Kanał Zero Krzysztof Stanowski jak oglądać

Kanał nie tak bardzo Zero

Umiejętny dobór tematów, mieszanie wątków sensacyjno-celebryckich, śmiesznych, ciekawostkowych, poważnych z językiem, zrozumiałym dla wszystkich, to strzał w dziesiątkę. Co w Polsce interesuje ludzi? Nieważne, pogadajmy o tym na wizji. 

Nie istotny jest temat — jeśli jest chemia między prowadzącymi, będą też wyświetlenia

Młodzież za dużo siedzi przed ekranem. Wszystkie badania pokazują, że czas spędzany w sieci, w zależności od pokolenia, rośnie. Internety dostarczają rozrywki, ale jak się okazują mogą też dawać do myślenia. Lukę wśród poszukujących wiedzy od dłuższego czasu wypełnia YouTube, zwłaszcza w pokoleniu młodych dorosłych.

Istnieje zapotrzebowanie na poważne treści podawane w przystępny sposób. Ważniejsze jest jednak coś, co dotychczas było przywilejem wielkich: przywiązanie. Dzisiejszy odbiorca treści przywiązuje się do twórcy widząc w nim tego, który oprowadzi i wytłumaczy mu świat. Nie ma aż tak dużego znaczenia na jaki temat twórca się wypowiada; jeśli widownia polubi jego styl, sposób bycia, jeśli ma charyzmę, odniesie sukces. Naturalna ewolucja od etapu telewizji do jutubowych influencerów.

Dość łatwo można to przeanalizować na podstawie Kanału Sportowego i Kanału Zero, dwóch medialnych fenomenów, za którymi stoi jeden i ten sam człowiek. Krzysztof Stanowski zaprasza do swoich programów ludzi, współprowadzących, z którymi po prostu dobrze mu się rozmawia. Często nie istotny jest temat — jeśli jest chemia między prowadzącymi, będą też wyświetlenia.

Ten element jest też dobrze widoczny, kiedy zastanowimy się kogo i dlaczego Stanowski dobrał do swojego projektu i jakie programy ci ludzie prowadzą. Dobry przykład to Tede. Jego programy nie są skrupulatnie reżyserowane, on po prostu siada przed kamerą i nawija co mu ślina na język przyniesie. A że jest w tym dobry i jako raper i jako prowadzący, potrafi być zabawny i charyzmatyczny, to ludzie to oglądają. Trochę tak, jakby słuchali wujka przy niedzielnym obiedzie. I kiedy już taka relacja się nawiąże, widz będzie oglądał programy „swojego twórcy” niezależnie od tego, czy kanał będzie się nazywał Zero, Jeden czy Sportowy. Odejście Stanowskiego z pierwszego projektu pokazuje to najlepiej.

Na tym polega clue nowych projektów, także projektu Stanowskiego, u którego poszczególne formaty prowadzą ludzie odpowiedzialni za swoje działki, mający już ugruntowaną pozycję w Internecie; rozpoznawalni. Potrafimy sobie wyobrazić bardziej medialne strzały, w teorii większe nazwiska, bardziej przyciągające sponsorów, ale Stanowski postawił na charaktery, na ludzi, co do których ma przekonanie, że będą potrafili nawiązać trwałą relację z widzami, często używając metod, które w klasycznej opinii publicznej uznane byłyby za niedopuszczalne, a to w dalszej perspektywie przełoży się na jeszcze większe profity finansowe, niż mogłoby biorąc jeszcze bardziej rozpoznawalne twarze.

Charyzmatyczny lider projektu

Fundamentem pomysłu i projektu jest postać Krzysztofa Stanowskiego. Człowieka, który czuje rynek medialny i potrafi tak dobierać tematy, że ludzie myśląc: „ten temat plus Stanowski”, reagują: „tak, obejrzę”. To infotainment do potęgi, oparty o nazwiska, algorytmy i wyczucie tematów, których brakuje w rozpolitykowanych mediach „starego typu”.

Tematyka też ma tu znaczenie. Umiejętny dobór tematów, mieszanie wątków sensacyjno-celebryckich, śmiesznych, ciekawostkowych, poważnych z językiem, zrozumiałym dla wszystkich, to strzał w dziesiątkę. Co w Polsce interesuje ludzi? Nieważne, pogadajmy o tym na wizji. Jak ujął to Krzysztof Stanowski, jego celem jest stworzenie na YouTube czegoś o skali pełnoprawnej telewizji, co przejmie cały internetowy rynek medialny i umocni się na swojej pozycji monopolisty tak, że nikogo już na to miejsce nie wpuści. A żeby to było możliwe, trzeba utrzymać widza przy sobie. Widz ma czasem ochotę posłuchać o CPK, ale czasem lubi usłyszeć co słychać pod kołdrą Beaty Kozidrak lub co ma do powiedzenia profesor Matczak na temat prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Raz klikniesz w odcinek Stanowskiego, innym razem w Gwiazdowskiego, jeszcze innym jeszcze kogoś innego, a kiedy indziej zapomnisz wyłączyć i algorytmy podadzą następne produkcje. Oglądasz na zwiększonym tempie, chłoniesz podawane słowa i tak leci; w samochodzie, przy kawie, u cioci na imieninach. Przy takim nagromadzeniu charyzmatycznych charakterów, do kogoś na pewno się przywiążesz, a wtedy zostaniesz z całym Kanałem.

Promocja ponad wszystko

Poza merytoryka jest jeszcze promocja. Krzysztof Stanowski po odejściu z Kanału Sportowego nie usiadł na laurach, najpierw zniknął i miesiącami nie mówił co dokładnie robi, powiedział tylko, że robi, i że warto czekać, bo rozwali Internet. Najpierw nie wrzucał prawie nic, potem drobne zajawki, na tydzień przed startem zalew twarzy, próbki muzyki, przedstawianie sponsorów, filmiki z tego jak buduje studio itd. Wszystko, wszędzie, teraz. Bomba odpalona. A skoro już wiesz, jak to wszystko chodzi, skąd się wzięło, to zacznij tworzyć z nami program, czemu nie? Podczas programów na żywo możesz dzwonić i zadać pytanie, śmiało, ponadto — jeśli chcesz się bardziej zaangażować — przyjdź do nas, robimy otwarty casting. Nie po linii podręczników robienia businessu?

Czytając komentarze widać, że ludziom się to podoba. Uważają się za część społeczności, piszą swoje uwagi i – co ciekawe – te uwagi są często brane pod uwag (zaskoczenie!): zarówno, jeśli chodzi o wystrój studia, jak i skład ekipy prowadzącej. To zupełnie coś innego niż w tradycyjnej telewizji i tradycyjnych mediach — totalnie inna galaktyka niż w polityce, gdzie Polak ma poczucie, że głosuje, emocjonuje się, ale na nic nie ma wpływu. Krzysztof Stanowski ten wpływ daje (nawet jeśli tylko wirtualnie). I cyk: sukces murowany, melonowe odsłony, skala dotarcie o jakiej pozostałe media mogą tylko marzyć.

Parafrazując więc klasyka, to jest Kanał, którym udowodniamy, że możemy. Skala bowiem działalności Kanału Zero jest tak szeroka, że każdy znajdzie tam coś dla siebie: od sportu, przez plotki, ekonomię, po politykę. Wszystko w jednym, garnku, na dodatek przy dobrym piwku.

A jeśli Krzysztof Stanowski to „śliski hipokryta”?

Dla ludzi, którzy mogliby nie chcieć oglądać Stanowskiego dla rozrywki, bo uważają go za śliskiego hipokrytę, kontrargumentem będzie Tomasz Rożek czy generał Rajmund Andrzejczak. Jak udało się takich ludzi ściągnąć? To pytanie do samego twórcy tego kanału. A jednak człowiek obejrzy tych, których uzna za ciekawe osobowości, ludzi z pasją, autorytety, a przy okazji poprawi sobie opinię o samym autorze, bo jako właściciel Kanału może i jest bucem, śliskim typem, ale przecież jako jedyny w Polsce umożliwia debatę o CPK, robi rzeczy głupie i szkodliwe, na nich zarabia, ale obok robi rzeczy społecznie ważne, więc w sumie to chyba nie taki zły gość? No i wreszcie dało się posłuchać dyskusji, w której nikt sobie nie przerywał — jak w klasycznych telewizjach — tylko dyskutował i to na argumenty.

Sukces tego formatu Kanału Zero był więc największym zaskoczeniem dla „klasycznych” dziennikarzy i polityków, przywykłych do telewizyjnej nawalanki; dla spin doktorów myślących, że jedynie konflikt buduje zasięgi bo taka jest natura newsów; dla tych, którzy deprecjonują internet (wciąż jeszcze!), bo „to tylko internet”. W dobie Internetu newsy znaleźć łatwiej, niż wyważone, merytoryczne opinie. Nastąpiło przebiegunowanie, które takk trudno skostniałej, medialnej Warszawce zrozumieć: ludzie są już znudzeni waszymi kłótniami. Zrozumiał to Krzysztof Stanowski tworząc nowy, lepszy infotainment.

Dlaczego debata bez przerywania, bez skakania do gardeł jest na YouTube możliwa możliwa, a w TV nie?

Kanał Zero jest więc odbiciem indywidualnej działalności jego twórcy na Kanale Sportowym, tylko na znacznie większą skalę. Tam Krzysztof Stanowski poruszał raz tematy sensacyjne, obrażał się z Mają Staśko, a innym razem robił materiały poważne z poważnymi gośćmi, wokół najważniejszych kwestii dla przyszłości Polski. To dodaje mu wiarygodności, budzi sympatię, niweluje negatywne aspekty jego działalności i podbija pozytywne. Tak działa cały ten system. Sinusoida kontrolowana, bazująca na danych.

Na zakończenie zapytajmy tylko retorycznie: dlaczego debata bez przerywania sobie, bez skakania do gardeł jest na YouTube możliwa możliwa, a w TV nie? Odpowiedzią oczywistą byłaby różnica pokoleniowa. A jednak, uwagę trzeba położyć przede wszystkim na zrozumienie oczekiwań odbiorcy i na możliwości prowadzącego.

Tutaj działa to to tak, że przytemperowanie rozmówcy jest plusem: zaproszony do Kanału Zero jest produktem, który się konsumuje — pytaniami, temperowaniem; wyciska, jak owoc, dając oglądającym poczucie, że to oni sami wreszcie mogą zrobić coś z tymi, których sami często wybrali. Krótko: w telewizji redaktor jest zależny od osób, z którymi rozmawia, bo to oni finansują mu stację. W Internecie, przy nowym modelu finansowania widz chce na „swoim kanale” posłuchać konkretów na temat tego, co codziennie rozwadnia klasyczna telewizja i social media. Płaci — wymaga. To mechanizm, który nie działa w przypadku klasycznych mediów. Ani klasycznej TV ani social mediom nikt już przecież nie ufa. Stara prawda mówi jednak, że komuś w życiu ufać trzeba i w tym momencie – może trochę paradoksalnie choć racjonalnie – najbardziej zasługuje na to YouTube, dzięki bliskiemu kontaktowi z widzem.

A co z tego wynika dla opinii publicznej i stanu debaty na temat najważniejszych kwestii dla kraju? Po pierwsze i najważniejsze to, że odbiorcy nie są tak głupi, jak chcą ich widzieć spin doktorzy i redaktorzy dużych (wiodących, jeszcze do niedawna mainstreamowych) mediów. Po drugie zaś, nastąpiła ogromna, radykalna zmiana pokoleniowa. Kłótnie i skakanie sobie do gardeł, będące wypadkową przemian lat 90-tych można oglądać w telewizjach, można je też wyłączyć. Mało kogo interesują spory o TVP, a jeśli już, jest to formą rozrywki.

Dorośliśmy i chcemy być tak traktowani. Nawet jeśli przerywnikiem tego ma być rapujący Tede, na którego tekstach wychowała się połowa młodego pokolenia. Zasługujemy na poważniejszą debatę, nawet jeśli miałaby się odbyć w Internecie. Przy wszystkich jego zaletach i wadach.

Stanisław Nil
Jan Chilmokowski

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 31.08.2024.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się