Co po maturach? Jak nauczyć młodych korzystania z wolności?
Młodzi ludzie powinni zdawać sobie sprawę, że zachowanie umiaru wiąże się z wyrzeczeniami, ale jednocześnie jest najwłaściwszą i najskuteczniejszą drogą do tego, by móc czerpać radość z życia – zachować zdrowie, rozwijać się, zdobywać narzędzia do realizacji swoich pragnień i celów.
Kilkanaście lat temu miałem szczęście obserwować kilka szkół w Waszyngtonie. To była niesamowita nauka wolności. Na przykład w szkole The Heights nie było dzwonków, żeby uczniowie szli na każdą lekcję, kierując się własnym zegarkiem, a nie sygnałem Pawłowa. Byłem zdziwiony, że na terenie szkoły znajduje się oczko wodne. Nie potrzeba nadzwyczajnej wyobraźni, by się domyślić, jak mogą je wykorzystać uczniowie. „Zdarza się, że bawi się tam jakiś uczeń, nawet w zimie. To naturalne, by pozwolić im w sposób bezpieczny zbierać doświadczenia życiowe i ponosić odpowiedzialność” – odpowiedział na moje zdziwienie dyrektor szkoły. W tej szkole jest opcja uczestniczenia we mszy. Jednak zawsze jest to dobrowolne. W czasie tzw. przerwy naukowej uczniowie sami decydują, czy idą na mszę, czy do czytelni. Kaplica z reguły była pełna. Zdziwiła mnie nawet obecność na mszy niekatolików.
Wolność to w końcu fundamentalna wartość w życiu człowieka. Ma wiele wymiarów – osobowy, społeczno-polityczny. W Polsce, z uwagi na skomplikowaną historię, najczęściej kojarzy się z tym drugim – walką o niepodległość państwa, suwerenność narodu, zrzuceniem jarzma obcej niewoli. Jednak jej fundamentem i warunkiem koniecznym jest wolność osoby od przytłoczenia aspektami biologicznymi, wadami czy nałogami. Nieprzypadkowo komuniści zlikwidowali Krucjatę Wstrzemięźliwości i uwięzili jej założyciela ks. Franciszka Blachnickiego. Kapłan ten nie krył, że właśnie wolność od nałogów czy ogólnie wolność wewnętrzna jest warunkiem przezwyciężenia komunizmu.
Tylko ludzie wolni wewnętrznie są prawdziwie szczęśliwi i mogą tworzyć wolność społeczną bez hipokryzji. Takimi wolnymi ludźmi okazali się nawet w komunistycznym więzieniu moi starsi koledzy konspiracyjni, drukarze z Wrocławia Janusz Zemanek i Mariusz Mieszkalski. Nie poszli na współpracę ani z totalitarną władzą, ani z grypserą. W warunkach fizycznej niewoli potrafili zachować dobry humor i nie dali się przygnieść nienawiści do prześladowców. Ta wolność wewnętrzna wcale nie musi być związana z religijnością. Jest wyrazem człowieczeństwa. Janusz nie był osobą wierzącą i do 1982 r. należał do komunistycznej partii PZPR. Tego wymiaru ludzkiej wolności człowiek uczy się od najmłodszych lat, najpierw w rodzinie, a następnie także w procesie szkolnej edukacji i socjalizacji.
Bez tej „blachnickiej” i „zemankowej” wolności wewnętrznej czyny człowieka nie mają charakteru ludzkiego, lecz zwierzęcy. Ludzie tym różnią się od zwierząt, że ich działania nie są całkowicie zdeterminowane przez biologię. Człowiek jest w stanie dobrowolnie oddać życie za innych, co stoi w sprzeczności z logiką mechanizmów biologicznych. Szczególnie kiedy jego poświęcenie nie służy ocaleniu najbliższych osób, ale całkowicie obcych, jak bywało chociażby podczas II wojny światowej. Na przykład rodzina Kobylców z dzisiejszych Siemianowic Śląskich ukrywała w czasie okupacji niemieckiej w sumie ok. siedemdziesięciu nieznanych jej żydowskich współobywateli. Natomiast pragnienie wolności społeczno-politycznej sprawia, że tysiące ludzi na świecie oddawało i oddaje swoje życie za ojczyznę, jak dzisiaj na Ukrainie.
Wolność pcha człowieka do aktywności zbędnych z punktu widzenia przetrwania jednostki czy gatunku. Bez wolności nie powstałaby Uczta Platona, katedra w Chartres czy Słoneczniki van Gogha. Z punktu widzenia biologii kradzież jabłek z ogrodu sąsiada nie jest niczym nagannym, a jednak piętnują ją zasady we wszystkich kulturach i religiach.
Jest więc wolność OD, jak wolność od nałogów, i wolność DO – do realizacji wielkich czy małych, ale typowo ludzkich celów, jak lot w kosmos czy odwiedziny chorej babci. Widzimy więc, że wolność jest ściśle związana, nawet fonetycznie, z „wolą”. Człowiek bezwolny, który nie realizuje swojej woli, nie jest zdolny do realizacji swoich osobistych celów, tak naprawdę nie jest wolny.
Wolność i wola łączą się ściśle z miłością. Miłość jest najwyższym wyrazem woli człowieka, oczywiście nie chodzi jedynie o jej aspekt seksualny, ale o miłość „pełnoskalową”, która obejmuje niegasnące pragnienie służenia drugiej osobie. Ciekawe, że w języku hiszpańskim „chcenie” i „kochanie” można wyrazić tym samym czasownikiem querer. Bez tej fundamentalnej wartości, którą jest wolność, nie jest możliwe osiągnięcie najwyższego celu życia ludzkiego, czyli miłości. Nie można przecież nikogo zmusić do pokochania drugiej osoby lub ojczyzny. Podobnie jest zresztą w kwestii wydajnej, twórczej pracy. Jak mówi popularne powiedzenie, „z niewolnika nie ma pracownika”. Na marginesie – Walter Isaacson w swojej biografii Elona Muska wspomina, że miliarder, by zwiększyć produkcję Tesli z dwóch do pięciu tysięcy samochodów tygodniowo, zastąpił część bezwolnych robotów ludźmi.
Z niewolnika nie ma także ucznia. Ale jak zagwarantować harmonię między dyscypliną i dobrym samopoczuciem w dzieci i młodzieży w szkole? Tego nie da się uchwalić w sejmie, nawet gdyby podpisał to prezydent. Oczywiście muszą istnieć racjonalne ramy prawne, ale czynnik ludzki jest niezbędny. W większości najlepszych szkół na świecie uczniowie noszą jednolite stroje, a edukacja jest oparta na posłuszeństwie wobec nauczyciela. Żeby posłuszeństwo było dobrowolne, a nie wymuszone, niezbędny jest wzajemny szacunek. Tego raczej uczeń będzie uczył się od nauczyciela. Szacunek nauczyciela do niezdyscyplinowanego, a czasem „chamsko” zachowującego się ucznia prawie zawsze zwycięża. Zdarzało mi się publicznie przepraszać uczniów lub przyznać, że czegoś nie wiem. Towarzyszyła temu obietnica, że odpowiem im na następnej lekcji. Oczywiście zawsze jest alternatywą zrobić z niewiedzy nauczyciela zadanie domowe dla ucznia.
Nauczyciel ma w ręku wiele narzędzi, by zmotywować ucznia, by spotęgować siłę jego wolności, woli i, jeśli tak można powiedzieć, miłości do przedmiotu. To przede wszystkim sposób przeprowadzania lekcji, nie tylko ciekawość wykładu, ale również serdeczność i wyrozumiałość w komunikacji. Jeśli chodzi o windowanie poziomu, to jestem optymistą. Młodzież lubi wyzwania. Widziałem, jak w jednej z lepszych państwowych szkół amerykańskich w Waszyngtonie uczniowie robili kolejne rzeźby ze słynnej chińskiej armii terakotowej w skali 1:1. W mojej praktyce nauczycielskiej zarówno w nauczaniu początkowym, jak i w starszych klasach na religii i na historii wprowadzałem elementy łaciny. Nie były to oczywiście treści obowiązkowe. Tak zwani przez niektórych „najgorsi uczniowie”, którzy w rzeczywistości nie istnieją, byli zachwyceni. Motywacją do nauki łaciny była dla nich właśnie dobrowolność i świadomość, że to coś ambitnego, czego nie znają nawet ich rodzice.
Jeśli chodzi o zadania domowe, to fantastyczna okazja wychowawcza. To okazja do samodzielności, do odpowiedzialności, do wzmocnienia wolności, jeśli dziecko nie jest przez rodziców „trzymane na krótkiej smyczy”. Oczywiście zadania domowe muszą być racjonalne. Dzisiaj często uczniowie po nocach siedzą, wywiązując się z obowiązków szkolnych. Bardzo skutecznym narzędziem okazała się w mojej praktyce szkolnej „gra w lekturę”, zamieniająca czytanie domowe w zabawę. Polecam artykuł na ten temat na stronie WszystkocoNajwazniejsze.pl. Ale jaki przykład wywiązywania się ze swoich „zadań domowych” dają nauczyciele i rodzice? Dobrze wykonana, samodzielna praca owocuje radością, a na dłuższą metę korzyściami materialnymi. Choć przestrzegam przed systematycznym nagradzaniem ocen szkolnych prezentami lub kieszonkowym. Młodzież wówczas traci poczucie, że uczy się dla siebie, a nie dla nagród.
Jak mawiał mój profesor (tak, tak się kiedyś nazywało nauczyciela w szkole średniej) od matematyki Augustyn Kałuża: „Każdego ucznia można nauczyć każdego przedmiotu”, a zaraz potem dodawał: „Ale po co?”. Tak, dobry nauczyciel potrafi znaleźć drogę do każdego ucznia. Z drugiej strony warto pamiętać, że nie każdy musi mieć ze wszystkiego szóstkę.
Ważnym elementem kształtowania wolności i szacunku zarówno w szkole, jak i w domu jest wzajemne posłuszeństwo. To znaczy, że także rodzice i nauczyciele powinni wsłuchiwać się w głos swoich podopiecznych i szukać przestrzeni, gdzie mogą być im posłuszni, gdzie nawet mogą się od nich uczyć. To chyba jest oczywiste w dzisiejszej sytuacji prawie nieograniczonego dostępu do wiedzy. Nauczyciel często z mistrza zamienia się w koordynatora procesu nauczania. Czego mogą nauczyć się od młodszych zarówno nauczyciele, jak i rodzice? Pewnie posługiwania się nowoczesnymi technologiami, a poza tym zawsze warto się wsłuchać w pasje drugiego człowieka, nawet jeśli jest dużo młodszy. Z lat 90. znam przykłady uratowania „najgorszych” synów w rodzinie dzięki temu, że rodzice postanowili uczyć się od nich obsługi komputera, mimo że nie mieli na to ochoty. W ostatecznym rozrachunku dobrowolnego posłuszeństwa młodsi także uczą się od nas.
Jeśli chodzi o edukację, Polacy zdali egzamin w dwudziestoleciu międzywojennym. Młodzież, która przeszła przez ówczesne szkoły, potrafiła oddawać życie za innych ludzi i za ojczyznę. Ci, co przeżyli, stali się potem elitą, na której barkach spoczęła odbudowa państwa. Wychowali też pokolenie, które odzyskało wolność po zniewoleniu komunistycznym. A o tę wolność najważniejszą, wolność wewnętrzną i o wolność sumień musimy walczyć każdego dnia, niezależnie od ustroju i systemu oświaty.
Paweł BŁAŻEWICZ
Doktor teologii, główny specjalista w Biurze Rzecznika Prasowego IPN, nauczyciel religii i historii.