profesorowie Zdzisław Krasnodębski i Ryszard Legutko i Eric Zemmour

Profesorowie i partie klonów

Prym w PiS zaczęli wieść szamani emocji politycznych. Znaczenie argumentów merytorycznych spadło niemal do zera. W tej formule nie mieszczą się profesorowie Ryszard Legutko i Zdzisław Krasnodębski, więc są odsuwani na boczny tor. Tylko że bez elit intelektualnych każda partia zamienia się w armię bezimiennych klonów.

W ostatnich kilkunastu dniach dużo dyskusji wzbudził list prof. Andrzeja Nowaka. Na portalu „Arcana” historyk opublikował coś w rodzaju manifestu, wzywając do głębokiej zmiany wewnątrz PiS i ustąpienia Jarosława Kaczyńskiego z funkcji prezesa partii. Ten ostatni postulat w naturalny sposób uruchomił domino spekulacji dotyczących intencji samego profesora i ewentualnych konsekwencji jego propozycji – tym bardziej że zbiegł się z zapowiedzią Kaczyńskiego o tym, że będzie walczył o kolejną kadencję w fotelu prezesa PiS. Rzadko kiedy na prawicy pojawiają się tak silne dysonanse poznawcze.

Ale wątku najbardziej nośnego nie należy mylić z wątkiem najważniejszym. Ciekawsza od samej dyskusji o kierownictwie partii niegdyś rządzącej jest bowiem diagnoza prof. Nowaka dotycząca przyczyn kryzysu, w jakim PiS się znalazł, skutkującym utratą władzy w wyborach. „Trzeba ograniczyć wodzowski monolog i wrócić do dialogowej formy stosunków wewnątrz własnego obozu. Ludziom potrafiącym myśleć politycznie i aktywnym trzeba dać poczucie, że mogą realnie partycypować w pracy dla Polski” – pisał prof. Andrzej Nowak, podpierając się cytatem z innego tekstu, autorstwa prof. Andrzeja Waśki. To zdanie przeszło prawie niezauważone. A szkoda, bo ono jest sercem całego długiego wywodu prof. Nowaka. 

Brutalna prawda o polskiej polityce – nie tylko o PiS, ale i o każdej dużej partii w polskim parlamencie. Właściwie wszystkie zatraciły umiejętność dyskusji. Jedynie w małej partyjce na lewicy o nazwie Razem można dostrzec jakiś ferment intelektualny. Pozostałe konsekwentnie wyjaławiały się pod tym względem. Prosty proces – im dłużej partia jest u władzy, tym bardziej jest pozbawiona wewnętrznych mechanizmów debaty. Spory o meritum, wartości, idee zostały zastąpione kłótniami czysto personalnymi o obsadę stanowisk i podział wpływów. Kwintesencja polityki partyjnej.

A przecież było inaczej. Współrządzące Polską od 2005 r. PO i PiS powstawały w cieniu wcześniejszych formacji – AWS i Unii Wolności. Dla przypomnienia: na początku tego wieku przewodniczącym Unii Wolności był prof. Bronisław Geremek, a na czele tworzonego przez AWS rządu stał prof. Jerzy Buzek. Gdy w 2001 r. władzę przejmowało SLD, to w gabinecie Leszka Millera najbardziej prominentne resorty również obsadzili profesorowie: Marek Belka, Jerzy Hausner, Michał Kleiber.Pozycja profesorów w polityce – zwłaszcza w tej polityce przez wielkie „P” – była naprawdę wysoka.

Platforma i PiS to rozumiały i u nich również profesorstwo odgrywało kluczowe role. Takimi tytułami mogły się pochwalić tak ważne postacie pierwszej dekady XXI wieku, jak Lech Kaczyński, Zyta Gilowska, Zbigniew Religa, Jacek Rostowski, Zbigniew Ćwiąkalski, Barbara Kudrycka, Hanna Gronkiewicz-Waltz – by wymienić nazwiska najgłośniejsze. Wtedy przedrostek „prof.” przed nazwiskiem stawał się kluczem otwierającym drzwi do najważniejszych gabinetów, a często wręcz trampoliną wynoszącą na najwyższe stanowiska w kraju.

W pewnym momencie „profesoryzacja” polskiej polityki zaszła tak daleko, że ludzie mieli coraz większe problemy ze zrozumieniem tego, co politycy mówią, bo używali zbyt trudnego języka. To też jeden z powodów sukcesu PO i PiS. Te partie weszły do polityki w 2001 r. i od ówczesnych największych partii odróżniały się tym, że lepiej operowały emocjami. Wreszcie zaczęły dotykać spraw interesujących zwykłych Polaków. To w tamtych czasach Tusk ukuł doktrynę „odpowiedzialnego populizmu” jako skuteczną metodę uprawiania polityki. Z czasem wahadło zaczęło się wychylać coraz mocniej w stronę emocji. Merytoryczność coraz bardziej przegrywała ze sztuką kumulowania napięć.

Przede wszystkim w Platformie. Jeszcze w 2009 r. ta partia umiała stymulować intelektualną debatę wokół raportu „Polska 2030”. Ale im dalej w las, tym było gorzej. Profesorowie wypadali z czołowych miejsc w partii, zastępowani przez anonimowych polityków średniego szczebla, podobnych do siebie niczym klony. Nie przypadkiem w obecnym rządzie Donalda Tuska tytuł profesora mają tylko dwie osoby, w dodatku obie do nominacji ministerialnej funkcjonujące poza życiem partyjnym: Adam Bodnar i Marzena Czarnecka. Nawet minister nauki jest tylko magistrem.

PiS długo szedł w poprzek tego trendu – ale wydaje się, że teraz, po utracie władzy po wyborach 15 października 2023 r., również mu ulega. Nie chodzi tylko o protest wyartykułowany przez Nowaka. W tym samym czasie rezygnację z angażowania się w czynną politykę ogłosił inny profesor – Ryszard Legutko. Nieoficjalnie słychać, że z list wyborczych do Parlamentu Europejskiego wypychany jest prof. Zdzisław Krasnodębski. Ten jeden z najlepszych polskich eurodeputowanych, doceniany również w międzynarodowych rankingach, przez ostatnie dwie kadencje skutecznie budujący miękką sieć współpracowników pośród europosłów innych partii, frakcji i narodowości, został zdegradowany w kraju. Według pierwszych przymiarek do list otrzymał propozycję kandydowania z „dwójki” w Wielkopolsce – choć pięć lat temu był na niej „jedynką”. Tym razem przed nim ma się znaleźć Joanna Lichocka, poprzednio „trójka”.

Prawo i Sprawiedliwość coraz mocniej ewoluuje w kierunku prawicowego radykalizmu, od wyborów postępuje szybka „trumpizacja” linii tej partii. Widać, że w tym ugrupowaniu prym zaczęli wieść szamani emocji politycznych. Znaczenie argumentów merytorycznych spadło niemal do zera. Jeśli obecni w partii profesorowie nie zarządzają nimi wystarczająco skutecznie (przypadek Przemysława Czarnka), to wypadają z gry. W tej formule nie mieszczą się profesorowie Ryszard Legutko i Zdzisław Krasnodębski, więc są odsuwani na boczny tor. Tylko że to ślepa uliczka. Profesorowie w polityce są tym, czym jest sól dla potraw. Bez przypraw każde danie smakuje tak samo. Bez elit intelektualnych każda partia zamienia się w armię bezimiennych klonów, bezrefleksyjnie realizujących zalecenia płynące z „wodzowskiego monologu”. Nastąpi pełna dominacja emocji. Zdolność do racjonalnej, merytorycznej dyskusji spada do zera. Takiej polityki nie chcemy. Dlatego potrzebujemy w niej też profesorów.

Tekst pierwotnie ukazał się we „Wszystko co Najważniejsze”. Przedruk za zgodą redakcji.

Zdjęcie autora: Agaton KOZIŃSKI

Agaton KOZIŃSKI

Publicysta. Wcześniej pracował we "Wszystko co Najważniejsze", "Polska The Times", redakcji zagranicznej PAP oraz tygodniku "Wprost". Absolwent dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego. Płocczanin.

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 31.08.2024.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się