Lewica Gazeta Na Niedzielę

Lewica popełnia błąd próbując zastąpić polski patriotyzm europejskim

Lewica świadomie i bezmyślnie oddaje historię w ręce prawicy, zapominając o swoich korzeniach i tradycjach.

Lewica nigdy dotąd nie miała problemu z patriotyzmem. Był on pochodnią rewolucyjnego zaangażowania końca XIX wieku. Przejawiał się polityczną walką w niepodległy byt państwowy i poprawę losu tych, którzy mieli tę niepodległość wywalczyć-robotników. Kwestię tę najpełniej nakreślił współtwórca Polskiej Partii Socjalistycznej, Feliks Perl, pisząc: I socjaliści mieliby być wrogami takiego patriotyzmu, mieliby być wrogami swego narodu?! Co za głupia myśl i jakie oszczerstwo! Socjaliści, którzy z takim poświęceniem pracują w swoim kraju dla ludu swego, którzy dążą do tego, żeby jak najszerzej rozlała się oświata, żeby nie było w narodzie pokrzywdzonych i głodnych i ciemnych, żeby cały kraj stał się wspólnym warsztatem pracy dla wszystkich i wspólnym dla wszystkich źródłem dobrobytu – socjaliści mieliby być wrogami narodu! Nie! Właśnie socjaliści umieją najlepiej naród „podnieść”, „uszczęśliwić”, bo socjaliści walczą o prawa dla narodu, o wolność, o oświatę. Oni chcą prawdziwego narodu, narodu jak z „jednej bryły”, bez przegródek stanowych, bez przywilejów klasowych, bez podziału na bogaczy i nędzarzy. I kochają też ten naród, dla którego pracują, który prowadzą w jasną, lepszą przyszłość”.

Nie był to oczywiście jedyny nurt w socjalistycznej myśli politycznej. Nie było bowiem jednej lewicy. Ta myśl ewoluowała, zmieniała się, dostosowywała do biegu wydarzeń.

Pod koniec XIX i na początku XX wieku istniały dwa rywalizujące ze sobą nurty: internacjonalistyczny i niepodległościowy. Ten pierwszy stawiał na rewolucję socjalną bez podejmowania walki o nieodległość, którą uważał wręcz za bezsensowną. Drugi nurt, skupiony wokół PPS-Frakcji Rewolucyjnej, obok walki klasowej podejmował walkę o niepodległość, zwłaszcza poprzez działalność Organizacji Bojowej PPS, która była zbrojnym ramieniem partii przeznaczonym do akcji specjalnych, wymierzonych w rosyjski system opresji.

Klasowa solidarność miała punkt wspólny: walczono o poprawę losu robotników we wszystkich państwach, gdzie lewica i związki zawodowe odgrywały jakąś rolę. Po to m.in. powstała Międzynarodówka, której członkiem była partia Piłsudskiego, Limanowskiego, Perla, Mościckiego i innych ówczesnych działaczy socjalistycznych, późniejszych mężów stanu. Spoiwem było zatem dążenie do uczynienia z robotników światłych obywateli, dla których praca miała przestać być ciągła walką o przetrwanie. Ta część lewicy dostrzegała ponadto potrzebę wywalczenia niepodległości, jaku elementu niezbędnego do budowy sprawiedliwego ustroju, co było przyczyną konfliktu z internacjonalistyczną jej częścią, co ostatecznie doprowadziło do rozłamu. Jedni postawili na światową rewolucję, drudzy, na niepodległość łączoną z elementami wyrównywania szans społecznych.

Polskim socjalistom, którzy działali na forum II Międzynarodówki (1889-1916), chodziło o połączenie klasowej solidarności z wymiernymi korzyściami dla idei niepodległości Polski. Dość klarownie to stanowisko przedstawił tow. Wiktor, czyli Józef Piłsudski, pisząc: „Partia socjalistyczna jest więc w rękach polskiej klasy robotniczej, która ułatwi obalenie najazdu i urzeczywistnienie dzisiejszych jej żądań, lecz zarazem jest tym środkiem, który pozwala proletariatowi zastąpić brak niezbędnych swobód politycznych na drodze tajnego życia organizacyjnego”. Sprawy bytowe klasy robotniczej nadal zajmowały jednak wiodącą pozycję w działalności II Międzynarodówki. Polscy przedstawiciele byli jednak w sytuacji braku własnego bytu państwowego, w przeciwieństwie do silnej reprezentacji SPD czy austriackiej socjaldemokracji, która w kolejnych latach będzie dla PPS wielką inspiracją.

Żyjący pod rosyjskim zaborem polscy socjaliści winą za robotniczą niedolę dostrzegali zarówno w bankructwie ustroju kapitalistycznego, jak i carat, który był synonimem ochrony ucisku-społecznego i narodowego. To rosyjski system represji był najbardziej znienawidzony przez działaczy PPS. Odbierał on robotnikom godność, pozbawiał ich prawi ekonomicznych, narodowych, społecznych. Dla socjalistów ważną kwestia było również samostanowienie narodów, rosyjski zabór był zatem więzieniem wielu narodów, z którym podjęto walkę. Dla wielu polskich działaczy socjalistycznych marksizm był nie tylko celem, ale i środkiem do odzyskania niepodległości.  

Od lat w mediach pojawia się termin „nowoczesny patriotyzm”, który ma być zjawiskiem nowym, odpowiadającym czasom, w których przyszło nam żyć. Ma uczyć szacunku do mniejszości, otwartości na świat, a symbolem patriotyzmu ma być płacenie podatków. Podkreśla się o podwójnej tożsamości: polskiej i europejskiej, choć nie wiadomo do końca, czym definiować tę drugą. Europa to przecież nie USA, a odrębne byty państwowe, o innych, niekiedy przeciwstawnych, interesach.

Trudno dziś wyobrazić sobie jedno super państwo europejskie, które stawiałoby wyzwaniom XXI wieku. Pojawia się bowiem wówczas pytanie: Kto miałby stać na jego czele i jaką politykę prowadziłoby takie państwo? To na razie pytania abstrakcyjne, ale niewykluczone, że takie pomysły zaprzątają głowę wielu eurokratom. Zresztą, nie należy szukać daleko. Były polski premier, Leszek Miller, deklaruje publicznie, że jest zwolennikiem budowania „Stanów Zjednoczonych Europy”. Podobny pogląd zawarł w książce były belgijski premier Guy Verhofstadt w książce- manifeście pt. „Stany Zjednoczone Europy: Manifest dla nowej Europy”.

Wielu polityków, zarówno liberalnych jak i lewicowych, podkreśla potrzebę afirmacji związanej z europejskością. Jest to wyraz zapewne entuzjazmu związanego z zakotwiczeniem interesów państwa polskiego na Zachodzie, polską racją stanu, ale w jakimś wymiarze również politycznym kosmopolityzmem. Odnoszę wrażenie, że wielu polityków, ale również dziennikarzy, stosuje tę metodologię twórczą, aby zastąpić polski patriotyzm tym europejskim, choć nie zdefiniowanym do końca. Ma być to jakiś wyraz sprzeciwu wobec zawłaszczania polskiego patriotyzmu przez prawicę, która stara się być jedynym jej depozytariuszem.

To błędne myślenie doprowadziło do tego, że środowiska postępowe porzuciły walkę o politykę historyczną, która w naszym kraju odgrywa olbrzymią rolę.

Widać to na przykładzie fenomenu Marszu Nieodległości organizowanego przez niewielką grupę zapaleńców, którzy potrafili, niekiedy w kontrze do uroczystości państwowych, zorganizować marsz liczniejszy, a na pewno głośniejszy. Abstrahując od tego, jakie promowano tam hasła i jakie cele przyświecały jego organizatorom, bezsprzeczne jest, iż był to organizacyjny sukces, który przełożył się w polityczny. Skrajnie prawicowi działacze znaleźli się na salonach, w gabinetach rządowych, narzucili własna narrację spychając pozostałych do roli pokornych uczniów. Jaką w tej sprawie pozycje przyjęła lewica? Po raz kolejny, błędną. Na początek była to forma wyśmiewania, następnie pewnego szoku, że tyle młodych ludzi przyjeżdża, maszeruje świętuje dzień odzyskania niepodległości. Następnie pojawiła się koncepcja blokady marszu niepodległości, która okazała się strzałem w stopę z dużego kalibru.

Lewica świadomie i bezmyślnie oddawała historię w ręce prawicy, zapominając o swoich korzeniach i tradycjach. Nawet w latach II RP, czasach niewspółmiernie bardziej brutalnych, gdzie konflikt polityczny nie kończył się tylko pyskówką z domieszką epitetów, ale walką na noże, pobiciami i zabójstwami, nie blokowano marszy ONR, którym trudno odmówić sympatii dla ruchu faszystowskiego. Lewica miała swój własny kod polityczny i kulturowy. Świętowano 7 listopada, w dzień powołania Tymczasowego Rządu Ludowego Republiki Polskiej. Przypominano piękne karty walki rewolucyjnej z 1905 roku z caratem, o poprawę losy robotników, rolę socjalistów w organizowaniu POW i Legionów. Do dziś symbolem, nie tylko lewicowej, ale w ogóle polskiej polityki pamięci nie jest Aleksander Napiórkowski, poseł PPS, jedyny polski parlamentarzysta, który zginął w wojnie polsko-bolszewickiej w mundurze Wojska Polskiego. Młoda Lewica, młodzieżówka parlamentarnej Lewicy, już zapowiedziała antyfaszystowski marsz na plakacie którego zabrakło choćby jednej polskiej flagi.

Nie od dziś widoczne jest, iż państwa narodowe są solą w oku wielkich globalnych podmiotów ponadnarodowych. Widać to dziś w działaniu głównego nurtu przywódców Unii Europejskiej, którzy od lat starają się ograniczać rolę poszczególnych państw narodowych. Wiele partii politycznych działających w Europie, które głoszą hasła suwerenności i budowania Europy Ojczyzn są dziś w trudnej sytuacji, traktowane są przez eurokratów jako populiści zagrażający wielkiemu projektowi.

Unia Europejska jest dziś na historycznym zakręcie. W ciągu najbliższych lat rozegra się prawdziwa batalia o jej kształt. Lewica ma z tym spory problem. Instytucjonalnie przeważa jednak pogląd o budowaniu super państwa, choć tradycyjna socjaldemokracja zawsze stawiała na państwo jako skutecznego gwaranta rozwiązywania konfliktów społecznych i gospodarczych. Powrót do Europy sprzed Maastricht, czyli wzmocnienie państwa narodowych, powinno być dla dzisiejszej lewicy drogowskazem.

W dzisiejszym globalnym świecie lewica szuka nadal swojej tożsamości i miejsca w dynamicznie rozwijającym się świecie. Ciekawym rozwiązaniem mogłaby stać się połączona idea patriotyzmu konstytucyjnego, z poszanowanie wartości konstytucyjnych, ale tu należałoby podjąć ogromną pracę intelektualną i wychowawczą, brakuje bowiem wiedzy czym jest w ogóle ustawa zasadnicza, jakie przyświecają jej wartości, z patriotyzmem gospodarczym, który na Zachodzie jest pojęciem wyznaczającym własna tożsamość, w Polsce z kolei przypisuje mu się, o zgrozo, nacjonalizm. Wyzwaniem dla lewicy i polskiego państwa będzie w przyszłości zmierzenie się, powoli już to się dzieje, z problemem migracji. II RP nie do końca poradziła sobie z mniejszościami narodowymi. PPS stawiała jednak, na miarę możliwości, na kwestię akulturacji, przywiązywania do polskiej kultury, języka, historii. Spora część mniejszości narodowych zdała egzamin z lojalności wobec państwa polskiego, również dzięki temu wysiłkowi, którego podjęła się PPS.

Na lewicy istniał i istnieje silny nurt internacjonalistyczny. Kiedyś przejawiał się współpracą w walce o poprawę losu robotników na forum Międzynarodówki, bez ingerowania w wewnętrzne stosunki, chyba, że dane państwo, jak Polska w XIX i na początku XX wieku, była pod zaborami. W XXI wieku internacjonalizm rozumiany jest nieco inaczej. Jest próbą ograniczania suwerennych decyzji poprzez państwa członkowskie na forum Unii Europejskiej, aby w Polsce było „więcej Europy”, choć to nadal w państwach narodowych, a nie podmiotach międzynarodowych najskuteczniej rozwiązuje się problemy gospodarcze i społeczne.

Lewica znalazła się dziś w pewnej intelektualnej pułapce i musi sobie odpowiedzieć na kilka ważnych pytań. Kiedyś stawała przed dylematem: państwo czy rewolucja. Dziś z kolei: Państwo czy instytucje międzynarodowe?

Zdjęcie autora: Przemysław PREKIEL

Przemysław PREKIEL

Publicysta od lat związany z „Przeglądem Socjalistycznym”. Autor wywiadu-rzeki z prof. Krzysztofem Dunin-Wąsowiczem „Historyk, socjalista, pamiętnikarz”, książki „Jaka Polska?” (25 wywiadów z czołówką polskich polityków i ludzi nauki na lewicy). Interesuje się historią i dorobkiem PPS.

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 31.08.2024.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się