Chrześcijaństwo

Syllabus errorum, czyli o upadku Zachodu i Kościele katolickim 

Chrześcijaństwo się ostanie, również na Zachodzie. Minie moda na indyferentyzm, obecna dziś wśród cząstki populacji młodych, minie innej cząstki chwilowe zauroczenie panteizmem, pogaństwem czy okultyzmem. Ci młodzi zobaczą, że tam ich dusze nie znajdują ukojenia. Ale czy odrodzi się na Zachodzie cywilizacja łacińska? Niewykluczone, że nie.

Sądzę, że nigdy dość przypominania prawdy, gdy zbyt wielu o niej zapomina albo ją lekceważy. Stąd ten tekst – właśnie głównie jako przypomnienie. I tym samym przede wszystkim zaproszenie do przypomnienia sobie przez PT Czytelników paru tekstów nie najnowszych, nawet sprzed prawie dwóch wieków, autorów, którzy najwcześniej dostrzegli ucieczkę Zachodu od jego źródła kulturalnego i cywilizacyjnego, i którzy zrozumieli tego konsekwencje. Czytelnik znajdzie zatem w tym moim artykule – proszę o wybaczenie – może aż nazbyt wiele odesłań do owych tekstów, i jeśli z dodanym ich omówieniem, to krótkim oraz nierzadko nie własnym, ale za to wyjętym z opracowań wybitnych znawców tematu.

Cywilizacja katolicka

Oto ta prawda, krótko wysłowiona, którą pozwalam sobie przypomnieć i następnie nad jej recepcją przez współczesne elity zastanowić. Katolicyzm jest oczywistym fundamentem kultury i cywilizacji Zachodu i można przeto rzec, że cywilizacja Zachodu to w istocie i po prostu cywilizacja katolicka. Tak jest do dzisiaj, jakkolwiek od wieków jest ten fundament podkopywany i nie można już wykluczyć, że łacińska cywilizacja Zachodu upadnie. Że tak się może stać i dlaczego, wybitni pisali już w wieku XIX. 

Jak to już nieco ponad rok temu przypominałem na stronach portalu „Wszystko co Najważniejsze” [tu link], genialnie to dostrzegł Juan Donoso Cortés i przedstawił w trzech wielkich mowach wygłoszonych w Kortezach w latach 1849 – 1850 oraz w dziele z 1851 roku pt. „Szkic o katolicyzmie, liberalizmie i socjalizmie, rozważanych w swoich zasadach fundamentalnych” – patrz ich omówienie pióra wybitnego polskiego historyka idei Jacka Bartyzela [tu link do jego omówienia trzech mów oraz „Szkicu”]. W tym miejscu zacytuję tylko tyle z prof. Bartyzela omówienia „Szkicu”:

Chrześcijaństwo przemieniło zarówno społeczeństwo cywilne (przede wszystkim rodzinę, w której ojciec przestał być tyranem dla niewolnicy-żony i niewolników-dzieci), jak społeczeństwo polityczne, zamieniając pogańskie panowanie siły na pojęcie władzy jako publicznej służby bożej: „Królowie poczęli panować w imię Boże, narody poczęły słuchać książąt jako piastunów władzy pochodzącej od Boga”. Co najważniejsze, odejmując z jednej strony władcom doczesnym nienależny im atrybut boskości, a z drugiej strony wyprowadzając legitymizację ich władzy z autorytetu boskiego, chrześcijaństwo odebrało raz na zawsze jakiekolwiek usprawiedliwienie obu politycznym przejawom grzechu pychy – tyranii panujących i rewolucji poddanych. Chrześcijaństwo nie mogłoby jednak mieć tak dobroczynnego wpływu, gdyby Kościół katolicki nie był instytucją o pochodzeniu nadprzyrodzonym. Bez pierwiastka nadnaturalnego, bez działania łaski, w cywilizacji widzi się tylko skutki, a nie przyczyny. Kościół zatem nie jest jednym tylko ze składników cywilizacji europejskiej, ale jest samą tą cywilizacją, ponieważ dał jej to, co czyni ją jednością, co stanowi jej istotę. Cywilizacja europejska jest po prostu cywilizacją katolicką.

I tylko tyle z prof. Baryzela omówienia trzech mów:

Rewolucje tego okresu [1848 roku – przyp. jk] zostały, jak wiadomo, ostatecznie odepchnięte (właśnie tak, bo świadomie nie piszemy „pokonane”) przez siły Starego Porządku. Donoso Cortés nie był jednak trębaczem zwycięstwa. Patrząc głębiej i dalej niż większość jego współczesnych dostrzegł, że to tylko zapowiedź wydarzeń jeszcze potworniejszych, które ostatecznie doprowadzą cywilizację europejską do stanu, który w bliższych nam czasach inny znakomity pisarz – Emil M. Cioran skwituje lapidarnie słowami: „Europa – zgnilizna, która ładnie pachnie, uperfumowany trup”.

W roku 1864 Papież Pius IX ogłosił encyklikę „Quanta cura” (O błędach modernizmu) oraz towarzyszący jej „Syllabus errorum” (Spis błędów), którego ojcem bywa nazywany przypomniany wyżej Juan Donoso Cortés. Polecam zwłaszcza lekturę Syllabusa, byle nieuprzedzoną i pogłębioną, czyli najlepiej z komentarzami prof. Bartyzela, krótszym [tu link] i dłuższym [tu kolejny link; posiłkuję się już po raz drugi i trzeci tekstami prof. Bartyzela, ale nie ma chyba lepszego historyka idei, w tym komentatora dzieła Kościoła katolickiego]. Ze swej strony powtórzę, iż trzeba koniecznie pamiętać, że Syllabus zawiera jedynie hasłowo ujęte potwierdzenie wcześniejszego nauczania papieskiego. Nie ma w nim samym żadnej nowej nauki Kościoła (odtąd, gdy będę pisał słowo „kościół” z wielkiej litery, będę na myśli miał Kościół katolicki). To spis – wyciąg z wcześniej wydanych dokumentów papieskich – 80 tez potępionych przez Kościół, a zatem takich, z którymi nie może się zgodzić żaden katolik. Dla przykładu teza 1 mówi jasno, co jest zresztą zupełnie oczywiste, że katolik nie może być panteistą. Ponieważ tezy są swoistymi streszczeniami myśli zwykle szerszej, ich właściwe zrozumienie wymaga niekiedy wniknięcia w tę myśl. Na przykład błąd zapisany jako teza 2 ma takie brzmienie (korzystam z Syllabusa w tłumaczeniu prof. Michała Wojciechowskiego): Należy zaprzeczyć wszelkiemu działaniu Boga w ludziach i świecie. I poprawna interpretacja tego błędu wymaga już minimum wiedzy religijnej lub może jeszcze lepiej, filozoficznej (odrzucenia jednoznaczności metafizycznej w rozumieniu Dunsa Szkota i pogodzenia się z tym, że w naszym świecie poznajemy tylko przyczyny sprawcze drugie).

Pochylam się nad tym starym Syllabusem nie bez przyczyny. Wnikliwy czytelnik znajduje tam nie tylko oczywiście słuszne odrzucenie panteizmu, naturalizmu i nowoczesnego racjonalizmu, socjalizmu i komunizmu, ale również zręby ważnego i niezmiennie obowiązującego katolika wykładu tego, czym Kościół jest oraz jakiej relacji między Kościołem a państwem należy sobie życzyć (nawet gdy owo życzenie nie ma szans na spełnienie). Tym sposobem kieruje naszą uwagę ku temu, co można by nazwać szkieletem cywilizacji katolickiej, i czym grozi jego pozbycie się. W tym miejscu wypada mi zaznaczyć – jako że współczesne ucho ma skłonność do uznawania głosicieli tego co niemodne za zwolenników anachronicznego despotyzmu, jeśli nie totalitaryzmu – że słowo „potępienie” należy rozumieć jako fundamentalną niezgodę katolika z danym wyborem ideowym czy intelektualnym i nic ponad to. Nikogo na siłę Kościół nie ma ani zamiaru, ani możliwości wciągnięcia w swoje szeregi. Ale też niech mi wolno będzie podkreślić, że według katolika owe dawne orzeczenia Piusa IX były niezwykle dalekowzroczne i najczęściej są tak samo trafne dzisiaj, jak były trafne, gdy były ogłaszane (i pisane, ze względu na trudny czas, w którym powstawały, językiem bardzo dosadnym – dziś czas mamy równie trudny, raczej jeszcze trudniejszy, ale ostrość języka pisanego niestety bardzo stępiała). 

Rzeczywiście, Syllabus trzeba umieć czytać. Na jeszcze paru przykładach. Bez znajomości nauk bł. Piusa IX nie sposób zrozumieć, co to znaczy, że Kościół jest społecznością prawdziwą i doskonałą (por. teza 19). Bez znajomości nauczania kościelnego nie sposób zrozumieć, co to znaczy, że poza Kościołem nie ma zbawienia (por. tezy 16 i 17; w tej i poprzedniej kwestii stosowne wyjaśnienia znajdujemy w komentarzach prof. Bartyzela). Z tezy 63 wynika, iż nie wolno odmawiać posłuszeństwa legalnym władcom, a nawet buntować się przeciwko nim. Ale czytając tę tezę, trzeba wiedzieć, że w encyklice „Qui pluribus” z roku 1846 bł. Pius IX precyzował, iż nakaz władzy nigdy przez nikogo nie może być łamany bez grzechu – chyba, że zdarzy się, iż nakazywane jest coś, co sprzeciwia się ustawom Boga i Kościoła. Papież potwierdzał tym samym słuszność liczącej już wiele wieków myśli katolickiej. Dla św. Augustyna z Hippony państwowość szpetna i bezecna nie była państwem, lecz bandą zbójów, zaś Jan z Salisbury oraz św. Tomasza z Akwinu wręcz dopuszczali pod pewnymi warunkami tyranobójstwo. 

Prawda… Co to jest prawda, pytał kiedyś Piłat, a dziś mamy pogodzić się z tym, że jej nie ma albo każdy ma swoją. Tymczasem Jezus powiedział: Ja jestem drogą i prawdą, i życiem (J 14.6) i ustanowił Kościół, który jest jedynym prawdziwym Kościołem i który ma władzę określania w sposób dogmatyczny, że religia katolicka jest jedyną prawdziwą religią (to ostatnie sformułowanie wziąłem z komentarz prof. Bartyzela). Obowiązkiem Kościoła jest trwać w prawdzie – która jest niezmienna i ostatecznie nam objawiona (por. teza 5) – prawdę tę głosić i jej strzec. 

Dlatego to Syllabus nad władzą świecką sytuował władzę duchową, a więc i – pośrednio! – władzę papieży. Podkreślmy, że pośrednio, czyli tylko w kwestiach moralnych, dając prawo i kompetencję papieżom oraz Kościołowi do interweniowania w obszarze normalnie podlegającym jurysdykcji władzy świeckiej, gdy tego wymaga zbawienie dusz. To nieprawda, że Państwo, będąc początkiem i źródłem wszelkich praw, ma uprawnienia niczym nie ograniczone (por. teza 39). I, choć zabrzmi to dzisiaj bardzo obrazoburczo, godna potępienia jest teza, iż Kościół ma być oddzielony od państwa, a państwo od Kościoła (teza 55). W każdym państwie władza świecka – w sferze moralnej – powinna podlegać osądowi Kościoła. We współczesnym państwie zachodnim, do niedawna albo nadal katolickim jak np. Polska, tylko w wyjątkowych przypadkach można uznać konieczność zgodzenia się przez państwo na pewne odstępstwa od nakazów moralności katolickiej, a to ze względu potrzebę zachowania pokoju społecznego, ale tę kwestię pomińmy, jako wymagającą oddzielnego potraktowania.

Jeszcze w wieku XIX, ale również w wieku XX papieże znakomicie rozwijali myśl dotyczącą właściwego, chrześcijańskiego ustroju społecznego. Czynił to już bł. Pius IX, po nim Leon XIII i inni. Tu przypomnijmy tylko encykliki: „Rerum novarum” Leona XIII, jej dogłębne i szerokie rozwinięcie oraz uszczegółowienie w „Quadragesimo anno” Piusa XI (kwestia własności prywatnej, właściwej relacji między kapitałem i pracą, kwestia ustroju stanowo-zawodowego i korporacjonizmu chrześcijańskiego w kontrze do korporacjonizmu faszystowskiego, potępienie socjalizmu i zwłaszcza komunizmu) oraz „Centesimus annus” i „Veritatis splendor” św. Jana Pawła II (m.in. o wyważonej pochwale wolnego rynku, groźbie sprzymierzenia się demokracji z relatywizmem etycznym, gdy Historia uczy, że demokracja bez wartości łatwo się przemienia w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm). Niestety nie byli słuchani.

Upadek Zachodu

Zachód połowy XIX wieku, z jego awangardą odwróconą od Boga (i zwłaszcza katolicyzmu), nie zwrócił się ku Niemu na powrót, przeciwnie, i dziś ta awangarda – co powtarzam, ale nie mam lepszego określenia na to co, co widzimy – popadła w obłęd. Narzucane „nowinki” obyczajowe z roku na rok są gorsze, ponieważ bardziej urągające zdrowej moralności. Można rzec, że „od zawsze” postępowe koła opiniotwórcze i polityczne opowiadały się za „prawem” do zabijania nienarodzonych dzieci na życzenie matki. Ale nowinką było zaproponowanie legalizacji tzw. małżeństw homoseksualnych oraz możliwości adopcji dzieci przez pary homoseksualne. Trochę później przyszły absurdy transgenderyzmu, orzekającego, że płeć jest faktem społecznym a nie biologicznym, oraz programy seksualizacji dzieci. Ostatnio zaczęliśmy mieć do czynienia z działaniami wręcz przerażającymi i po prostu zbrodniczymi, a mam na myśli rzekomy wykwit wśród młodocianych dysforii płciowej, czyli niezgodności między trwale odczuwaną tożsamością płciową a płcią biologiczną. Mają na dysforię cierpieć zwłaszcza dziewczęta, wśród których ta choroba do niedawna właściwie w ogóle nie występowała (w rzeczywistości choroba dotyka prawie wyłącznie chłopców, przy czym w całej młodej populacji dotyczyło to do niedawna mniej niż jednej osoby na sto tysięcy). Dziś zbyt łatwo za dysforię bierze się depresję, która ma zwykle inne źródło, i zbyt łatwo rozpoczyna się nieodwracalną w skutkach – hormonalną i potem chirurgiczną – zmianę płci.

Tak umierająca dziś demokracja liberalna – której rządy w UE oraz USA noszą już znamiona terroru politycznego i ideologicznego – widzi postęp. Czy zatem nie miał racji bł. Pius IX, gdy potępiał tezę (nr 80) głoszącą, iż Papież rzymski może i powinien pogodzić się i pojednać z postępem, liberalizmem i cywilizacją współczesną

W przywołanym już wcześniej moim artykule opublikowanym na stronach portalu WcN przypomniałem mini esej Claude’a Polina (emerytowanego profesora Sorbony IV) sprzed lat kilkunastu. Jak tam pisałem, prof. Polin zaczął swój artykuł o demokracji liberalnej od stwierdzenia oczywistości – że spekulacje na temat zmierzchu Zachodu trwały nieprzerwanie praktycznie od początku ubiegłego wieku. Ale natychmiast dodawał: Przez całą historię nowożytną społeczeństwa Zachodu karmiły w swoich łonach zarazki zdolne te społeczeństwa z czasem zabić, z reguły przy tym uznając owe zarazki za nasiona, których kultywacja przyniesie spełnienie przez Zachód odwiecznych marzeń ludzkości. Druga połowa XX wieku powiedziała nam, że koniec może być już bliski. (Ja sam ów wielowiekowy proces podsumowałem, posiłkując się myślicielami wybitnymi, w rozdziałach 1 – 3, 6 i 7 książki „Między obłędem a trwaniem” [tu link].)

Oświecenie uczyniło Rozum niezależnym od Objawienia albo ogólniej, od wyższego Ładu, o którym pisali Grecy przed Chrystusem. Rozum bez tego zaczepienia w Objawieniu musiał stać się podejrzany i nieważny, nie prowadzący do Prawdy, lecz donikąd. Na krótko przed wyborem na papieża ukazał się zbiór trzech wykładów kard. Josepha Ratzingera, Europa Benedykta w kryzysie kultur (Libreria Editrice Vaticana oraz Edycja Świętego Pawła 2005). Przyszły papież stwierdzał:

[…] doprowadzone do granic możliwości próby tworzenia rzeczy ludzkich przy zupełnym pominięciu Boga prowadzą coraz bliżej do krawędzi przepaści, ku całkowitemu upadkowi człowieka.

Półtora wieku wcześniej bł. Pius IX potępiał tę oto tezę (nr 56): Prawa moralne bynajmniej nie potrzebują boskiej sankcji i nie jest wcale potrzebne, by ludzkie ustawy zgadzały się z prawem natury lub moc obowiązującą czerpały z Boga

Autonomia rozumu i szerzej, autonomia jednostki – pojęcia tak bliskie współczesnym intelektualistom. Jeśli rozumieć tę drugą jako moralne samookreślenie się człowieka, to oznacza ona, że musimy wyzwolić nasze umysły z wpływu rodziców, ojczyzny, tradycji, natury, Boga itd., i „być niepowtarzalnymi sobą”, jednostkami, które są bytami wolnymi, ale nie są już bytami w relacji z innymi. Tak o tych jednostkach pisał przedwcześnie zmarły w roku 2017 filozof amerykański Peter Augustine Lawler: 

nowożytna jednostka jest bytem abstrakcyjnym, wytworem ludzkiego umysłu, który ma być bardziej wolny od ograniczeń społecznych i politycznych oraz mniej ukierunkowany przez Boga i naturę na obowiązek i dobro, niż byłoby to możliwe w przypadku jakiegokolwiek rzeczywistego człowieka. Nowożytna jednostka nie jest zwierzęciem politycznym – obywatelem, mężem stanu czy filozofem – opisanym przez filozofów greckich i rzymskich, nie jest też stworzeniem społecznym i rodzinnym opisanym przez chrześcijańskich teologów. Jest zwolniona z obowiązku filozofa poznawania prawdy o naturze, z obywatelskiego obowiązku poświęcenia dla ojczyzny, z właściwego stworzeniu umiłowaniu Boga i bożej bojaźni, nawet z powodowanej miłością odpowiedzialności, bez której nie ma życia rodzinnego. 

Nowożytne, wymyślone przez filozoficzny liberalizm, autonomiczne indywiduum jest obcym – absolutnie przygodnym bytem, który nie przynależy nigdzie, jest skazany na bezustanne dążenie do zbudowania sobie własnego miejsca na świecie, a jego koniec wyznacza śmierć. Filozofowie – jak Jan Jakub Rousseau czy później pragmatyści w rodzaju Richarda Rorty’ego – uznali, iż najlepiej niespokojną egzystencję człowieka, bezdomnego na tym świecie, zastąpić spokojną egzystencją (inteligentnego) zwierzęcia. W sferze społeczno-politycznej liberalizm zaoferował narodom bożka demokracji, ale ten nie mógł całemu temu „projektowi” uratować życia. Dlaczego – wyjaśniał to Juan Donoso Cortés, przed nim Alexis de Tocqueville, po nich cały legion badaczy, aż po wielu współczesnych. 

Na straży tego nie-ładu stanął XX-wieczny uniwersytet, który zrezygnował z uczenia młodego człowieka umiłowania Dobra, Prawdy i Piękna, zdradził misję kształcenia w mądrości i cnotach. Uniwersytet, zamiast przygotowywać elity do duchowego przewodzenia obywatelom swoich ojczyzn, woli siać zamęt w duszach i kształcić barbarzyńcę. I oto narody Zachodu pozbawione elit emanujących dobrymi wzorcami literalnie – na co dowodnie wskazują dane demograficzne – wymierają. 

Jezus powiedział: „Ja jestem drogą i prawdą, i życiem”

„Zmierzch Zachodu” Oswalda Spenglera ukazał się w roku 1922. Dziewięć lat później ukazał się esej Christophera Dawsona „Humanizm i nowy ład”. Tak w nim pisał:

Odrodzenie ma swój początek w samo-odkryciu, samo-realizacji i samo-wyniesieniu Człowieka. W Średniowieczu człowiek szukał nadnaturalnego fundamentu dla swego życia. Jego ideałem wiedzy nie było śmiała wyprawa umysłu na badanie przezeń jego własnego królestwa; ideałem była intuicja, wyczuwanie prawd wiecznych, które emanują z Intelektu Boskiego – irradiatio et participatio primae lucis. Człowiek Renesansu [z czasem – przyp. JK] odwrócił się od tego co wieczne i absolutne, i zwrócił ku światu natury oraz ludzkiego doświadczenia. Odrzucił swoją zależność od tego co nadnaturalne i wyniósł swoją niezależność oraz wyższość w porządku doczesnym. Ale tym sposobem, przez wewnętrzny proces logiki, został stopniowo doprowadzony do podjęcia krytyki podstaw jego własnej wiedzy i utraty wiary we własną wolność.

Esej w telegraficznym – i przepięknym – skrócie pokazywał nieuniknioną klęskę humanizmu oraz równie nieuniknione poddanie się cywilizacji Zachodu jego przeciwieństwu. Całość dzieła Dawsona mówiła o procesie upadania chrześcijańskiego Zachodu nieporównanie więcej niż morfologiczne ujęcie historii przez Spenglera. W niewielkich rozmiarów książce „The Movement of World Revolution” z roku 1959 Dawson pisał, iż akurat dominująca sekularyzacja jest etapem, który Zachód zostawi za sobą i wróci do religii, chyba że wygra orwellowska noc cywilizacji zdehumanizowanej, poddanej rządom pieniądza i maszyny (dziś powiedzielibyśmy komputera i sztucznej inteligencji oraz biotechnologii). Czy Zachód się kulturalnie odrodzi, nie wiemy, ale zwróćmy uwagę, że stanowi tylko cząstkę – coraz zresztą mniejszą – społeczności świata. 

W swojej książce Dawson rozważał kondycję całego globu. Widział, że przed chrześcijaństwem otwiera się szansa, właśnie w odniesieniu do całej ludzkości. Wierzył, że stopniowo coraz więcej narodów będzie mieć swój udział w ładzie ogólnoświatowym, w których to narodach potrzeba religii pozostanie oczywiście żywa (często zapomina się, że – poza elitami – wyznawcy tzw. religii bez Boga czczą w swoich świątyniach rozlicznych bogów). A wśród wszystkich religii świata tylko jedna jest zdolna prawdziwie i w pełni zaspokoić najgłębsze potrzeby każdej duszy. Jest nią religia objawiona człowiekowi przez Jezusa Chrystusa. Liczba Jego szczerych i praktykujących wyznawców będzie zatem rosła. Zaznaczał przy tym Dawson trafnie, że nawracanie na chrześcijaństwo nie będzie stało filozofią i metafizyką. Dziś widzimy jasno, że to już nie Zachód jest filarem Kościoła i całego chrześcijaństwa, lecz ludy i duchowieństwo krajów, do których kiedyś szli misjonarze zachodni. Kraje te nie wyrosły z ziaren filozofii. A i sam Zachód porzucił namysł filozoficzny, praktycznie utracił tę zdolność.

Siłę przyciągającą do Chrystusa będą miały te wyznania chrześcijańskie, które charakteryzują się wiarą gorącą, z wiernymi trakującymi swą wiarę bardzo serio, żyjącymi nią na co dzień. W Kościele katolickim Zachód nie ma dziś wielu takich wyznawców, ale co będzie jutro albo pojutrze, nie wiemy.

W Jezusa „Ja jestem drogą i prawdą, i życiem” znajdujemy wyjaśnienie, dlaczego ludy się do Niego garną. Rzecz w Bożej miłości i tym, że On jest po pierwsze DROGĄ. Człowiek ma naśladować Chrystusa, starać się iść drogą Przezeń wskazywaną. Chrystus wskazuje drogę i towarzyszy człowiekowi w jego drodze. I tak dochodzi człowiek do prawdy, by osiągnąć prawdziwe życie. Bóg posłał swego Syna na świat (p. J 3.17) do prostaczków, Syn Boży do nich przemawiał w przypowieściach, w słowach najprostszych, by do tych słów przylgnęli i wedle nich szli przez swoje życie doczesne. Do tych słów już przylegają albo przylgną ludy kiedyś misyjne oraz przylega do nich od wieków – słabiej albo mocniej – większość ludów Zachodu. Bez względu na to, co sobie myśli zamknięty w swojej bańce rdzeń zachodniej społeczności uniwersyteckiej. Rzecz nie w teorii, lecz praktyce życia, oby jak najbliżej Chrystusa. Im od Niego dalej, tym człowiekowi ciężej.

Chrześcijaństwo się ostanie, bramy piekielne Kościoła nie przemogą (Mt 16.18). Ostanie się również na Zachodzie. Minie moda na indyferentyzm, obecna dziś wśród cząstki populacji młodych, minie innej cząstki chwilowe zauroczenie panteizmem, pogaństwem czy okultyzmem. Ci młodzi zobaczą, że tam ich dusze nie znajdują ukojenia. Ale czy odrodzi się na Zachodzie cywilizacja łacińska? Niewykluczone, że nie. Niezależnie od tego, jaki kształt przybierze cywilizacja Zachodu, zadaniem chrześcijan zachodnich jest pielęgnowanie skarbów chrześcijaństwa. By kwitła wiara oraz umiłowanie Dobra, Prawdy i Piękna, i nie umarła mądrość wieków, przede wszystkim nauki Kościoła. Oraz by nie umarła odwaga, prawie zapomniana na dostatnim i sytym Zachodzie – by obywatele Zachodu potrafili walczyć w obronie swych ojczyzn i swojej wiary, tak jak dziś bronią swej ojczyzny Ukraińcy i jak to się dzieje tam, gdzie chrześcijanie są prześladowani.

Jacek Koronacki

P.S. Omawiając Syllabus pominąłem kwestię stosunku Kościoła do innych religii (por. tezy 77 i 78). Sto lat po Syllabusie, Sobór Watykański II zaznaczył szacunek Kościoła dla innych religii, w których tkwią ziarna prawdy – p. zwłaszcza „Deklaracja o wolności religijnej. O prawie osoby i wspólnot do wolności społecznej i cywilnej w sprawach religijnych”. Ale też w tym kontekście uderza dalekowzroczność diagnozy bł. Piusa IX, wyrażona w tezie 79.

P.P.S. Gdy Christopher Dawson pisał przywołaną tu książeczkę, umierał Pius XII, po którym w Kościele Nauczającym rozpoczął się nowy okres, przez długi już czas – z przerwą na pontyfikaty św. Jana Pawła II oraz Benedykta XVI – naznaczony niesłychaną uległością wobec zachodniej ponowoczesności oraz różnych postępowych inicjatyw. Ale tę kwestię oraz całościową analizę kondycji Kościoła instytucjonalnego, wpływu tej kondycji na wspólnotę katolicką, zdecydowałem się pominąć. Wspomnę tylko, że owa uległość Kościoła wobec prądów postępowych miała dwa źródła. Jawne, której na imię naiwność oraz irracjonalne kompleksy, oraz niejawne – wrogie i groźne. Opisując kondycję Kościoła w świecie nie wolno nie uwzględniać owego drugiego źródła, a to wielu krytyków czyni. I dodam w tym miejscu, że rację miał Pius IX, gdy przestrzegał przed działaniem tajnych stowarzyszeń. W tamtym czasie nie miał jeszcze podstaw, by pisać o wpływach wrogiej agentury. Dodam też jeszcze, jako zapomnianą chyba ciekawostkę, że prof. Leszek Kołakowski ledwie około dekady po zakończeniu Soboru Watykańskiego II apelował do Kościoła o wyzbycie się mrzonek o staniu się czymś – jak dziś powiedzielibyśmy – podobnym do NGO. Pisał, że od tego są inni, zaś Kościół ma stać na straży prawd wiecznych.   

Zdjęcie autora: Prof. Jacek KORONACKI

Prof. Jacek KORONACKI

Profesor nauk technicznych, doktor habilitowany nauk matematycznych, były długoletni dyrektor Instytutu Podstaw Informatyki PAN. W ostatnich latach zajmował się analizą molekularnych danych biologicznych. Autor "Wszystko co Najważniejsze".

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 31.10.2024.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się