Niepodległość
Fot. Robert Neumann

Niepodległość nie jest dana raz na zawsze

Wolność i postęp pozostają także współcześnie hasłami, w imię których można skutecznie podważyć ideał niepodległości państwa, które oskarżane jest o łamanie wolności i blokowanie drogi postępowi.

Korona królewska była w Europie wieków średnich znakiem pełnej suwerenności. Zbliża się tysiąclecie tak rozumianej niepodległości Polski. W roku 1025 jako pierwszy król Polski został koronowany Bolesław Chrobry. Po nim – przez osiem wieków – miała Polska jeszcze 28 koronowanych królów. Niepodległość straciła w ciągu wieku XVIII. Kiedy zreformowała swój ustrój, przyjęła pierwszą w Europie konstytucję – 3 maja 1791 roku – i starała się zmodernizować swój system państwowy, zaniepokojone tym sąsiednie, agresywne imperia, najechały zbrojnie i zlikwidowały to państwo.

W nocy z 3 na 4 października 1794 roku żołnierze pruscy włamali się do skarbca Królestwa Polskiego na zajętym przez nich zamku w Krakowie i zabrali stamtąd klejnoty koronne używane przez polskich władców. Zabrali je do Berlina. Wycenione na ponad pół miliona talarów polskie regalia (m.in. sześć koron, cztery berła królewskie i dwa miecze koronacyjne) zostały w 1811 roku na rozkaz króla Prus przetopione. Z uzyskanych w ten sposób 25 funtów złota i srebra wybite zostały pruskie monety. Tak zlikwidowane zostały symbole suwerenności Królestwa Polskiego. I tak też praktycznie zrealizowane zostało postanowienie ostatecznej konwencji o rozbiorach, zawartej przez trzy imperia, Rosję, Prusy i Austrię, w styczniu 1797 roku, zgodnie z którą należało „zlikwidować wszystko, co mogłoby przywołać pamięć istnienia Królestwa Polskiego”.

Ponad 120 lat zajęła walka i praca pięciu pokoleń, by Polska mogła wrócić na mapę Europy. Odzyskana w roku 1918 i utrwalona w formie republiki niepodległość trwała krótko: tylko 21 lat. Pakt dwóch najbardziej zbrodniczych w historii i najsilniejszych militarnie imperiów, III Rzeszy Hitlera oraz Związku Sowieckiego Stalina, ponownie wymazał Polskę z mapy. Po II wojnie światowej, obcięta na wschodzie i przesunięta na zachód, Polska wróciła na mapę. Ale nie była niepodległa, zależała całkowicie od Stalina i jego następców. Była częścią uznanej przez mocarstwa zachodnie w Jałcie w roku 1945 strefy wyłącznej dominacji Moskwy.

Nie wszyscy Polacy ten werdykt zaakceptowali. Kolejne zrywy niepodległościowe, m.in. w latach 1956, 1968, 1970, 1976, wreszcie w masowym, dziesięciomilionowym ruchu „Solidarności”, tworzyły to, co amerykański prezydent Ronald Reagan w przemówieniu w parlamencie brytyjskim w roku 1982 nazwał wzorem „wspaniałej niezgody na zniewolenie”. Kryzys imperialnego systemu sowieckiego, do którego owa niezgoda się przyczyniła, pozwolił w końcu Polsce ponownie odzyskać niepodległość. Cieszymy się nią znów, podobnie jak inne kraje naszego regionu, nazywanego Europą Środkowo-Wschodnią albo Europą Wschodnią, od ponad 33 lat.

Ale wiemy, że niepodległość nie jest dana raz na zawsze. Widzimy, jak odnowiony imperializm rosyjski próbuje zbrojnie odebrać ją Ukrainie, jak wcześniej czynił to wobec Gruzji, jak grozi całemu regionowi Europy Wschodniej. Szukamy środków obrony przed takim zagrożeniem. Przynależność do Paktu Północnoatlantyckiego, od roku 1999, zwiększa na pewno poczucie względnego bezpieczeństwa naszego kraju oraz innych, które w naszej części Europy dołączyły lub dołączają do NATO – od Bułgarii i Rumunii po Finlandię i Szwecję. Czy jednak w XXI wieku wystarczy dołączyć do najpotężniejszego sojuszu militarnego, by zachować niepodległość? Niektórzy uważają, że właśnie przynależność do NATO krępuje niepodległość, oznacza inną, pośrednią formę podporządkowania, podległości – najsilniejszemu członkowi tego sojuszu. Czy cała kwestia niepodległości sprowadza się do (fałszywej) alternatywy – agresja Rosji albo hegemonia USA? Nie, na pewno nie.

Zanim zastanowimy się nad tym pytaniem, odpowiedzmy najpierw na pytanie może prostsze: co dzisiaj jest symbolem niepodległości? Na pewno już nie korona królewska. Zastąpiła ją suwerenność „ludu”, reprezentowanego w demokratycznie wybranym parlamencie, przez demokratycznie wybranego prezydenta. Prawo decydowania o sobie, oznaczające w przypadku wspólnoty politycznej zdolność rozstrzygania najważniejszych dla tej wspólnoty kwestii przez wybrany demokratycznie parlament – to jest dzisiejsza istota niepodległości. Uzupełnia ją funkcja głowy państwa, która choć nie jest już królem z Bożego namaszczenia, pozostaje ważnym symbolem całości wspólnoty, a także w wielu wypadkach (także w Polsce) pełni wcale nie symboliczną, ale praktycznie bardzo ważną rolę zwierzchnika sił zbrojnych.

Ograniczenie znaczenia parlamentu danej wspólnoty politycznej i przekazanie jego kompetencji innej, zewnętrznej wobec niej wspólnocie, oznacza oczywiście podważenie zasady niepodległości. Można ją nazwać „podziałem” niepodległości albo „współudziałem” w szerszej wspólnocie, której przekazujemy kompetencje własnego państwa, bo uważamy, że lepiej zadba ona o nasze dobro wspólne, niż potrafilibyśmy to zrobić sami w naszej dotychczasowej formule państwowej. Tak może się też stać, kiedy przestajemy się identyfikować z naszym państwem. Kiedy własne państwo potraktujemy jako wroga i jego niepodległości już nie uznajemy za istotną wartość, ale za źródło zagrożenia, przed którym szukamy pomocy na zewnątrz.

Polska doświadczyła już dwukrotnie takiej sytuacji. W XVIII wieku punktem wyjścia do zakwestionowania idei niepodległości było uznanie swoiście rozumianej wolności obywatelskiej za wartość niebezpiecznie ograniczaną przez reformy, których ukoronowaniem była wspomniana Konstytucja 3 maja z roku 1791. Reformy te miały wzmocnić państwo, rząd, siły zbrojne, rozszerzyć prawo obywatelstwa na dotychczas nieobjęte nim grupy, to jest mieszczaństwo, a pojęciem narodu objąć również chłopstwo. Wszystko po to, by zwiększyć szanse na odzyskanie i obronę niepodległości zagrożonej przez sąsiednie imperia, z Rosją Katarzyny II na czele.

Część elit szlacheckich, cieszących się dotąd wyłącznością praw obywatelskich, potraktowała te reformy jako zamach na własną wolność. Wrogiem numer jeden był dla nich nie rosyjski imperializm, ale własny król i sejm, w którym przewagę uzyskali zwolennicy reform mających służyć niepodległości. Pod sztandarem obrony wolności owa część elit szlacheckich wystąpiła więc z apelem do sąsiadów, do imperialnej Rosji – by ta interweniowała zbrojnie w obronie dotychczasowego układu władzy i przywilejów w kraju: żeby było tak, jak było wcześniej. Inicjatorzy tej akcji wierzyli, że można bezkarnie wybrać indywidualną wolność przeciw niepodległości swojego państwa. Pomylili się – przestali być obywatelami, stali się poddanymi trzech absolutystycznie rządzonych imperiów. Ceną za zewnętrzną interwencję, która nastąpiła w roku 1792, był bowiem rozbiór państwa, ostateczna likwidacja Rzeczypospolitej Obojga Narodów: Polski i Litwy.

Po raz drugi niepodległość Polski została porzucona przez jej nowe, uformowane w oparciu o Moskwę elity w wyniku II wojny światowej. II Rzeczpospolita, napadnięta przez Niemcy i Związek Sowiecki, nie była w stanie obronić niepodległości. Ostatecznie w latach 1944–1945 dostała się pod okupację sowiecką, usankcjonowaną następnie w formie państwa satelickiego Moskwy. Jako uzasadnienie porzucenia myśli o niepodległości potraktowane zostało wówczas nie tylko przekonanie o niemożności skutecznej jej obrony w warunkach geopolitycznych roku 1945, ale także hasło postępu. Jak to ujął jeden z ideologów tej grupy inteligencji, „sowieckimi kolbami nauczymy ludność tego kraju myśleć racjonalnie, bez alienacji”. Przyjęcie kategorii marksistowskich, uznawanych za wzorzec postępu, w kraju tak „zacofanym”, wrogo nastawionym w masie swego społeczeństwa wobec komunizmu, wymagało wsparcia zewnętrznego z kraju przodującego postępu, dodatkowo dysponującego odpowiednią siłą („sowieckimi kolbami”). Sławiony w 1945 roku postęp sowiecki według modelu Józefa Stalina okazał się jednak ostatecznie ślepym zaułkiem modernizacji.

Wolność i postęp pozostają jednak także współcześnie hasłami, w imię których można skutecznie podważyć ideał niepodległości państwa, które oskarżane jest o łamanie wolności i blokowanie drogi postępowi.

Oczywiście łatwo wskazać przykłady krajów, które są niepodległe, a życie w nich niewątpliwie uznać można za koszmar, od którego warto byłoby wyzwolić jego mieszkańców. Koreańska Republika Ludowo-Demokratyczna dynastii Kimów czy socjalistyczna Kuba dynastii Castro to bezspornie kraje niepodległe, które całkowicie kompromitują zasadę niepodległości i przypominają, że może ona być po prostu zasadą obrony murów więzienia. Kiedy jednak podważa się tę zasadę w krajach takich jak Polska współczesna, pojawia się pytanie o to, jak rozumiemy nie tylko pojęcie niepodległości, ale również przeciwstawiane jej pojęcia indywidualnej wolności czy (nieuchronnego) postępu. Amerykański filozof polityki Paul Gottfried, sam nazywający się „paleokonserwatystą”, zauważył kiedyś, że suwerenem jest dziś ten, kto decyduje, co znaczy „wolność”, „prawa człowieka” i „demokracja” w konkretnym przypadku. Gdzie są ośrodki takiej suwerennej władzy? Nad tym warto się zastanawiać. W administracji amerykańskiej, Parlamencie Europejskim, Europejskim Trybunale Praw Człowieka, w najsilniejszych mediach globalnych? Ciekawe zagadnienie, którego tu nie rozstrzygniemy, ale musimy przywołać samo jego realne istnienie, kiedy mówimy dziś o niepodległości.

Z jednej strony bowiem mamy do czynienia z jej oczywistym, fizycznym zagrożeniem, jak to widzimy na przykładzie sąsiadującej bezpośrednio z Polską Ukrainy, napadniętej zbrojnie przez Rosję.

Odpowiedź na takie zagrożenie musi wiązać się z umocnieniem obrony granicy, a także – szerzej – zdolności obronnych państwa, odstraszających potencjalną agresję. Albo, w przypadku przynależności do NATO, zwiększających szansę doczekania na pomoc sojuszników. Gwarantuje ją co prawda artykuł 5 traktatu, ale nie precyzuje formy ani prędkości jej dostarczenia. Trzeba najpierw być zdolnym pomóc sobie, zanim pomogą nam inni. To prosta zasada, której należy się trzymać. Jeżeli o niej zapomnimy, to będziemy zapraszali agresorów do ataku. A dziś wiemy, że tacy agresorzy istnieją nie tylko w zakurzonych podręcznikach historii, ale w rzeczywistości trzeciej dekady XXI wieku.

Z drugiej strony doświadczamy sytuacji, w której padają argumenty (wspierane poważną siłą mediów i politycznych nacisków ze strony części dzisiejszych elit rządzących w Unii Europejskiej), że obrona granicy, odwoływanie się do pojęcia niepodległości, do roli gospodarza we własnym domu, jest w istocie zakamuflowanym sposobem na łamanie „praw człowieka”. Jako przykład podać można stosunek do budowy muru na granicy Polski z Białorusią i Rosją, który chronić ma przed napływem imigrantów z Azji i Afryki. Zwolennicy „tradycyjnie” pojmowanej niepodległości uważają ten napływ za proceder będący częścią wojny hybrydowej realizowanej przez reżimy Łukaszenki i Putina za pomocą traktowanych jako „mięso armatnie” migrantów zarobkowych z krajów „globalnego Południa”.

Przeciwnicy tak pojmowanej niepodległości jako prawa do obrony granicy własnego domu, będący zarazem zwolennikami dominacji doktryny praw człowieka nad suwerennością państw, pomijają oczywisty związek owej migracji z akcją militarno-polityczną Putina i Łukaszenki w Europie Wschodniej i dostrzegają wyłącznie ofiary systemu zapór, jakie buduje państwo przed tego rodzaju migracją/infiltracją. Zwycięstwo tej drugiej logiki interpretacji świata w oczywisty sposób niszczy całkowicie zasadę niepodległości państwowej, nawet jako podstawę ochrony życia i bezpieczeństwa obywateli danego państwa. Dobrze określiła to zwolenniczka owej logiki, która postawiona wobec twardego pytania: co robić w sytuacji, w której postulowana przez nią postawa nieograniczonego wpuszczania migrantów, których teraz wpychają do Polski Łukaszenko i Putin, grozi możliwością niekontrolowanego przenikania terrorystów – odpowiedziała spokojnie: „Nawet jeśli któryś okaże się zamachowcem, to zginie dużo mniej Polaków, niż ocalonych zostanie uchodźców”.

Te dwie logiki zderzają się oczywiście nie tylko w Polsce, ale także w innych krajach. Jeżeli zwycięży druga z nich, mówienie o niepodległości będzie pozbawione sensu, a jej praktykowanie – niemożliwe.

Tak można by przedstawić najkrócej geomilitarną oraz geocywilizacyjną stronę zagadnienia niepodległości. Jest jednak jeszcze oczywiście jej trzecia „strona” czy raczej aspekt, który nazwałbym geoekonomicznym. Opisuje go proste pytanie: czy stać nas na niepodległość? Wiadomo, że autarkia nie jest w dzisiejszej gospodarce globalnej możliwa (poza ekstremalnym przypadkiem Korei Północnej), a zdolność do zachowania suwerenności gospodarczej w oparciu o własne zasoby mają może, choć i to wątpliwe, Stany Zjednoczone, może Chiny. Czy w takim razie nie jest konieczna próba stworzenia szerszego bloku, który będzie zdolny do konkurencji na owym globalnym rynku i utrzymania się na nim w roli niezależnego, silnego gracza? Ta słuszna myśl była z pewnością jednym z istotnych motywów wspierających pierwotnie ideę utworzenia Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali, potem Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej, w końcu nawet Unii Europejskiej. Wycofanie się Wielkiej Brytanii, jednej z trzech najsilniejszych gospodarek UE, z tej struktury stawia jednak jakby znak zapytania przy aktualnym znaczeniu owej motywacji.

W procesie integracji europejskiej kwestia współpracy ekonomicznej została najpierw uzupełniona, a od pewnego czasu zepchnięta na drugi plan przez dążenie części elit kierujących tym procesem do stworzenia struktury federalnego superpaństwa. Jedną z jego ideologicznych podstaw jest jasno deklarowana wola osłabienia, a ostatecznie likwidacji indywidualnych kompetencji państw składających się na Unię, walka z państwem narodowym jako przeżytkiem epoki nacjonalizmów. Dodatkowy aspekt tej ideologii stanowi również otwarcie wyrażane przekonanie, że owe przeżytki nacjonalizmów koncentrują się we wschodniej części Europy, w krajach członkowskich, które dołączyły do niej w XXI wieku i traktowane są wciąż jak nierównoprawni petenci, jak członkowie klubu w okresie próbnym. Im trzeba przede wszystkim zabrać „zabawki”, pozwalające niebezpiecznie bawić się w niepodległość, a zwiększyć siłę wpływu w nowym europejskim superpaństwie starych, doświadczonych ośrodków imperialnego zarządzania, takich jak Paryż czy Berlin.

Jak zachować istotne dobrodziejstwa współpracy ekonomicznej w ramach Europy, poczucie wspólnej tradycji i wspólnego losu naszego kontynentu, a zarazem obronić prawo do niepodległości, do decydowania o sobie, u siebie, w poszczególnych krajach Unii – bez oddawania jej kolejnych atrybutów suwerennego państwa? To jest kluczowe pytanie, na które także trzeba szukać intensywnie odpowiedzi w najbliższych miesiącach.

Chcąc zachować naszą niepodległość, musimy nauczyć się szukać sojuszników dla niej. Nie tylko w naszej części Europy, mocniej odczuwającej militarne zagrożenia idące od wschodu. Nie tylko w Waszyngtonie, jako filarze skutecznego paktu obronnego NATO. Musimy nauczyć się ich szukać i przekonywać do współpracy także w krajach „starej” Europy, w Italii, ale i w Niemczech czy we Francji, gdzie wszak również duża część społeczeństwa odczuwa niepokój w związku z perspektywą utraty własnego domu – swojego suwerennego państwa – i zastąpienia go imperialnym, oddalonym znacznie bardziej niż dotychczasowe państwa europejskie od obywateli molochem ze Strasburga czy Brukseli. Przede wszystkim musimy jednak przekonywać wciąż naszych współobywateli – w Polsce – by nierozważnie nie rezygnowali z tego, czym są własne państwo i zdolność niepodległego kształtowania jego decyzji – o obronności, o sprawach kultury i edukacji, o sprawach elementarnego interesu gospodarczego i o swobodnym wyborze partnerów zewnętrznych we wszystkich tych dziedzinach. Straciliśmy te możliwości dwukrotnie w historii. Cena była straszna. Jaka byłaby za trzecim razem? Nawet nie chcę sobie tego wyobrażać.

Esej został napisany dla nr. 58 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze”. Przedruk za zgodą redakcji.

Zdjęcie autora: Prof. Andrzej NOWAK

Prof. Andrzej NOWAK

Historyk, sowietolog, członek Narodowej Rady Rozwoju. Wykładowca Uniwersytetu Jagiellońskiego. Profesor zwyczajny w Instytucie Historii PAN. Laureat Nagrody im. Lecha Kaczyńskiego, Kawaler Orderu Orła Białego.

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 31.10.2024.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się