Andrzej Krajewski

Polacy po raz kolejny stanęli przed dziejową szansą

Aspiracje, aby na polu ekonomicznym nie odstawać od najbogatszych krajów Zachodu, powracają wśród Polaków regularnie od dwustu lat. Niestety, ich zrealizowanie w naszej części świata okazywało się do niedawna niemożliwe.

„Polska rozwija się, podczas gdy Niemcy upadają” – donosił czytelnikom 9 października 2023 r. „Daily Telegraph”. Autor artykułu, Matt Oliver, na łamach brytyjskiego dziennika postawił tezę, że po trzech dekadach nieustannego rozwoju III RP zaczęła aspirować do tego, żeby „odebrać Niemcom koronę przemysłowego centrum Europy”. Na potwierdzenie tych słów Oliver przytoczył szereg danych ekonomicznych i opinii ekspertów, które obrazują prężność polskiego przemysłu, coraz bardziej kontrastującą z dotykającym Republikę Federalną Niemiec zastojem. „Podczas gdy Niemcy martwią się o konkurencyjność, ich środkowoeuropejski sąsiad nadal rozwija swoją potęgę produkcyjną” – podkreślał Matt Oliver. Jednak nie można zapominać, że na terenie RFN powstaje 26 proc. produkcji przemysłowej UE, a w Polsce 6 proc. Różnica jest więc nadal ogromna. Ale to, że ona szybko maleje, przypomina zarówno o starych aspiracjach Polaków, jak i o dwóch stuleciach utraconych możliwości.

Ambicje, żeby ziemie polskie odgrywały rolę jednego z przemysłowych centrów Europy, zapewniając swym mieszkańcom dobrobyt, powracają w kraju nad Wisłą regularnie od dwustu lat. Po czym zderzają się z czynnikami, niemającymi niczego wspólnego z ekonomią, tworząc cykl zdarzeń przygnębiająco do siebie podobnych.

Zainicjowały go rozbiory Rzeczypospolitej. Kiedy w Europie Zachodniej rozpędu nabierała rewolucja przemysłowa, ziemie polskie rozdzielone między sąsiadów spadły do rangi zapadłych i bardzo zubożałych prowincji trzech mocarstw. Ten stan rzeczy zaczął się odwracać wraz z utworzeniem przez Napoleona Księstwa Warszawskiego. W okrojonej formie zachował je przy życiu car Aleksander I jako Królestwo Polskie, formalnie połączone z Rosją jedynie osobą króla, którym wedle konstytucji nadanej przez wnuka Katarzyny II mógł być tylko cesarz Rosji.

Stan półniepodległości i kilka lat spokoju pobudziły aspiracje, aby spróbować na niwie ekonomicznej dogonić bogacący się Zachód. Ale jak szybko się przekonano, do osiągnięcia tego celu niezbędne były kapitał oraz kredyt. Tymczasem bogaczy i banków w Królestwie było jak na lekarstwo. Rządzący przystali więc na propozycję ministra skarbu, księcia Druckiego-Lubeckiego, żeby niedobory prywatnego kapitału zastąpić inwestycjami państwowymi. Pod nadzorem księcia inwestowano pieniądze podatników w budowę nowych dróg, kopalń i zakładów przemysłowych. Aby przyśpieszyć industrializację, Drucki wspierał też prywatnych przedsiębiorców i starał się ściągnąć przemysłowców oraz fachowców z zagranicy. W zaledwie kilka lat przyniosło to znakomite efekty.

„Gdzie były pola, tam dziś (…) samymi z Śląska rzemieślnikami napełnione miasteczka” – notował w dzienniku Julian Ursyn Niemcewicz. Dzięki temu reaktywowano Zagłębie Staropolskie, a Łódź rozpoczęła swą wielką karierę jako centrum przemysłu włókienniczego. „Krocie postawów sukna wywożą się od nas nie tylko do imperium moskiewskiego, ale Chin samych” – opisywał z dumą Niemcewicz.

W ciągu zaledwie dekady Królestwo Polskie wyrosło na najbardziej uprzemysłowioną część Imperium Romanowów. Za tym szła szybka poprawa poziomu życia. Przedsiębiorczy Polacy bogacili się i mieli coraz większe aspiracje. Młodemu pokoleniu marzyła się pełna niepodległość, bez konieczności zginania karku przed carem i jego sadystycznym bratem, wielkim księciem Konstantym. Jednak rozpoczęte w 1830 r. powstanie listopadowe zakończyło się klęską. Prywatne fortuny Polaków skonfiskowali Rosjanie, duża część zakładów przemysłowych upadła. Z tej katastrofy ziemie Królestwa Polskiego podnosiły się przez wiele lat, by pod koniec XIX w. znów stać się najbogatszą i najszybciej rozwijającą się ekonomicznie częścią Rosji. Po czym wybuchła I wojna światowa i ewakuujące się na wschód władze rosyjskie zadbały, aby rozmontować fabryki i zabrać je ze sobą. Wkrótce przetoczył się front i te urządzenia przemysłowe, o których zapomnieli Rosjanie, rozkradli Niemcy.

Odzyskująca niepodległość Rzeczpospolita musiała radzić sobie z tym, że większość tego, co Polacy dzięki swej pracy i przedsiębiorczości przez kilkadziesiąt lat stworzyli, musieli stracić. Mimo to II RP aspirowała do tego, by być jednym z najnowocześniejszych państw świata. Na niwie prawodawstwa udało się to bardzo szybko, jednak budowa własnego potencjału przemysłowego musiała potrwać.

I znów, jak za czasów księcia Druckiego-Lubeckiego, z powodu braku prywatnego kapitału oraz słabości banków rolę kluczowego inwestora musiało przyjąć państwo, najpierw finansując rozbudowę infrastruktury, jak choćby portu w Gdyni oraz kolejowej magistrali węglowej, łączącej Gdynię z Górnym Śląskiem. Wspierano rozbudowę przemysłu. „Historia zna narody, które były biedne, których kraj nie został obdarzony przez naturę ani urodzajną glebą, ani bogactwami podziemnymi, które nie posiadały własnych kapitałów; całym majątkiem ich była tylko chęć do pracy i wola pokonania trudności, choćby przy pomocy najcięższych ofiar; dziś narody te są bogate, zasobne i nie znają pojęcia nędzy ludzkiej” – pisał w 1932 r. w książce Dysproporcje Eugeniusz Kwiatkowski. „W tym bowiem miejscu Europy, gdzie leży Polska, istnieć może tylko państwo silne, (…) świadome swych trudności i swego celu, wolne, rozwijające bujnie indywidualne wartości każdego człowieka, a więc demokratyczne, zwarte i zorganizowane” – dodawał.

Osiągnięciu tego celu służył zaplanowany pod egidą wicepremiera Kwiatkowskiego Centralny Okręg Przemysłowy. Budowa tworzących go fabryk kosztowała ponad miliard ówczesnych złotych. Czyli prawie tyle co jeden roczny budżet II RP. Pełnię swych mocy produkcyjnych zakłady COP zaczęły osiągać wiosną i latem 1939 r. Wkrótce to, co zbudowano olbrzymim wysiłkiem, zawłaszczyli siłą Niemcy, a dzieła zniszczenia dopełniła w 1945 r. maszerująca na zachód Armia Czerwona. Po tej katastrofie z woli Moskwy aspiracje mieszkańców Polski Ludowej miały zostać ściśle powiązane z interesem strategicznym Związku Radzieckiego oraz ideologią komunistyczną. Te dwa główne czynniki decydowały o pierwszych latach odbudowy ze zniszczeń wojennych ziem polskich.

Wraz z końcem stalinizmu wielkie aspiracje znów zaczynały odżywać. Ich nowym uosobieniem stał się Edward Gierek w pierwszej połowie lat 70. Ówczesny przywódca PZPR zdawał sobie sprawę, że kieruje krajem biednym i zacofanym, dlatego też on i jego doradcy obrali sobie za wzór dalekowschodniego „tygrysa” – Japonię. Korzystając z tamtejszych doświadczeń, zaplanowano zaciągnięcie wielkich kredytów, aby kupić zachodnie technologie oraz linie produkcyjne. W teorii takie fabryki winny wytwarzać nowoczesne towary, którymi zamierzano spłacić długi, a potem podbić światowe rynki. Te plany w kraju bloku wschodniego, znajdującego się pod ścisłą kuratelą Kremla, stanowiły spory ewenement – żadne inne państwo wśród demoludów na coś równie ambitnego się nie poważyło.

Według Zdzisława Rurarza, doradcy ekonomicznego Gierka, zakładano, że Polska dzięki 10-procentowemu wzrostowi PKB rocznie w dwie dekady osiągnie poziom gospodarki RFN z roku 1970 i dołączy do grona państw wysokorozwiniętych. Problem polegał na tym, że inwestycje państwa spętanego komunistyczną ideologią – bez władz wybieralnych na drodze demokratycznej, bez wolnego rynku, prywatnego kapitału, możliwości akumulacji zysków w rękach inwestorów – były niczym „krew w piach”. Zamiast bogactwa przyniosły pułapkę zadłużeniową i kryzys końca lat 70. Aczkolwiek to, co wówczas zbudowano, w tym wiele zakładów przemysłowych, przyniosło Polakom namacalne korzyści, widoczne aż do dziś, jednak nie na miarę naszych aspiracji. Te zaczęły znów rosnąć po 1989 r. wraz z kolejnymi sukcesami ekonomicznymi III RP.

Działa to jak sprzężenie zwrotne – im większy rozwój ekonomiczny i wyższe PKB, im więcej inwestycji wspieranych przez państwo (jak choćby energetyka atomowa czy Centralny Port Komunikacyjny), tym bardziej rosną aspiracje. Oby po to, by definitywnie przełamać powtarzany od dwustu lat cykl, będący niczym stare fatum wiszące nad Polską.

Andrzej Krajewski

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 31.08.2024.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się