Pakt migracyjny przyjęty. Co dalej? I kiedy? Patrząc z Wysp Kanaryjskich
Susza, kolejne epidemie w Afryce i mafie skłaniają setki tysięcy do pogoni za „europejskim snem”. Europa zaś ustami swoich oślepionych lewicową ideologią optymistów wystosowuje kolejne zaproszenia.
Wyspy Kanaryjskie. Skrawek wulkanicznych skał na Oceanie Atlantyckim, 60 mil morskich od najbliższego afrykańskiego wybrzeża. Turystyczny raj i centralny punkt europejskiej nielegalnej migracji. Połączenie dwóch szlaków. Krótszego, marokańskiego, i dłuższego, uznawanego za najniebezpieczniejszy na świecie szlak z Afryki Środkowej. Nielegalna migracja nie jest na Wyspach Kanaryjskich niczym nowym. Zaczęła się od kryzysu w Afryce w 1994 roku. Rosła, malała… aż w końcu nastąpił przełom.
Rok 2006
Do wybrzeży przybija 40 tysięcy nielegalnych migrantów. Zaczyna się dramat. Wyspy nie są na to przygotowane, nie mają infrastruktury, ale jesteśmy solidarni. Dzielimy się tym, co mamy. Z rozpaczą przyjmujemy kolejne doniesienia o setkach zaginionych, którzy desperacko próbując forsować Atlantyk, nigdy już nie dopłyną do żadnego brzegu. Opatrujemy poranione ciała. Jak wygląda ciało po dwóch tygodniach na otwartej łodzi, bez możliwości poruszania się, dzień i noc wystawione na morską wodę? Gnije. Tak po prostu gnije. Zgniłe ubranie, połączone z odchodami, wżera się w ciało. W centrali Czerwonego Krzyża stoi mnóstwo 50-litrowych baniek z wodą utlenioną… Wlewamy ją do plastikowych misek, sadzamy w nich migrantów i po prostu odmaczamy to zgniłe ciało, starając się powstrzymać torsje i łzy, słysząc krzyk z nieludzkiego bólu.
Liczba migrantów rośnie
Bogata, humanitarna Europa zaprasza. Pojawiają się mafie przemytników ludzi. Kolejne setki, później tysiące giną w Atlantyku, próbując dotrzeć do raju. Czasami już kilka metrów od brzegu, wyskakując z łodzi, idą na dno. Trudno się dziwić. Wycieńczone ciało po tygodniach bezruchu odmawia posłuszeństwa. Szczęśliwcy, którzy dotarli, w pierwszej euforii wysyłają rodzinom uśmiechnięte zdjęcia, na których są w nowych ubraniach. Składają wnioski azylowe. Mają jedzenie, dach nad głową, pieniądze. Pełnia szczęścia! Przez rok. Po roku przychodzi wyrok. Odmowa azylowa. Brakuje podstaw do jego udzielenia.
Co dalej?
Prawo nie pozwala na dłuższy pobyt tych ludzi w ośrodkach. Trafiają na ulice. Nie mają prawa pobytu, nie mają gdzie mieszkać, nie znają języka, nie mają pozwolenia na pracę, rośnie przestępczość, system deportacji nie działa – sprzeciwiają się jej lewicowe organizacje, a kraje pochodzenia nie przyjmują swoich obywateli. Pierwsze kradzieże, rabunki, gwałty, zabójstwa. Pojawiają się mafie, oferują pomoc w zajęciu cudzego mieszkania i parę groszy za sprzedaż narkotyków turystom. Prezydent Wysp Kanaryjskich Paulino Rivero wpada w panikę. Zdaje sobie sprawę z konsekwencji. Z różnic kulturowych. Z braku integracji. Z tego, że wraz z naiwnymi chłopcami z afrykańskich wiosek wjechali też pospolici przestępcy, uciekający przed sprawiedliwością w swoich krajach. Jak piłka odbija się od drzwi kolejnych ministerstw rządu centralnego w Madrycie. Nikt tych ludzi nie chce. Przedzierają się przecież do Hiszpanii też innymi szlakami – lądowym, przez Ceutę i Melillę, forsując graniczny płot, morskim, przez Morze Śródziemne… Zaczyna to iść w setki tysięcy. Rivero podejmuje desperacką decyzję. Czarteruje samoloty i po prostu wysadza migrantów na madryckim lotnisku Barajas. Dociśnięty Madryt w końcu się łamie i godzi się przewozić migrantów na stały ląd. W sumie nie ma sprawy. Część z nich przecież i tak chce do Niemiec czy Francji. Angela Merkel sama zapraszała, prawda?
Płyną kolejne dziesiątki tysięcy
Już nie tylko Wyspy Kanaryjskie, ale i Hiszpania zaczyna się dusić. Rośnie przestępczość. Strefy „no-go” wyrastają jak grzyby po deszczu. Trzeba wzmocnić policję. Przystosowany do liczby stałych mieszkańców system zdrowia zaczyna odczuwać skutki dodatkowego obciążenia. Statystyki policyjne budzą przerażenie. Duszone na ulicy staruszki przestają nie tylko szokować, ale nawet dziwić. Wraz z migrantami przedzierają się terroryści. Służby, pracując na pełnych obrotach, wyłapują kolejnych najbardziej poszukiwanych ze światowych list. Zapobiegają kolejnym zamachom, ale przecież już płyną następni.
Hiszpania szuka rozwiązań
Już na własną rękę, bo Unia „ogłuchła”. Cała ma ten sam problem. W grę zaczynają wchodzić miliony w twardej walucie, transferowane do Maroka w zamian za powstrzymanie migracji u źródła… Kolejne do Senegalu… Mauretanii… Nie działa. Hiszpania wysyła do Afryki wsparcie. Stałe jednostki Guardia Civil, samoloty, łodzie, drony… Nie działa. Migranci płyną dalej. Mafie robią się z każdym dniem sprytniejsze. W internecie można znaleźć ich „reklamy”, gdzie wprost uczą, jak zniszczyć dokumenty, co mówić, migranci przypływają z wyuczoną na pamięć historyjką. Wszyscy z tą samą. Swoje prawa znają lepiej niż my. Kolejne miliony idą na zlecone przez sądy badania, bo migranci, by korzystać z przywilejów, podają się za nieletnich.
Rok 2023
Lato. Atlantyk łagodnieje. Do wybrzeży El Hierro, Teneryfy, Gran Canarii, Fuerteventury dobijają kolejne setki cayuco – afrykańskich łodzi rybackich. Największa ma na pokładzie 320 migrantów, ale z reguły są mniejsze… 80, 100, 160… Przypływają jednocześnie. Przybysze potrzebują pomocy. Pada szpital na El Hierro, nie ma środków. Przestaje przyjmować pacjentów na planowe zabiegi. Rozbudowywane na potęgę hotspoty nie mają już miejsc, koców, materacy… Pierwsze grupy migrantów spędzają noc na betonowym nabrzeżu. Z hotspotów na Teneryfie codziennie wyjeżdżają dziesiątki autokarów. Na lotnisko. Na stały ląd. Hiszpania w desperacji umieszcza migrantów w luksusowych hotelach, bo nigdzie indziej po prostu nie ma już dla nich miejsca. Koszty są horrendalne. W telewizji króluje Lampedusa. Tak, oni mają ten sam problem, ale to my mamy asa w rękawie! Prominentnego polityka UE, który od 2 lat pracuje nad paktem migracyjnym. Musi zdążyć go przeforsować w czasie prezydencji Hiszpanii w UE. I zdąży! W Polsce zmienia się władza, która stawała okoniem… Dalsze procedowanie to już tylko formalność. Polska to zresztą nadzieja całej przyduszonej migracją Unii. Duży kraj, praktycznie jedyny w tej skali, który jeszcze nie ma problemu z nielegalną migracją. Nie ponosi jej kosztów – i tych finansowych, i tych społecznych. To taki „ostatni bastion”, gdzie jeszcze da się coś upchnąć. Jest też nieprzygotowany… No ale cóż. Trudno. Musi sobie poradzić. Pakt jest cwany. Zawiera rozwiązania, które zapobiegną przepływowi migrantów do innych państw UE. Bo po prostu nie będzie im się to opłacało. O to zadbali Niemcy. Resztę już znamy. Hiszpański prawicowy VOX powiesił banery z napisem „Przestępcy w twojej dzielnicy? My mamy dla nich bilet powrotny”. Ale nie. Nie mają. Tak naprawdę to na razie mają dla nich bilet do Polski. Pakt podpisany. Jest bardziej elastyczny, niżbyśmy chcieli. Zakłada, że jeśli presja migracyjna będzie duża, proces relokacji zostanie przyspieszony. A będzie duża. Mówią o tym wszelkie analizy Frontexu, a przede wszystkim rzeczywistość. Styczeń 2024, wzrost migracji w stosunku do stycznia 2023: 1200 procent.
Czy jest jakiś plan na przyszłość?
W teorii tak. Zatrzymywanie migracji u źródła, współpraca z krajami afrykańskimi. Ale jak już wiemy, to na razie nie działa. Susza, kolejne epidemie w Afryce i mafie skłaniają setki tysięcy do pogoni za „europejskim snem”. Za tym, który widzą na kolorowych zdjęciach swoich pobratymców w markowych ubraniach i na tle luksusowych hoteli. U źródła nie udaje się ich zatrzymać. Kraje Afryki Środkowej nie bardzo chcą współpracować, a Europa ustami swoich oślepionych lewicową ideologią optymistów wystosowuje kolejne zaproszenia.
Renata Acosta z Los Cristianos (Wyspy Kanaryjskie)