Lenin Courtois

Lenin. Wynalazca totalitaryzmu

W Rosji, podobnie jak na Białorusi i w byłych republikach radzieckich, nigdy nie doszło do deleninizacji przestrzeni publicznej. Wciąż znajdują się tam tysiące posągów i płaskorzeźb, przy których spotykają się zwolennicy putinowskiej Rosji.

Pod koniec września 1992 roku, zaraz po rozpadzie ZSRR, po raz pierwszy pojechałem do Moskwy. Całymi dniami pracowałem jak oszalały w dopiero co otwartych archiwach Międzynarodówki Komunistycznej. Niedziela była jednak dniem wolnym i dlatego, jednego razu, wraz z moimi rosyjskimi przyjaciółmi, udałem się na ogromny targ staroci, gdzie na kilku hektarach rozpościerał się pod gołym niebem cały blichtr martwego już reżimu: komunistyczne flagi, odznaki i popiersia z wizerunkiem Lenina, czapki Armii Czerwonej, generalskie mundury i wszelkie tego rodzaju bibeloty. Chociaż nastał już jesienny chłód, tego akurat dnia była piękna pogoda. Miałem na sobie starą uszankę kupioną w Paryżu, znoszoną parkę, a moją twarz zdobiła pokaźna broda. Na chwilę zgubiłem moich przyjaciół, więc zacząłem się za nimi rozglądać. Przyłożyłem do czoła prawą rękę, tak aby osłonić się przed blaskiem ostrego słońca, które nagle rozbłysło tej wczesnej jesieni. Wtem, jak diabeł z pudełka, zjawił się przede mną wysoki Rosjanin po pięćdziesiątce, który również podniósł rękę i zawołał:

„Lenin! Lenin!”. Przez chwilę stałem zdumiony, po czym udało mi się zrozumieć, że za sprawą mojego wyglądu zostałem uznany za zwykłego Rosjanina, który po prostu powtórzył gest widziany wcześniej tysiące razy na obrazach, plakatach oraz posągach: z głową gołą lub w robotniczej czapce, z prawą ręką na daszku kaszkietu – tak Lenin patrzył w dal ku „świetlanej przyszłości” komunizmu. Za sprawą swoistego odruchu Pawłowa, jako były działacz maistowski, niemal automatycznie odpowiedziałem „Lenin!, Lenin!”, co rozjaśniło twarz nieznajomego na chwilę, nim ruszył w dalszą drogę. Bez wątpienia udało mi się wtedy spotkać ogarniętego nostalgią prawdziwego wyznawcę komunizmu, który wciąż wierzył w „wielkiego Lenina”. Kiedy z niemałą trudnością dochodziłem do siebie, zatrzymałem się przed wykonaną ze stali statuetką Lenina, którą następnie kupiłem za równowartość kilku dolarów. Kierowało mną nie tylko przyzwyczajenie kolekcjonera staroci, ale również fakt, że ta właśnie statuetka przedstawiała Lenina w bardzo niepokojący sposób, który jeden z moich rosyjskich przyjaciół natychmiast skomentował: „Spójrz tylko na te oczy szaleńca!”. Tak więc, w odstępie zaledwie paru minut, sto lat po 7 listopada 1917 roku, dwóch Rosjan pokazało mi zupełnie przeciwstawne wizje człowieka, który wstrząsnął całym światem i który wyrył tak głęboki ślad w historii XX wieku… a nawet XXI wieku, jak pokazuje tocząca się dalej walka wokół pamięci o nim i jego mit, wciąż odradzający się w Rosji i poza jej granicami. Ta pozornie nieistotna anegdota jest poniekąd kliknięciem, które wywołuje u historyka niemal niekontrolowaną reakcję łańcuchową. Zwłaszcza gdy dwadzieścia lat później zostanie powtórzone w kontekście wydarzenia o przeciwnym kierunku.

W czwartek 21 listopada 2013 roku w Ukraińskiej Akademii Nauk w Kijowie miałem zaszczyt otwierać międzynarodową konferencję poświęconą pamięci ofiar Hołodomoru. W języku ukraińskim hołodomor oznacza „zamorzenie głodem”. Jest to słynna nazwa nadana Wielkiemu Głodowi na Ukrainie wywołanemu w latach 1932-1933 przez władzę stalinowską wśród chłopstwa na wschodniej Ukrainie. Spowodował on śmierć milionów chłopów – mężczyzn, kobiet i dzieci. Stalin, który postanowił stłamsić wszelkie przejawy ukraińskiej autonomii, za jednym zamachem wykończył znaczną część elit narodowych Ukraińskiej Republiki Ludowej, w tym także komunistów. A potem wprowadził memoricid, absolutny zakaz przywoływania tragedii, tak aby zapobiec uznaniu ofiar i wskazaniu ich katów. Memoricid był praktykowany również przez jego następców do końca lat osiemdziesiątych XX w.

Pod koniec tego listopadowego popołudnia rozmawiałem w pobliżu Parlamentu z pewnym ukraińskim przyjacielem. Nagle zaczepił go jakiś podekscytowany poseł, który oznajmił mu, że prezydent Wiktor Janukowycz właśnie odmówił podpisania umowy stowarzyszeniowej Ukrainy z Unią Europejską, co było planowane na 29 listopada. Tak nagła zmiana kierunku, która zapowiadała zbliżenie się do Rosji, natychmiast wzbudziła oczywisty niepokój i wysokie napięcie społeczne. Czułem je tamtego wieczoru w operze w Kijowie, gdzie odbywała się światowa premiera dzieła poświęconego hołodomorowi zatytułowanego „Czerwona Ziemia. Głód”, napisanego przez urodzonego na Ukrainie amerykańskiego kompozytora Virkona Baleya. Jako że zostałem poproszony o powiedzenie paru słów przed spektaklem, miałem sposobność podkreślić, że „nadszedł czas na utworzenie wspólnej pamięci europejskiej o straszliwym XX wieku – pamięci, która uwzględnia nie tę czy inną tragedię, ale całość tragedii”. W foyer opery, w którym już po spektaklu odbywało się małe przyjęcie, toczyły się ożywione dyskusje wywołane decyzją Wiktora Janukowycza. Przy wyjściu z budynku stało zaś kilkudziesięciu młodych demonstrantów spokojnie machających flagami ukraińskimi i europejskimi. Następnego ranka w największym kijowskim budynku, dawnym Muzeum Lenina, które zostało przemianowane na Dom Ukrainy – równocześnie otwarto dwie wystawy zorganizowane przez stowarzyszenie Platform of European Memory and Conscience. Pierwsza z nich zatytułowana była „Skazani na śmierć głodową: ludobójstwo nieznane Ukraińcom”. Druga zaś, „Totalitaryzm w Europie”, przedstawiała równolegle dwa wielkie reżimy totalitarne lat trzydziestych i czterdziestych XX w.; komunistyczny i nazistowski. Tam też, ponownie w obecności trzech pierwszych prezydentów niepodległej Ukrainy, przypomniałem o znaczeniu pojęcia „totalitaryzm” i przedstawiłem zakres tematyczny „Czarnej księgi Komunizmu” która właśnie ukazała się w języku ukraińskim.

Jednak w tamtym momencie refleksję historyczną zdążyła już zmyć fala oburzenia, która wstrząsnęła Kijowem po tej informacji. Na dodatek tego dnia padał rzęsisty deszcz, który dodatkowo uniemożliwiał okazanie sprzeciwu. Gdy z tym samym ukraińskim przyjacielem jechałem na lotnisko, mijałem słynny pomnik Lenina, który nadal królował w centrum miasta. Było to gigantyczne popiersie z jednego bloku różowego granitu. Rozczarowany tym widokiem, zapytałem go trochę złośliwie, czy nadejdzie dzień, w którym ten posąg zniknie z krajobrazu. Nic nie odpowiedział. Byliśmy wtedy obaj dalecy od tego, aby wyobrazić sobie ciąg wydarzeń, który w ciągu kilku lat doprowadził do masowych protestów na Majdanie i – 8 grudnia – do upadku i zniszczenia popiersia człowieka, który był wynalazcą i inicjatorem pierwszego reżimu totalitarnego i którego jedną z pierwszych decyzji było wypowiedzenie wojny niepodległej Ukrainie. Wkrótce po tych wypadkach, gdy Władimir Putin zajmował Krym i wywoływał rebelię w Donbasie, ponad 1200 posągów „wielkiego Lenina” spośród 5500, którymi Związek Radziecki naznaczył ukraińską ziemię (najwyższy z nich sięgał wysokości 20 metrów, osiem pięter!), leżało już pokonanych na ziemi. Ostatni z nich, prawie pięć ton złomu, padł 24 października 2016 roku w Nowogrodzie Siewierskim. Wreszcie rozpoczęła się deleninizacja.

Po raz kolejny – jak to często bywa – hałas i wściekłość historii zmusiły historyka do wyjścia z biblioteki, opuszczenia archiwów i gabinetu, włączenia się do publicznej debaty i podjęcia starań, które, za pomocą jego skromnych środków, mogłyby oświecić opinię publiczną. Jako były działacz lewicowy, w latach 1968-1972 „zawodowy rewolucjonista”, w gruncie rzeczy bardzo niekompetentny we wszystkich dziedzinach za wyjątkiem agitpropu, byłem naturalnie nosicielem mitu „wielkiego Lenina”, tego giganta historii, tego geniusza rewolucji gloryfikowanego przez amerykańskiego komunistycznego dziennikarza Johna Reeda w jego „Dziesięciu dniach, które wstrząsnęły światem” opublikowanych w 1919 roku, i które stały się ulubioną lekturą wszystkich rewolucjonistów od lat dwudziestych XX wieku do dzisiaj, nie wyłączając maja 1968 roku. Wtedy Lenin, centralna postać mitologii Francuskiej Partii Komunistycznej, stał się ulubieńcem całej lewicy. Na wszystkich demonstracjach trockiści śpiewali: „Jesteśmy dziećmi Lenina”, a maoiści wykrzykiwali rytmicznie: „Marks! Engels! Lenin-Stalin-Mao!”. Radykalny marksizm Lenina, jego ciągłe nawoływania do powstania zbrojnego i wojny domowej, jego odrzucenie patriotyzmu i bezkompromisowy internacjonalizm skutecznie zagospodarowały całą naszą młodzieńczą agresję. Przede wszystkim zaś pozwolił nam wylać całą naszą wściekłość na bojowników FPK, nazywanych „rewizjonistami” przez maoistów i „stalinistami” przez trockistów. Cóż to była za gratka: na oczach zgromadzenia studentów usadzić jakiegoś komunistę takim czy innym cytatem z Lenina, sprawić, że nasz niedorozwinięty prorok znów stawał się geniuszem, centralnym miejscem pamięci wszelkich komunistów, a nawet sporej liczby socjalistów!

Należy nadmienić, że mit „wielkiego Lenina” pojawił się w Rosji bardzo wcześnie, bo już w 1920 roku, przy okazji pięćdziesiątych urodzin przywódcy bolszewików, zrazu jako kult jednostki, który po jego śmierci w wieku pięćdziesięciu trzech lat osiągnął kształt światowego bałwochwalstwa. Od 23 stycznia 1924 r. dziennik „L’Humanité” Jeana Jaurèsa, umiejętnie pozyskany przez bardzo młodą FPK, wielkimi literami ogłaszał, że LENIN NIE ŻYJE. Poświęcono mu też artykuł na pierwszej stronie zatytułowany „Geniusz rewolucji”. Ledwie ten „geniusz” zdążył zniknąć, a już wszyscy komuniści żwawo zabrali się do uświęcania jego mitu. Przynajmniej możemy przyznać, że czynili to z dużym rozmachem: balsamowanie ciała, budowa mauzoleum na Placu Czerwonym, naprzeciwko Kremla, tak aby lud mógł czcić swego bożka; masowa dystrybucja zdjęć Lenina, w większości tak podrabianych, aby mogły zastąpić ikony w izbach mużyków – „ludu”, czyli chłopów – którzy wkrótce mieli stać się kołchoźnikami; niestanne wznoszenie coraz to bardziej okazałych posągów; montaż płaskorzeźb na nowych budynkach, nawet na wyspie Capri, na której Lenin spędził dwadzieścia dni; mnożenie bibelotów, a także krzepiących biografii, wspaniałych hagiograficznych albumów, filmów pseudo historycznych, takich jak „Lenin w październiku”, a potem „Lenin w 1918 roku” Michaiła Romma. z których za Chruszczowa usunięto postać Stalina; wreszcie tworzenie nowych pieśni, nagród imienia Lenina i orderów Lenina rozdawanych obficie przez radziecki reżim.

Każde radzieckie miasto lub wieś miało swoją ulicę Lenina, aleję Lenina, plac Lenina, a wkrótce zaczęły się one pojawiać we wszystkich krajach Europy Środkowo-Wschodniej zjednoczonej po 1945 roku. Sankt Petersburg vel Piotrogród został przemianowany na Leningrad, aby za jednym zamachem upamiętnić obalenie znienawidzonej przez bolszewików autokracji Romanowów oraz narodziny komunistycznego reżimu i społeczeństwa pod zwierzchnictwem genialnego myśliciela. Moskwa zaczęła gromadzić najmniejsze nawet szkice tego wielkiego człowieka i publikować jego nigdy nie ukończone „Dzieła”, które w latach sześćdziesiątych liczyły 55 tomów w języku rosyjskim i 45 tomów w języku francuskim. „Dzieła” wydane przez Francuską Partię Komunistyczną i edycje moskiewskie liczą łącznie ponad 20 000 stron!

Dodajmy do tego niezliczone miejsca pamięci nabożnie czczone przez komunistów na całym świecie, gdziekolwiek Lenin przebywał: w Londynie, Zurychu, Genewie, na Capri, a nawet Long jumeau, gdzie w 1911 roku założył szkołę rewolucjonistów. Mieszkanie w 14. dzielnicy Paryża, przy ulicy Marie-Rose 4, które zajmował od 1909 do 1912 roku, w latach pięćdziesiątych zostało przejęte przez Francuską Partię Komunistyczną; a 25 marca 1960 roku udał się tam w czasie wizyty we Francji sam Nikita Chruszczow w towarzystwie Maurice’a Thoreza. Miejsce to – na mocy ustawy nr 2002-5 z 4 stycznia 2002 roku – zostało nawet przekształcone w Muzeum Lenina. Można było je zwiedzać, po uprzedniej rezerwacji, do 2007 roku, kiedy to zostało sprzedane, a współwłaściciel usunął z fasady budynku pamiątkową tablicę.

Nie należy też zapominać o niezliczonych ulicach i placach w gminach francuskich czy włoskich. Na samych tylko przedmieściach Paryża Lenin może się pochwalić trzynastoma alejami, siedmioma ulicami, trzema placami, dwoma bulwarami, skwerem, pasażem i… jedną ślepą uliczką. Jako wisienkę na torcie dodajmy do tego wszystkiego brazylijskiego piosenkarza rocka alternatywnego o pseudonimie artystycznym „Lenin”. W rzeczywistości nazywa się Osvaldo Macedo Pimentel. Za to francuski artysta, Michel Sardou, w 1983 roku napisał piosenkę pod tytułem „Władimir Iljicz”, w której częstuje nas następującą, skandaliczną paralelą:

Powstań, Leninie, oni wszyscy oszaleli
Nic dziwnego, że śmiech Cię ogarnia
Ciebie, który podróżowałeś w zapieczętowanym wagonie

Kiedy widzisz Ojca Świętego, swojego kuzyna z Polski

Który błogosławi wiernych w swoim pancernym wozie

Gdzie się podziały drogi nadziei?
Jaka noc je skryła, jaka mgła spowiła?
Nic się nie zmieniło, a potępieńcy na ziemi
Na próżno szukali wyjścia z piekła.

Ty, który marzyłeś o wszystkich ludzi równości Musisz spaść z wysoka, ze swojej wieczności.

Musimy przypomnieć Michelowi Sardou, że w kwietniu 1917 roku to Lenin wsiadł do pancernego wozu, a jeśli Jan Paweł II był zmuszony do podróżowania papamobilem, to dlatego, że w 1983 roku komunistyczny agent próbował go zamordować…

W każdym razie „wielki Lenin” miał być uosobieniem wszelkich cnót: był bowiem człowiekiem bezinteresownym, żyjącym z niemal ascetyczną skromnością, pełnym poświęcenia, gotowym do narażania swojego zdrowia w służbie rewolucji, odważnym, zawsze opanowanym nawet w najniebezpieczniejszych sytuacjach. Był także wyrozumiałym przywódcą, hojnym, dostępnym dla wszystkich wielkim demokratą, surowym, ale sprawiedliwym, genialnym strategiem, uczonym w dziedzinie ekonomii oraz filozofii, a także niezwykle pracowitym, obdarzonym żelazną wolą, wiernym „bolszewickiej” dyscyplinie człowiekiem. Last but not least wrażliwym na uroki natury i muzykalnym, uwielbiającym śpiewać rosyjskie lub francuskie pieśni bojowe i tworzącym modelowy rewolucyjny związek z Nadieżdą Krupską.

O ile łatwo zrozumieć, że bałwochwalstwo to było praktykowane przez komunistyczne reżimy i ich bojowników bez względu na przynależność: ortodoksyjnych sowietów, trockistów, maoistów, kastroistów, enverhodżystów, kim-ir-senistów, posadystów i innych tak długo, jak istniał ZSRR, a światowy system komunistyczny był u szczytu swej chwały, o tyle dzisiaj, ćwierć wieku później, po upadku tego, co François Furet nazwał „iluzją”, jest to zdecydowanie zadziwiające.

W samej Rosji, podobnie jak na Białorusi i w byłych republikach radzieckich, nigdy nie doszło do deleninizacji przestrzeni publicznej. Wciąż znajdują się tam tysiące posągów i płaskorzeźb, przy których spotykają się zwolennicy putinowskiej Rosji. Podobnie ma się rzecz na wschodniej Ukrainie. We Francji również znajdziemy wiele przejawów filoleninizmu. W 2010 roku w Montpellier były przywódca maoistów, który został przywódcą socjalistów w regionie, Georges Frêche, postanowił stworzyć miejsce, w którym mogłyby stanąć posągi wybitnych postaci XX wieku. Tak więc obok Lenina znaleźli się de Gaulle i Churchill – dwóch ludzi, którzy w latach 1918-1920 zbrojnie walczyli z bolszewickim reżimem. W Chalonnes-sur-Loire możemy odwiedzić bistro nazwane ku czci Lenina, „Lenin Café”, otwarte przez jego wielbicielkę lata temu i wspierane przez 5000 członków utworzonego również przez nią stowarzyszenia. Jest to miejsce, do którego udał się swego czasu dziennikarz „Le Monde” prowadzony przez byłego trockistę Edwy’ego Plenela, który nie omieszkał poświęcić mu całej strony w swojej gazecie. Władimir Iljicz pojawił się również w wydanym niedawno, na stulecie 1917 roku, komiksie. Przedstawiona w nim nabożna wizja rewolucji przeplata się z niesamowicie sentymentalnym romansem Lenina z Nadieżdą Krupską. Całe szczęście, że chociaż Anglicy, ze swoim tradycyjnym poczuciem humoru opublikowali w 1977 roku trochę inny komiks, zatytułowany „Lenin dla początkujących”, któremu bliżej jest do bohaterów „Pieds Nickelés” traktującym o przygodach grupy anarchistów nieustannie pakującej się w tarapaty i który jest naprawdę zabawny.

W sobotę 23 lutego 2008 r. mijając słynny paryski hotel Plaza Athénée, przy którym ktoś zaparkował wspaniałego bentleya, dostrzegłem na jego masce małe popiersie Lenina w kolorze srebrnym z czerwonym szalikiem; bez wątpienia był to samochód jednego z rosyjskich miliarderów zasilających szeregi KGB. Nawet miłośnicy sztuki fascynują się Leninem: 8 grudnia 2013 jego marmurowe popiersie zostało wystawione na aukcji w Deauville za okrągłą sumkę sięgającą od 8 do 12 tysięcy euro i zostało sprzedane! 30 września 2014 roku także dom aukcyjny Drouot zamieścił w swojej ofercie zdjęcie słynnego rzeźbiarza Cézara stojącego wśród posągów Lenina. 10 października 2014 roku także w domu aukcyjnym Drouota wystawiono na sprzedaż ogromne płótno zatytułowane „Lenin przemawiający do ludu”. „Szkoła radziecka XX wieku” – informował katalog zawierający łakomą ekspertyzę, która wyceniła płótno na kwotę 1200-1500 euro. 15 kwietnia 2015 roku za kopertę, na której widniał jedynie podpis Lenina, zapłacono 11000 euro, do których dodano 25% prowizji. Czerwień to złoto. Z całą pewnością komunistyczny fetyszyzm nie zginął i najwyraźniej nikogo to nie szokuje.

„Dobry Lenin” – „zły Stalin”

Jeśli Lenin utrzymuje tak wysoki kurs – zarówno na poziomie finansowym jak i uczuciowym – niewątpliwie przyczyny takiego stanu rzeczy należy upatrywać w przejściu od „wielkiego Lenina” do „dobrego Lenina”, w kontrze do „złego Stalina”. Zmiana ta była wynikiem skrupulatnej operacji przygotowanej na początku 1956 roku przez sowieckie Biuro Polityczne z okazji XX Zjazdu Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego (KPZR), posiedzenia, które odbyło się przy udziale komunistycznych przywódców z całego świata. 25 lutego pierwszy sekretarz Nikita Chruszczow na zamkniętej sesji obrad radzieckich delegatów rzucił bombę w postaci swojego „tajnego referatu”. Działo się to trzy lata po śmierci Stalina i było niezwykłym manewrem politycznym oraz ideologicznym mającym na celu „wybielenie” – jeśli tylko odważymy się użyć tego określenia w odniesieniu do „czerwonych” – całego przywództwa, które brało udział z daleka, a także z bliska, w stosowaniu terroru, i które postanowiło teraz udawać „odpowiedzialnego, ale nie winnego”. Winnym był ten parszywy „zły Stalin”, oczerniany i lżony przez kilka godzin przed oszołomionymi delegatami. Och, z pewnością, Stalin aż do 1934 roku był wielkim rewolucjonistą, a Chruszczow bardzo się pilnował, żeby przypadkiem nie krytykować masakr dokonywanych w czasie wojny domowej, powstania Gułagu, a już tym bardziej przeprowadzenia hołodomoru. Nie mniej jednak miał do zarzucenia to i owo „Ojczulkowi narodów”. W końcu zdarzało mu się represjonować niektórych dobrych przywódców komunistycznych, a przede wszystkim brzydko się zestarzał po 1934 roku. Przesłanie było jasne: rozpoczęto nowy rozdział, tak aby nowo obrany kierunek nie zagrażał członkom nomenklatury, którzy mogli odtąd bezpiecznie cieszyć się faktem, że byli jeszcze równiejsi niż inni Sowieci. Ale „tajny referat” szedł znacznie dalej. Maskował bowiem wielką operację autoamnestii stalinowskich przywódców i kadr działających od lat dwudziestych do pięćdziesiątych XX wieku, zarówno na terenie całego ZSRR, jak i w Europie Środkowej i południowej oraz przymusową amnezję wobec milionów ofiar mordowanych jednym strzałem w tył głowy, zamorzonych głodem, zeków zsyłanych do Gułagu oraz zniszczonych rodzin.

Aby skutecznie przeprowadzić swój zamysł, Chruszczow postawił wszystko na rozdzielenie dwóch symbolicznych postaci, które do tego czasu i pod przywództwem przebiegłego „Wodza” symbolizowały reżim i jego ciągłość. Taki zabieg z pewnością pozwalał na pozbycie się kompromitującego Stalina, ale przede wszystkim umożliwił ponowną legitymizację reżimu i całego ruchu komunistycznego poprzez skupienie go wokół jedynej postaci założycielskiej, czyli Lenina. Krótko mówiąc, miał to być powrót do najczystszych źródeł bolszewizmu. Przez trzydzieści pięć lat operacja ta miała wyborny przebieg, może tylko trochę zakłócał ją Mao Tse-Tung, który prędko zaczął wspominać o rewizjonizmie. Ostatecznie jednak spowodowała spory zamęt w całym obozie komunistycznym, kiedy „referat” wyciekł na Zachód i został opublikowany przez „New York Times” 16 marca 1956 roku, a w czerwcu w „Le Monde”. Chcąc złagodzić szok swoich aktywistów, FPK wymyśliła „referat przypisany towarzyszowi Chruszczowowi”, chociaż jej przywódca, Maurice Thorez, wiedział o wszystkim w czasie rzeczywistym, brał bowiem udział w moskiewskim kongresie. Jednak, krok po kroku, z wyjątkiem Chin i ruchu maoistów, postać Stalina zaczęła się zacierać, a na pierwszy plan ponownie wysunął się Lenin, aż do tego grudniowego dnia 1991 roku, w którym upadł ZSRR, a wraz z nim KPZR i cały światowy system komunistyczny.

Nagle twarz „dobrego Lenina” nabrała ponurego wyglądu. W Moskwie otwarto archiwa, rozpoczęła się rewolucja dokumentalna; w byłym ZSRR oraz w Europie Środkowo-Wschodniej, gdzie do głosu zaczęły dochodzić ofiary komunizmu. Należało dogłębnie zbadać historię sowieckiego komunizmu, wzdłuż i wszerz. Do tego czasu, zgodnie z obowiązującą wersją, rewolucja jawiła się jako wynik wojny kapitalistów.

Dyplomatyczny kryzys rozpoczął się 28 czerwca 1914 roku wraz z zamachem na arcyksięcia Franciszka Ferdynanda i jego żonę w Sarajewie, i w ciągu zaledwie paru tygodni doprowadził do wybuchu I wojny światowej, która po czterech latach straszliwych walk i wielkiej ludzkiej hekatomby przyniosła zwycięstwo demokracji francuskiej, brytyjskiej i amerykańskiej oraz ich sojusznikom, ale także upadek czterech imperiów – Romanowów, Habsburgów, Hohenzollernów i Osmanów, a także triumf bolszewików.

Niespodziewanie jednak, kareta Kopciuszka zamieniła się w dynię, a wspaniała epoka pierwszej władzy komunistycznej w historii doprowadziła do wyłonienia się bezprecedensowego zjawiska, które zapoczątkowało erę tyranii XX wieku: wynaleziono totalitaryzm.

Fragment książki Lenin. Wynalazca totalitaryzmu, wyd. Dębogóra, 2020 [LINK]

Zdjęcie autora: Prof. Stéphane COURTOIS

Prof. Stéphane COURTOIS

Francuski historyk i profesor uniwersytecki, kierownik badań we francuskim Narodowym Centrum Badań Naukowych (CNRS), profesor Katolickiego Instytutu Studiów Wyższych (ICES) w La Roche-sur-Yon oraz kierownik kolekcji specjalizującej się w historii ruchów komunistycznych i państw komunistycznych.

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 31.10.2024.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się