młodzież w wyborach

Upupieni dali głos

Młodzi upupieni, zlekceważeni i uznani za niepoważnych, pod hasłem obalenia dotychczasowych rządów poszli i odebrali dotychczas rządzącym władzę.

Czas skończyć z krytyką – frekwencja młodego pokolenia zaskoczyła wszystkich i pokazała, że najmłodsi wyborcy chcą, by ich głos został usłyszany. Skąd jednak tak wysoki odsetek młodych w tych wyborach? Z potrzeby buntu, to oczywiste, naturalnej kontestacji tego, co zastane, ale i zmiany świata, którą dostrzegło zwłaszcza młode pokolenie, znające zagranicę i języki obce. Rzeczywistość dookoła stała się bowiem znacznie bardziej zniuansowana, a przy okazji delikatniejsza, bardziej ludzka. Pojawiły się też nowe problemy i nowe aspiracje. Wielu najmłodszych wyborców, oddając głos, nie pamiętało poprzednich wyborów, nie pamiętało poprzednich rządów, nie pamiętało w końcu tego, jak było wcześniej. Znają teraźniejszość i dzisiejsze problemy, których w 2015 roku nie było.

Zadziałała więc logika obalania tego, co zastane, ale i potrzeba buntu wobec siermiężności oraz rzekomego braku alternatywy, wyrażonego najlepiej hasłem „bezpieczna Polska” (w domyśle: tylko my was obronimy), wobec niezrozumienia i upupiania młodych.

Ale zwyciężyła też potrzeba wyboru, możliwości decydowania o sobie w kontrze do zastanych wzorców i tego, jak było. To element szerszego trendu, który widać na świecie. Trendu, który nie jest nowy, a jednak przez polityków prawicy został zbagatelizowany. Wykorzystali go liberałowie i odżywające właśnie na naszych oczach chadeckie centrum, idące do wyborów z przekonaniem, że świat składa się z wielu odcieni szarości, a przyziemne problemy znaczą więcej niż najdonioślejsze idee i wielka polityka.

Najpierw były strajki klimatyczne i strajki kobiet, potem inne wydarzenia uliczne. Skończyło się na jesiennych wyborach, których wynik teoretycznie nie powinien dziwić nikogo, kto obserwował wydarzenia w Polsce i na świecie. Na forach i międzynarodowych gremiach coraz częściej głos zaczęli zabierać ludzie młodzi, dotychczas nieobecni – a zwłaszcza zaczęły go zabierać kobiety – zapraszani do stołu, przy którym debatowali wielcy tego świata.

Nawet jeśli był to tylko sprawny zabieg marketingowy, okazał się skuteczny: każdy chce być usłyszany, brany pod uwagę. Social media przyniosły koniec „upupianiu”, sprawiły dodatkowo, że do rangi autorytetów – także politycznych – urośli ludzie, którzy nie pamiętają świata przed 2010 rokiem.

To wszystko elementy tego samego: potrzeby odsunięcia „starych”, nawet jeśli wyłącznie w warstwie zewnętrznej, zważywszy na to, że zarówno w gremiach międzynarodowych, jak i w ostatnich wyborach znaczna większość głosów została oddana na stary świat – w polskim przypadku wciąż na PO-PiS (ponad 60 proc. głosów) – oraz potrzeby budowania lepszego jutra, choćby szansy na to. Ten młodzieżowy trend przejawia się więc przede wszystkim w tym, by kreować i tworzyć, a to, co zastane, obalać, zrzucać z cokołów, obśmiewać i dekonstruować. Buntować się i kontestować, nawet jeśli tylko na pokaz i powierzchownie. Zdzieranie masek traktowane jest jednak wśród młodych zupełnie poważnie, wielka polityka toczy się niezależnie od wszystkiego, a brak mieszkań czy kryzys klimatyczny już tu są. Wynik wyborów: koniec upupiania, czas na zmianę.

Nowość? Nie. Przecież tak jest zawsze, jak w przysłowiu: „zapomniał wół, jak cielęciem był”. Owym starym, rządzącym już prawie dekadę, tym razem okazał się PiS. Nie bez własnej winy, a nawet z szeregiem grzechów, dla młodych – śmiertelnych. Nieudana polityka mieszkaniowa to tylko wisienka na torcie.

Główną bowiem przyczyną powszechnej mobilizacji wśród młodych w ostatnich wyborach była zmiana technologiczna i możliwość spontanicznego skrzyknięcia się, by uczestniczyć w przeróżnych wydarzeniach, oraz podsycane przez wszystkie strony przekonanie o „najważniejszych od 1989 roku wyborach”. Z lokalu wyborczego prosta przecież droga na skwerek albo nadwiślańskie schodki, gdzie można pogadać o tym, na kogo się głosowało, a na kogo nie, z kogo jest w necie największa beka. To też jednak okazja, by wyrazić wściekłość na powszechne i największe grzechy polityków: butę, cynizm, nieznajomość świata, przemądrzałość. W końcu by wyrazić strach przed jutrem – nie będzie zmiany, kiedy nikt nie słucha. Wściekłość, skanalizowana tym razem w kierunku partii dotychczas rządzącej, narzucającej swoje spojrzenie na świat i niedostrzegającej nowego, niedostrzegającej kryzysów, które już tu są.

Zwycięstwo w grupie młodych dotychczasowa opozycja zawdzięcza więc przede wszystkim zbagatelizowaniu przez rządzącą od 2015 roku prawicę wszystkiego, co nie jest „prawe”, co nie jest czarno-białe i co jest inne od koncepcji rodem z końca XIX wieku; przekonaniu o najważniejszych dla przyszłości wyborach. Jakiekolwiek przecież wychynięcie poza prawicową bańkę z logiem TVP Info uznawane było za grzech ciężki. Słynny słuch społeczny PiS-u skończył się w momencie, w którym krytycznie myślące kręgi rodzinne zostały pozbawione miejsca przy wigilijnym stole, a młodsi uciszani byli słowami: „Jak dorośniesz, to się dowiesz”.

PiS nie tylko bowiem zlekceważył młodych, nawet tych młodych-czterdziestoletnich, i zniechęcił ich polaryzowaniem, ale wręcz sprowadził do rangi gorszych obywateli. Wykształcony człowiek po studiach, a co dopiero młody rodzic, który dobrze zarabia i zna programy wszystkich ugrupowań politycznych, był dla partii rządzącej tym samym co 18-nastolatek z liceum, który słucha głośnej muzyki, w polityce chce tylko aborcji i wolnych związków (bynajmniej nie zawodowych), a o kulturze i patriotyzmie nie wie nic: nie docenia, nie rozumie.

Upupieni przez PiS nowi trzydziestolatkowie i czterdziestolatkowie są jednak inni. Przecież zmieniły się aspiracje, a dorastający człowiek chce czegoś więcej. Wysoka frekwencja wśród młodych wzięła się też stąd, że polaryzacja zaserwowana przez dwie główne partie polityczne i ich medialne przybudówki przebiła poziom przyswajalny dla przeciętnego człowieka. Nie sprawiła jednak, że młode społeczeństwo zamknęło się na to, czym i jak żyje świat. Przeciwnie, młodzi okazali się znacznie mniej „prawi” i znacznie mniej zradykalizowani według XIX-wiecznych kategorii, niż zakładano, i to chyba po obu stronach. Okazali się też bardziej empatyczni i odpowiedzialni niż zajęte swoimi konfliktami starsze pokolenie. Świat się zmienił, a wykpiwane przez starsze pokolenie problemy, takie jak mieszkalnictwo („myśmy czekali na swoje prawie całe życie”), migracja czy ekologia („nie ma żadnego kryzysu, to tylko marketing”), zostały utożsamione z rządzącymi od ośmiu lat, a nie z ich rywalami. Trudno się dziwić. Problemy, które konstytuują tożsamość młodych Polaków, PiS zamiótł pod dywan, serwując w zamian obowiązkowe wycieczki po muzeach, martyrologię i sojusz ołtarza z tronem.

Media tradycyjne, zwłaszcza telewizje, odegrały więc w tej kampanii wielką rolę, inną jednak niż dotychczas. Zarówno jedna, jak i druga telewizja okazały się być tym najbardziej negatywnym czynnikiem mobilizacji młodych wyborców. A drwina z jednej czy z drugiej strony, serwowana przez media społecznościowe, tylko podgrzała sprawę, nadymając balonik do takich rozmiarów, że młodzi mężczyźni i młode kobiety wykrzyczeli „dość”, choć zdaje się, że z zupełnie innych powodów. Dla jednych kluczowe były więc kwestie podatkowe, dla drugich światopoglądowe, ale w obu przypadkach obawa przed jutrem stała się wspólna. W końcu okazało się, że to też „kwestia smaku”: opozycja dla młodych była po prostu mniej obciachowa niż rządzący, mniej „reżimowa”, mniej wsteczna.

Jak mogło być inaczej, kiedy nawet młodzi politycy Prawa i Sprawiedliwości wciskani byli w sztywne, ciemne garnitury, ciasno wiązane krawaty i spodnie w kant? W zachodnim, coraz bardziej rozluźniającym więzy tradycji i stawiającym na spontaniczność świecie to po prostu nie mogło się udać – działało wyłącznie na użytek wewnętrzny, sycąc oczy starszego pokolenia, które w powrocie estetyki końcówki lat 80. widziało swój triumf. Tak jak i w całym przekazie tradycyjnych mediów głównego nurtu, dla których alternatywą okazał się internet, narzędzie młodych. Czasy Jarosława Kaczyńskiego, czytającego wydanego przez Krytykę Polityczną Thomasa Piketty’ego, odeszły w niepamięć.

Tyle było przecież mówienia o tym, że najmłodsi wyborcy nie interesują się w ogóle tym, co polityczne, tym, co dzieje się w kraju czy za jego granicami, jak funkcjonuje świat czy jakie są relacje między ludźmi. Może i tak, nie da się wyrokować w odniesieniu do całego pokolenia.

Młodzi upupieni, zlekceważeni i uznani za niepoważnych, pod hasłem obalenia dotychczasowych rządów poszli za wskazaniami drugiej strony i odebrali dotychczas rządzącym władzę. Czy to nowy bunt młodych? Też nie. To lifting starego konfliktu, który podobnie jak osiem lat temu, także dzisiaj ma swoją kolejną odsłonę. A tego liftingu, zarówno w warstwie komunikacyjnej, jak i wizualnej, empatycznej, społecznej i relacyjnej, znacznie sprawniej dokonała dotychczasowa opozycja, stawiając na młode, znające współczesne problemy nowe twarze w terenie oraz w sieci, pozwalając rządzącej dotychczas prawicy strzelać do stracha na wróble, którego rolę pełnił w tym rozdaniu i w tradycyjnych mediach przewodniczący Platformy Obywatelskiej.

Z konfliktu dziadersów młodzi się śmiali, szukając alternatywy, pozytywnej oferty na przyszłość. Znaleźli ją w deliberatywnej, empatycznej oraz prospołecznej Trzeciej Drodze i poddanej pokoleniowemu i wizerunkowemu, zewnętrznemu liftingowi Platformie Obywatelskiej. Stary spór, tyle tylko że ubrany w nowe szaty, pozostał. Czy znajdzie się jednak odpowiedź na nowe problemy, czy będzie jak zawsze?

Michał Kłosowski

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 31.08.2024.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się