europejczycy

Europejczycy całkowicie zgubili polityczną busolę

Dziś wyborcy oczekują, żeby dokładnie ta sama elita polityczna, która szansy na lepszą przyszłość Europy upatrywała w bliskiej współpracy z Rosją, teraz zapewni im lepszą przyszłość poprzez odsunięcie Rosji od Europy. Nie trzeba mieć obronionego magisterium z logiki, by dostrzec, że myślenie przyczynowo-skutkowe w tej kwestii ma ogromne luki.

Największe badanie politycznej świadomości Europejczyków

Na tydzień przed wyborami do Parlamentu Europejskiego bardzo trudno przewidzieć, jak zagłosują w nich Europejczycy. Wszystko dlatego, że punkty orientacyjne, które do tej pomagały im nawigować po świecie polityki, przestały być aktualne.

Świetnie pokazał to sondaż przeprowadzony w 27 krajach UE oraz w Wielkiej Brytanii na zlecenie francuskiego ośrodka Fondapol. Badanie wykonał Ipsos między 22 marca a 26 kwietnia, zostały opublikowane w kończącym się właśnie tygodniu. Bardzo przydatne narzędzie pozwalające zajrzeć głębiej w umysły obywateli Unii.

Na pierwszy rzut oka sondaż przynosi wyniki, które intuicyjnie czuje każdy z nas: lęk przed Rosją, wysokie poparcie dla UE i wspólnej waluty. Średnio 60 proc. mieszkańców UE obawia się wybuchu wojny, 77 proc. niepokoi polityka Rosji. 87 proc. obywateli krajów unijnych nie wyobraża sobie, by ich państwo opuściło Unię. Najbliżej jest bulgarexitu, bo 22 proc. Bułgarów popiera opuszczenie wspólnoty. Za polexitem opowiada się 13 proc. Polaków. Podobnie ze strefą euro. Przeciętnie tylko 8 proc. mieszkańców krajów, w których płaci się wspólną walutą, myśli o powrocie do waluty narodowej. Nawet wśród państw, które w pewnym momencie mocno kontestowały euro-zonę, stanowią oni niewielką grupę: w Grecji przywrócenia drachmy chce 11 proc. obywateli, 10 proc. Włochów marzy o tym, by znów płacić w lirach, co dziesiąty Francuz tęskni za frankiem. Wokół tych haseł silnej partii politycznej nikt nie zbuduje.

Generalnie wszystko bardzo przewidywalne. Gdy się czyta te wyniki, można sobie wyobrazić, że powierzchnia europejskiego oceanu jest gładka jak tafla szkła. Ale zajrzyjmy głębiej – bo tam wyraźnie widać, że pod tą powierzchnią mamy gąszcz sprzecznych koncepcji, interpretacji faktów i brak zrozumienia współczesności. Przykład? Choćby stosunek do globalizacji. Mieszkańcy krajów UE gorąco opowiadają się za współpracą europejską, ale na szersze otwarcie patrzą w kategoriach strat, a nie zysków. Średnio 24 proc. obywateli UE uważa, że globalizacja przynosi korzyści, z kolei według 30 proc. generuje ona straty. Najwięcej przeciwników globalizacji jest we Francji (45 proc.), w Grecji (37 proc.) i Belgii (36 proc.). W Polsce dominują postawy bardziej neutralne; tylko 28 proc. Polaków uważa, że globalizacja nam szkodzi, a 16 proc. twierdzi, że na niej zyskujemy. Najbardziej za globalizacją są Irlandczycy (36 proc.) i Portugalczycy (35 proc.).

Większe zaufanie do Komisji Europejskiej, niż co własnych rządów

Widać, że globalizacja przestała być postrzegana jako rozwiązanie, stała się problemem. Co więc w zamian? Można by się spodziewać, że Europejczycy znowu uwierzyli w siłę własnych państw, zdecydowali się uciec pod parasol, który nad nimi rozpinają ich rządy. Jeśli tak właśnie Państwo pomyśleliście, to jesteście w błędzie. Sondaż Fondapolu jasno pokazuje, że także struktury państwowe nie budzą już zaufania.

Pokazała to sekwencja pytań, w której proszono respondentów o wskazanie, do kogo mają wyższe zaufanie: do władz państwowych czy do unijnych. Przy porównaniu Parlamentu Europejskiego i parlamentów krajowych absolutną przewagę ma ten pierwszy – aż 57 proc. Europejczyków twierdzi, że ma do niego zaufanie, jednocześnie 44 proc. podobnie mówi o parlamencie we własnych państwie. Tylko w Luksemburgu, Holandii, Francji, Szwecji i Austrii wyżej się ceni własnych deputowanych niż europosłów. W innych krajach albo cieszą się oni takim samym poziomem zaufania (Niemcy, Dania), albo wyższym zaufaniem cieszy się parlament z siedzibą w Strasburgu. W przypadku Polski proporcje układają się w stosunku 57:52 na korzyść europarlamentu.

W przypadku porównania Komisji Europejskiej z rządami krajowymi wyniki są jeszcze bardziej jednoznaczne. Przeciętnie 57 proc. obywateli UE ma zaufanie do Komisji, a 44 proc. do własnego rządu. Jedynie mieszkańcy Luksemburga ostatecznie wyżej oceniają swój krajowy gabinet (ufa mu 65 proc. respondentów, KE – 57 proc.). W pozostałych krajach unijnych wyższe noty zdobywa Komisja. We Francji ufa jej 48 proc. obywateli (rządowi – 39 proc.). W Niemczech przewaga KE nad rządem federalnych wynosi 9 pkt proc. (Komisji ufa 62 proc. Niemców). W Polsce za KE jest 57 proc. obywateli, za rządem 48 proc. Trend jednoznaczny.

Wojna u wrót Europy głównym problemem Europejczyków

Wydawać by się więc mogło, że po odrzuceniu globalizacji i kurczącym się zaufaniu do krajowych instytucji demokratycznych Europejczycy wskazują jednoznacznie: chcemy, aby proces decyzyjny na kontynencie przenieść ze szczebla stolic narodowych na szczebel Brukseli. W sondażu Fondapolu pytania o to nie ma. Ale pojawia się inne, o preferencje partyjne – a odpowiedzi sugerują, że Europejczycy udzielają odpowiedzi w sposób całkowicie przypadkowy, kierując się jedynie emocją chwili lub przyzwyczajeniem.

Ankieterzy zapytali o przyczyny głosowania na poszczególne partie – a odpowiedzi uporządkowali zgodnie z przynależnością do frakcji politycznych w europarlamencie. W przypadku mniejszych frakcji odpowiedzi są spójne z tym, co one deklarują. W przypadku Zielonych głównym powodem głosowania na partie należące do tej rodziny politycznej jest chęć walki z globalnym ociepleniem. Zwolennicy skrajnej lewicy popierają ją, aby wyrównywać nierówności społeczne. Wyborcy partii prawicowych głosują na nie ze względu na ich sprzeciw wobec nielegalnej migracji. Widać w tym przypadku spójność między głoszonymi od lat przez te ugrupowania postulatami programowymi, a decyzjami ich wyborców. Zero zaskoczeń.

Inaczej to wygląda w przypadku ugrupowań największych, które w ostatniej kadencji europarlamentu tworzyły wspólnie koalicję rządzącą: chadeckiego EPL, socjalistycznego S&D oraz liberalnego Renew. Główny powód, dla którego wyborcy chcą oddać na nie głos w najbliższych wyborach? Inwazja Rosji na Ukrainę. Dziś Europejczycy realnie boją się wojny i agresywnej polityki Kremla – i ten lęk stał się podstawowym czynnikiem politycznym. Nic dziwnego, że wyborcy szukają u partii, na które głosują, reakcji na ich aktualne strachy.

Europejczycy z pamięcią złotej rybki

Problem w tym, że oczekując od EPL, S&D i Renew adekwatnej reakcji na zagrożenie ze strony Rosji, wyborcy wykazują się pamięcią złotej rybki. Przyjmuje się, że złote rybki po trzech sekundach zapominają o tym, co się przed chwilą wydarzyło. Dokładnie na podobną amnezję zapadają Europejczycy – przecież przed 2022 r. to EPL i S&D projektowały bardzo prorosyjską linię w polityce UE, czego symbolem stał się rurociąg Nord Stream. Do jego stworzenia dążyli przede wszystkim politycy niemieccy, którzy dominują we frakcjach chadeckiej i socjalistycznej. Ale ramię w ramię z Moskwą nie szli tylko oni. „Jestem przekonany, że przyszłość Rosji jest w pełni europejska. Wierzymy w Europę, która rozciąga się od Lizbony do Władywostoku” – mówił w 2019 r. prezydent Francji Emmanuel Macron (grupa Renew) po spotkaniu z Władimirem Putinem w forcie Bregancon na Lazurowym Wybrzeżu. I nie był to głos przypadkowy – w ten sposób myślała cała europejska elita polityczna.

Dziś wyborcy oczekują, żeby dokładnie ta sama elita polityczna, która szansy na lepszą przyszłość Europy upatrywała w bliskiej współpracy z Rosją, teraz zapewni im lepszą przyszłość poprzez odsunięcie Rosji od Europy. Nie trzeba mieć obronionego magisterium z logiki, by dostrzec, że myślenie przyczynowo-skutkowe w tej kwestii ma ogromne luki. Wiara w to, że partie dawniej szukające porozumienia z Rosją dziś będą najskuteczniejszą przed nią zaporą ma więcej wspólnego z realizmem magicznym niż z Realpolitik. I tak naprawdę dowodzi jednego: że Europejczycy całkowicie zagubili polityczną busolę.

Tak naprawdę jedyne, co dziś zostało w europejskiej polityce, to stare partyjne szyldy. Europejczycy – nie wiedząc, w którą stronę się kierować – wybierają to, do czego nawykli, głosują na to ugrupowanie, które poparli w poprzedniej elekcji. Dziś głównym motywem decyzji wyborczych stało się przyzwyczajenie, a motywacje polityczne do tych decyzji są dorabiane post factum. Pytanie, jak długo jedynym fundamentem polityki na naszym kontynencie, może być takie skostnienie. Jak wiadomo, przyzwyczajenie jest drugą naturą ludzi, więc ten model działa. Ale też każdy intuicyjnie czuje, że długo on się nie utrzyma – bo też nie da się zastąpić żywej polityki politycznym rytuałem.  Dlatego właśnie tak wielki znak zapytania stoi przy wynikach najbliższych eurowyborów.

Zdjęcie autora: Agaton KOZIŃSKI

Agaton KOZIŃSKI

Publicysta. Wcześniej pracował we "Wszystko co Najważniejsze", "Polska The Times", redakcji zagranicznej PAP oraz tygodniku "Wprost". Absolwent dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego. Płocczanin.

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 31.08.2024.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się