Henryk Walezy

Henryk Walezy. Burzliwa koronacja i ucieczka z kraju

21 lutego 1573 r. odbyła się koronacja Henryka Walezego – pierwszego władcy Rzeczpospolitej wybranego na drodze wolnej elekcji. Jak wyglądały jego krótkie rządy?

Zaraz po elekcji ruszył polsko-litewski orszak do Francji, by zawiadomić Henryka o jego wyborze. Znaleźli się w nim m.in. biskup poznański Adam Konarski, wojewoda sieradzki Olbracht Łaski, książę Mikołaj Krzysztof Radziwiłł „Sierotka”, kilku kasztelanów, w tym znawca i edytor prawa polskiego kasztelan sanocki Jan Herburt, a w gronie rycerskim m.in. Jan Zamoyski, któremu towarzyszył krewniak, młody, 26-letni wówczas Stanisław Żółkiewski. Przez Międzyrzecz, kraje niemieckie, dotarli w drugiej połowie sierpnia do Paryża. Okazały orszak poselski, w 50 karetach, zadziwił zaciekawionych paryżan najpierw swoim zewnętrznym, jakby orientalnym blaskiem: „powaga, długie i gęste brody, sobolowe kołpaki, miecze ozdobione drogimi kamieniami, buty ze srebrnymi podkówkami, łuki, kołczany – wszystko dziwiło i zachwycało”, pisał francuski obserwator tego wjazdu.

Potem zaskoczyła gospodarzy na dworze króla Karola IX płynna znajomość łaciny polskich posłów, trzech nawet dobrze znało francuski (m.in. Jan Zamoyski), kilku włoski i niemiecki. „Niemało to zawstydziło dworaków naszych, którzy nie tylko nic nie umieją, lecz nadto są nieprzyjaciółmi wszystkich umiejętności”, zanotował ten sam dziejopis, Jacques Auguste de Thou (późniejszy prezydent parlamentu, czyli sądu paryskiego). Choć niechęć Francuzów do nauki języków obcych trwała jeszcze przynajmniej kilkaset lat, to uogólnienie pana de Thou o braku zdolności jego rodaków jest na pewno nazbyt samokrytyczne. Paryż pokazał, co potrafi, próbując olśnić polskich posłów już pięć dni po ich przyjeździe radośnie i hucznie obchodzoną pierwszą rocznicą rzezi innowierców w dniu świętego Bartłomieja. Delegacja Rzeczypospolitej przedstawiała wtedy akurat tę część warunków elekcji, o której jeszcze nie wspomnieliśmy. Były to tzw. Postulata Polonica, czyli żądanie ochrony dla praw mniejszości wyznaniowej (hugenotów) we Francji, na wzór konfederacji warszawskiej. Główny sprawca rzezi sprzed roku, król Karol IX, był oburzony, uznając to za ingerencję w wewnętrzne sprawy Królestwa Francji. Obiecał jednak ustnie, że zezwoli hugenotom (czyli wyznawcom nauki Kalwina) na swobodne wyznawanie ich kultu w wydzielonych miejscach.

Ostrzejsze debaty toczone były dalej z elektem, francuskimi ministrami i doradcami w sprawie pactów conventów i artykułów henrykowskich, a zwłaszcza zaprzysiężenia konfederacji warszawskiej. Henrykowi udało się przy tej okazji sprytnie zmniejszyć finansowe zobowiązania, bowiem obiecane 450 tysięcy florenów miał wpłacać już nie do skarbu publicznego, ale do własnej dyspozycji, na wydatki swojego dworu. Zredukował także znacznie przyjęte przez Monluca zobowiązanie do pokrycia długów po Zygmuncie Auguście. Po tym ustępstwie z polskiej strony Henryk zaprzysiągł konfederację warszawską, choć dopiero podobno po tym, jak Jan Zborowski (brat wojewody sandomierskiego, luteranin) miał mu zagrozić: Si non jurabis, non regnabis – jeśli nie przysięgniesz, nie będziesz rządził.

W każdym razie Henryk warunki przyjął i uroczyście zaprzysiągł w katedrze Notre Dame w dniu 10 września. Myślał chyba nawet poważnie o wypełnieniu przynajmniej ich części, w tym o rychłym wysłaniu obiecanej gaskońskiej piechoty, która mogła wspomóc nie tylko Rzeczpospolitą w walce z Moskwą, ale i króla w walce o mocniejszą pozycję w Rzeczypospolitej… Nie był wcale takim niepoważnym bawidamkiem tylko, zniewieściałym, jak go późniejsza polska krytyka przedstawiała. Był całkiem sumiennym biurokratą, wedle opinii weneckiego ambasadora „bystrym w sprawach państwowych i cierpliwym w rokowaniach”.

22-letni król-elekt, owszem, lubił romansować z pięknymi kobietami i grać w karty. Nosił kolczyki, i to podwójne – ale nie na wzór pań, tylko piratów z La Rochelle, a kolię z silnym, słodkim zapachem ambry trzymał na piersi nie dla płochych atrakcji, ale by nie dopuścić do siebie wszechogarniającego paryskie ulice i Luwr smrodu. To nie legenda, że Henryka i jego francuskich dworzan zaskoczy potem swą przestronnością, a przede wszystkim swoimi urządzeniami sanitarnymi, ponad dwa razy obszerniejszy od ówczesnego Luwru zamek wawelski. Elekt zwlekał do końca roku z wyjazdem do Polski nie dlatego, że zdobyty przez wybory tron lekceważył, ale z chytrości. Nie chciał płacić corocznej raty 450 tysięcy florenów, nawet na swój dwór – bo nie miał tylu pieniędzy. Wolał przyjechać do Rzeczypospolitej już w nowym roku rozliczeniowym. Orszak króla, w 1200 koni, dotarł do granic Wielkopolski 24 stycznia 1574 roku. Na Wawel dojechał 18 lutego. Po wielkich uroczystościach powitalnych przyszedł czas na tę najważniejszą: koronację. Odnowiły się przy tej okazji spory o treść przysięgi królewskiej – czy ma zawierać punkt o tolerancji religijnej, czy też pozostać przy tradycyjnej formule, bez tego punktu. Przy koronacji w wawelskiej katedrze, 21 lutego, znów starli się prymas Uchański i marszałek Firlej. Ten drugi miał podobno powtórzyć pod adresem Henryka słowa, jakie padły w Paryżu z ust Jana Zborowskiego: Si non jurabis… Prymas protestował przeciw dodawaniu wzmianki o konfederacji warszawskiej. Francuz zaprzysiągł jednak w końcu, że pokój między rozróżnionymi w wierze zachowa. I właściwie tylko tyle. Artykułów henrykowskich formalnie nie zatwierdził. Został jednak wreszcie koronowany. Po blisko 20 miesiącach od śmierci Zygmunta Augusta Polska miała znowu króla.

Jeszcze w czasie uczt i turniejów towarzyszących koronacji doszło do brzemiennego w skutki wypadku. Jeden z braci wojewody sandomierskiego, młody Samuel Zborowski, chciał stanąć do turnieju, kiedy jego kopię podjął, na znak gotowości do walki – sługa kasztelana wojnickiego Jana Tęczyńskiego. Zborowski poczuł się poniżony tym gestem. Zaczęła się awantura. Na podjeździe na Wawel został Samuel otoczony przez ludzi Tęczyńskiego. Kiedy kasztelan przemyski Andrzej Wapowski próbował godzić sięgających po broń przeciwników, Zborowski przypadkiem ugodził właśnie jego czekanem. Zborowski uciekł, a ranny Wapowski zmarł. To była zbrodnia i choć przypadkowa, to jednak pod bokiem króla dokonana – a to oznaczać mogło wyrok śmierci. Nowy król musiał rozstrzygnąć tę sprawę.

Henryk był winien wdzięczność rodowi Zborowskich za wyjątkowe zasługi w promowaniu jego kandydatury w czasie elekcji. Wydał werdykt, który jemu wydawał się salomonowy: uznając czyn Samuela za zbrodnię wynikającą z przypadku, skazał go na banicję i konfiskatę dóbr, ale nie na infamię. W praktyce porywczy Samuel mógł uratować skórę. Musiał uchodzić za granicę (znalazł schronienie w Siedmiogrodzie, u Stefana Batorego) i ewentualnie starać się zasługami dla Rzeczypospolitej uzyskać przebaczenie. W opinii niechętnej królowi wydany wyrok był zbyt łagodny, stronniczy.

A niechętnych czy co najmniej nieufnych wobec przybysza z Francji nie brakowało. Po zgodnej, przynajmniej formalnie, elekcji, odżyły spory – o sprawy zasadnicze, a także o urzędy i pieniądze. Na sejmie koronacyjnym, rozpoczętym zaraz po obrzędach w katedrze wawelskiej, 22 lutego, spór najważniejszy dotyczył potwierdzenia praw uchwalonych przed elekcją, w tym oczywiście konfederacji warszawskiej i całości artykułów henrykowskich. Większość biskupów (poza krakowskim, Franciszkiem Krasińskim) i spora część katolickich senatorów była temu przeciwna. Argumentowali, że przysięga, jaką złożył już król w Paryżu, była wynikiem manipulacji ze strony części otaczających go posłów polskich, zaś artykuły henrykowskie przyjęte zostały na poprzednim sejmie w sposób nielegalny, bowiem ustanawianie prawa wymaga w Rzeczypospolitej zgody wszystkich trzech stanów sejmujących, a jednego z nich – czyli króla – przecież przy tym nie było. Dodatkowo podkreślali, że artykuły henrykowskie mogą być zachętą do buntu przeciwko nie tylko królowi, ale porządkowi w państwie.

Wspólna linia protestanckiej grupy posłów i senatorów, którzy twardo bronili ustawodawstwa sejmu elekcyjnego i żądali od króla konfirmacji praw, załamała się, kiedy wysunięta została propozycja kompromisowa, by uznać, że konfederacja warszawska będzie obowiązywać tylko w tych województwach, które ją zaakceptują. Warto ten pomysł, wysunięty przez Andrzeja Zborowskiego (katolika, w odróżnieniu od swych braci) dostrzec i podkreślić. Wydaje się on bowiem pociągać swą złudną prostotą i w XXI wieku, kiedy konflikty ideowe czy polityczne tak skłóciły obywateli, że woleliby mieszkać w kraju podzielonym na odrębne getta wyznawanych poglądów, w swoich, rzec można, „bańkach” nienawiści do „tych drugich” raczej niż we wspólnej Rzeczypospolitej.

W realiach 1574 roku mogło to wyglądać tak: województwa kalwińskie czy luterańskie z jednej strony, a katolickie z drugiej. Czyje województwo, tego wiara. To już nie byłaby oczywiście Rzeczpospolita, tylko dwie powaśnione między sobą federacje województw. Państwo polsko-litewskie nie przetrwałoby tego długo. Henryk, nie rozumiejący wiele z toczących się po łacinie debat, czekał cierpliwie, aż się strony wyczerpią. I się doczekał. Protestancka strona rozpadła się, jak zwykle, na bardziej stanowczą, opozycyjną grupę wokół marszałka Firleja i skłóconą z nią, a wspierającą króla fakcję wokół wojewody sandomierskiego Piotra Zborowskiego. Wodzący już rej w izbie poselskiej Jan Zamoyski, choć pierwotnie był po stronie opozycji, także skłonił się w końcu do propozycji kompromisowej, by szczegółowej treści konfirmacji praw nie rozstrzygać teraz, bo są pilniejsze sprawy, jak choćby obrona ziem ruskich przed Tatarami. Król zawiesił zatem sprawę – do decyzji przyszłych sejmików i nowego sejmu.

Na sejmie koronacyjnym ostatecznie więc Henryk Walezy artykułów zwanych (jak widać i z tego powodu – mylnie) henrykowskimi nie zaprzysiągł, mimo kilkukrotnie przyjmowanych przez niego wcześniej zobowiązań, i dlatego za jego panowania prawem jeszcze się one nie stały. Dopiero za jego następcy, Stefana Batorego, tak się stanie.

Początki „koabitacji” francuskiego monarchy z kulturą polityczną Rzeczypospolitej nie wydawały się obiecujące. Co z niej mogłoby wyniknąć, dałoby się lepiej określić po kilku przynajmniej, a może nawet kilkunastu latach, jakie potrzebne były na „ucieranie” poglądów oraz interesów i przemyślne, ale zgodne z regułami parlamentarnej demokracji docieranie do konkretnych celów politycznych w Rzeczypospolitej, a nie wbrew jej ustrojowi. Henryk się nie zniechęcił całkiem do tych polskich doświadczeń, jak zobaczymy. Budował sprawnie oparcie dla swej pozycji, wykraczające poza grupkę doradców z Francji.

Kiedy umarł marszałek wielki Jan Firlej, na ten urząd sprawowany przez twardego opozycjonistę król Henryk nominował Andrzeja Opalińskiego herbu Łodzia, dając początek świetnej karierze tego wielkopolskiego rodu. Wyraźniej jeszcze wysforował ród Zborowskich, przekazując po Firleju województwo krakowskie Piotrowi Zborowskiemu, zaś urząd marszałka nadwornego koronnego Andrzejowi. Spowinowaconemu ze Zborowskimi Janowi Chodkiewiczowi nadał szczególnie prestiżową na Litwie godność kasztelana wileńskiego. To były zaczątki „partii” królewskiej. Jan Zamoyski też chętnie do niej przystał, kiedy tylko dostał od króla bogate starostwo knyszyńskie, bezprawnie zabrane Annie Jagiellonce. Biedna „infantka” została wystrychnięta na dudka przez Henryka, który nie tylko nie spełnił – nie do końca formalnej, co prawda – obietnicy poślubienia córki Zygmunta Starego, ale także pozbawił ją części jej dóbr.

„Królem malowanym” Francuz pewnie by nie był, ale jak pisał kronikarz tego czasu, Orzelski, „za rok albo najdalej dwa zrzuciłby z siebie kajdany”. Co by było za rok albo dwa – nie wiemy. Czy dotarłaby gaskońska piechota i pomogła wygrać wojnę z Moskwą – czy raczej wojnę domową z opozycją? Czy flota francuska pomogłaby otworzyć szerzej Bałtyk dla polskiego handlu, przełamując duński opór i holenderski monopol? Czy byłyby wypłacane z Francji należne każdego grudnia wielkie sumy na dwór królewski? Czy rozkwitłaby wymiana naukowa na linii Paryż-Kraków?

Wszystkie te pytania muszą zawisnąć w próżni, bo Henryk czmychnął niespodzianie z Wawelu w nocy z 18 na 19 czerwca 1574 roku, niespełna 4 miesiące po koronacji. Pospieszył na wezwanie matki, Katarzyny Medycejskiej, do ojczyzny. We Francji bowiem opróżnił się dziedziczny tron, po śmierci starszego brata Henryka, Karola IX. Zmarły na gruźlicę monarcha nie dożył nawet 24. urodzin. Zgodnie z dynastycznymi zasadami we Francji tron w Paryżu należał się teraz Henrykowi.

A co by było, gdyby jego brat żył jeszcze choćby lat 40? Czy wtedy Henryk Walezy spokojnie kontentowałby się tronem elekcyjnym w Krakowie? W Rzeczypospolitej rozwinąłby swe talenty polityczne? Zbliżenie polsko-francuskie znalazłoby trwały fundament nie tylko dyplomatyczny (zapewne w konfrontacji z Habsburgami), ale i kulturowo-cywilizacyjny już w XVI wieku? Henryk jednak wrócił pośpiesznie do Luwru, porzucając Wawel. Okazał się we Francji królem sumiennym w prowadzeniu spraw państwowych, skutecznie uzdrowił system monetarny, wprowadził także na swym dworze początki tej wyszukanej, formalnej etykiety, którą rozwinie później do absurdu Ludwik XIV w Wersalu. Już w 1576 roku próbował, wzorem Rzeczypospolitej, rozwiązać konflikt wyznaniowy we Francji przez tolerancyjny edykt, wydany w Beaulieu. Krwawe walki religijne między katolikami i ewangelikami reformowanymi (hugenotami) nie ustały jednak za jego życia. Doprowadziły w końcu do zamordowania „naszego” Walezego przez fanatycznego katolickiego mnicha, w sierpniu 1589 roku. Były król polski panował jako Henryk III we Francji niespełna 15 lat. W wieku lat 38 zszedł z tego świata – kończąc zarazem historię swojej linii kapetyńskiej dynastii: Walezjuszy. Jego śmierć utorowała drogę młodszej linii: Burbonom.

W Polsce nikt króla nie zabił od czasu śmierci w 1296 r. Przemysła II w Rogoźnie – z rąk zbirów nasłanych przez margrabiów brandenburskich. We Francji mordowanie królów było nie tak rzadkie: następca Walezego, Henryk IV, także zginie od sztyletu jednego z poddanych – w 1610 roku. Czyż Henryk Walezy nie mógł dożyć tego czasu na polskim tronie?

Jeśli w ogóle pamiętamy krótkie jego panowanie w Krakowie, to w postaci żałosnego stereotypu „najbardziej popapranego kryzysu władzy w historii Polski”, stereotypu kontrastującego „erotyczne rozpasanie Luwru” i „bogobojność Wawelu” (jak to ujmuje dzisiejsza powieść, może nawet nie płaszcza i szpady, ale kloaki i łoża, reklamowana dla zohydzenia polskich dziejów tym, którzy nie mają o nich pojęcia…). Wyrafinowany Zachód gardzi prymitywnym Wschodem – i ucieka przy pierwszej okazji od „dzikich Sarmatów” – to jest istota tej lekcji, którą przypomina nam się przy okazji niespodziewanie szybkiego przejścia od pierwszego bezkrólewia do drugiego.

To wciąż powracające popłuczyny schematu, jaki wybrzmiał już wiele razy, m.in. znacznie dowcipniej w komicznej operze, skomponowanej przez znakomitego francuskiego kompozytora, Emmanuela Chabriera, a wystawionej w 1887 roku pod tytułem Król mimo woli (Le Roi malgré lui). Dodajmy, że to ona właśnie rok później zainspirowała gimnazjalistę z Rennes, Alfreda Jarry’ego, do napisania sztuki Król Ubu, czyli Polacy – najsłynniejszego chyba wizerunku nieistniejącej Polski jako kraju „nigdzie”, w którym nad heroicznymi i anarchicznymi mieszkańcami panuje Ubu: król absurdu. Cóż – nic dalszego od rzeczywistości 1574 roku …

Oczywiście, już wtedy niektórzy z uciekających z Wawelu „Gallów” usprawiedliwiali decyzję swojego pana, rzucając oskarżenia pod adresem „lodowatej, lekkomyślnej” Polski. Odpowiadał im od razu sam Jan Kochanowski świetnym, napisanym po łacinie wierszem: Gallo crocitanti (Piejącemu Kogutowi – ale można to również przetłumaczyć: Eunuchowi). Parę wersów tego wiersza, w tłumaczeniu Juliana Ejsmonda, warto przytoczyć, by zobrazować staropolską reakcję na pierwszy, nieudany związek z Francją:

„Zmykać damy wam bezkarnie, / aż po ziem naszych krawędzie. […] Polska Jest dla cudzoziemców / zawsze pełną gościnności, / ale tyran y nikczemnik / nigdy długo w niej nie gości”. Kochanowski przypominał, że Francuz zobligował się dzielnie ruszyć na czele swoich „Gallów” na Moskwę, na Scytów (Tatarów), z którymi od dawna zmagają się Sarmaci, a tymczasem czmycha już przed samym mrozem. „Możesz o nas, gdy zapragniesz, / klecić, jakie chcesz wierszydła, / Możesz wołać, że ci Polska / strasznie zmierzła y obrzydła. // A gdy władzy pragnąć będziesz / iedź nad Ren: niech iego fale / uyrzą, co widziała Wisła, / jak zmykacie, mężne Galle!…”.

Proroczy wiersz – zapowiadający może bardziej żałosne zachowanie Francji w roku 1939–1940 niż czasy Napoleona – utrwala w naszej wyobraźni inny stereotyp: dzielnej Polski wzgardzonej, zdradzonej przez tchórzliwy Zachód. W istocie Polacy 1574 roku, kiedy tylko na początku czerwca dowiedzieli się o śmierci starszego brata Henryka i faktycznej konieczności objęcia tronu w Paryżu przez dopiero co wybranego króla Rzeczypospolitej, nie mieli wątpliwości, „że będzie wolał własne dziedziczne królestwo niż nasze”. Mieli mu tylko za złe, że nie poprosił o zgodę sejmu na wyjazd i uzgodnienie ewentualnego sposobu połączenia królestw, tak jak mu to radzili senatorowie obecni przy monarsze. Zamiast tego chyłkiem „płocho odbieżał”, jak pisał współczesny ucieczce króla Henryka kronikarz, Marcin Bielski.

Inny ówczesny poeta (nie najwyższych lotów) i heraldyk, Bartosz Paprocki, ironicznie podsumował panowanie Walezego, cztery lata po jego odjeździe: „Wszakci historya powie szerzey o tym / Jakie pożytki Polszcze przyniósł swą bytnością / Nie mogły też być insze za taką krótkością / Przez wolty nas pobudzał do wielkiey żarkości / Ludziem w leciech podeszłym dodawał czerstwości / Owa za iego wieku co żywo skakało / Gdy uiachał wszystko z nim zarazem zniszczało”. Te wolty, czyli tańce francuskie, które Henryk na swoim dworze wprowadzał, tak pobudzające nieco ociężałych Sarmatów do podskoków, rzeczywiście miały nabrać bardziej metaforycznego znaczenia zaraz po jego ucieczce.

Wbrew jednak utrwalonym, przedstawionym wyżej stereotypom Henryk nie wywoził uprzedzeń do „dzikiej Sarmacji”. Największy dziś bodaj autorytet w dziedzinie historii Francji tej epoki, James Collins z Georgetown University, wskazuje na zupełnie inny bagaż polsko-francuskiego króla. Przypomina, że Henryk został nieźle przygotowany przez swoich francuskich doradców do rządów w Rzeczypospolitej wiadomościami o jej ustroju, zaczerpniętymi z dzieł Marcina Kromera i statutów zebranych przez Jana Herburta. Sam król zaczął poznawać ten ustrój w praktyce. I bynajmniej nie wszystko uznał w nim za warte odrzucenia. Wręcz przeciwnie. Pojęcia „obywatel”, „wolność” i „równość wśród obywateli”, jakie tu spotkał w rzeczywistym kształcie, zrobiły na nim silne wrażenie. Podobnie jak zasada pokoju religijnego.

Collins podkreśla, że Henryk III jako król Francji był jedynym, który między końcem XV wieku a rewolucją francuską zwołał w swoim kraju parlament, czyli Stany Generalne – i to dwukrotnie. Polski przykład przekonał go, że zgromadzenia przedstawicielskie mogą pomóc w walce z anarchią wprowadzaną wtedy w królestwie francuskim przez rozgrywki wielkich panów (oligarchów). Mógł go inspirować bezpośrednio wzór Zygmunta Augusta z ostatniego dziesięciolecia jego rządów, kiedy ten oparł się na ruchu egzekucyjnym średniej, powiatowej szlachty przeciw magnatom – i wzmocnił państwo, prawem, nie samą siłą tylko…. Nauczył się również Henryk, że wyznawcy różnych religii mogą żyć w pokoju obok siebie, a nawet ze sobą – z pożytkiem dla spoistości państwa. I stał się orędownikiem tego modelu we Francji.

James Collins tak podsumowuje niesłusznie zapomniany wpływ „polskiego epizodu” w życiu Henryka Walezego, a raczej – w praktyce krótkotrwały niestety – obywatelskiego ustroju wolności na Francję: „Pozwalam sobie sugerować trojaki poważny wkład Rzeczypospolitej Obojga Narodów w rozwój polityczny Europy […]. Po pierwsze, zachodnioeuropejscy autorzy dowiedzieli się o teorii oporu z polskiej praktyki, zwłaszcza dzięki lekturze pism Kromera. Po drugie, zwolennicy pokoju religijnego we Francji zostali ogromnie wzmocnieni dzięki polsko-litewskim doświadczeniom Henryka Walezego – edykt nantejski [zasada tolerancji religijnej wprowadzona już po śmierci Henryka III, w 1598 roku] zawdzięczał część swoich istotnych treści konfederacji warszawskiej. Po trzecie, od Bodina po Rousseau [francuskich teoretyków republikanizmu – z końca XVI i z XVIII wieku], Polska z Litwą dostarczały wzorca innej formy Rzeczypospolitej – łączącej w sobie elementy wszystkich trzech, po arystotelejsku republikańskich form prawowitych rządów [demokracji, arystokracji i monarchii]. […] Sugeruję, że podobnie jak szesnastowieczny człowiek Wschodu [Kopernik] nauczał Zachód, że Ziemia krąży wokół Słońca, również jego rodacy udzielali Zachodowi lekcji obywatelstwa w praktyce (habeas corpus, prawo własności, Nihil novi, tolerancja religijna, prawo oporu wobec tyranii). Polsko-litewska Rzeczpospolita miała to wszystko […], tymczasem ani Anglia, ani Francja nie miały nic poza prawami własności, a jak trafnie wskazywał Bodin, prawne tytuły własności nic nie znaczyły w państwie, w którym król mógł wymierzać podatki bez niczyjej zgody”.

Wraz z wizytą polskiej delegacji w Paryżu w 1573 roku przybyłej po króla Henryka, gdzie m.in. Zamoyski i Herburt reprezentowali wymownie i z dumą polski model wolności, a potem – paradoksalnie – już po powrocie Henryka do ojczyzny, znajomość Rzeczypospolitej polsko-litewskiej, a przynajmniej zainteresowanie nią w krajach zachodniej Europy niewątpliwie wzrosło. Andrzej Lubieniecki, szlachcic kalwińskiego wyznania, należący do grupy młodzieży, która zgodnie z obietnicą elekcyjną pojechała do Paryża w 1573 roku po nauki, stwierdził po drodze, że się „wiele ludzi prostych najdowało, co o Polszcze mało słychali. Jam niektóre kapitany widział w cudzych krajach przed tą elekcyją, którzy rozumieli, że Polonia jest pewna kraina w Niemcech”. I to właśnie wybór i krótkotrwałe panowanie Henryka w Polsce – stwierdzał z pewną przesadą Lubieniecki – miało zmienić „we wszystkiej Europie”.

Fragment książki Dzieje Polski”, t. 5, 1572-1632. Imperium Rzeczpospolitej, wyd. Biały Kruk, 2021 [LINK]

Zdjęcie autora: Prof. Andrzej NOWAK

Prof. Andrzej NOWAK

Historyk, sowietolog, członek Narodowej Rady Rozwoju. Wykładowca Uniwersytetu Jagiellońskiego. Profesor zwyczajny w Instytucie Historii PAN. Laureat Nagrody im. Lecha Kaczyńskiego, Kawaler Orderu Orła Białego.

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 31.08.2024.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się