Europa narodów

Europa musi zawrócić w stronę Europy narodów

Jedynym wyjściem, aby zachować Europę taką, jaką kocham, to znaczy Europę różnorodności, jest doprowadzenie do tego, co nazywam bruxitem (czyli do wyjścia Brukseli z Europy), i zniesienie wszystkich tych niedemokratycznych tworów, odrzucanych przez europejskie narody bez wyjątku. I zawrócenie, powoli, w stronę Europy narodów i w stronę pomocniczości.

Teza, której chcę w tym tekście bronić, jest prosta: Europa stworzyła cywilizację światową, opartą na ogromnej różnorodności. Kto mówi „różnorodność”, mówi „akceptowanie różnic” i „poszanowanie wolności każdego z osobna”.

Ale pewne marzenie, a raczej może koszmar zaprząta od początku niektóre europejskie umysły: Cesarstwo Rzymskie – symbol mocarstwa dominującego nad wszystkimi, miażdżącego wszystko na swojej drodze.

Europa odnosiła sukcesy, gdy każdy akceptował jej przyrodzoną różnorodność, a wszystkie tragedie brały się stąd, że to czy inne wielkie państwo chciało odtworzyć ze zgliszczy Cesarstwo Rzymskie. Kraje europejskie stały więc zawsze przed wyborem: Europa wolności albo Europa mocarstwowa.

Korzeni Europy wolności należy szukać w tym, co winniśmy nazywać Europą chrześcijańską, która tworzyła się powoli między X a XIII wiekiem. Z czym mieliśmy wtedy do czynienia od strony politycznej? Był to niesamowity wysyp rozmaitych konstrukcji! To w tym czasie pojawiają się i współistnieją ze sobą:
* miasta-państwa (Wenecja, Florencja, Genua, wielkie miasta flandryjskie),
* Hanza, czyli przedziwna liga wielkich portów (Hamburg, Lubeka, Amsterdam, Brugia), będąca prawdziwym mocarstwem politycznym,
* powstające państwa narodowe (Francja, Anglia),
* Święte Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego, ciekawa instytucja elekcyjna, łącząca część Niemiec z częścią Włoch,
* niesamowicie silne zakony, mające charakter militarny (Templariusze, Krzyżacy, etc.), niemal niezależne od władzy politycznej, poprzednicy dzisiejszych korporacji międzynarodowych, zwolennicy układu poziomego w świecie dążącym do pionowości,
* wiele innych.

W swojej książce The Rise of Christian Europe Hugh Trevor-Roper, wielki brytyjski historyk, twierdzi, że ta ogromna różnorodność oferty politycznej skutkowała najpierw wyłonieniem się cywilizacji europejskiej, a później jej dominacją nad resztą świata. W odróżnieniu od Cesarstwa Bizantyńskiego, całkowicie scentralizowanego i w związku z tym niezmiernie kruchego, Europa próbowała chyba wszystkich ustrojów politycznych, a te, które były najbardziej skuteczne, przetrwały.

W gruncie rzeczy w dziedzinie politycznej nasz kontynent wcielał w życie to, co kryje się pod pojęciem „tworzenia destrukcyjnego”, które było tak bliskie Schumpeterowi. Ten – z pewnością największy ekonomista w dziejach – wykazał później, że podobnie było w dziedzinie ekonomicznej. Z tym samym skutkiem…

Z różnorodności, z konkurencji narodziły się trwałe struktury polityczne, a ustrój, który wziął górę, to państwo narodowe z demokracją przedstawicielską. Tenże ustrój został następnie wyeksportowany w świat.

A wszystkie te doświadczenia zachodziły w świecie „nadzorowanym” przez Kościół katolicki, genialnego wynalazcę zasady pomocniczości: to, co dało się zrobić na poziomie parafii, było robione na poziomie parafii, a jeśli nie, to było przekazywane do miejscowej kurii, później do prymasa, a wszystko kończyło się na Rzymie. To wskrzeszenia takiej mniej więcej Europy pragnęli Adenauer, Schuman, De Gasperi i Pius XII – wszyscy bez wyjątku katolicy i germanofoni – Europy, w której papiestwo zastąpi się Brukselą, przy zachowaniu jednakże zasady pomocniczości jako jądra systemu.

Jean Monnet miał odmienną wizję: zniszczenia lokalnych systemów politycznych, całkowicie zdecentralizowanych i bliskich ludziom, i zastąpienia ich scentralizowaną, bezpaństwową i niewybieralną technokracją, co sprowadzało się do odtworzenia Cesarstwa Rzymskiego. W tej idei miał dwóch sławnych poprzedników: Napoleona i Hitlera. Sukcesy jednego i drugiego wszyscy znamy.

I te dwie zupełnie odmienne koncepcje współistniały, chcąc nie chcąc, od 1950 roku aż do zjednoczenia Niemiec. Wtedy bowiem wysocy przedstawiciele Francji, niemogący zaakceptować przewagi marki niemieckiej i niemieckiej dominacji nad gospodarką europejską, połączyli siły z ówczesną władzą polityczną (Mitterrand), aby położyć fundamenty pod to, co miało stać się PAŃSTWEM EUROPEJSKIM, począwszy od wspólnej waluty, wracając tym samym do dawnego pomysłu Jeana Monneta, tj. odtworzenia Cesarstwa Rzymskiego. Ale Europa jest cywilizacją, a nie narodem…

Wychodząc ze spotkania z Kohlem, na którym Francja zaakceptowała zjednoczenie Niemiec, Mitterrand wypowiedział to cudowne zdanie: „Przybiłem dłonie Niemiec do stołu euro”. Te dłonie się najwyraźniej w międzyczasie wyswobodziły…

Oba projekty są więc wzajemnie niekompatybilne, co musi prowadzić do kryzysu konstytucyjnego. Każda władza musi mieć legitymizację, by mogła być sprawowana.

W Europie ścierają się dwie odmienne legitymizacje. Na poziomie poszczególnych państw suwerenem jest naród, który przekazuje swoją władzę przedstawicielom wybranym w demokratycznych wyborach. Na poziomie Brukseli władza bierze swoją legitymizację z czystej kompetencji technokratycznej. Władza ta bowiem nie pochodzi z wyboru, stąd też nie może być przez naród odwołana (Jean Monnet nienawidził demokracji).

W pewnym momencie pojawi się więc kryzys konstytucyjny na styku tych dwóch wyobrażeń władzy i będziemy musieli ostatecznie odpowiedzieć na proste pytanie: kto jest suwerenem? Każdy naród z osobna czy brukselska technokracja? Konflikt ten pociągnął za sobą wyjście z UE Wielkiej Brytanii – naród angielski potwierdził swoją suwerenność nad brukselską strukturą. Teraz z kolei jeden po drugim buntują się kraje Grupy Wyszehradzkiej. Bez wątpienia kryzys wybuchnie też między Brukselą a nowym włoskim rządem. Nie mam najmniejszej wątpliwości, że i w tym przypadku demokracja weźmie górę nad technokracją.

Jedynym wyjściem, aby zachować Europę taką, jaką kocham, to znaczy Europę różnorodności, jest doprowadzenie do tego, co nazywam bruxitem (czyli do wyjścia Brukseli z Europy), i zniesienie wszystkich tych niedemokratycznych tworów, odrzucanych przez europejskie narody bez wyjątku.

I zawrócenie, powoli, w stronę Europy narodów i w stronę pomocniczości.

Tekst początkowo ukazał się w miesięczniku opinii „Wszystko co Najważniejsze”. Przedruk za zgodą redakcji.

Zdjęcie autora: Charles GAVE

Charles GAVE

Ekonomista, współpracownik Miltona Friedmana. Eseista i autor książek m.in. Un libéral nommé Jésus oraz C'est une révolte Non, Sire, c'est une révolution. L'intelligence prend le pouvoir. Prezydent think-tanku Instytut Wolności.

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 31.08.2024.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się