudoprawna konstrukcja, z którą nie wiadomo, co robić. Jej dziwaczny i nieokreślony status miał zapewne uspakajać potencjalnych wrogów. Kraj pozbawiony państwowości wydawał się zbyt wiotki, by stwarzać zagrożenie, choć jednocześnie Palestyna miała być rzekomo dość silna, by umieć o siebie zadbać. Teraz wszyscy widzą, że przyjęty status państwa namiastkowego tylko ułatwia agresję w jego imieniu i przeciwko jego istnieniu. Ten twór poplątany, nieuchwytny i nie do obrony stał się nagle bolesnym cierniem w boku słonia.

Czym jest Palestyna? Na obszarze nazywanym Zachodnim Brzegiem Jordanu istnieje od trzydziestu lat tymczasowa struktura administracyjna, która powstała na mocy porozumienia palestyńsko-izraelskiego z 1993 roku. To porozumienie wyróżnia trzy strefy (za Wikipedią): strefę A, obejmującą większe miasta na terenie określanym jako Zachodni Brzeg Jordanu i Strefę Gazy; strefę B, obejmującą osiedla arabskie objęte militarną kontrolą Izraela; i strefę C, czyli osiedla izraelskie pod całkowitą kontrolą Izraela, obiekty wojskowe i miejsca o znaczeniu strategicznym (np. Dolina Jordanu).

Mówiąc to samo inaczej, strefa A to warunkowa autonomia arabska, strefa B to lokalna autonomia arabska w enklawach otoczonych przez tereny Izraela, strefa C to niby-arabska strefa bez jakiejkolwiek autonomii. Żadne państwo tak nie wygląda. Na mapie Zachodni Brzeg przypomina potłuczoną glinianą skorupę. Są tam osiedla arabskie z własnym lokalnym zarządem, poprzecinane liniami komunikacyjnymi nadzorowanymi przez Izrael. Jedyną całością wykluczoną spod nadzoru Izraela była do zeszłego miesiąca Strefa Gazy. Ta strefa formalnie pozostawała pod nadzorem Izraela, ale nadzór nie był sprawowany – rzekomo dla zwiększenia autonomii osiedli arabskich. A może nawet w imię przyjaźni i pokoju. Ten skrawek ziemi nieproporcjonalnie mały w stosunku do palestyńskich potrzeb pozwolił organizacji partyzanckiej Hamas zbudować system podziemnych korytarzy, łączących w całość magazyny zbrojeniowe, składy żywności i urządzenia pomocnicze nieznanego przeznaczenia.

Izrael okazywał cierpliwość, palestyńska ludność pozorną bezstronność i wytrzymałość. To kruche porozumienie, podsycane wzajemną nienawiścią, nie wytrzymało próby czasu. Na początku października 2023 roku arabska partyzantka dokonała wypadu na ludność Izraela bawiącą się na festiwalu muzycznym w bezpośrednim sąsiedztwie Strefy Gazy. Żołnierze Hamasu wzięli kilkuset zakładników, maltretując ich przy okazji, poniżając i niekiedy zabijając dla postrachu. Wybuchły walki między Izraelem i Hamasem, czyli między państwem niepodległym i organizacją podziemną w sensie dosłownym i przenośnym. Próba udawania, że Hamas nie istnieje, zakończyła się katastrofą humanitarną. Hamas jest niezależny i nieprzewidywalny właśnie dlatego, że nie podlega nikomu. Niby pełni funkcję sił zbrojnych Palestyny, ale Palestyna nie jest państwem. Izrael nie ma z kim pertraktować, bo jego przeciwnik jest wszędzie, ale pozostaje niewidoczny.

Palestyna jest osobnym tworem politycznym i jednocześnie jej nie ma, ponieważ nie jest uznawana za państwo. Zgodnie z konstytucją uchwaloną w roku 1994 ma prezydenta wybieranego rzekomo we własnym kraju, w wyborach powszechnych na 5-letnią kadencję. Istnieje rzekomo jednoizbowy parlament mający ponad 130 posłów. Taka atrapa państwowości została ustalona w styczniu 2013 roku, gdy prezydent Mahmud Abbas mocą własnego dekretu przekształcił Autonomię Palestyńską w Państwo Palestynę. Jednak to państwo jest uznawane tylko przez pewne kraje i nie jest członkiem ONZ. Rezolucją Zgromadzenia Ogólnego A/67/L.28 z 26 listopada 2012 r. przyznano Palestynie status nieczłonkowskiego państwa obserwatora (status of non-member observer state). W Polsce Palestyńskie Władze Narodowe mają własną ambasadę, a w Ramallah istnieje ambasada polska na terenie Palestyny. I choć Palestyna nie ma własnych sił militarnych ani instytucji wyspecjalizowanych w ochronie pokoju i prawa, ma flagę, godło i hymn. Zamieszki i konflikty muszą w zasadzie same zamierać albo może je kontrolować ad hoc powoływana lokalna milicja bądź armia Izraela.

Powstaje oczywiste i niepokojące pytanie, czy żądania polityczne ludności arabskiej zamieszkałej na terenie Palestyny wyraża w tej sytuacji Hamas. Pytanie jest dobre, ale wiarygodnej odpowiedzi znaleźć nie można w sytuacji, gdy Palestyna posiada tylko niepaństwową autonomię nadzorowaną przez nadrzędny kraj. Sama ludność nie wie, czym jest dla niej Hamas, ponieważ nie jest zorganizowana i nie może swobodnie wypowiadać swoich żądań. Otoczenie jest również skłócone. Niektóre kraje na Półwyspie Arabskim domagają się uznania państwa palestyńskiego, jednak żydowscy mieszkańcy Izraela nie zamierzają godzić się na ograniczenie własnej autonomii na terenie swego własnego państwa. Powstał podręcznikowy przypadek konfliktu niedopuszczającego kompromisowego rozwiązania. Świat patrzy, milczy, słabo protestuje i czeka na cud. Tymczasem wojna na terenie Izraela jest realna i okrutna. Wywołuje olbrzymie straty materialne, liczne ludzkie tragedie i wzmacnia wzajemną nienawiść, która rozlewa się coraz szerzej.

Ali Harb z agencji Al-Dżazira ulokowanej w Kuwejcie relacjonuje dyskusje prowadzone w Waszyngtonie. Kandydaci do fotelu prezydenta popierają Izrael i stają nieugięcie po stronie tego państwa, ponieważ to Izrael został zaatakowany. To prawda, że w pierwszych dniach wojny osoby cywilne i przypadkowe były porywane, ale właściwie uprowadzano je tylko po to, by Hamas mógł mieć zakładników do wymuszania ustępstw ze strony obcych rządów, przede wszystkim ze strony Izraela. To jest, rzecz jasna, niedopuszczalna i niehumanitarna praktyka. W jakimś stopniu można więc przystać na słowa gubernatora Florydy, który publicznie oświadczył: „Robię się chory od słuchania mediów. Robię się chory od słuchania tych, którzy obwiniają Izrael o to, że chce się bronić”. To niby słuszny protest, ale gubernator wypowiedział te słowa, gdy liczba zabitych mieszkańców Gazy przekroczyła jedenaście tysięcy – pisze dziennikarz Al-Dżazira. Izraelczycy nie byli już jedynymi ofiarami.

W USA zwolennicy obu partii podkreślają swe przywiązanie do Izraela. Jednak w tym samym czasie premier Kanady przypomina, że wojska izraelskie, odcinając prąd i dopływ wody do szpitali, przyczyniają się do śmierci licznych palestyńskich dzieci, w tym noworodków w inkubatorach i kilkuletnich ofiar ślepego strzelania rakietami. To samo mówi prezydent Joe Biden. Natomiast kandydat na prezydenta DeSantis oświadczył coś bezceremonialnego na sesji Kongresu: „Skończcie raz na zawsze tę robotę z rzeźnikami z Hamasu”. Potem posypały się ostre oskarżenia pod adresem Palestyny, mające usprawiedliwiać brak jakiejkolwiek międzynarodowej troski o życie mieszkańców tego kraju. 

Przedstawiciel republikanów z Ohio zaleca, by rząd Izraela „zamienił Palestynę w parking samochodowy”. Inny kongresman oświadcza, że protestuje przeciw używaniu prowokacyjnego zwrotu „niewinni cywile z Palestyny”. To określenie ma sens tendencyjny i mylący: „Nie sądzę, byśmy tak lekko posługiwali się na lewo i na prawo określeniem »niewinni obywatele pod rządami nazistów« w trakcie II wojny światowej”. Wydaje się, że to, co mówił polityk z Ohio, było głęboko mylące. Oczywiście wiemy i mówimy, że w Niemczech byli i faszyści, i antyfaszyści. A kto inny był jako pierwszy zsyłany do obozów koncentracyjnych? Przecież nie zwolennicy Hitlera. Hitler miał oczywiście olbrzymie poparcie, ale obok jego zwolenników istniała w tym kraju antyfaszystowska mniejszość. Podobnie zdecydowanie nieusprawiedliwionym uogólnieniem jest obarczanie winą wszystkich Palestyńczyków z Gazy za ataki Hamasu na obywateli Izraela. To tak, jakby wszystkich mieszkańców Izraela obwiniać za odcinanie połączeń elektrycznych szpitali w Gazie i zatrzymywanie dostaw wody pitnej.

Zwróćmy jednak uwagę, że niechęć do Palestyńczyków okazują przede wszystkim przedstawiciele władz centralnych i stanowych w USA, a nie media czy większość mieszkańców. Więcej nawet – gdy podczas debaty prowadzonej przez władze stanowe Florydy rozważano możliwą pomoc dla Izraela, jedna z przedstawicielek tych władz przestrzegała przed zachętą do stosowania masowych odwetów w obronie sprawiedliwości. Zemsta i wybijanie cywilów są niedopuszczalne – podkreśliła: „Ilu z nich musi jeszcze zginąć, zanim uznamy, że zginęło dosyć?”. Przedstawiciel stanowego kongresu odpowiedział natychmiast: „Niech zginą wszyscy”. Wszyscy mieszkańcy Palestyny mają zostać ofiarami czystek. To niebezpieczne upodobanie do zemsty. Na szczęście może to być tylko mściwa postawa rozprzestrzeniona wśród rządzących. Gdy przed tym samym gremium ktoś zgłosił wniosek o wystosowanie apelu, by w Strefie Gazy zarządzono zawieszenie broni, wniosek przepadł zaskakującym stosunkiem głosów 104 do 2 – pisze Ali Harb.

Nawoływania do odwetu na cywilnej ludności zawsze brzmią przerażająco. Nawet jeśli wygłaszane są w imię porządku, prawa, bezpieczeństwa i sprawiedliwości. Czym można wytłumaczyć tak wyraźny brak empatii wobec ludności zaplątanej w wojnę na drugiej półkuli? Nie wiem. Zastępczym patriotyzmem? Niewielką wrażliwością na sprawy polityczne obcego kraju? Wiarą w skuteczność politycznie motywowanych represji?

Wojna w Izraelu wybuchła z wielu powodów, ale niebagatelną przyczyną był nienormalny status Palestyny, o której nie wiadomo, czym jest bardziej – tymczasowym państwem czy regionem folkowym. Pomijanie tej kwestii było bardzo niebezpieczną niefrasobliwością polityczną. Także próby rozbrojenia konfliktów przez polityczne paraliżowanie potencjalnego przeciwnika było grą nieprzemyślaną i niebezpieczną. Pokoju na Bliskim Wschodzie nie da się osiągnąć przez kumulowanie społecznego niezadowolenia i uporczywe odmawianie uzależnionej politycznie ludności powszechnie uznawanych uprawnień politycznych. O Gazie pisano książki. Przypominano, że jest to olbrzymie więzienie pod gołym niebem przetrzymujące więźniów bez wyroku. Zakładając, że ten stan rzeczy może trwać jeszcze przez dziesięciolecia, Izrael usypiał czujność własną i swych sojuszników.

Powołując się na niewymienionych z nazwiska „trzech dyplomatów”, pisze o tym Jacob Magid w The Times of Israel. Jego rozmówcy krytykują politykę osłabiania władz centralnych w Palestynie. To była niebezpieczna gra polityczna – ich zdaniem. Osłabianie już rozbrojonego wroga stwarza zbędne i niewiarygodne poczucie przewagi. Przekonując siebie i innych, że wróg jest bezsilny, premier Izraela tworzył fałszywe poczucie bezpieczeństwa. Teraz Beniamin Netanjahu nadal prowadzi politykę stosowania siły bez ujawnienia zamierzonego celu.

„Netanjahu odmawia odpowiedzi na pytanie, kto będzie rządzić w Gazie po usunięciu Hamasu. Premier wysyła sprzeczne sygnały dotyczące tego, czy armia izraelska będzie ponownie okupować Strefę Gazy. To stwarza dystans wobec Jordanu, Egiptu, Arabii Saudyjskiej i Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Administracja Bidena jest przekonana, że poparcie tych krajów będzie potrzebne podczas odbudowywania Strefy Gazy i zarządzania nią”.

Stany Zjednoczone i państwa sąsiadujące z Izraelem będą więc domagać się zaprzestania walk i wprowadzenia w strefie Gazy stabilnej administracji mającej uznanie większości jej mieszkańców. Jednak premier Netanjahu, opierając się na swej prawicowej koalicji, szuka za granicą poparcia przede wszystkim wśród prawicowych ugrupowań. Tymczasem liczba zabitych będzie rosła, a gdy rząd Izraela nadal nie będzie podejmować prób zarysowania perspektyw pokoju, poparcie sojuszników zacznie się kurczyć – przewiduje anonimowy rozmówca Jacoba Magida związany z administracją Joe Bidena.

Na co więc można liczyć? Przede wszystkim na powrót do racjonalnego myślenia na temat przebiegu wojny. Wojnę można łatwo wywołać, ale trudno ją zakończyć. A jeśli nie wprowadzi się pokoju, trzeba będzie zarządzać krajem przy użyciu armii. To jest absurdalne zadanie, choć uparcie podejmowane przez wiele autorytarnych reżimów. Wojsko odsuwa zagrożenie ze strony wroga, ale nie nadaje się do zarządzania ludnością cywilną. Wbrew swym zamiarom skłania ją do tworzenia lub tolerowania rozmaitych sił partyzanckich. Jeśli więc ani Netanjahu, ani Hamas nie zechcą myśleć o pokoju, to w Izraelu nie będzie pokoju i nie będzie go także, jeśli żadna ze stron nie nauczy się wycofywać z niefortunnie podjętej walki.

W tej sprawie ważne rady podsuwają Steven Metz i Phillip Cuccia z Instytutu Studiów Strategicznych przy US Army War College. Są oni autorami opracowania (Defining War for the 21st Century), które wyróżnia trzy rodzaje wojny.

Pierwszą koncepcję wojny zaczerpnęli z pism generała von Clausewitza: „wojna to zorganizowana przemoc stosowana dla osiągnięcia celów politycznych”. To jest jasna, przekonująca i popularna propozycja.

Autorem drugiej koncepcji jest Martin van Creveld, profesor historii na Uniwersytecie Hebrajskim w Jerozolimie, autor powiedzenia, że „granice Rosji to najdłuższy lont na świecie”. Van Creveld twierdzi, że niektóre wojny mają określony początek i przebieg, ale nie mają przewidywalnego zakończenia. Ten typ wojny można zdefiniować jako „podbój na zawsze”. Inaczej mówiąc, jest to wojna utajona, której celem jest trwałe gospodarcze złupienie podbitego społeczeństwa. Zwycięzca sam wybiera: albo podbitych mieszkańców uśmierci (jak Hitler, stosując komory gazowe), albo zamieni ich w lud niewolniczy (jak Aleksander w Persji), albo ich omami ideologią powszechnej sprawiedliwości – czasem powołując się na religię, czasem na prawa historii, czasem na bezwzględną wyższość ustroju komunistycznego, czasem na prawo silniejszego. Taka wojna oczywiście nie ma końca.

Trzecią formą wojny jest „społeczna kultura nieustannej bitwy”, czyli styl życia Kozaków, osiemnastowiecznych korsarzy lub zaciężnego wojska w renesansowych Włoszech. Ponieważ autorzy nie wymieniają twórców tej koncepcji wojny, to chyba ich samych trzeba osadzić w tej roli: Stevena Metza i Phillipa Cuccię. Ta wojna jest najgorsza. Nie ma początku ani końca.

Czym zatem może się skończyć starcie między Izraelem a Hamasem? Tego dziś nikt nie wie. Ale teoretycznie możliwe są trzy rozwiązania. Albo Izrael wie, czego chce, i zastosuje koncepcję wojny von Clausewitza, czyli po osiągnięciu celów militarnych zaprowadzi trwały pokój, zdobywając sobie uznanie sąsiadów, Stanów Zjednoczonych i całego świata. Tak byłoby najlepiej. Albo Izrael pójdzie na całość i za van Creveldem ustali swą trwałą zwierzchność nad Palestyńczykami. Nie wiadomo, na jak długo. Albo – i to jest chyba najgorsze wyjście – Izrael przemieni wszystkich mieszkańców wschodniego wybrzeża Morza Śródziemnego w narody wiecznie wojujące. Czwartej możliwości już chyba nie ma. Chociaż – przepraszam – może niepotrzebnie pominąłem bombę atomową.

Tekst pierwotnie opublikowany we „Wszystko co Najważniejsze”. Przedruk za zgodą redakcji.

Zdjęcie autora: Prof. Jacek HOŁÓWKA

Prof. Jacek HOŁÓWKA

Filozof i etyk, profesor nauk humanistycznych związany z Uniwersytetem Warszawskim. Autor m.in. „Relatywizmu etycznego”, „Wybranych problemów moralnych współczesności”, „Etyki w działaniu”. Publikuje we "Wszystko co Najważniejsze".

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 31.08.2024.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się