Jacques Attali

Francja, a szerzej Europa, ma problem z przyszłością

Państwo, tak jak przedsiębiorstwo, rodzina czy każdy z nas, nie może stworzyć niczego wielkiego, doniosłego, poważnego, konsensualnego, empatycznego bez refleksji nad tym, co stanie się z nim w dłuższej perspektywie.

Jeśli z tej żenującej nie-debaty wokół reformy emerytalnej we Francji możemy wyciągnąć jakiś wniosek, to jest to zapewne świadomość niesłychanego nieprzygotowania Francji, a szerzej – Europy do podjęcia wyzwań długoterminowych. 

Czyż nie jest znamienne, że prezydent Republiki, który ma przed sobą jeszcze cztery długie lata urzędowania, przedstawił swojemu krajowi agendę zaledwie na trzy miesiące? W przeciwieństwie do innych krajów we Francji nie uświadczysz żadnej poważnej refleksji na temat tego, czym będzie ona w 2030 roku – za siedem lat, czyli „jutro rano” – nie mówiąc już o perspektywie 2040 czy 2050 roku.

Pod hasłem „Francja 2030” kryje się jedynie plan inwestycyjny (przyznajmy, niemały – 54 miliardy euro), którego celem jest zapewnienie Francji autonomii w kilku kluczowych sektorach oraz dostosowanie nauczania na powiązanych z nimi kierunkach uniwersyteckich, aby sprostać wyzwaniom przyszłości. Ale nie znajdziemy tam nic na temat pozostałych kwestii w perspektywie dziesięciu, dwudziestu, trzydziestu lat…

Przyszłość jawi się jako mrzonka (rzadko zresztą sielankowa), a w odniesieniu do możliwych rozwiązań mnożą się prognozy pesymistyczne czy wręcz wieszczące zawalenie się wszystkiego. Zagrożeń dla Francji jest rzeczywiście mnóstwo i wielu ludzi słusznie przeczuwa, że skoro jedno z najbogatszych i najbezpieczniejszych państw świata, w którym istnieje najmniej nierówności społecznych i panuje nad wyraz umiarkowany klimat, ma się tak dobrze, to odtąd musi być tylko gorzej.

Brak prognoz poważnych, realistycznych, dyskutowanych w sposób demokratyczny, oraz odmowa diagnozy przyczyn problemów, a w zamian poprzestawanie na wskazywaniu kozłów ofiarnych torują drogę piewcom tępego katastrofizmu i najbardziej skrajnym propozycjom populistycznym. Nie tylko zresztą torują drogę, ale wręcz stwarzają warunki urzeczywistniania się owych skrajnych prognoz. Dzieje się tak dlatego, że wzbraniając się przed poważną refleksją nad przyszłością, rezygnujemy z działania, które mogłoby uczynić ją lepszą. Gdy przychodzi co do czego, panikujemy przed problemami, które moglibyśmy rozwiązać, gdybyśmy tylko zawczasu przystąpili do działania jak należy.

Rezygnacja z prognozowania przyszłości jest jednym z wymiarów śmiertelnego wroga ludzkości: prokrastynacji. Gdybyśmy trzydzieści lat temu wzięli pod rozwagę pierwsze prognozy GIEC (Międzyrządowego Zespołu ds. Zmiany Klimatu), posadzilibyśmy inne gatunki roślin niż te, które zasiedlają dziś nasze pola i lasy. Problem wzięty na poważnie w swoim czasie – to znaczy wtedy, gdy go właściwie rozpoznano – jest dużo łatwiejszy do rozwiązania. A ponieważ problemów nie bierze się na poważnie we właściwym czasie, stwarza się warunki dla najgorszych ewentualności. Podglebiem partii populistycznych nie jest nic innego, jak właśnie zaślepienie partii teoretycznie reformatorskich.

Państwo, tak jak przedsiębiorstwo, rodzina czy każdy z nas, nie może stworzyć niczego wielkiego, doniosłego, poważnego, konsensualnego, empatycznego bez refleksji nad tym, co stanie się z nim w dłuższej perspektywie. Konieczne w tym celu jest podjęcie wysiłku na rzecz rozpoznania tego, co niezmienne, wskazania tego, co może ulec zanikowi, i przeciwnie – tego, co należy jak najszybciej powołać do życia. Niektórzy ludzie, niektóre przedsiębiorstwa prowadzą taką refleksję. Niektórzy aktorzy życia publicznego również. Ale dzieje się to zbyt rzadko i w zbyt dużym ukryciu.

Podobna refleksja – gdybyśmy ją mieli kilka lat temu w skali całego państwa – pozwoliłaby na uniknięcie stanu, w którym się znaleźliśmy, czyli ogromnych zaniedbań w sektorach strategicznych i zaopatrzeniu w niezbędne zasoby, bałaganu w sferze urbanistycznej, dezertyfikacji wsi, artyficjalizacji gruntów, zapóźnień w zakresie energii odnawialnej, dramatycznego braku lekarzy, pielęgniarek, nauczycieli, inżynierów, wypuszczenia długu publicznego spod kontroli i w końcu rozchwiania systemu emerytalnego.

Wciąż jeszcze nie jest za późno. Taka refleksja byłaby czymś niezwykle ożywczym. To musi oczywiście pozostać w sferze marzeń, ale wyobraźmy sobie przez chwilę, że każda gmina, każdy departament, każdy region, każde ministerstwo, każde przedsiębiorstwo, każde stowarzyszenie, każda rodzina, a nawet każdy i każda z nas rozpoczyna refleksję nad tym, jaka przyszłość czeka nas w 2050 roku albo i – czemu nie – w przyszłym stuleciu. Bo przecież ci, którzy dziś przychodzą na świat, mają wszelkie szanse ku temu, by być ciągle przy życiu, gdy zacznie się wiek XXII. Nie ma co odkładać na później spojrzenia przyszłości prosto w oczy.

Tekst ukazał się w nr 54 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze”. Przedruk za zgodą redakcji.

Zdjęcie autora: Jacques ATTALI

Jacques ATTALI

Eseista, ekonomista, doradca polityczny. Pierwszy prezes EBOR. Autor m.in. Krótkiej historii przyszłości.

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 31.08.2024.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się