otwarcie igrzysk

Paryż skrzywdzony, Paryż złamany, Paryż zamęczony

Kiedy generał de Gaulle wypowiedział te słowa w Hôtel de Ville prawie 80 lat temu, z pewnością nie miał pojęcia, jak będzie wyglądała ceremonia otwarcia Igrzysk Olimpijskich w 2024 roku.

Przyszły założyciel Piątej Republiki dodał następnie: „Ale Paryż wyzwolony! Wyzwolony przez siebie, wyzwolony przez swój lud z pomocą armii Francji, ze wsparciem i pomocą całej Francji, Francji, która walczy, jedynej Francji, prawdziwej Francji, wiecznej Francji”. W ten sposób starał się odbudować wizerunek swojego kraju i postawić go po zwycięskiej stronie, ponieważ Francja wychodziła z czteroletniej okupacji niemieckiej. Okupacja ta nie była tak brutalna i krwawa, jak to, co działo się dalej na wschód. W tym samym czasie miało miejsce powstanie warszawskie, drugie powstanie w mieście po tym w getcie w roku poprzednim.

Armia Krajowa dążyła do wyzwolenia stolicy na własną rękę, mając podobny cel jak Francja, ale z dodatkowym zagrożeniem ze strony Stalina, który był zdeterminowany, aby położyć rękę na tym kraju, jak już zadeklarował na konferencji w Teheranie pod koniec 1943 roku. Polacy, opuszczeni przez cały świat, stoczyli odważną, lecz skazaną na porażkę bitwę. Przegrali militarnie i politycznie, ale ocalili swój honor i zachowali żywego ducha narodu.

Właśnie byliśmy świadkami ceremonii otwarcia Igrzysk Olimpijskich Paryż 2024. Pomysł zorganizowania ceremonii na Sekwanie był odważny. Wymagał rozmieszczenia przytłaczającego i wolnościobójczego aparatu bezpieczeństwa. Błąd można byłoby wybaczyć, gdyby spektakl był wart wysiłku. Niestety, jak można sobie wyobrazić, biorąc pod uwagę ideologię tych, którzy są u steru, tak się nie stało. A raczej pojawiło się głębokie poczucie niewygody.

Zacznijmy od pozytywnych aspektów. Ogólnie rzecz biorąc, porządek został utrzymany, jeśli pominiemy atak na sieć kolei szybkiej prędkości, który sparaliżował ruch kolejowy w całym kraju. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych dało z siebie wszystko: ponad 40 000 funkcjonariuszy policji rozmieszczonych w Paryżu, a także 20 000 żołnierzy i prywatnych ochroniarzy.

Niektóre momenty ceremonii były zarówno udane, jak i wzruszające: francuska flaga rzucona na moście Austerlitz, występ Céline Dion, festiwal świateł na wieży Eiffla. A wszystko to w jednym z najpiękniejszych miejsc na świecie: nad brzegiem Sekwany. To przypomnienie, że Francja jest wspaniałym krajem. Gdyby to było wszystko, moglibyśmy być zadowoleni, a nawet przyklasnąć. Ale nie zapominajmy, że to Francja Emmanuela Macrona. Francja nie może tylko błyszczeć. Musi świecić szkodliwym i żrącym światłem. I to właśnie dostaliśmy. Rap, styl muzyczny, który nie ma nic wspólnego ze sportem, Paryżem czy Francją. Pokazy z udziałem transseksualistów i innych „drag queens”, a także obraza chrześcijaństwa, a tym samym 2,5 miliarda chrześcijan na świecie. Parodia Ostatniej Wieczerzy z udziałem tych mężczyzn, którzy lubią kultywować i obnosić się ze swoją seksualną dwuznacznością, była przestępstwem z premedytacją, zamierzonym i wymyślonym w tym jednym i jedynym celu, jak głośno ogłosiła publiczna France Télévisions: „Legendarna Ostatnia Wieczerza”. Postępowcy mogą sobie na to pozwolić. Czyniąc to, nie ryzykują katolickich ataków terrorystycznych. Parodiowanie Jezusa to nie to samo co parodiowanie Mahometa.

Wcześniej zostaliśmy uraczeni przedstawieniem zgilotynowanej Marii Antoniny, której głowa śpiewa „Ah! ça ira, les aristocrates on les pendra!” na tle hard rocka. Gloryfikacja rewolucyjnej ultraprzemocy w czasach, gdy Francja obawia się islamskich ataków, symbolizowanych przez… ścinanie głów. Ten „prezent” dla lewicy, której lider Jean-Luc Mélenchon dąży do narzucenia Francji premiera, jest ewidentnym ciosem we francuską historię, tak jakby zaczęła się ona dopiero w 1789 roku. Jest to kolejny kamień w budowie kulturowej dekonstrukcji kraju zapoczątkowanej przez socjalistów w latach 80.

Następnie pojawiła się piosenkarka „Aya Nakamura”, której niezrozumiałe teksty i wulgarna choreografia upokorzyły elitarną Garde Républicaine, która została zmuszona do grania i tańczenia w tle, podobnie jak Académie Française, jako symbol triumfu języka przedmieść afrykańskiej imigracji nad wieczną Francją.

Jean-Luc Mélenchon mógł dalej się cieszyć. Jego „skreolizowana Francja” była prezentowana podczas całej ceremonii, w tym w symbolicznym momencie, gdy Charles Coste, poruszający się na wózku inwalidzkim, przekazał znicz olimpijski Teddy’emu Rinnerowi i Marie-José Pérec po Marsyliance zaśpiewanej przez Axelle Saint-Cirel. Było to sprytne posunięcie: wszyscy trzej są Gwadelupczykami, a więc Francuzami. W ten sposób organizatorzy ominęli wszelkie oskarżenia o antyfrancuski rasizm. Sprytne.

Myśleliśmy, że kulturowy antykonformizm wyszedł z mody. Dominował w umysłach ludzi przez ponad 40 lat. Ideologiczna lewica cieszy się z tej „mieszanki tradycji i nowoczesności”, podczas gdy najwyraźniej ta druga przejęła kontrolę nad pierwszą. Chęć zaszokowania „konserwatywnej białej katolickiej burżuazji”, dekonstrukcja historii i wartości, tysiącletnie dziedzictwo zbrukane najgorszym złym smakiem… Prawdziwym antykonformistycznym ryzykanctwem byłoby wystawianie wyłącznie francuskich skarbów kultury. Ponieważ stara Francja jest zrezygnowana. Wie, że jest osłabiona i że zniknie; zaakceptowała swój los. Nie potrzebuje ciągłego przypominania przez zespół Emmanuela Macrona, że musi ustąpić miejsca „nowemu światu”, który jest inkluzywny, mieszany, imprezowy i progresywistyczny. Kopanie umierającego człowieka nie jest powodem do dumy. Ideologiczna lewica może, ponieważ nikt na szczycie państwa nie odważy się tego zakwestionować. Ale na czym polega piękno tej nowej kultury? Jakie francuskie artystyczne osiągnięcia ostatnich czterdziestu lat będą kontemplowane z podziwem przez przyszłe pokolenia? Jaki ślad pozostawimy w historii, poza techniczną sprawnością, która nie odżywia duszy, a jedynie portfel?

Jakie przesłanie wysyłamy światu, miliardowi telewidzów, którzy oglądali ceremonię? Ścięta Maria Antonina, transseksualiści, ośmieszona elitarna jednostka, zdewaluowane instytucje. Wszystko pożądane i realizowane przez najwyższe władze państwa. W czasach, gdy propaganda naszych wrogów wyśmiewa naszą dekadencję, my serwujemy im ją na złotym talerzu i jesteśmy z tego dumni. Czy w ten sposób przyciągniemy do siebie narody i cywilizacje, które marzą o wyzwoleniu się spod władzy Kremla, mułłów czy komunistów? Zachód Ronalda Reagana miał moralną siłę, by doprowadzić do upadku ZSRR. Zachód Emmanuela Macrona może tylko wzmocnić tych, którzy chcą jego upadku.

Nowoczesność niekoniecznie jest czymś złym, ale można ją osiągnąć tylko poprzez poszanowanie tradycji. Piękno przyszłości czerpie inspirację z piękna przeszłości, która łączy pokolenia i tworzy poczucie narodowe. Ale tutaj jesteśmy świadkami nie tylko technicznej i artystycznej rezolucji, ale także kulturowego, demograficznego, duchowego i cywilizacyjnego pęknięcia, pod wściekłym i sadystycznym śmiechem przywódców lewicy. Obietnica „nowego świata” jest obietnicą świata wykorzenionego, zdekonstruowanego, zdezorientowanego, „wyemancypowanego”, na ruinach cywilizacji skrzywdzonej, złamanej, zamęczonej. Ale z pewnością nie wyzwolonej.

Nathaniel Garstecka


Paris outragé, Paris brisé, Paris martyrisé

Quel message envoyons-nous au monde, au milliard de téléspectateurs qui ont suivi la cérémonie? Une Marie-Antoinette décapitée, des transsexuels, une unité d’élite ridiculisée, des institutions dévalorisées. Le tout souhaité et réalisé par les plus hautes autorités de l’Etat. Au moment où la propagande de nos ennemis se moque de notre décadence, nous la leur servons sur un plateau doré et nous en sommes fiers.

Quand le général de Gaulle a prononcé ces paroles à l’Hôtel de ville, il y a quasiment tout juste 80 ans, il ne se doutait certainement pas de ce à quoi pourrait ressembler la cérémonie d’ouverture des Jeux Olympiques de 2024.

Le futur fondateur de la Vème République a ensuite ajouté „mais Paris libéré! Libéré par lui-même, libéré par son peuple avec le concours des armées de la France, avec l’appui et le concours de la France tout entière, de la France qui se bat, de la seule France, de la vraie France, de la France éternelle”. Il essayait par là de redorer l’image de son pays, de l’inscrire dans le camp des vainqueurs, alors que la France sortait de quatre années d’occupation allemande. Occupation qui n’a pas été aussi brutale et sanglante en comparaison avec ce qui se passait plus à l’est. D’ailleurs, au même moment se déroulait l’insurrection de Varsovie, le second soulèvement de la ville après celui du ghetto l’année précédente.

L’Armée de l’Intérieur polonaise (Armia Krajowa) avait cherché à obtenir par elle-même la libération de la capitale, dans un objectif similaire à celui de la France, mais avec en plus la menace de Staline qui comptait bien mettre la main sur le pays, ce qu’il avait déjà déclaré à la conférence de Téhéran fin 1943. Les Polonais, abandonnés du monde entier, on livré une bataille courageuse mais vouée à l’échec. Ils ont perdu militairement et politiquement, mais ont sauvé leur honneur et ont fait vivre l’esprit de leur nation.

Nous venons donc d’assister à la cérémonie d’ouverture des JO de Paris 2024. Le projet de la faire se dérouler sur la Seine était osé. Il nécessitait le déploiement d’un dispositif de sécurité écrasant et liberticide. La faute aurait pu être pardonnée si le spectacle en avait valu la chandelle. Malheureusement, comme on pouvait se l’imaginer étant donné l’idéologie de ceux qui sont aux commandes, il n’en fut rien. Ou plutôt, il en est ressorti un profond malaise.

Commençons par les aspects positifs. Globalement, l’ordre a été maintenu, si on met de côté l’attaque contre le réseau TGV qui a paralysé le trafic dans le pays entier. Le ministère de l’Intérieur y a mis les moyens : plus de 40 000 policiers déployés à Paris, auxquels il faut ajouter 20 000 soldats ainsi que les agents de sécurité privés. Certains moments de la cérémonie ont été réussis et émouvants : le drapeau français projeté sur la pont d’Austerlitz, la prestation de Céline Dion, le festival de lumières à la Tour Eiffel. Le tout dans un environnement qui appartient aux plus beaux du monde: les bords de Seine. La France est ainsi capable de rappeler qu’elle est un grand pays.

S’il n’y avait eu que ça, on aurait pu s’en contenter, voire applaudir. Mais n’oublions pas qu’il s’agit de la France d’Emmanuel Macron. La France ne doit pas seulement rayonner. Elle doit rayonner d’une lumière nocive et corrosive. Et là, nous avons été servis. Du rap, style musical qui ne met en valeur ni le sport, ni Paris, ni la France. Des spectacles de transsexuels et autres „drag queens”, avec en plus une insulte au christianisme, et donc à 2,5 milliards de chrétiens dans le monde. La parodie de la Cène avec ces hommes aimant cultiver et afficher leur ambiguïté sexuelle était une offense préméditée, elle a été voulue et conçue à ce seul et unique objectif, comme n’a pas manqué de le crier haut et fort France Télévisions : „Une mise en Cène (sic!) légendaire !”. Les progressistes peuvent se le permettre. Ils ne risquent pas, en agissant ainsi, de subir d’attentats terroristes catholiques. Parodier Jésus n’est pas parodier Mahomet.

On a pu assister, plus tôt, à la représentation d’une Marie-Antoinette guillotinée, dont la tête chante „Ah ! ça ira, les aristocrates on les pendra !” sur fond de hard rock. Apologie de l’ultra violence révolutionnaire au moment où la France craint des attentats islamistes, symbolisés par… des décapitations. Ce „cadeau” fait à la gauche, dont le leader Jean-Luc Mélenchon ambitionne d’imposer un Premier ministre à la France, est bien évidemment un coup porté à l’histoire de France, comme si celle-ci n’avait débuté qu’en 1789. Une pierre supplémentaire à l’édifice de la déconstruction culturelle du pays, initiée par les socialistes dans les années 1980.

On passe ensuite à la chanteuse „Aya Nakamura”, dont les paroles inintelligibles et la chorégraphie vulgaire ont humilié la Garde Républicaine, obligée de jouer et de danser au second plan, tout comme l’Académie française, comme un symbole du triomphe du langage des banlieues de l’immigration africaine sur la France millénaire.

Jean-Luc Mélenchon a pu continuer à exulter. Sa „France créolisée” a été mis en valeur durant toute la cérémonie, y compris ce moment symbolique où Charles Coste, dans son fauteuil roulant, transmet la flamme olympique à Teddy Rinner et Marie-José Pérec après une Marseillaise interprétée par Axelle Saint-Cirel. La manœuvre est intelligente: tous les trois sont Guadeloupéens, donc Français. Les organisateurs court-circuitent donc ainsi les éventuelles accusations de racisme anti-France. Habile.

On pensait l’anticonformisme culturel passé de mode. Cela faisait plus de 40 ans qu’il dominait les esprits. Il n’en est rien. La gauche idéologique jubile à ce „mélange de tradition et de modernité”, alors que clairement la seconde a pris le dessus sur la première. La volonté de choquer le bourgeois blanc catholique conservateur, la déconstruction de l’histoire et des valeurs, le patrimoine millénaire souillé par le pire mauvais goût… la véritable prise de risque anti conformiste aurait plutôt été de n’afficher que les trésors culturels français.

Car la vieille France est résignée. Elle sait qu’elle est affaiblie et qu’elle va disparaître, elle a accepté son destin. Elle n’a pas besoin que l’équipe d’Emmanuel Macron lui rappelle sans cesse qu’elle doit céder la place au „nouveau monde”, inclusif, métissé, festif et progressiste. S’acharner sur un mourant n’est pas un motif de fierté. La gauche idéologique le peut, parce que personne au sommet de l’Etat n’ose la remettre en cause. Mais qu’est ce que cette nouvelle culture produit de beau ? Quelle réalisations françaises de ces quarante dernières années seront contemplées avec émerveillement par les générations futures ? Quelle trace allons-nous laisser dans l’histoire, à part les prouesses techniques, qui ne nourrissent pas l’âme mais seulement les portefeuilles ?

Quel message envoyons-nous au monde, au milliard de téléspectateurs qui ont suivi la cérémonie? Une Marie-Antoinette décapitée, des transsexuels, une unité d’élite ridiculisée, des institutions dévalorisées. Le tout souhaité et réalisé par les plus hautes autorités de l’Etat. Au moment où la propagande de nos ennemis se moque de notre décadence, nous la leur servons sur un plateau doré et nous en sommes fiers. Est-ce avec cela que nous allons attirer à nous les peuples et les civilisations qui rêvent de s’émanciper du Kremlin, des mollah ou des communistes ? L’Occident de Ronald Reagan a eu la force morale nécessaire pour entraîner la chute de l’URSS. L’Occident d’Emmanuel Macron ne peut que renforcer ceux qui veulent sa disparition.

La modernité n’est pas nécessairement une mauvaise chose, mais elle ne peut se concevoir qu’en respectant la tradition. Le beau du futur puise son inspiration dans le beau du passé, c’est ce qui unit les générations et crée le sentiment national. Or ici, nous assistons à une rupture non seulement technique et artistique, mais aussi culturelle, démographique, spirituelle, civilisationnelle, sous les rires furieux et sadiques des leaders de la gauche. La promesse du „nouveau monde” est celle d’un monde déraciné, déconstruit, désorienté, „émancipé”, sur les ruines d’une civilisation outragée, brisée, martyrisée. Mais certainement pas libérée.

Nathaniel Garstecka

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 31.08.2024.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się