marksistowska edukacja

Marksistowska edukacja właśnie zdobywa nasze szkoły – coś możemy zrobić?

Jak za rewolucji kulturalnej wykorzenić należy „cztery stare rzeczy” – stare idee, starą kulturę, stare zwyczaje i stare nawyki. Kluczową rolę spełnia tu edukacja. Kto kształtuje dzieci, ten kontroluje przyszłość. A dzieci kształtuje ten, kto kształtuje ich nauczycieli, z kolei nauczycieli kształtuje ten, kto kontroluje uniwersytety i wykładane tam teorie. Walka jest ostra, bo do zdobycia jest dominacja na pokolenia.

Cele edukacji

Przyzwyczailiśmy się do istnienia szkół, w których młodzi ludzie spędzają wiele lat swojego życia. Ale po co? Mają się tam nauczyć, jak działa świat, zdobyć użyteczny zawód i stać się dobrymi obywatelami. Diabeł oczywiście tkwi w szczegółach. Specjaliści z różnych dziedzin upierają się przy maksymalnych programach w swoich specjalnościach, bo przecież uczeń nie może opuścić murów szkoły nie wiedząc tego, tego i tego. Wiedzieć to wszystko byłoby piękne, niestety nie jest to możliwe. Po poznaniu faktów młody człowiek powinien umieć je kojarzyć. Powinien wyrobić w sobie umiejętność samodzielnego myślenia, wykrywania kłamstw i manipulacji. Musi też przyzwyczaić się do uczenia przez całe życie, bo świat się zmienia. Obecnie dodatkowym problemem jest sensowne korzystanie z Internetu i sztucznej inteligencji.

To ambitne cele. Niestety umiejętności w społeczeństwie rozkładają się według dzwonowej krzywej Gaussa – są lepsi i słabsi. Obecnie problemem jest jednak, że za edukację się biorą ludzie, dla których sprawne i spójne społeczeństwo nie jest celem. Przeciwnie: wspólnota – „Volksgemeinschaft” – śmierdzi faszyzmem. Celem jest radykalne przekształcenie społeczeństwa. Jak za rewolucji kulturalnej wykorzenić należy „cztery stare rzeczy” – stare idee (旧思想, jiù sīxiǎng), starą kulturę (旧文化, jiù wénhuà), stare zwyczaje (旧风俗, jiù fēngsú) i stare nawyki (旧习惯, jiù xíguàn). Metodą jest marsz przez instytucje, według idei Antonio Gramsciego. Nie burzenie, lecz infiltracja istniejących instytucji pozwala tanio, bezkrwawo i niepostrzeżenie przejąć kontrolę nad społeczeństwem.

Kluczową rolę spełnia tu edukacja. Kto kształtuje dzieci, ten kontroluje przyszłość. A dzieci kształtuje ten, kto kształtuje ich nauczycieli, z kolei nauczycieli kształtuje ten, kto kontroluje uniwersytety i wykładane tam teorie. Walka jest ostra, bo do zdobycia jest dominacja na pokolenia.

Dawna edukacja, próby reform

Do mniej więcej I wojny światowej edukacja oparta była na posłuszeństwie i dyscyplinie, z dużym naciskiem na uczenie pamięciowe. Wymagania egzekwowane były rózgą. Struktura szkoły odzwierciedlała strukturę społeczeństwa, z cesarzem na szczycie i pomniejszymi urzędnikami poniżej. Wojna naruszyła strukturę społeczną, zainspirowała też pedagogów do szukania nowych rozwiązań, w których uczeń byłby bardziej partnerem, a do nauki byłby bardziej motywowany zapałem i kreatywnością niż strachem. Można tu wymienić takich pedagogów, jak Alexander S. Neill, Maria Montessori, Janusz Korczak, Célestin Freinet, Bruno Bettelheim czy Rudolf Steiner. Traktując ich zbiorczo, podstawowymi ich ideami były rozwój samodzielności dziecka oraz uwzględnienie ruchowych i kreatywnych elementów (sport, taniec, prace ręczne, plastyka). Zagadnienia traktowane są integralnie, co oznacza, że gdy na przykład tematem jest starożytna Grecja, dzieci nie tylko czytają teksty, ale również przygotowują fragment tragedii antycznej, szyją kostiumy, robią dekoracje i w końcu grają. Może mniej znają faktów i dat, ale lepiej czują, o co chodzi.

Do tego potrzebni są jednak dobrzy nauczyciele z talentem i pasją. Większość będzie pewnie wolała przez 40 lat tłuc z uczniami budowę pantofelka i sprawdzać testy. Bez naprawdę dobrych pedagogów łatwo taka szkoła przeradza się w chaos. Problemem jest też późniejsze zderzenie z realnym, często brutalnym społeczeństwem.

Paulo Freire, ucisk i teoria krytyczna

Nowe idee w edukacji mają w dużej mierze źródło w myśli (ideologii?) brazylijskiego pedagoga Paula Freire. Swoje teorie wyłożył on w wielu dziełach, podstawowe to „Pedagogika uciśnionych” (1970) i „Polityka edukacji” (1985). Zwrócił uwagę na to, że tradycyjna edukacja służy (oprócz przekazywania konkretnej wiedzy) utrwalaniu i reprodukcji systemu społecznego. Krytykował model edukacji traktujących uczniów jak konta bankowe (lub skarbonki), na które wrzucana jest informacja po to, by ją potem wyciągnąć, bez aktywnej reakcji ze strony uczniów. Problem w tym, że Freire mniej walczył z analfabetyzmem w sensie klasycznym, lecz raczej z analfabetyzmem społecznym. Mało cytuje on pedagogów, jego inspiracją są raczej Marks, jego następcy i działacze rewolucyjni. W duchu marksistowskim wszędzie szuka dominacji, opresji i hegemonii, które należy zwalczać. Jego prace miały wpływ na przykład na ruch „matematyki radykalnej” w USA, która w nauce matematyki akcentuje zagadnienia sprawiedliwości społecznej i pedagogiki krytycznej. To interesujące, ale nie wiem, czy jest się czym chwalić.

Ten przymiotnik „krytyczna” w odniesieniu do pedagogiki, to odwołanie do teorii krytycznej, głoszonej przez „szkołę frankfurcką” (post)marksistowskich filozofów, takich jak Max Horkheimer, Theodor Adorno, Walter Benjamin, Erich Fromm czy sławny w czasie buntów młodzieżowych roku 1968 Herbert Marcuse: Marks, Mao, Marcuse. Słowa „krytyka” nie należy rozumieć jako krytyki literackiej lub krytycznej analizy jak w „Krytyce czystego rozumu” Kanta. Przeciwnie, krytyka oznacza tu krytyczne nastawienie, negację. Tradycyjne społeczeństwo jest wrogiem, podobnie jak tradycyjna kultura.

Trzeba przyznać, że społeczeństwa opresyjne istnieją rzeczywiście. Ameryka Łacińska w XX była rządzona przez brutalne dyktatury, a kapitaliści wyciskali z robotników na plantacjach ostatnie poty. Dyktatorzy posługiwali się bojówkami, znikali ludzie. Podobne problemy znamy również z polskiej historii. Szkoły zaborców wychowywały dla reprodukcji systemu społecznego – rosyjskiego i pruskiego. Nie mówię nawet o okupacji niemieckiej, gdzie Polak miał rozumieć proste polecenia swojego pana i je szybko i sprawnie wykonywać. Na pewno nie byliśmy zainteresowani w utrwalaniu tych systemów, raczej chcieliśmy, by wysiłek edukatorów okazywał się syzyfową pracą. A więc generalne założenie „siedzieć cicho i przerabiać program” jest fałszywe. Z jednej strony celem naszym było odzyskanie niepodległości, jednak program „Hej, szable w dłoń, do powstania!” w końcu się wypalił. Co generację straty ludzkie, zesłania i emigracje. Stąd praca organiczna, praca u podstaw, nauka, nowe metody gospodarki, maszyny rolnicze, oświata dla ludu, cierpliwe utrwalanie polskości. Nie samą rewolucją żyje człowiek, nie da się za długo siedzieć na bagnetach. A wolność w końcu przyszła.

Jeżeli chodzi o Zachód, to problem w tym, że czasy się zmieniają, a rewolucjoniści wciąż pragną rewolucji. Wykształciła się grupa zawodowych krytyków systemu, którzy muszą raz po raz znajdować prześladowanych, których by chcieli wyzwalać. W przypadku Ameryki prześladowani są więc czarnoskórzy, który żyją lepiej od swoich pobratymców gdziekolwiek i kiedykolwiek. O swoje prawa walczą grupy LGBTXYZMNPJQ, tak prześladowane, że drżą przed nimi profesorowie uniwersytetów i szefowie korporacji.

Wokeizm w rozmaitych postaciach

Co otrzymamy, jeżeli zatrudnimy na uniwersytetach zwolenników rozmaitych odcieni krytycznych teorii i wyznawców ideologii woke? Ponieważ według zasady publish or perish (publikuj albo zgiń) oczekuje się od nich ciągłego strumienia publikacji, będą oni produkować coraz to nowe idee i wykrywać coraz to nowe prześladowane grupy. By się wyróżnić w masie, muszą te idee coraz bardziej odbiegać od tradycyjnych przekonań, czyli tego, co reakcjoniści nazywają zdrowym rozsądkiem. Nie wdając się w szczegóły, korzenie ich tkwią filozofii szkoły frankfurckiej i jej kontynuatorów, czyli w końcu w marksizmie.

Edukacja społeczno-emocjonalna (Social-emotional learning, SEL) ma w zasadzie na celu rozwój osobowości i relacji międzyludzkich z uwzględnieniem emocji i sytuacji społecznej innych. Jednak zwłaszcza wariant transformacyjny (Transformative SEL) ma na celu wykrywanie i zwalczanie nierówności (inequity), co na ogół jest śladem wokeizmu.

Inną ważną ideą jest różnorodność, równość i inkluzywność (Diversity, equity, and inclusion, DEI). Powoduje ona selekcję studentów i pracowników bardziej ze względu na płeć, rasę i orientację seksualną niż kompetencje. Efektem jest też przyklejanie ludziom etykietek i oczekiwanie od nich lojalności grupowej – co Pan o tym sądzi, panie Jones, jako czarnoskóry gej? A może pan Jones chce mieć na ten temat opinię jako pan Jones, a nie jako czarnoskóry gej.

Jednym z najważniejszych frontów jest seksualizacja dzieci. Forpocztę stanowią aktywiści queer. Nie chodzi tu o seks klasyczny, ani nawet homoseksualny. Chodzi o to, by sama tożsamość była płynna, do wyboru i zmiany według fantazji. W ten sposób już rozchwiana osobowość dojrzewającego dziecka zostaje pozbawiona jakichkolwiek trwałych fundamentów, a młodszym dzieciom odebrane zostaje dzieciństwo. W dawnych komiksach opisywano przygody kumpli, takich jak Tytus, Romek i A’Tomek. Dziś pojawiają się pytania, czy nie byli gejami, albo nawet zoofilami, jako że Tytus to małpa. Gdy występował chłopak i dziewczyna, to raczej łazili po drzewach, niż szukali stref erogennych. Dziś opór jest trudny, jak że może podpadać pod rozciągliwy paragraf o mowie nienawiści. Jednym z powodów, dla których Viktor Orbán jest czarną owcą w UE, jest jego opór przeciw wczesnej seksualizacji dzieci. Komisja Europejska zaskarżyła węgierską ustawę o ochronie dzieci do TSUE za to, że narusza „wspólne wartości UE”, które są „DNA naszego wolnego i otwartego społeczeństwa”.

Ważne dla aktywistów jest to, by nie wzbudzać zainteresowania rodziców, którzy mogliby interweniować. Co do rodziców, istotne jest niszczenie ich autorytetu, bo to nie oni mają wychowywać dzieci, lecz nowa szkoła. Również autorytet doświadczonych nauczycieli jest podkopywany. Do szkół mają dostęp aktywiści, hobbyści edukacyjni, nieponoszący żadnej odpowiedzialności za swoje działania. Nowa szkoła jest łatwa, lekka i przyjemna. Po co zadania domowe? Już w 1992 lalka Barbie mówiła „Math class is tough!”, matematyka jest trudna. Wtedy kobiety oburzyły się na powielanie stereotypu głupiej kobiety, dziś mogłoby to być hasłem reformatorów. Co więcej, matematyka, która podobno niezbicie dowodzi niepodważalnych i uniwersalnych twierdzeń, jest przejawem patriarchalnej białej supremacji. Również patriarchalne jest wymaganie czegokolwiek oprócz walki z katastrofą klimatyczną i homofobią. Naturalne jest, że niedouczeni nauczyciele są wrogami faktów i ścisłego rozumowania.

Dla dzieci zastąpienie solidnej pracy aktywizmem to słodki, ale trujący cukierek. Ale jakie mają wzorce osobowe? W Ameryce w latach 60-tych, w czasach wyścigu kosmicznego, symbolem ambicji i sukcesu była „rocket science”, budowa rakiet. A dzisiaj sukces odnoszą blogerzy i influencerzy, a poprzez aktywizm, czyli powtarzanie frazesów i wylewanie zupy na obrazy starych mistrzów, dochodzi się do polityki, sławy i konfitur. Można tak spędzić życie (lub jego część) nie trudząc się żadną wymierną pracą wymagającą wysiłku intelektualnego. Po co więc się uczyć?

Kultura i historia w oczywisty sposób zostają zideologizowane. Po drodze wypierane są tradycyjne nauki jak matematyka, fizyka czy geografia. Do tego matematykę, twór białych, martwych samców, można też dekolonizować. Matematyka czarna może się różnić od białej. Do tego problemem jest seksizm. Pamiętam zadania z arytmetyki, zaczynające się od słów „mama kupiła (dwa kilo cukru i trzy kostki masła)”, utwierdzające tradycyjne role płci. Ale to mało, feministyczna może być glacjologia. Tu cytat, nie trzeba (nie można) rozumieć, ale można się podelektować językiem i stojącym za nim modelem mentalnym: „Feminist glaciology builds on feminist postcolonial science studies and feminist political ecology to understand how gender, power, and inequality are embedded in systems of scientific domination”. Trzeba przyznać – sugestywna próbka żargonu.

Po co rewolucja?

W tego typu ideologiach ciągle przejawia się dążenie do przemiany społeczeństwa, zniszczenia starego porządku, najlepiej w drodze rewolucji. Dobrobyt społeczeństwa powodujący jego zadowolenie i rozleniwienie, traktowany jest jako zagrożenie. Nie po to robimy rewolucję, żeby lepiej żyć, ale po to żyjemy, aby robić rewolucję. Wychowany w socjalistycznym społeczeństwie, stworzonym przez rewolucję, mam na to alergię. Mogę jeszcze zrozumieć wywoływanie rozkładu obcych społeczeństw w celu ich zdominowania. Nie wiem przy tym, jaką wartość dla dominatora przedstawiać może Ameryka, gdzie Wojownicy Sprawiedliwości Społecznej dewastują wszelką myśl na uniwersytetach, a po miastach buszują bojówki Black Lives Matter. Zupełnie nie rozumiem jednak dewastacji własnego kraju. Zacznijmy od bolszewików. Czy naprawdę wierzyli, że wybijając wszystkich posiadających jakiekolwiek umiejętności i zastraszając resztę, dokonają skoku cywilizacyjnego?

Gdy obserwujemy rewolucję francuską, to po placach toczą się głowy, ale taki Robespierre, nie mówiąc o Dantonie, je przyzwoicie. Na jak długo tego starczy, dla jak wąskiej grupy? Paryski młodzieniec z dobrej dzielnicy spożywa kolację przygotowaną przez gosposię, bierze czerwony sztandar i idzie rzucać koktajle Mołotowa. Taka rewolucja – to rozumiem. Może nieźle funkcjonować jako pasożyt na starym społeczeństwie. Ale problem się zaczyna, gdy nie daj Boże zwycięży.

Co motywuje ludzi do zagłady, a zwłaszcza samozagłady? Wciąż nie mam na to odpowiedzi, to temat do rozpracowania.

Moja gomułkowsko-gierkowska szkoła

Pozwolę tu sobie na wstawkę osobistą. Moja szkoła to okres 1960-72, podstawówka i liceum. Żyliśmy w socjalizmie, przodującym systemie świata. Na szczęście ominął mnie stalinizm, gdy czytano poematy o Stalinie oraz eposy o Ludowym Wojsku Polskim i bratniej Armii Czerwonej. Wiedzieliśmy, że określone wydarzenia z historii są wycięte, ale uczyliśmy się o wielkości dawnej Rzeczpospolitej, jej schyłku i upadku, a potem o długiej i trudnej walce o niepodległość. Fakt, bardziej akcentowane były wojny z Niemcami niż z Rosją. Ale uczyliśmy się szacunku do Ojczyzny, nie pogardy. Nikt nas nie przekonywał, że lepiej by było być Francuzem, ani nawet sowietem.

Między rokiem 1939 a 1960 upłynęło niecałe 30 lat, mieliśmy więc wciąż nauczycieli starej daty lub wychowanych w patriotycznych domach. Komunizm jako twór obcy był mentalnie odrzucony. Owszem, na setną rocznicę urodzin Lenina (w skrócie SRUL) uczyliśmy się życiorysu wodza rewolucji. Co cesarskie cesarzowi. Ale na przykład polonistka zdradziła nam, że „Ojczyznę” Wandy Wasilewskiej zostawia specjalnie na sam koniec roku, żeby zabrakło czasu. Były szepty i niedopowiedzenia, ale Mickiewicza, Słowackiego i Norwida nikt nie wyrzucał.

Matematyki i innych nauk ścisłych uczyliśmy się na poważnie, z zadaniami domowymi i klasówkami. I nikt nas nie przekonywał, że wynik działania 2+2 zależy od koloru skóry. Na studiach co prawda pewien autor podręcznika do maszyn elektrycznych powoływał się na uchwałę zjazdu partii o ich ważności dla gospodarki socjalistycznej, a inny profesor z przyczyn ideologicznych używał lewoskrętnego układu współrzędnych X-Y-Z, ale było to uważane za dziwactwo. Można więc było zdobyć konkretną wiedzą oraz pozostać patriotą w duszy, uzupełniając niedopowiedzenia samemu.

Powrót do zdrowego rozsądku?

Co z tym zrobić? Na razie fala płynie w jedną stronę zmywając wszystko, co stanie na jej drodze. Co było tylko tolerowaną opinią, dostaje umocowanie w prawie. We Francji aborcja ma zostać wliczona do podstawowych praw obywatelskich, gwarantowanych konstytucją. System jest domykany poprzez ustawową walkę z mową nienawiści – starannie wyselekcjonowaną. Podanie filmiku o imigrantach może spowodować uchylenie immunitetu europosłów, których niezawisłość i swoboda wypowiedzi powinna być szczególnie chroniona. Jest to najwyraźniej cięższy delikt niż przerzucanie worków z gotówką, którymi szejkowie płacą za przyjazne ustawy. Nie ma znaczenia fakt, że zgłasza to skazany oszust – rozgrzany europarlament przyklepie z radością.

Fala tsunami ma to do siebie, że po chwili wraca, zmiatając materiał w drugą stronę. Historia uczy, że czekiści, jakobini i inkwizytorzy (czasem) źle kończą. Kolejno ginęli Jagoda, Jeżow i Beria. Robespierre stracił głowę na gilotynie, fra Girolamo Savonarola spłonął na stosie. Nie twierdzę, że obecnych inkwizytorów czeka taki los, nie te czasy. Ale każdy totalitaryzm się kiedyś rozsypuje. Nie wiem jeszcze, jak do tego dojdzie. Lepiej też, by zwyciężył rozsądek, a nie hybris w przeciwną stronę. Marek Aureliusz, nie Nietzsche.

Pomarzmy więc tak, jak o harmonii i spokoju marzył Gałczyński w szczycie stalinizmu:
„…gęś na Trzy Króle,
słowem, kuchnia niekusa,
„Listy do Attikusa”,
w święto sonet Petrarki
i w ogóle.”

Źródła:
James Lindsay „The Marxification of Education”, 2022
Friedrich Koch „Der Aufbruch der Pädagogik”, 2000
Paulo Freire „Pedagogy of the Oppressed”, 1970
Merlin Wolf „Paulo Freire und die Kritische Theorie”, 2017
Logan Lancing „The Queering of the American Child: How a New School Religious Cult Poisons the Minds and Bodies of Normal Kids”

Zdjęcie autora: Jan ŚLIWA

Jan ŚLIWA

Pasjonat języków i kultury. Informatyk. Związany z miesięcznikiem i portalem "Wszystko co Najważniejsze" publikując głównie na tematy związane z ochroną danych, badaniami medycznymi, etyką i społecznymi aspektami technologii. Mieszka i pracuje w Szwajcarii.

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 31.08.2024.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się