Finał Ligi Mistrzów. Borussia jest w stanie pokonać Real Madryt
Już 1 czerwca odbędzie się finał Ligi Mistrzów na Wembley pomiędzy Realem Madryt a Borussią Dortmund. Ekipa z Niemiec znalazła się w finale w pełni zasłużenie, choć dość nieoczekiwanie. Mimo, że na papierze to Real jest murowanym faworytem i niektórzy już dopisują mu na konto 15 trofeum Ligi Mistrzów, Borussia ma argumenty, by pokonać Królewskich.
O sile i jakości Realu Madryt nie trzeba pisać zbyt wiele. Każdy kibic piłki nożnej wie, do czego Królewscy są zdolni. Ci, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z futbolem lub oglądają mecze sporadycznie, mogą sięgnąć do statystyk. Pięć najbardziej utytułowanych klubów w historii Ligi Mistrzów? Barcelona (5 pucharów), Liverpool (6), Bayern (6), Milan (7) i Real – 14. Przez ostatnie 10 lat Królewscy sięgali po Ligę Mistrzów aż pięciokrotnie, przy czym w latach 2016-2018 zrobili to 3 razy z rzędu, jako jedyna drużyna w XXI wieku. Ostatni raz Real przegrał finał Ligi Mistrzów w 1981 r. Od tamtego momentu brał udział w ośmiu kolejnych, wygrywając każdy. Teoretycznie Królewskim przydałyby się wzmocnienia na dwóch pozycjach: napastnika i bocznego obrońcy, ale po co wydawać pieniądze, skoro nawet bez tego Real eliminuje pozornie perfekcyjny i lepiej przygotowany taktycznie Manchester City?
Naprzeciw najbardziej utytułowanego klubu w historii, drużyny naszpikowanej specjalistami od wygrywania finałów, staje Borussia Dortmund – klub, który w tym sezonie Bundesligi zajmuje zaledwie 5. miejsce, a ostatnio w finale Ligi Mistrzów grał ponad dekadę temu (2013 r.). Tylko dwóch członków niezapomnianej drużyny Jürgena Kloppa nadal gra w żółto-czarnych barwach – Mats Hummels i Marco Reus. Żaden inny zawodnik Borussii nigdy nie grał w finale Ligi Mistrzów. Na boisku nie ma ani jednej pozycji, na której piłkarz Dortmundu przeważałby nad zawodnikiem Realu. Jak więc Borussia miałaby wygrać?
To jeden z największych i najstarszych piłkarskich banałów, ale niezmiennie aktualny – finały rządzą się swoimi prawami. Oczywiście trudno się spodziewać, żeby drużyna niemająca żadnych sportowych argumentów nagle pokonała najlepszy zespół świata. W przypadku Borussi i Realu, choć dysproporcja jest spora, mowa jednak o dwóch zespołach, które w tegorocznych rozgrywkach Ligi Mistrzów prezentują bardzo wysoki poziom. Drużynie z Dortmundu może nie iść zbyt dobrze w Bundeslidze, ale w europejskich pucharach jest nie do zdarcia. Ekipa pod wodzą Edina Terzića wygrała grupę śmierci, dając się pokonać tylko jeden raz. Następnie wyeliminowała PSV Einthoven (1:1, 2:0), Atletico Madryt (2:1, 4:2) oraz Paris Saint-Germain (1:0, 0:1). Zarówno w meczach z Atletico, jak i PSG, Borussia była skazywana na porażkę. Piłkarze Dortmundu pokazali jednak, że jako kolektyw są bardzo mocni. Potrafią zagrać szczelnie w obronie i skutecznie w ataku. Cechuje ich doskonałe przygotowanie fizyczne i motoryka. Walczą do samego końca i umieją zachować koncentrację przez całe spotkanie, czego dowiedli przede wszystkim w dwumeczu półfinałowym z PSG. Czy w poszczególnych meczach mieli szczęście? Owszem, niejednokrotnie ratowały ich słupki lub poprzeczki, ale czy Real Madryt nie miał szczęścia w starciu z Manchesterem City? Do tej pory zachodzę w głowę, jak to możliwe, że żaden z piłkarzy Guardioli nie wpakował Królewskim do siatki jednego gola więcej, mając taką przewagę na boisku.
Finału z Realem Madryt nie można porównywać ani do starć z Atletico, ani nawet do meczów z PSG. Królewscy to inna liga. Jeśli jednak Borussia zaprezentuje na Wembley najlepszą wersję samej siebie z tego sezonu Ligi Mistrzów, czekają nas emocje do samego końca. Obu zespołom na pewno nie zabraknie motywacji, ale to piłkarze Dortmundu powinni mieć jej więcej. Poza wygraniem wymarzonego trofeum, uratowaniem sezonu i zapisaniem się złotymi zgłoskami na kartach historii klubu, zawodnicy Borussii będą chcieli godnie pożegnać wspomnianego wcześniej Marco Reusa – grającą legendę klubu, która po sezonie odchodzi z Dortmundu. Karierę Reusa zniszczyły kontuzje. Miał papiery na to, by bić się z najlepszymi o czołowe lokaty w rankingu Złotej Piłki. Dotąd nadal prezentuje wysoki poziom, ale nie jest to jakość, którą mógłby osiągnąć przy wykorzystaniu pełni potencjału. Nawet u szczytu formy Reus nie odszedł z Borussii. Pozostał jej wierny mimo propozycji z największych klubów. Z Dortmundem wygrał wszystko na krajowym podwórku, ale dotąd nigdy nie sięgnął po puchar Ligi Mistrzów. Najbliżej był w 2013 r., kiedy jego drużyna przegrała w finale z Bayernem Monachium 1:2. Wtedy to również było Wembley. Trudno wyobrazić sobie piękniejsze zwieńczenie piłkarskiej historii Marco Reusa, niż wygrana na tym samym stadionie po przeszło 10 latach i sięgnięcie po trofeum, o którym marzy każdy zawodnik i kibic jego ukochanego klubu.
Choćby z tego powodu istnieje prawdopodobieństwo bliskie pewności, że Borussia nie załamie się, nawet jeśli to Real jako pierwszy wyjdzie na prowadzenie. Piłkarze Dortmundu zagrają najlepiej jak potrafią, do samego końca, żeby oddać hołd wielkiemu weteranowi. Kibice Borussii prędzej stracą głos, niż przestaną wspierać drużynę na czele ze swoim ulubieńcem. Na poziomie czysto sportowym podopieczni Terzića mają umiejętności, by skutecznie zagrozić bramce Królewskich i bronić się przed ich atakami. W dwumeczu mimo wszystko nie dawałbym Borussi większych szans, ale pojedyncze spotkanie, w dodatku o tak ogromnej wadze dla obu zespołów, to zupełnie inna bajka. Ważne będą detale, dyspozycja dnia poszczególnych piłkarzy, jakość pracy sędziego.
Jeśli Borussia chce wygrać z Realem, musi zagrać perfekcyjne spotkanie – ustrzec się błędów po własnej stronie i zneutralizować przynajmniej część atutów Królewskich. Inspiracją dla piłkarzy Borussii może być sam Real, który właśnie w ten sposób pokonał Manchester City. Jeśli tak się stanie, klubowa gablota Dortmundu może niebawem powiększyć się o pewien uszaty puchar.
Patryk Palka