WILLENBERG

Wszyscy pochodzimy z tego samego źródła

Nie mówię, że w Polsce nie było antysemityzmu. Był antysemityzm i przed wojną, i po wojnie. Ale żyję dzięki Polakom. Polacy ratowali mnie wielokrotnie, narażając swoje życie i życie swojego trzyletniego synka, jedynaka. A przecież byłam dla nich zupełnie obca. Sama bym tego nie zrobiła, nie poświęciłabym swojej rodziny, żeby ratować innych – mówi Krystyna (Ada) WILLENBERG w rozmowie z Nathanielem GARSTECKA

Ocalała z Holokaustu. Wdowa po ocalonym z Holokaustu rzeźbiarzu i pisarzu Samuelu Willenbergu. Urodziła się w Warszawie w 1929 roku, tam też mieszkała w żydowskiej dzielnicy razem z rodzicami, babcią i wujem. Podczas wojny znalazła się w getcie warszawskim, z którego w 1942 roku uciekła na stronę aryjską dzięki pomocy rodziny. Pod fałszywym nazwiskiem przetrwała w domu u rodziny Heleny Majewskiej. Od 1950 roku mieszka w Izraelu. Autorka książki Skok do życia (2010)

Nathaniel GARSTECKA: – Urodziła się Pani w przedwojennej Warszawie i tu mieszkała przed II wojną światową. Jakie są Pani wspomnienia z życia w tym mieszanym świecie polsko-żydowskim?

Ada WILLENBERG: – Miałam 10 lat, gdy wybuchła wojna. Mieszkałam w dzielnicy żydowskiej, na ulicy Franciszkańskiej, obok Nalewek. Teraz zmienione są wszystkie nazwy, ale Franciszkańska dalej nazywa się tak samo. Prawdę powiedziawszy, przed wojną prawie nie miałam żadnego kontaktu z nie-Żydami. Chodziłam do szkoły, gdzie byli sami Żydzi, chodziłam do ogrodu Krasińskich, gdzie przychodzili też Żydzi. Wszyscy znajomi moich rodziców byli Żydami. Jedyni nie-Żydzi, których znałam przed wojną, to byli klienci – mój ojciec miał przetwórnię i farbiarnię skór z przedstawicielstwem w Kaliszu. Miał cały szereg klientów, którzy nie byli Żydami i brali od niego te skóry. Dzięki temu przeżyłam wojnę.

– Jak to możliwe?

– Zarzuca się Polakom, że mało pomagali Żydom. Coś w tym jest, ale z drugiej strony trzeba pamiętać, że Żydzi na ogół nie mieli przyjaciół nie-Żydów. Oczywiście mówię o Warszawie, nie wiem, jak było na prowincji. Jeśli chodzi o Warszawę, to naszymi jedynymi nieżydowskimi przyjaciółmi, nawet nie przyjaciółmi, ale dobrymi znajomymi, byli właśnie klienci mojego ojca. Tak że przed wojną nie spotykałam się z nie-Żydami. Gdy w czasie okupacji zginęła moja matka – zginęła cała moja rodzina – ci, którzy nam pomagali, tzn. wujkowie i ciotki, to byli właśnie ci nasi przedwojenni klienci, którzy pomagali nam w getcie. Nie wiem dokładnie, w jaki sposób, bo mi nie opowiadano za dużo, bano się, że gdy Niemcy mnie złapią, to coś wyśpiewam… Nie wiedziałam dokładnie, co i jak funkcjonowało w getcie, ale nie było nam tam tak źle. Nie głodowaliśmy. Ale inni głodowali – bardzo dużo ludzi umarło z samego głodu. Chodziło dwoje takich dzieci żydowskich i śpiewało: „Oj, ta bona”. Dostawaliśmy kartki żywnościowe – to były takie kartki, z których nie można było żyć, ale też nie można było umrzeć; to były bardzo małe racje żywnościowe. Oprócz tego szerzyły się epidemie, bo warunki sanitarne były straszne. Pamiętam, że moja mama godzinami siedziała nade mną z grzebieniem, wyczesywała wszy. One siedziały też w podkoszulkach, w bieliźnie… Mama wypalała je zapałkami. Było strasznie, gdy się wychodziło na ulice getta – po prostu widać było trupy przykryte gazetami i tak dalej. Sytuacja w getcie była więc bardzo ciężka.

– Ale ocalała Pani.

– Tak, dzięki temu, że mieliśmy te znajomości handlowe. To oni się wystarali dla nas. To znaczy najpierw mój wujek z ciotką przeszli na aryjską stronę. Nie wiem jak, ale oni chyba z placówką przeszli, bo były takie placówki, które wychodziły z getta do pracy na aryjską stronę i wieczorem wracały. A ze względu na to, że miałam 11–12 lat i byłam niska, chuda, przez co wyglądałam na młodszą, to dla mnie znaleźli inną drogę. Wieczorem w getcie nie było Niemców. Podstawiono mi drabinę i wspinałam się na nią. Powiedziano, że mam zeskoczyć i że po aryjskiej stronie będzie na mnie czekał Polak, który mnie złapie. Ale co jakiś czas wzdłuż muru spacerował żandarm, bo wiadomo było, że ludzie starają się uciec. Polak, który na mnie czekał, musiał wypatrzyć moment, kiedy tego Niemca nie będzie… Dwa razy wchodziłam na górę i dwa razy dawał mi znak, że nie, że to nie czas, żeby skoczyć. Za trzecim razem zeskoczyłam i udało mi się przejść na aryjską stronę.

– Ten rok był szczególny, bo to stulecie urodzin pani męża, Samuela Willenberga. To też osiemdziesięciolecie buntu w Treblince. W przyszłym roku jest z kolei osiemdziesięciolecie powstania warszawskiego. Pani mąż był bohaterem, wziął udział w walkach zarówno w Treblince, jak i w powstaniu warszawskim.

– To nie wszystko. Teraz, kiedy mam więcej czasu na analizowanie przeszłości, już to wiem. Nie pochodziłam z rodziny syjonistycznej. Mój mąż raczej tak. Chodził do szkoły żydowskiej, był z Częstochowy. W Częstochowie, jak opowiadał, w ich domu mieszkali zarówno Żydzi, jak i chrześcijanie. Miał kolegów chrześcijan i Żydów. I to wszystko trzymało się razem, ale chodził do żydowskiej szkoły, gdzie uczono trochę hebrajskiego. Gdy wybuchła wojna, miał 16 lat, i wtedy rząd wydał odezwę do młodzieży. Do wszystkich, którzy byli w stanie nosić broń, żeby się stawili do wojska jako ochotnicy. Samuel, mając lat 16, a to nie był wiek poborowy, stawił się – uciekł z domu, zgłosił się do wojska i został bardzo ciężko ranny. Dostał kulę w kręgosłup. Dwa tygodnie dolna część jego ciała była kompletnie sparaliżowana. Nie wierzono, że kiedykolwiek będzie mógł chodzić. Ale po dwóch tygodniach nagle stwierdził, że te nogi jednak jakoś czuje. Lekarze mu nie wierzyli. Zapalili papierosa i tym gorącym go dotykali, żeby sprawdzić. Dopiero jak zaczął krzyczeć, uwierzyli, że czucie w nogach wróciło. Oczywiście, potem miał dolegliwości, które go męczyły długie lata. Raz albo dwa razy do roku dostawał wysokiej temperatury i trzeba było mu to napuchnięte miejsce otwierać, wychodziła ropa i dopiero wtedy to się kończyło. Ale gdy pojawiły się antybiotyki i zaczęto mu je podawać, to dolegliwości minęły. Za to, że walczył, został odznaczony polskim orderem Virtuti Militari. Otrzymał bardzo dużo odznaczeń – Krzyż Komandorski, Złoty Krzyż Zasługi, nie pamiętam już teraz nazw wszystkich, ale miał cały pokój orderów.

– Polska jest w opinii publicznej na Zachodzie, w wielu krajach, raczej źle kojarzona. Historia II wojny światowej i okupacji niemieckiej nie jest tam dobrze znana, często też można spotkać się z opiniami, że Polska była krajem, który kolaborował z Niemcami w wojnie, ale też w Zagładzie Żydów. Czy Pani się spotyka z takimi opiniami?

– Bardzo często. Przede wszystkim chodzi o to, że ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, że w Polsce przed wojną było najwięcej Żydów w Europie. To podstawowy fakt, mówiący o tym, że widocznie nie było tak źle… Polska po hebrajsku to Polin. Hebrajskie Polin znaczy: „tutaj zanocuję”, „tu będę spał”. Polska była dla Żydów miejscem wytchnienia. Nie mogę oczywiście powiedzieć, że Polska była idealnym miejscem dla wszystkich Żydów, ale przyjęła ich.

Były zawody, do których Żydzi, mówię o dawnych czasach, nie byli w ogóle dopuszczani. Dlatego też Żydzi zajęli się lichwiarstwem. Do dzisiejszego dnia, co mnie boli, widuję w polskich domach obrazy pokazujące Żyda, który liczy pieniądze. Nawet raz zareagowałam u naszych przyjaciół, widząc taki obraz. Powiedziałam: „Co to jest? Co to za obraz powiesiliście tutaj? Przecież to jest obraz antysemicki”.

– Jaka była odpowiedź?

– „Nie, nie, to przynosi szczęście, bo Żydzi umieli zarabiać pieniądze”. Ale to sytuacja ich do tego zmusiła. Pożyczali pieniądze ludziom, którzy potrzebowali, dostawali za to procenty i mogli z tego wyżyć. Nie mówię, że w Polsce nie było antysemityzmu. Był antysemityzm i przed wojną, i po wojnie. Ale żyję dzięki Polakom. Polacy ratowali mnie wielokrotnie, narażając swoje życie i życie swojego trzyletniego synka, jedynaka. A przecież byłam dla nich zupełnie obca. Sama bym tego nie zrobiła, nie poświęciłabym swojej rodziny, żeby ratować innych.

– A jak widzi to młode pokolenie Izraelczyków?

– Wielokrotnie się zastanawiałam nad tym wszystkim. Specjalnie sprawdzałam, bo nie byłam pewna, czy to nie ja fałszuję historię. Gdy jadę z młodzieżą do Polski, ciągle opowiadam i staram się przedstawić Polaków w dobry sposób. Ja sama od Polaków niczego złego nie zaznałam. Wręcz przeciwnie. Niemniej są rzeczy, wobec których zamykam usta. Przede wszystkim tłumaczę, że owszem, ratowali Francuzi, ratowali Holendrzy, mamy przecież słynny Dziennik Anne Frank… Ale na zachodzie Europy za ukrywanie Żydów nie groziła kara śmierci, za pomoc Żydom Niemcy wsadzali tam do więzienia. Zostałam wybrana do Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej. To wielki zaszczyt dla mnie, bo wybrano tylko trzy osoby z Izraela: dyrektora Yad Vashem, Colette Avital – byłą posłankę do Knesetu – a także dyrektora Domu Anne Frank. Poszłam do tego ostatniego i zapytałam: „Czy ja nie fałszuję historii? Czy naprawdę w Holandii nie zabijano za ukrywanie Żydów?”. Odpowiedział, że to prawda, że nie zabijano. Były sporadyczne wypadki, ale nie było tak jak w Polsce, że zabijano za to całą rodzinę.

– Jak rodzinę Ulmów…

– Tak. Trzeba powiedzieć, że byli tacy, którzy pomagali. Ale trzeba też przyznać, że Żydzi nie mieli za bardzo kontaktu z Polakami przed wojną. Kto naraża życie dla obcych ludzi? Muszę też powiedzieć, że gdy wychodziłam na ulicę, to bałam się Polaków, a nie Niemców. Polacy umieli odróżnić, kto jest Żydem, a kto nie. Byli tacy Polacy, którzy donosili nawet nie dla pieniędzy, ale tylko po to, żeby się pozbyć Żydów. Jest jeszcze jedna rzecz, która jest naprawdę tragiczna – w żadnym innym kraju nie było tak wielu pogromów, ile było w Polsce. Mówię nie tylko o Kielcach, o Jedwabnem. Żydów w żadnym kraju nie lubią.

– To smutne.

– Przed wojną było bardzo dużo prostych Polaków, którzy byli bardzo religijni, chodzili do Kościoła. Kościół był bardzo antysemicki. Ksiądz podczas kazania opowiadał o tym, że Żydzi zabili Jezusa, ale nie mówił o tym, że Jezus był Żydem. Nigdy nie zapomnę, jak mój mąż opowiadał, że kiedyś wracał z Częstochowy z grupą pielgrzymów – pytają się go, skąd jest. Mówi, że z Izraela. „O, z Izraela, to jak Pan Jezus, z Izraela!”. Odpowiada: „Tak, ja jestem tak jak Pan Jezus. Ja jestem Żydem i Pan Jezus był Żydem”. Gdy powiedział, że Pan Jezus był Żydem, to chcieli go wręcz zamordować – w tym takie kobiety, dewotki. Powiedział jeszcze: „Nie tylko Pan Jezus był Żydem, ale też Matka Boska”. Tego w Polsce nie można było mówić. W Polsce Matka Boska to jest przecież więcej niż Chrystus.

– Ma Pani córkę, wnuki i prawnuki. To jest symbol zwycięstwa życia nad śmiercią. Symbol zwycięstwa nad tymi, którzy chcieli wymordować nasz naród. Co chciałaby Pani przekazać młodym pokoleniom Izraelczyków, Polaków, Żydów, nie-Żydów?

– Przyjechałam do Polski z moją wnuczką – specjalnie na półtora dnia, żeby mogła być na Marszałkowskiej 60 w Warszawie i w Treblince. Ale to tylko jedna wnuczka. Miałam kolegę, który przeżył wojnę i miał 17 prawnuków. Dzisiaj wielu ludzi traci życie w katastrofach naturalnych – jest tyle powodzi, pożarów itd. Szkoda, że na dokładkę wojujemy między sobą i się zabijamy. Powinniśmy się bardziej kochać. I być bardziej wyrozumiali w relacjach, bo wszyscy pochodzimy z tego samego źródła.

Rozmawiał Nathaniel Garstecka

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 31.08.2024.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się