Europejska Wiosna Ludów przed nami?
Założenie społeczeństwa dobrobytu, że następne pokolenie będzie żyć lepiej niż obecne, od dawna nie jest prawdziwe. Wbrew pięknym hasłom, rozwarstwienie socjalne rośnie.
Koncert mocarstw – decydujące brzmienie
Europa przeżywa obecnie okres mocnych zawirowań i nie wiemy, co się z nich wyłoni. Kto lubi i trochę zna historię, dostrzeże analogię do XIX wieku, gdy o znaczenie rywalizowały wielkie mocarstwa, mniejsze narody oraz lud.
Po epoce rewolucji francuskiej i wojen napoleońskich Europa zapragnęła pokoju. Miał go zapewnić kongres wiedeński w roku 1815. Co prawda podczas jego trwania Napoleon uciekł z Elby i przez 100 dni siał zamieszanie, w końcu jednak został pod Waterloo pokonany. W podejmowaniu decyzji o przyszłym ładzie europejskim brały udział wszystkie europejskie mocarstwa, w tym dzięki zręczności Talleyranda pokonana Francja. Decydował koncert mocarstw, mniejsze narody nie miały wiele do powiedzenia. Dotyczy to zwłaszcza tych, które – jak Polska – nie posiadały samodzielnego państwa. Sytuację dodatkowo zamurowało Święte Przymierze Rosji, Prus i Austrii. Łatwo się domyślić, że jego ważnym spoiwem była sprawa polska.
Restauratorzy ancien régime’u chcieli się odegrać za lata porażek, pragnęli, by znowu było tak, jak było. Czasy się jednak zmieniły i rosnące napięcia doprowadziły w 1830 do serii niepokojów. We Francji była to rewolucja lipcowa, a w Polsce wielkie i tragiczne powstanie listopadowe. Od Niderlandów odłączyła się też Belgia, którą przed interwencją rosyjską uchroniło właśnie polskie powstanie, o czym w Belgii dziś nikt nie pamięta.
Prawdziwie mocno powiał wiatr historii w roku 1848. Nie przypadkiem nazywamy ten czas Wiosną Ludów. Rewolucje objęły cały kontynent, a z opóźnieniem (nie było Internetu, tylko żaglowce) nowe idee dotarły nawet do Ameryki i Australii. Napięcia miały źródła strukturalne. Rozwijał się przemysł, rosła w siłę burżuazja, pojawił się nowy gracz – klasa robotnicza. Marks i Engels powiedzieliby, że stosunki produkcji były niedopasowane do nowych sił wytwórczych. Wtedy też napisali swój „Manifest Komunistyczny”, nadeszły nowe czasy. I choć sytuacja się w końcu ustabilizowała, świat już był inny.
Obecnie obserwujemy w Europie kilka ścigających się procesów:
- centralizacja Unii
- bunt plebsu
- sytuacja zewnętrzna
Który z nich okaże się dominujący, jeszcze nie wiemy.
Centralizacja Unii
Z jednej strony Bruksela się spieszy z centralizacją Unii. Obawiając się zmiany proporcji w Parlamencie Europejskim po czerwcowych wyborach, chce możliwie wiele z tych zmian przepchnąć do tego czasu. Nawet jeżeli się zmienią większości, podpisane jest podpisane. Wynikiem byłoby zamurowanie systemu, analogicznie do Świętego Przymierza. Kraje członkowskie będą się mogły różnić kuchnią regionalną, a i to niepewne. Niepewne, ponieważ wiele tradycyjnych potraw pochodzi z czasów niedożywienia, są wobec tego tłuste i kaloryczne. Trudno mi znaleźć jakąś ważniejszą dziedzinę życia, o której lokalna ludność mogłaby samodzielnie decydować. Władza miałaby się opierać na zdaniu większości, a tu jakby nie liczyć przewagę będą miały Niemcy – bezpośrednio, z kilkoma wielkimi partnerami albo z wieloma mniejszymi, których elity byłyby zachęcone do współpracy mniej lub bardziej eleganckimi metodami. Legalne przeforsowanie jakiegokolwiek odmiennego zdania stanie się niemożliwe. Również u siebie nie będzie można żyć po swojemu – myślę konkretnie o ochronie życia i rodziny.
System się domyka. Czy się domknie? Koncepcjom tym sprzeciwiało się kilka krajów, na czele których, tradycyjnie wystawiając się na strzały jako Winkelried narodów, stała Polska. Dziś ta kostka domina padła, Polska ma „proeuropejski” rząd. Choć problem integracji ma egzystencjalne znaczenie, nie był on tematem kampanii wyborczej. Motywem decyzji wyborców było przede wszystkim to, którego z odwiecznie rywalizujących przywódców bardziej lubią, a raczej którego bardziej nie cierpią. Istotne pytania zostały postawione w referendum, ale jako że w Polsce wszystko się sprowadza do etykietki partyjnej, zostało ono skutecznie zbojkotowane.
W innych krajach przebudowa Europy jest słabo dostrzegalna.
Może temat ten się pojawi w kampanii przed wyborami do europarlamentu, ale centralizatorzy chcą do tego czasu przepchnąć, ile się tylko da. Używając klasycznej analogii do gotowania żaby, celem jest, żeby żaba delektowała się przyjemnym ciepełkiem podgrzewanej wody i zauważyła, że to ona zostanie skonsumowana, dopiero wtedy, gdy już będzie za późno. Ciekawe, jak inne narody zareagują, gdy się dowiedzą, że z ich krajów zostały tylko euroregiony, a tożsamość się redukuje do lokalnego kolorytu. Podobnie jak w Związku Sowieckim, zespoły pieśni i tańca w ludowych strojach będą się prezentować na obchodach rocznicy powstania Zjednoczonej Europy. Co pozostanie z literatury? Znając tendencję do walki z „mową nienawiści” i przycinania wszystkich bocznych gałązek, można się spodziewać odrodzenia socrealizmu w nowej formie.
Skąd ten rwetes?
Argumentem dla centralizacji jest przekonanie, że powraca epoka mocarstw i Europa chce być jednym z nich. Nie wystarczy jednak wymusić jedności siłą, szantażem i fortelem, potrzebna jest jakaś elementarna spójność. Niektórzy wierzą też, że można równocześnie promować indywidualizm, aborcję i związki jednopłciowe wśród ludności tubylczej, a spadek ludności kompensować imigracją z dowolnego kierunku. Jeżeli ktoś myśli, że potęgę dają liczby – powierzchnia, ludność, PKB – to się głęboko myli. Eksperyment z zastąpieniem armii obywatelskiej wojskiem zaciężnym opartym na przybyszach został już przeprowadzony półtora tysiąca lat temu, wynik znamy. W ostatecznym rachunku barbarzyńcy nie obronili Rzymu, tylko go przejęli.
Gdy mówimy o procesie przekształcania Unii, musimy wspomnieć o aktualnych przemianach w Polsce. Na pierwszy rzut oka wyglądają one na sprawę lokalną – pospieszne przejmowanie władzy przez nową ekipę przy pomocy łokci i kolan. Jednak dochodzą głosy, że dla wielu w Unii jest to ważny eksperyment społeczny, przeznaczony do szerszego zastosowania. Bez skrępowania promuje się drogę „przez państwo policyjne do demokracji”. A wszystko za pomocą kreatywnego stosowania prawa. By temu wszystkiemu nadać pozory legalności, potrzebne jest opanowanie wymiaru sprawiedliwości oraz mediów. Przebiega to w przyjaznym otoczeniu międzynarodowym, które takich właśnie wyników oczekuje. Unia, która przez osiem lat codziennie miała uwagi co do sytuacji w Polsce, teraz milczy. Wysyła jedynie swoich komisarzy, którzy obserwują, chwalą i dopingują. Daje to przedsmak nowych stosunków. Jeżeli eksperyment ten się powiedzie w Polsce, może być rozszerzony na inne kraje (prowincje). Czyli znowu Polska ma do odegrania ważną rolę. Czy da radę?
Celem tego eksperymentu może być nie tyle dominacja głównego nurtu, lecz wręcz delegalizacja opozycji i likwidacja wszystkich niezależnych mediów. Nowym unijnym pomysłem jest Digital Services Act, obejmujący moderowanie treści, czyli cenzurę. Jeżeli się to wszystko powiedzie, a techniczne środki kontroli są potężne, zjednoczona Europa stanie się prawdziwie ponurym kontynentem, w skali niewyobrażalnej po „upadku muru”. A wszystko pod serdecznym uśmiechem Wielkiej Siostry.
Bunt plebsu
Drugi proces to wewnętrzne przemiany w państwach Unii. Nie chodzi mi tu o ciągle krytykowane państwa peryferyjne, którym niezależnie od wewnętrznej sytuacji brutalnie narzucane są rozwiązania zewnętrzne. Tak brutalnie, że z Brukseli przyjeżdżają komisarze, którzy nie znają lokalnego prawa i je lekceważą, lecz intuicja im podpowiada, co dla tych krajów byłoby dobre. Przypomina to wizytę białych sahibów w bantustanach, co nie powinno dziwić, ponieważ większość krajów jądra Unii ma tradycje kolonialne. Tu jednak chodzi właśnie o kraje jądra Unii, te, które wydawały się stabilną opoką, której poważne problemy nie dotyczą. Rozpieszczone dobrobytem pozostałym po epoce kolonialnej, planie Marshalla i latach 50-60, gdy pokolenie nudnych ludzi zamiast szukać samorealizacji, zakasało rękawy i zbudowało solidne podstawy gospodarki, myślały, że mogą sobie pozwolić na wszystko.
Prowadzone są więc nieprzemyślane programy polityczne, techniczne i gospodarcze, forsowane za wszelką cenę, bez uwzględnienia ograniczeń i kosztów. Dotyczy to zwłaszcza transformacji energetycznej i polityki migracyjnej. Ponieważ każdy człowiek jest równy, świeżo przybyły migrant dostaje taki sam zasiłek jak Niemiec, który pracował na to latami. Już dziś lokuje się migrantów w drogich hotelach. Biorąc pod uwagę potencjał demograficzny Afryki, nie rozwiązuje to niczego. Za niedługo Niemcy będą musieli mieszkać w namiotach, a wkrótce i namiotów zabraknie. Założenie społeczeństwa dobrobytu, że następne pokolenie będzie żyć lepiej niż obecne, od dawna nie jest prawdziwe. Wbrew pięknym hasłom, rozwarstwienie socjalne rośnie.
Konflikt między elitami a populusem jest właściwie nierozwiązywalny, ponieważ elity nie chcą w lepszy sposób rozwiązać problemów populusu. Przeciwnie, w ogóle nie mają takiego zamiaru, jako że populusem gardzą, uważają tych ludzi za bezwartościowych, a wręcz szkodliwych – white trash, a basket of deplorables, moherowe berety. Przypomina to nastawienie komsomolców, którzy konfiskowali chłopom ostatnie ziarenka podczas Hołodomoru. Zachowanie elit kojarzy się też z zachowaniem francuskiej arystokracji krótko przed wynalezieniem gilotyny. Nie, bo nie – ani kroku wstecz!
Gdy demokracja liberalna staje się zaprzeczeniem demokracji zwykłej
Wychowany w demokracji socjalistycznej, pamiętam naszą tęsknotę za „modelem podstawowym”, bez dodatków i przymiotników. Liberalne elity od dawna utrzymują społeczeństwa w posłuszeństwa strasząc niebezpieczeństwami związanymi ze odstępstwem od jedynie możliwej linii. W tym kontekście idea postępu okazała się ultrakonserwatywna. Słowo „alternatywa”, jak w nazwie partii AfD – Alternatywy dla Niemiec, ma budzić grozę. W ostatnich latach postrachem są „prawicowi populiści”, którzy ściągną na kraj wszelkie możliwe plagi. Polska w 2015 spróbowała zmiany, co jej dało 8 lat wzrostu gospodarczego i istotnej poprawy poziomu życia oraz odwagę sformułowania ambitnych planów na przyszłość. Do tego nie poddawała się wpływom ideologicznym. Sąsiedzi nie mogli tego tolerować.
Im bardziej liberalne elity odmawiają rozwiązywania narastających problemów lub wręcz negują ich istnienie, tym bardziej w ich mediach obraz świata rozchodzi się z rzeczywistością. W konsekwencji coraz mniej ludzi im wierzy. Widząc, że realnie rządzący politycy niezależnie od barw stanowią zwarty blok, obywatele przestają wierzyć w możliwość zmiany, wpadają w apatię. Otwiera to pole dla przywódców nietypowych – uczciwych, ale też szczurołapów. W Niemczech wzrasta poparcie dla AfD. Odpowiedzią zaniepokojonej elity jest przejęcie pewnych idei od „populistów” i zaostrzenie retoryki, nie wiadomo, czy szczere. Ale z drugiej strony trwa stygmatyzacja, odgórnie organizuje się wielkie demonstracje przeciw prawicy (faszyzmowi), w przerażeniu padają propozycje delegalizacji.
Na jesieni odbędą się wybory w trzech wschodnich Landach, a w przyszłym roku do Bundestagu. Perspektywa udziału AfD w rządach staje się realna. Czy należy rozdzierać szaty? Rząd z udziałem AfD na pewno otwarciej by formułował swoje cele oparte na interesie narodowym. Ale co to zmienia w praktyce? Obecny rząd Niemiec też jasno mówi o „naturalnym niemieckim przywództwie”. Uważa ustawianie polskiej sceny politycznej za swoją wewnętrzną sprawę. Do tego niemiłosiernie moralizuje. Pragnie dominacji, mówi o praworządności. Chce zatrzymania inwestycji strategicznych, mówi o ekologii.
AfD głosi ideę Dexitu, wyjścia z Unii Europejskiej. Bez tego zwornika Unia traciłaby sens. Chociaż może właśnie wtedy mogłaby się zreorganizować na bardziej zrównoważonych zasadach. Jednak jak mówią Niemcy, potrawy nie je się tak gorącej, jak się ją gotuje (es wird nichts so heiß gegessen, wie es gekocht wird), więc raczej skończy się na słowach. I znów trzeba pamiętać, że tak się uspokajając, możemy przeoczyć realne zagrożenia. Bo przy całym sceptycyzmie wobec Unii nie zapominajmy, że Unia oraz NATO przez dekady stanowiły jednak ramy ograniczające nadmierną samodzielność Niemiec, a tym przychodzą czasem do głowy zbyt ambitne pomysły.
Oprócz opcji parlamentarnych, mamy też do czynienia z ulicą. W Niemczech trwają wielkie protesty rolników, szczególnie dotkniętych polityką klimatyczną. Dołączają do nich inne grupy zawodowe. W zeszłym roku protestowali rolnicy holenderscy, kilka lat wcześniej Francją wstrząsnął protest żółtych kamizelek. Czy daje to potencjał na Wiosnę Ludów? Może nastąpić realna, sensowna zmiana, ale może się to też wypalić w bezcelowym buncie. Tym niemniej, nierozwiązane problemy zawsze powracają.
Brakuje mężów stanu i dojrzałych społeczeństw obywatelskich
Na rozwój wydarzeń w Europie wpływa też sytuacja zewnętrzna. Obecnie trwa wojna rosyjsko-ukraińska oraz konflikt na Bliskim Wschodzie. Nie wiadomo, co zrobi Iran, szlaki handlowe ostrzeliwują rebelianci, trwa wojna handlowa między Ameryką a Chinami.
Tyle na początek. Realnie najważniejsze wydają się wybory w USA. Mogą one radykalnie zmienić układ sił. Poważnym kandydatem jest Donald Trump, który ma pewnie z wieloma członkami elit niewyrównane rachunki. W Ameryce narasta więc histeria. Histeria dosięga też znowu Europę, zwłaszcza Niemcy. Najnowszy Spiegel ma na okładce tytuł: „Diktator Trump”. Będzie interesująco, choć o rzeczową dyskusję będzie trudno.
Odbędzie się wielkie straszenie, jak przed poprzednimi wyborami, a w przypadku jego zwycięstwa narodowa żałoba i bojkot. Ale przecież Ameryka pod rządami Donalda Trumpa się nie załamała. Przypomnijmy, że to ten wybrany dzięki rosyjskim manipulacjom Trump publicznie napominał Angelę Merkel, nawet na forum ONZ, z powodu niebezpiecznego uzależnienia od rosyjskiego gazu. Dla Niemców niewybaczalne, ale dla nas? Co do stosunku do Rosji i NATO, chciałbym zobaczyć konkrety. Na pewno będzie chciał od Europy, a zwłaszcza Niemiec, by nie chowały się pod amerykańskim parasolem za półdarmo, prowadząc równocześnie na boku interesy z Rosją i Chinami. Wiadomo też, że możliwości Amerykanów są ograniczone, zwłaszcza przy liczbie aktualnych konfliktów. Nic dziwnego więc, że będą oni oczekiwać lojalnej współpracy, jazda na gapę będzie ich denerwować.
Widzimy więc tu kilka ścigających się trendów. Niektóre z nich rozbiją się o betonową ścianę, inne mogą doprowadzić do eksplozji z opóźnieniem. Brakuje mi w tym obrazie mężów stanu i dojrzałych społeczeństw obywatelskich.
Może nastąpi totalny chaos. Albo znowu Matka Boska będzie musiała dać nam schronienie pod swoim płaszczem. Ale może zdarzy się prawdziwy cud i okaże się, że ludzi są mądrzejsi, niż myśleliśmy.
Jan ŚLIWA
Pasjonat języków i kultury. Informatyk. Związany z miesięcznikiem i portalem "Wszystko co Najważniejsze" publikując głównie na tematy związane z ochroną danych, badaniami medycznymi, etyką i społecznymi aspektami technologii. Mieszka i pracuje w Szwajcarii.