romantyzm

Romantyzm w logicznych granicach.
Wymiary polskiej wspólnoty

Wszyscy stoimy jako „my, naród” „nad morzem mgły” i pragniemy wreszcie rozpocząć wyprawę, w którą nie dane nam było wyruszyć przed dwustu laty.

Dwa wymiary wspólnoty

Wspólnota polska ma dwa aspekty lub wymiary: logiczny i romantyczny. Pierwszy dotyczy dziedziny problemowej, z którą się mierzymy, a więc pytań i odpowiedzi; przekonań i ich uzasadnień; drugi – sprawia, że mierzymy się z tymi problemami istotnie jako „my”. 

Gotów jestem twierdzić, że aspekt logiczny charakteryzuje każdą wspólnotę, podczas gdy jego dopełnienie może mieć różnorodny charakter. Kościół twierdzi, że jest wspólnotą („ciałem”) mistyczną, a niejako po przeciwnej stronie na skali wzniosłości będzie stała – bardzo też istotna – wspólnota interesu.

Być może każda wspólnota narodowa w Europie ma aspekt romantyczny. Na pewno mają go Polacy, Niemcy, Francuzi; w każdym przypadku trochę odmienny, aczkolwiek każdy wyrastający ze wspólnego pnia, jakim jest uzyskana przez jednostkę ludzką wczesnej epoki przemysłowej, mniej bądź bardziej gwałtownie, samoświadomość własnego niedookreślonego „ja”. Takiego „ja”, które należy dookreślić własnymi wyborami – w tym wyborem odpowiedniego „my”, a więc wyborem wspólnoty.

W oczywisty sposób każda wspólnota narodowa powinna mieć też wymiar użytecznościowy, powinna więc być wspólnotą interesu, niemniej jest to aspekt wtórny w porządku ontologicznym. U podstaw jest wspólna dziedzina problemowa, a więc aspekty logiczny i romantyczny.

Wymiar logiczny, czyli o problemach, które łączą ludzi

W pierwszej kolejności pragnę powiedzieć więcej o aspekcie logicznym, bo ten, jak się dalej okaże, znajduje swoje zaskakujące dopełnienie, wcale nie przeciwieństwo, w wymiarze romantycznym. 

W filozofii społecznej (tzw. ontologii społecznej) toczy się debata o tym, czy istnieją kolektywne przekonania oraz intencje, a więc takie, których nie można sprowadzić do intencji i przekonań jednostek. Zakładamy, że coś takiego faktycznie istnieje, skoro powiadamy, że przykładowo „Polska pomogła Ukrainie” w odróżnieniu od „Polacy pomogli Ukraińcom”. Jako filozof zawodowy powinienem się cieszyć, że ta ontologiczna subtelność weszła do powszechnej świadomości, ale w tej odrobinie miodu jest cała beczka dziegciu, bo sprawa stała się, a jakże, partyjna i politykierska, zarówno w kraju, jak i – za polityki orderowej prezydenta Zełenskiego – w relacjach międzynarodowych.

Mówimy podobnie, że jakaś korporacja ma taką czy inną strategię biznesową; że Kościół ponosi za coś odpowiedzialność albo nie ponosi; że rada wydziału zdecydowała o zatrudnieniu kogoś itp. Czy jednak faktycznie można przypisywać przekonania i decyzje (fachowo – postawy propozycjonalne) zbiorowościom? Czy dosłownie jakaś rada czy organizacja może czegoś chcieć, coś sądzić itd.?

W oczywisty sposób odnosi się to również do narodów. Jeśli podążyć za neoliberalną ortodoksją, istnieją tylko jednostki, ich decyzje i preferencje; a tym samym wspólnota narodowa staje się tworem czysto konwencjonalnym.

Bronię poglądu, że grupowe przekonania istnieją o tyle, o ile istnieją grupowe problemy. I odwrotnie. Innymi słowy, przekonania, intencje, strategie współistnieją w zwrotnym sprzężeniu z problemami i pytaniami, tak że jedne dookreślają drugie. Indywidualny lub kolektywny charakter przekonania i pytania, problemu i rozwiązania, rozstrzyga się w tej dynamice. Podejście tego rodzaju jest zdecydowanie w mniejszości w dziedzinie teorii poznania, ale ma za sobą znakomitą literaturę, skądinąd z wybitnym wkładem logików i filozofów polskich, na czele z Henrykiem Hiżem, a później szkołą poznańską.

Rozważmy przykład z historii gospodarczej, który szczególnie lubię w różnych miejscach przytaczać. Mam na myśli tzw. „infant industry argument” Alexandra Hamiltona. Otóż twierdził on, w dużym uproszczeniu, że gdy jakaś gałąź przemysłu krajowego nie jest jeszcze gotowa do konkurencji z silnymi firmami zagranicznymi, należy ją chronić poprzez system ceł, jednak jedynie do czasu, gdy firmy krajowe osiągną skalę pozwalającą na podjęcie wolnorynkowej gry (gdy, jak człowiek, „dorosną”). Pomijam rzecz najbardziej uderzającą, a mianowicie wolność od ideologii, czy to wolnorynkowej, czy protekcjonistycznej, wyraźną w podejściu tego wielkiego amerykańskiego męża stanu. Interesuje mnie tu coś innego. Otóż o ile uznać, że Hamilton odpowiadał na zapotrzebowania wyartykułowane przez rozwijających się przemysłowców amerykańskich, to trzeba też uznać, że owi przemysłowcy wcześniej rozpoznali pewną sytuację jako problem dotyczący ich wszystkich, mianowicie ich zbiorową słabą pozycję rynkową w porównaniu z gigantami światowymi. Dzięki temu mogli zgłosić zapotrzebowanie na jakieś instytucjonalne rozwiązanie. Ktoś mógłby wprawdzie argumentować, że rozpoznanie wspólnego problemu sprowadza się do jednostkowych problemów, a ponieważ okazało się, że te indywidualne problemy są identyczne, postanowiono wygłosić je wspólnie. Zauważmy jednak pewną subtelność – był to problem, na który nie mógł odpowiedzieć żaden konkretny człowiek. Bo adresatem nie był Hamilton. Ten, jako jednostka, nie miał żadnej mocy, aby problem rozwiązać. Odpowiedź na problem mogła nadejść tylko od ciała kolektywnego – w tym wypadku rządu Stanów Zjednoczonych. Z drugiej strony rząd podjął się rozwiązania problemu dlatego, iż uznał go za nieredukowalny do problemów indywidualnych. W przeciwnym razie powiedziałby, być może: „Niech każdy z was sobie sam radzi jak umie”.

Wracając na nasze podwórko – z całą pewnością nie mamy jako Polacy wspólnych odpowiedzi, czego najlepszym dowodem jest polsko-polska wojna politykierska oraz głębszy konflikt tożsamości, o którym ostatnio pisze choćby Jacek K. Sokołowski w książce Transnaród. Polacy w poszukiwaniu politycznej formy. Niemniej musimy zdać sobie sprawę, że mamy kolektywne problemy, i to czyni z nas wspólnotę na poziomie logicznym. Mamy mianowicie problemy, z którymi z konieczności nie może zmierzyć się jeden człowiek. To szereg dobrze określonych wyzwań właściwych dla poszczególnych gałęzi działalności ludzkiej, od przemysłu do kultury i nauki, ale zbiorczo można to ująć jako problem wyjścia z poziomu średniego rozwoju ku społeczeństwu (nie tylko przemysłowi) produkującemu i zarabiającemu na większej tzw. wartości dodanej (innowacyjność przemysłu, przełomowe badania naukowe; powieści i filmy, które chce konsumować cały świat itp.). Musimy wreszcie zdać sobie sprawę, że to i tylko to, nie żadne ideologiczne samozadowolenie (że moja ideologia panuje), jest autentycznym problemem, którego rozwiązanie musimy znaleźć dla dobra naszych dzieci i wnuków – tych wszystkich uśmiechniętych twarzy, którymi lubią otaczać się politycy.

Romantyczna dziedzina problemowa 

To jednak za mało. Pora przejść do wątku romantycznego. Być może zaskoczę tu niektórych, ale aspekt romantyczny nie tylko uzupełnia aspekt logiczny, lecz go w zasadzie funduje.

Przy okazji polskich nieporozumień z Ukrainą posypały się ze strony tzw. realistów w dziedzinie stosunków międzynarodowych gromy na polską politykę, która jakoby była romantyczna, a nie realistyczna. Znaczy to mnie więcej tyle samo, co sentymentalna i nieracjonalna. Tego rodzaju skojarzenie to jednak zupełny nonsens.

Spójrzmy bez uprzedzeń na romantyka. Stoi na wzgórzu niczym Wędrowiec ponad morzem mgły z obrazu Caspara Davida Friedricha i zdaje się tracić czas, który mógłby, za radą Benjamina Franklina, poświęcić na jakiś „pieniądz”. Przypomnijmy sobie jednak pewien banał: rewolucja przemysłowa wyrwała masy z ich gotowej tożsamości i po raz pierwszy (reformacja była tu jakimś wcześniejszym wzorcem) postawiła przed pytaniami „kim jestem?”, „co w życiu robić?” czy „kim chcę zostać?”, które dziś zdają się oczywiste. Nie są – to są wynalazki romantyzmu. Romantyzm to zatem, z logicznego punktu widzenia, znaczące poszerzenie dziedziny problemowej, przed którą stoi jednostka. 

W poszukiwaniu odpowiedzi jednostka ta na nowo odkrywa zbiorowość, ale już na nowo zdefiniowaną – nie tę zadaną, w postaci sąsiadów z jednej wioski czy miasta, lecz większą, złączoną wspólnym poszukiwaniem odpowiedzi na „kim jestem?” i inne pytania uwolnionej jednostki. Tak oto, w uproszczeniu, świeżo odkryte „ja” odkrywa nowe „my” – znamy je pod nazwą „naród”. To banał z historii idei, ale zdajmy sobie sprawę, że ma to swoją logikę, o której rzadziej się mówi (mówi się w ogóle?) – logikę indywidualnych oraz kolektywnych pytań i odpowiedzi. 

Tak zatem romantyzm spaja polityczne „my”, w związku z czym każda realistyczna polityka w państwach tradycji zachodniej jest romantyczna z konieczności. Kosztem jest oczywiście pewne rozchwianie systemu, którego nie spotykało się w systemach feudalnych i autokratycznych. Zyskiem jest bogatsza dziedzina problemowa, a więc i bogatsza paleta rozwiązań. Warto taką transakcję zrealizować. 

Maria Janion i inni sporo pisali o „micie romantyzmu” który spajał (albo nie), a ja tu mówię o logice romantyzmu, która także – i to jest sedno niniejszej rozprawki – spaja. Bo oto zauważmy, że cała ta dynamika indywidualnych i kolektywnych problemów i rozwiązań nie istniałaby bez owego zamyślonego „wędrowca” z obrazu, a więc kogoś, kto na nowo rozpoznaje pewną dziedzinę problemową. 

Jako Polacy jesteśmy więc wspólnotą romantyczną, tak jak wiele innych narodów tzw. Zachodu, w tym zakresie, w jakim nasze „kim chcę zostać?” scalają się w postać „kim chcemy zostać?”, tj. kiedy nie sposób odpowiedzieć na pierwsze i – co najważniejsze – osiągnąć indywidualny sukces w tej dziedzinie bez odpowiedzi na drugie. I tak wracamy do wskazanego problemu, przed którym jako zbiorowość stoimy: wszyscy stoimy jako „my, naród” „nad morzem mgły” i pragniemy wreszcie rozpocząć wyprawę, w którą nie dane nam było wyruszyć przed dwustu laty. Ekonomiści tacy jak Marcin Piątkowski zdają się to potwierdzać i mówią, że wreszcie mamy na to szansę. Na koniec brutalnie i – przyznam – cokolwiek pretensjonalnie: z tej wspólnoty logiczno-romantycznej wypisuje się nie wyborca tej czy innej partii i bywalec tej czy innej manifestacji, lecz ten, kto schodzi znad owej „mgły” w przekonaniu, że nie warto próbować.

Zdjęcie autora: Konrad WERNER

Konrad WERNER

Wykładowca na Uniwersytecie Warszawskim. Publikował między innymi w „Synthese”, „Topoi”, „Adaptive Behavior”, „Philosophia”, „Philosophical Papers”, „Constructivist Foundations”. Autor „The Embodied Philosopher: Living in Pursuit of Boundary Questions”.

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 31.08.2024.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się