Kochanie, ja żyję

„Kochanie, ja żyję”. Jak ukraińskie kobiety pomagają sobie nawzajem przetrwać utratę bliskich podczas wojny

„Byłam przygotowana na śmierć mojego ukochanego, ponieważ poprzednie miejsca, w których służył, były bardzo niebezpieczne” – wspomina Jaryna Heraszczenko z Zaporoża, założycielka projektu wsparcia psychologicznego dla żon poległych żołnierzy „Kochanie, ja żyję”.

„Rostysław walczył w rejonie awdijiwskim i przygotował na to wszystkich swoich bliskich. Dużo rozmawialiśmy z nim o śmierci. Teraz podtrzymują mnie na duchu jego słowa, że jestem silniejsza niż stal. A także praca, którą już wykonaliśmy. Kobiety, którym pomogliśmy. W końcu to ja wymyśliłam nazwę »Kochanie, ja żyję«, w jakiś sposób przyszła do mnie z wszechświata! I dla mnie teraz zrezygnować, poddać się – to byłaby zdrada tych dziewczyn, którym już pomogłyśmy i tych, którym nadal będziemy pomagać, a zatem jest to zdradzanie samego siebie. I właśnie tak się trzymam” – przyzna

Poznałyśmy się z Jaryną, gdy zeszłego lata projekt „Kochanie, ja żyję” właśnie zakończył swój pierwszy kilkutygodniowy kurs wsparcia psychologicznego dla kobiet, które straciły ukochanych na wojnie – w tym czasie ukończyło go pierwszych sześć uczestniczek. Jak mówi Jaryna, pomysł pojawił się w odpowiedzi na prośbę bliskiej przyjaciółki, która straciła męża na wojnie i rozpaczliwie potrzebowała profesjonalnego wsparcia, ale nigdzie nie mogła go znaleźć. Niestety, teraz Jaryna się przekonała, że kobiety, które straciły ukochanych i partnerów na wojnie, są praktycznie pozostawione same ze swoją żałobą. „Obecnie praktycznie nie ma innych programów, które pomagałyby kobietom, które straciły bliskich na wojnie. Nasze uczestniczki mówiły nam: »Jesteśmy bardzo wdzięczne, że pamiętaliście o nas, o żonach!«. Istnieje wiele grup wsparcia dla dzieci i matek żołnierzy, ale o żonach jakoś się zapomina. Nie wspominając już o partnerkach cywilnych. Zanim uruchomiliśmy nasz projekt, szukałam czegoś w internecie, aby dowiedzieć się, czy coś takiego istnieje na Ukrainie, ale nic nie znalazłam” – mówi Jaryna.

Program wsparcia „Kochanie, ja żyję” składa się z ośmiu sesji terapeutycznych, które odbywają się raz w tygodniu. Każda sesja trwa ok. czterech godzin i składa się z dwóch części. Pierwsza część to poufne spotkanie z psychologiem, podczas którego pracuje się nad kwestiami związanymi ze stratą i przeżywaniem żałoby. Druga część spotkania zawiera element art-terapii, twórczości, i często dotyczy trudnych problemów, nad którymi kobiety pracowały w grupie z psychologiem. Mogą to być zajęcia jogi, sesja zdjęciowa lub pamiętnik wideo ze wspomnieniami o ukochanej osobie, który kobiety mają za zadanie stworzyć. Po zakończeniu programu kobiety nie są pozostawione „sam na sam” ze swoim smutkiem – wsparcie jest kontynuowane, a psycholog spotyka się z nimi regularnie. Ale, jak mówi Jaryna, dziewczęta uczestniczące w programie chętnie komunikują się ze sobą również poza kursem terapeutycznym – spotykają się na kawę, łowią ryby czy ćwiczą.

„Jest bardzo ważne, aby dojrzeć do pracy z psychologiem indywidualnie lub w grupie. Jest to wręcz obowiązkowe. Mieliśmy kobiety, które wypełniały ankiety, gdy straciły męża zaledwie dwa dni lub dwa tygodnie wcześniej. Nie możemy przyjąć takich kobiet do grupy, ponieważ od straty i rytuału pogrzebowego muszą minąć co najmniej 4 miesiące. Do tego czasu mogą odbywać się sesje indywidualne, ale nie terapia grupowa. Dlatego z kwestionariuszy wypełnionych przez uczestniczki wybieramy te kobiety, u których ten okres 4 miesięcy od straty już minął. Bardzo ważne jest, aby odbył się również rytuał pochówku” – wyjaśnia Jaryna.

Projekt „Kochanie, ja żyję” opiera się na norweskim 8-etapowym programie przeżywania żałoby, zaadaptowanym przez Instytut Psychologii Zdrowia. Wiktoria Heraszczenko, matka Jaryny i psycholog wolontariusz pracująca w centrum ds. osób zaginionych i jeńców wojennych, uzupełniła go o różne działania, które pomagają kobietom odzyskać siły.

„Twórczość działa jako coś przejściowego, dzięki czemu kobiety stopniowo akceptują fakt utraty ukochanej osoby. Czasami nasze uczestniczki mają nierozwiązane problemy – na przykład zmarł mąż, a ona czuje, że nie miała czasu, aby powiedzieć mu kilka ciepłych słów, powiedzieć mu o swojej miłości, więc zasugerowałam, aby napisały list do męża, w którym mogłyby opowiedzieć mu o sobie i podziękować za wszystko, co dla nich zrobił. To pozwala kobietom znaleźć formę dla swoich myśli i przekształcić je w działanie. Nikt nie wie, jak komunikować się ze zmarłą osobą, ale można napisać list. Następnie robiły papierowe łódki z tych listów i wypuściły je na wodę. To bardzo skuteczna technika. Każda z tych technik to nie tylko twórczość dla samej twórczości, to praca nad zaakceptowaniem sytuacji taką, jaka jest, nad możliwością pogodzenia się z nią, na ile to możliwe. Chodzi również o uświadomienie sobie, że ukochanej osoby nie ma, ale można się z nią komunikować na różne sposoby” – wyjaśnia Wiktoria Heraszczenko.

Jaryna i Wiktoria twierdzą, że ważnym wyznacznikiem sukcesu programu jest gotowość ich podopiecznych do planowania przyszłości. „Oczywiście jest to bardzo indywidualny proces, ponieważ ten ból, ta tęsknota – nie znikają z dnia na dzień. Jeśli ktoś był w małżeństwie od 20 lat, to niestety taki ból będzie dla niego przewlekły, z czasem nie tak ostry, ale przewlekły i będzie trwał przez całe życie. I każda kobieta będzie podążać tą ścieżką tak, jak czuje, we własnym tempie i w sposób, jakiego potrzebuje” – wyjaśnia psycholog.

„Nasz projekt nie dotyczy tylko mężczyzn. Spędzamy dużo czasu, rozmawiając o nich, o ich drodze wojennej, ale nadal jest to projekt dla kobiet. Mężczyźni stoją za nimi, wspierają je, kobiety trzymają się dzięki pamięci o swoich poległych żołnierzach. To jeden z filarów projektu – godne przechowywanie pamięci o ukochanych osobach. Dopóki pamiętamy, one nie umierają” – mówi Jaryna.

Kateryna Iluchina straciła męża na wojnie. Wspomina, jak 26 lutego 2022 r. udał się do wojskowego biura werbunkowego, gdzie nie został przyjęty, tego samego dnia próbował wstąpić do wojsk obrony terytorialnej – tam również nie było miejsc – i ostatecznie udało mu się zgłosić na ochotnika do brygady morskiej; udał się pod Donieck. „To była jego decyzja. Podjął ją sam 24 lutego, w dniu pełnej inwazji, i nic nie mogło go powstrzymać. Jestem z niego bardzo dumna!” – mówi wdowa.

Kateryna była jedną z uczestniczek, które zapisały się na pierwszy kurs „Kochanie, ja żyję”, ale przyznaje, że później zrezygnowała. Wróciła na drugi kurs i nie żałowała tego.

„W tamtym czasie myślałam, że poradzę sobie sama. Ale potem zdałam sobie sprawę, że niezbyt mi to wychodzi, a musiałam jakoś ruszyć dalej. Mam syna, nie mogę po prostu czekać. Musiałam coś zrobić. Mój mąż na pewno nie chciałby, żebym tkwiła bezczynnie tygodniami i nic nie robiła, tylko cierpiała. Więc ponownie zapisałam się do programu i dostałam się do drugiej grupy. Nauczyłam się, że nie należy wstydzić się prosić o pomoc ani myśleć, że jest to coś strasznego, wstydliwego. Wiele kobiet zamyka się w sobie, gdy rodzina zaczyna wywierać na nie presję, tak jakby to była jej wina, że ukochany zginął na wojnie. Postępują w ten sposób również krewni, bardzo często teściowe, ale kobieta może też sama się nakręcać do tego stopnia, że zaczyna obwiniać samą siebie. Zaczyna się umartwiać, wierząc, że musi »nieść krzyż« do końca życia, ponieważ »nie zatrzymała go, nie powstrzymała«, ale w rzeczywistości nikt nie jest winny, tylko Rosja. Wszyscy tutaj są dorosłymi mężczyznami i kobietami, którzy dokonali wyboru, a jedyne, co możemy zrobić, to być dumni z ich wyboru” – zwierza się Kateryna Iluchina.

Projekt „Kochanie, ja żyję” działa w Zaporożu, więc dotarcie do wszystkich ukraińskich kobiet, które potrzebują wysokiej jakości wsparcia psychologicznego, jest niemożliwe. Jednak Jaryna i Wiktoria zapewniają, że są gotowe przeprowadzić sesje szkoleniowe dla psychologów, którzy chcą pomagać kobietom, które straciły bliskich na wojnie. Obecnie jest to projekt wolontariacki, który nie ma sponsorów ani dotacji, ale jest wspierany przez inicjatywy wielu ludzi: niektórzy zapewniają sale, inni zgłaszają się na ochotnika do prowadzenia master class, robienia zdjęć lub udzielania lekcji kickboxingu za darmo.

„Z żalem stwierdzam, że w rzeczywistości mamy bardzo niewielu dobrych specjalistów zajmujących się przeżywaniem straty i żałoby” – przyznaje Jaryna Heraszczenko. – „A przy liczbie strat, jakie mamy, niestety są to być może najważniejsi specjaliści, którzy muszą teraz pracować z bliskimi zmarłych. Chodzi także o wojskowych, którzy zaginęli lub są w niewoli. Naszym zadaniem jest wsparcie kobiet, które doświadczają straty, dotarcie do nich w momencie, kiedy jest im bardzo ciężko, i wyciągnięcie ich z tego. Wszystkie uczestniczki naszego programu mówią, że od pierwszej chwili, gdy dowiedziały się o śmierci ukochanego, nikt nie udzielił im żadnego wsparcia – na przykład w biurze rekrutacji wojskowej, gdzie przekazano im tę tragiczną informację. A to wsparcie jest kluczowe już od pierwszej sekundy, kiedy otrzymujesz wiadomość o śmierci bliskiej osoby. Jeśli nie rozwiążemy tego problemu, nadal będziemy tracić nie tylko żołnierzy, ale także ich partnerki, którym nie udzielono pomocy na czas”.

Olha Kari

Autorka zdjęć – Ołena TITA.

Tekst pierwotnie opublikowany we „Wszystko co Najważniejsze”. Przedruk za zgodą redakcji.

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 31.08.2024.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się