Puchar Davisa

Trzech polskich tenisistów – trzy życiorysy

Historia nigdy nie jest oczywista, a losy ludzi, szczególnie gdy w tle toczy się wielka polityka, zmierzają często w zupełnie różne strony. Oto historia trzech tenisistów, reprezentantów Polski w jednej drużynie. Ich dalsze życie jak w szkle powiększającym ukazuje scenariusze, które stały się udziałem wielu naszych rodaków.

Cofnijmy się w czasie do ostatnich chwil Drugiej Rzeczypospolitej, w której widać już nadciągające czarne chmury. Tamte ostatnie miesiące niosły za sobą kilka wydarzeń sportowych, które obrosły legendą. Wielokrotnie patrzyłem na zdjęcie wesołej publiki meczu towarzyskiego Polska-Węgry w piłkę nożną, który odbył się na warszawskim Stadionie Wojska Polskiego 27 sierpnia 1939 roku. Co się stało z nimi później? Tamtego dnia mieli jednak wiele powodów do radości, po niespodziewanym zwycięstwie (4:2) naszej kadry narodowej nad finalistami rozgrywanych rok wcześniej mistrzostw świata. Inne istotne wydarzenie sportowej Polski Anno Domini 1939 odbyło się parę jedynie kroków od wspomnianego stadionu, na kortach Legii przy ulicy Myśliwieckiej.

Puchar Davisa to najbardziej prestiżowe rozgrywki drużynowe w świecie męskiego tenisa. W zasadzie oprócz igrzysk olimpijskich to niemal jedyna możliwość, by zobaczyć zawodników ze swojego kraju w strojach reprezentacji narodowej. Turniej wymyślony w 1900 roku przez studentów Harvardu (wśród nich był Dwight Davis, który z własnej kieszeni zakupił puchar dla zwycięzcy), jako swoiste wyzwanie rzucone Brytyjczykom, szybko rozrósł się do zawodów, w których biorą udział kadry innych narodowości. Polacy po raz pierwszy przystąpili do nich w 1925 roku w meczu z Wielką Brytanią i występują po dziś dzień, ostatnio na początku lutego 2024 r. zwyciężając Uzbekistan. W ostatniej edycji Pucharu wzięło udział 155 reprezentacji z całego świata.

5 maja 1939 roku w Sejmie minister Józef Beck w pamiętnym przemówieniu odrzuca żądania terytorialne III Rzeszy, co tylko potwierdziło całkowite ochłodzenie relacji między państwami. Z pewnością niejeden obywatel mógł czuć duży niepokój, zapoznając się ze słowami szefa MSZ, ale prawdziwa panika zapanowała w… Polskim Związku Lawn Tenisowym. Na 19 maja bowiem wyznaczono mecz Pucharu Davisa z Niemcami. Dzwoniono do brytyjskiej federacji z pytaniem, czy rozgrywać taki mecz. Brytyjczycy udzielili twierdzącej odpowiedzi i „Przegląd Sportowy” mógł w wydaniu z poniedziałku 15 maja zapowiedzieć, że następnego dnia Niemcy pojawią się w Warszawie; na pierwszej stronie zamieszczono także zaproszenie na mecz. Dowiadujemy się z niego, że bilety kosztują od 3,20 do 9 złotych, a od następnego dnia będzie można je zakupić również w przedsprzedaży w kilku warszawskich firmach. Tempo przedsprzedaży było niesamowite, dzięki czemu w piątek 19 maja o godzinie 14.30 przy szczelnie wypełnionych trybunach rozpoczął się pierwszy mecz.

Dość dużo było w dni poprzedzające mecze dywagacji, zarówno w prasie, jak i w samych zespołach, na których zawodników postawić i którzy mogą być w optymalnej formie. W końcu zdecydowano, że w pierwszym meczu zmierzą się Adam Baworowski i Roderich Menzel.

Mecz tenisowy o Puchar Davisa Polska – Niemcy na kortach Legii w Warszawie, 19 maja 1939 r. Adam Baworowski (z prawej) i Roderich Menzel.

Adam hrabia Baworowski pochodził ze starej arystokratycznej galicyjskiej rodziny, której rodowy majątek znajdował się w Kopyczyńcach, w województwie tarnopolskim. Jego dziadek i ojciec zasiadali w Izbie Panów w austriackiej Radzie Państwa. Ojciec, Rudolf, wziął za żonę Austriaczkę, Franciszkę hrabinę Chorynsky. Pomimo posiadania kilku majątków na terenie wschodniej Galicji rodzina Baworowskich wraz z Adamem, urodzonym w 1913 roku, na stałe mieszkała w Wiedniu, gdzie przyszły tenisista chodził do szkół i zdobywał pierwsze szlify na korcie. Po polsku praktycznie nie mówił (jego matka nigdy nie nauczyła się mowy męża), ale z dumą podkreślał swoje korzenie. Po triumfach juniorskich w singlu i deblu, zarówno w mistrzostwach Austrii, jak i Niemiec, w roku 1935 został seniorskim mistrzem Austrii, a rok później wystąpił w Pucharze Davisa w meczu Austria-Polska, gdzie pokonał Ignacego Tłoczyńskiego w trzech setach.

Jego karierę w reprezentacji Austrii przerwała wielka polityka – w 1938 roku nastąpił Anschluss, armia niemiecka wkroczyła do Wiednia, a oficjalne wchłonięcie Austrii przez III Rzeszę nastąpiło w wyniku plebiscytu z kwietnia owego roku. W odróżnieniu od swoich kolegów z reprezentacji Baworowski skorzystał z podwójnego obywatelstwa i znalazł się w Warszawie, gdzie ku oburzeniu prasy niemieckiej udzielił kilku wywiadów potępiających Anschluss i hitleryzm.

Sezon 1939 r. był pierwszym, w którym mógł zagrać w biało-czerwonych barwach w Pucharze Davisa po odbyciu karencji wymaganej przy zmianie reprezentacji. W sierpniu 1939 roku w Monako odbywały się Akademickie Mistrzostwa Świata. Baworowski zdobył w nich srebrny medal, a powrót całej kadry z tych zawodów został owiany legendą. Pomimo że powracających zaskoczyła wiadomość o wybuchu wojny, docierają oni 3 września pociągiem z Zaleszczyk do Warszawy Wschodniej.

Zachowały się świadectwa kolegów Baworowskiego, według których dopytywał się on, jak można dołączyć do Wojska Polskiego. Stało się jednak inaczej, niedawny tenisowy mistrz zaczął się ukrywać – był wszak traktowany przez Niemców jak zdrajca, który uciekł z Austrii do Polski. Złapało go Gestapo i trafił do obozu jenieckiego, jednak dzięki matczynym koneksjom został uwolniony i stał się pełnoprawnym obywatelem niemieckim.

Mógł wrócić do sportu – w 1941 roku został wicemistrzem III Rzeszy, jego ostatnie mecze notujemy na wiosnę 1942 roku w Pucharze Dunaju, rozgrywkach między Niemcami a sojusznikami i marionetkami z krajów Europy Środkowej. Dalej przyszło powołanie do Wehrmachtu i skierowanie na front wschodni.

Niewiele wiemy o wojennych losach Hauptmanna (kapitana) Adama Baworowskiego. Czasem w biogramach pojawia się informacja, jakoby ranny miał odstąpić swoje miejsce w samolocie do Berlina gorzej poszkodowanemu towarzyszowi. Adam Baworowski, polski hrabia, tenisowy mistrz Austrii, niemiecki kapitan, półfinalista debla w zawodach Roland Garros (1939), umiera, zmagając się z zimnem i głodem, pod Stalingradem. Nie wiemy, kiedy (według niektórych przekazów dożył do kapitulacji armii Paulusa, ale nie otrzymał pomocy od Sowietów) ani gdzie go pochowano.

Jego przeciwnik po drugiej stronie siatki 19 maja 1939 roku, Roderich Menzel, również mógłby powiedzieć dużo o ekspansywnej polityce Adolfa Hitlera. Finalista singlowego Rolanda Garrosa (1938) był sudeckim Niemcem, mieszkającym w Pradze i reprezentującym Czechosłowację. W 1937 roku w barwach południowych sąsiadów wystąpił w Pucharze Davisa przeciw Polsce, łatwo pokonując zarówno Kazimierza Tarłowskiego, jak i Józefa Hebdę. Jego przynależność reprezentacyjna zmieniła się niedługo przed meczem z Polską – 15 marca wojska niemieckie wkroczyły do Pragi, kończąc międzywojenne państwo czechosłowackie, ustanawiając Protektorat Czech i Moraw. Sytuację tę wykorzystała podczas interesującego nas meczu warszawska publiczność z „tańszych miejsc” (jak zaznaczył w relacji redaktor „Przeglądu Sportowego”), wznosząc podczas rozgrywki okrzyki „Ha-ha”, które oprócz typowej reakcji na nieudane zagrania Menzla były również aluzją do Emila Háchy, prezydenta marionetkowego Protektoratu Czech i Moraw. Sytuację podczas meczu musiała ponoć ratować wielka gwiazda aktorstwa polskiego, Mieczysława Ćwiklińska, której pojawienie się ostudziło awanturników. Pomimo tak niechętnej warszawskiej publiki to sudecki Niemiec wygrał ten mecz w długim pięciosetowym pojedynku 7:5, 6:3, 2:6, 2:6, 6:4. Sezon 1939 był ostatnim w poważnej karierze tenisowej Menzla. Już wcześniej pisywał on felietony i poezje do niemieckojęzycznej praskiej prasy, ale dopiero po zakończeniu działalności sportowej rozwinął skrzydła. Oprócz książek o swoich dwóch pasjach – tenisie i piłce nożnej – napisał również książkę o medycynie, która była lekturą obowiązkową dla studentów tego przedmiotu w Japonii, a pod pseudonimem Clemens Parma wydał całą serię książeczek z bajkami dla dzieci. Zmarł w 1987 roku w Monachium.

Bal sylwestrowy w klubie sportowym Polonia w Warszawie 31 grudnia 1937 r.. Widoczni m.in.: piłkarz Władysław Szczepaniak, tenisista Ignacy Tłoczynski (trzeci z prawej) oraz adwokat Włodzimierz Krygier. Fot. RSW / Forum

Szmer zawodu przebiega po warszawskich trybunach, ale oto czas na kolejny mecz! Zmierzą się w nim Ignacy Tłoczyński i Henner Henkel.

Ignacy Tłoczyński urodził się w Poznaniu w 1911 roku. Już od najmłodszych lat przedstawiał niesamowity talent, szybko stając się jedną z największych gwiazd krajowego tenisa. To jemu zawdzięczamy pierwsze zwycięstwo naszej kadry w Pucharze Davisa, wygrał bowiem oba swoje pojedynki singlowe w starciu z Rumunią w 1930 roku. W tym samym roku po raz pierwszy został singlowym mistrzem Polski. Udała mu się ta sztuka w sumie pięciokrotnie, po raz ostatni w 1939 roku.

O tym, jak popularny był Tłoczyński i tenis ogólnie wśród naszych rodaków, niech zaświadczy fakt, że w 1931 roku młody poznaniak zajął drugie miejsce w plebiscycie „Przeglądu Sportowego”, ustępując jedynie wielkiemu Januszowi Kusocińskiemu. W 1939 roku dotarł do ćwierćfinału singlowego Rolanda Garrosa i półfinału debla ze znanym nam już Baworowskim. Być może właśnie tamtego roku był w swojej życiowej formie, ale plany pokrzyżowała wojna. Pozostał w Warszawie, pracował wraz z Kusocińskim czy przedwojenną partnerką mikstową Jadwigą Jędrzejowską jako kelner w gospodzie Pod Kogutem.

Pomimo zakazów okupanta nie porzucił rakiety – organizował tajne mecze tenisowe na terenie warszawskiego Instytutu Głuchoniemych oraz w podwarszawskich miejscowościach. Gdy po aresztowaniu Kusocińskiego zamknięto gospodę, zaczął handlować żywnością, a także zaangażował się w działalność konspiracyjną pod pseudonimem „Igo”. Był szefem kolportażu tajnej prasy dla obwodu Śródmieście AK. Na wiosnę 1944 roku zdołał zaalarmować w porę dowództwo Komendy Warszawskiej, gdy pod lokal, w którym spotkali się dowódcy, zaczęli się zbliżać żołnierze niemieccy. Za ten czyn otrzymał Krzyż Walecznych. Podczas powstania walczył w batalionie „Ruczaj”. Wsławił się już 1 sierpnia niesłusznie zapomnianą akcją zdobycia koszar SS i wzięciem do niewoli 72 jeńców. Był to najpewniej jedyny taki przypadek w historii, żeby w jednej niewielkiej akcji wojskowej wzięło udział tylu tenisistów – Ignacy i jego brat Ksawery (który w pewnym momencie objął dowództwo nad całą akcją), Czesław Spychała, Antoni Smordowski oraz przedwojenny mistrz lekkoatletyczny Ksawery Hanke.

Ignacy został tego dnia ranny, po upadku powstania zaś trafił do oflagu pod Salzburgiem. Jak głosi słynna anegdota, został tam rozpoznany przez jednego z francuskich jeńców, przedwojennego trenera, i przy kilkuset widzach rozegrali oni obozowy mecz. Po wyzwoleniu oflagu dołączył do armii Andersa stacjonującej we Włoszech, ponoć to sam generał przekonał go, żeby pojawił się na Wimbledonie (1946).

Stał się tam mimowolnie bohaterem skandalu dyplomatycznego, gdy ambasador Polski Ludowej zażądał, żeby przy nazwisku Tłoczyńskiego usunąć polską flagę. Dość odważnym posunięciem w takim wypadku były starania o to, żeby Tłoczyński wrócił do kraju w 1947 roku, by reprezentować Polskę w Pucharze Davisa w starciu z Brytyjczykami. Generał Anders był jednak temu przeciwny, obawiając się, że jego podwładny zostanie w Polsce Ludowej aresztowany, wskutek czego mecz z Niemcami był ostatnim występem Tłoczyńskiego w Pucharze Davisa. Jeszcze w 1953 r. dotarł do trzeciej rundy Wimbledonu, wyrównując swój najlepszy wynik w tym turnieju. Potem zajął się trenowaniem młodszych pokoleń w Szkocji. Do kraju nigdy nie wrócił. Zmarł w 2000 roku w Edynburgu, jest pochowany na Cmentarzu Powązkowskim.

Mecz Tłoczyński-Henkel można by anonsować również jako pojedynek dwóch zawodników urodzonych w Poznaniu. Po zakończeniu I wojny światowej rodzina Hennera emigrowała jednak do Erfurtu. Jego największym sukcesem było zwycięstwo w Rolandzie Garrosie (1937). Karierę kontynuował do 1942 roku, kiedy otrzymał powołanie do wojska. Nie udało mi się dotrzeć do informacji, czy podczas miesięcy bitwy o Stalingrad spotkał się z Baworowskim. Pewne jest, że został postrzelony w nogę i rana ta okazała się śmiertelna. Umarł na samym początku 1943 roku w okolicach Woroneża. Po wojnie jego imieniem zdecydowano się nazwać mistrzostwa Niemiec juniorów, co roku w Erfurcie odbywa się także amatorski turniej im. Hennera Henkela.

Henner Henkel w Wimbledonie 17 lipca 1937 r. Fot. TopFoto / Forum

Ignacy Tłoczyński nie zwykł zawodzić w meczach o stawkę w Pucharze Davisa – 6:4, 6:8, 6:4 i… przerwa z powodu ciemności! Bardzo długo trwał pierwszy mecz, również w tym gra była na tyle wyrównana, że trzeba było dokończyć spotkanie dnia następnego. I choć w sobotnie popołudnie na początku seta wygrał 6:3 Henkel, to w decydującej partii zwyciężył Tłoczyński 6:3. Rozkład meczów wyraźnie więc się opóźnił, w sobotę tylko dokończono wspomniane spotkanie, ponieważ Henkel był desygnowany również do debla i poprosił o przesunięcie go na dzień następny, do czego przychylił się angielski sędzia (którego dziś nazwalibyśmy supervisorem).

Oczywiście, opóźnienie spowodowane było poniekąd faktem, że w tamtym czasie nie grano tie-breaków tylko na dwa gemy przewagi, ale pamiętajmy, że na zeszłorocznym turnieju WTA w Warszawie na tych samych kortach przy ulicy Myśliwieckiej mecz Igi Świątek musiał zostać przerwany także z powodu zmroku.

W spotkaniu deblowym partnerem znanego nam już Baworowskiego był Józef Hebda, Niemcy wystawili zaś parę Henkel/Georg van Metaxa.

Józef Hebda, maj 1937 r.

Józef Hebda urodził się w 1906 roku we Lwowie. W latach 30. był największym rywalem Ignacego Tłoczyńskiego na krajowych kortach. Choć Hebda był starszy od niego o pięć lat, debiutowali w zawodach w podobnym czasie. Hebda zdecydował się brać w nich udział dopiero po zakończonej obowiązkowej służbie wojskowej. Do historii przeszła rywalizacja Hebdy i Tłoczyńskiego o Puchar Millera, który miał trafić do tego z zawodników, który jako pierwszy zdobędzie trzy razy z rzędu lub pięć razy w ogóle mistrzostwo Polski. Jak już wiemy, w 1939 roku piąty triumf odniósł Tłoczyński i to on otrzymał puchar na własność (niestety został ukradziony w czasie wojny), ale Hebda nie był daleko, mógł się pochwalić czterema tytułami mistrza Polski (1932, 1933, 1935, 1936), do których dołożył jeszcze jeden w roku 1945.

Po wybuchu wojny pozostał we Lwowie, a gdy do miasta wkroczyli Sowieci, stał się obywatelem ZSRR. W odróżnieniu od okupacji niemieckiej tutaj nie broniono lokalnej ludności uprawiać sportu. Hebda pojechał więc w 1940 roku na mistrzostwa ZSRR i zwyciężył w nich, pokonując w finale Borisa Nowikowa, który przez pięć poprzednich lat zdobywał tytuł. Także i ten etap kariery został jednak zakończony działaniami wojennymi, na przełomie czerwca i lipca 1941 roku do Lwowa wkraczają Niemcy, a Hebda salwuje się ucieczką do Krakowa. Po wojnie wraca do gry i jeszcze w 1951 roku jest klasyfikowany na drugim miejscu w kraju. Po zakończeniu kariery zawodniczej został szkoleniowcem w Krakowie, w tym też mieście umiera w roku 1975, pochowano go na cmentarzu Rakowickim.

Od lewej: Henner Henkel, Georg von Metaxa, Józef Hebda i Adam Baworowski. 21 maj 1939 r.

Georg von Metaxa i Adam Baworowski, stając po przeciwnych stronach siatki 21 maja 1939 roku, z pewnością znali wszystkie swoje słabe i mocne punkty. Przez pierwszą połowę lat 30. to wszakże oni stanowili o deblowej sile Austrii w Pucharze Davisa. Po Anschlussie Georg, syn greckiego prawnika i austriackiej arystokratki, zdecydował się grać dla Rzeszy Niemieckiej. Także on otrzymał podczas wojny powołanie do Wehrmachtu, gdzie służył w randze Obergefreitera, a więc kaprala. Zginął w grudniu 1944 roku od amerykańskiego ognia artyleryjskiego na terenie Westfalii.

Choć Polakom udało się wygrać pierwszą partię 7:5, to kolejne trzy należały do Niemców: 6:4, 6:2, 6:2, którzy ponownie objęli prowadzenie w całym meczu.

Zwycięstwo w całym meczu Pucharu Davisa uzyskuje się, zwyciężając trzy partie. Ignacy Tłoczyński musiał więc wygrać swoją partię z Roderichem Menzlem w poniedziałkowym już meczu (rozgrywki były anonsowane w prasie na trzy dni). Polak wytrzymał presję w zaciętym spotkaniu, szczególnie w ostatnim secie – 2:6, 6:1, 5:7, 6:2, 9:7. To znowu wydłużyło plan gier – mecz o wszystko między Baworowskim a Henklem rozpoczął się w poniedziałek, a dokończony został we wtorek. W nim niestety Henkel, Niemiec cieszący się większą sympatią warszawskiej publiczności, okazał się bezkonkurencyjny, zwyciężając 6:4, 6:2, 6:3.

Zawodnicy powoli opuszczają kort, po raz ostatni dziękując podawaczom piłek, wśród nich młodemu Bohdanowi Tomaszewskiemu. Jeszcze na trybunie prasowej Stanisław Rothert kreśli swoje przemyślenia, które w piątek przeczyta cały kraj w „Przeglądzie Sportowym”. Nie były one pozytywne – według niego na neutralnym gruncie Niemcy wygraliby co najmniej 4:1, a może i 5:0. Z loży honorowej wychodzi śmietanka towarzyska ówczesnej Warszawy, a także ambasador III Rzeszy Hans-Adolf von Moltke. W końcu ze zwykłych trybun wracają do domów kibice, którzy przez pięć dni dopingowali z całych sił swoich zawodników, nie zawsze zresztą zgodnie z obyczajem tenisowym. Ale kto wie, może ich presja pomagała podejmować stykowe decyzje na korzyść Polaków, co sugeruje zarówno prasa niemiecka, jak i polska. Nad Warszawą zapada zmierzch. Pozostały trzy miesiące spokoju.

Michał Mistewicz

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 31.08.2024.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się