wokizm

Od oświecenia do przebudzenia. Przekorna obrona wokizmu

Rewizjonizm historyczny właściwy dla wokizmu, jak to się czasem krytycznie określa, jest szansą dla naszej postoświeceniowej kultury na odzyskanie sensu wiedzy jako przeżywanej zbiorowej pamięci, w której naturalnie miesza się przeszłość z teraźniejszością, dostarczając punktów odniesienia, łącząc znaki, symbole, wskazówki ponad przepaścią czasu.

Słownik Merriam-Webster definiuje „woke” jako bycie świadomym (ang. „aware”) czy też uświadomienie sobie istnienia pewnych patologii życia społecznego, w pierwszej kolejności dziedzictwa rasizmu, dyskryminacji osób LGBT i nierówności w dystrybucji bogactwa – w skali regionu, kraju (na czele z USA) i świata (zwłaszcza tzw. Zachodu).

Jest więc „woke” najnowszym wcieleniem idei liberalnej, czyli idei ochrony indywidualnej wolności przed zakusami większości. Przy czym zakres owych „zakusów” jest dziś definiowany bardzo szeroko. Chodzi bowiem nie tyle o to, aby wbudować w system bezpieczniki przed tyranią większości, o której już Platon pisał z obrzydzeniem, ile o to, aby system instytucjonalny (normatywny) jako taki nie krępował mniejszości lub grupy słabszych samym swym istnieniem.

Wokizm, o ile na taki neologizm jest miejsce w polszczyźnie, to zatem ideologia przebudzenia. Nietrudno dopatrzeć się dwóch naturalnych analogii – po pierwsze, na najgłębszym poziomie język ten ma oczywiście korzenie religijne. Przebudzeni są więc po świecku ochrzczeni – budzą się jako nowi ludzie, bo zyskują nowe widzenie świata.

Bliższa analogia to oczywiście oświecenie, wyśniona epoka samosterownego rozumu. Ktoś mógłby nawet powiedzieć, że wokizm jest współczesną karykaturą oświecenia, za którą Wolter i reszta kompanii ponoszą pośrednią, odroczoną w czasie odpowiedzialność, bo to oni pozbawili jednostkę ludzką odniesienia do wyższego źródła normatywności, tym samym wydając normatywność jako taką na pastwę nieskrępowanej woli.

Być może jest w tej krytyce szczypta prawdy. Tymczasem jednak chciałbym bronić wokizmu rozumianego jako uświadomienie sobie, że obietnica złożona przez oświecenie nie została spełniona, wbrew temu, co twierdziłby Steven Pinker wzywający do „nowego oświecenia”. Wprawdzie dla wokistów istotne będzie to, że nie została spełniona w wymiarze praktycznym, co jest tezą trudną do obrony w obliczu spektakularnego sukcesu Zachodu, mnie jednak interesuje kwestia bardziej zasadnicza. Narzędzia i struktury wiedzy ewoluują od tysięcy, a nawet milionów lat. Ewolucja ta nadaje wiedzy rozmaite funkcje, determinując społeczny podział pracy poznawczej. Pewnym etapem było starożytne wyróżnienie kasty kapłańskiej; pewną jej modyfikacją były klasztory; dziś z kolei mamy uniwersytety, naukowców, think tanki i tzw. „public intellectuals”.

Biologiczna funkcja wiedzy znajduje swe przedłużenie w jej funkcji społecznej i psychologicznej. Na każdym z tych etapów wiedza czyni świat dla nas, żywych, społecznych i wreszcie samoświadomych istot, sensownym. To znaczy względnie przewidywalnym, zrozumiałym; czyni zeń pewną przestrzeń działania. Ewentualnie – wiedza odsłania sensowność w świecie samym zakodowaną. Ewolucyjny ciąg od funkcji biologicznej, przez społeczną, do psychologicznej (jednostkowej) jest istotny, bo ugruntowuje to, co jednostkowe i subiektywne, w tym, co zbiorowe w skali społecznej i historycznej.

Na tym tle Immanuel Kant definiuje oświecenie jako wyjście ludzkiego rozumu ze stanu niedojrzałości. Ma więc Kant świadomość, pomimo oczywistej nieznajomości fenomenu ewolucji, że wiedzę trzeba widzieć historycznie. Jednak historię tę widzi przez analogię nie tyle z samym wzrastaniem, co z dorastaniem. To samo w sobie jest kontrowersyjne, ale Kant nadto twierdzi, że to jego epoka jest właśnie tym wejściem w umysłową dorosłość. Tym samym w zasadzie dokonuje rozcięcia więzów łączących wiedzę aktualną z całą konstytuującą ją historią życia, myślenia i przeżywania. Bo przecież dojrzałość znaczy zerwanie z pacholęctwem i opuszczenie gniazda.

Wskutek tej postulowanej samodzielności dokonało się zerwanie z wieloma tradycyjnymi, historycznie najstarszymi formami czynienia świata sensownym (odsłaniania jego sensowności). W szczególności mam tu na myśli oderwanie wiedzy od czegoś, co można nazwać przeżywaną zbiorową pamięcią. Ta pamięć daje o sobie znać w postaci mitów i przekazywanych z pokolenia na pokolenie historii – pewnych narracji, rozwijających się wraz z kolejnymi pokoleniami, które na nowo opowiadają sobie tę zbiorową pamięć. Przykładem oczywistym będzie tu Pismo Święte jako organicznie narastający kompleks narracji, rozwijanych przez kolejne pokolenia Izraela.

Wiedza naukowa jest bardzo szczególnym i relatywnie późnym wytworem tej ewolucji. Stwierdzenie takie w żaden sposób nie umniejsza jej doniosłości i roszczenia do obiektywnej prawdziwości, lecz jedynie umieszcza ją w szerszym kontekście i pozwala obronić się przed absolutyzacją jakiejkolwiek formy wiedzy kosztem pozostałych. W szczególności nie można nakładać kryteriów wiedzy naukowej na wiedzę rozumianą jako historycznie uwarunkowany wyraz zbiorowej pamięci. Odwrotny ruch, a więc relatywizacja kulturowa wiedzy z zakresu fizyki czy matematyki jest równie nieuprawniony; wręcz absurdalny. To ostatnie jest roszczeniem postmodernizmu, nad którym nie będę się tu znęcał. Poprzednie jest tymczasem uroszczeniem oświecenia. I zasługuje na krytykę.

Nieadekwatność tego oświeceniowego uproszczenia najlepiej podsumowują słowa znanego youtubera, pisarza ikon i teologa Jonathana Pageau (cytuję niedokładnie, być może to w jego ustach to również cytat), że Ewangelie nie są raportem koronera z zamordowania pewnego żydowskiego mistrza duchowego. Nie należy zatem czytać ich jak zapisu faktograficznego, bo tak rozumiana wiedza – jako zdanie sprawy z obiektywnych faktów – po prostu nie funkcjonowała w umysłach ówczesnych ludzi. Celem było, na tyle, na ile możemy to dziś w ogóle wyrazić, umieszczenie tego, co pewna grupa kobiet i mężczyzn przeżyła wraz z Jezusem z Nazaretu, jego nauczaniem, śmiercią i tym, co było dalej, w kontekście zbiorowej pamięci Żydów tamtego okresu.

Ten sens wiedzy, narracyjny i historyczny, został na gruncie oświecenia znacząco ograniczony na rzecz historii jako nauki.

Mając to wszystko w pamięci, czytamy 28 sierpnia 2023 r. w amerykańskim „Newsweeku”, że 50 proc. fanów produkcji Disneya uważa, że firma powinna we wznowieniach swych klasycznych dzieł dostosowywać je do aktualnego systemu wartości. Ma to być przykład wokizmu. W tym duchu krasnoludki z Królewny Śnieżki będą miały różnorodny miks etniczny i rasowy, sama Śnieżka też straci swą charakterystyczną dla lat 30. bladość. Syrenka Ariel już zmieniła swą identyfikację rasową w nowej wersji fabularnej dzięki aktorce Halle Bailey. Z naszej perspektywy sprawa Śnieżki jest tym bardziej interesująca, bo mająca ją grać Rachel Zegler ma korzenie kolumbijskie po matce, lecz po ojcu… polskie.

Realizacją wokizmu miałyby również być wielorasowe społeczności niby-średniowiecznego uniwersum Wiedźmina w ekranizacji Netflixa, co wzbudzało niezdrowe kontrowersje wśród fanów sagi Andrzeja Sapkowskiego. Jeszcze trudniejsza sprawa dotyczy filmowych rekonstrukcji historycznych. Tu i ówdzie w filmach i serialach kostiumowych o belle époque i innych czasach minionych poczęli się zjawiać czarnoskórzy dżentelmeni, a już szczytem wszystkiego było uczynienie Kleopatry w nowym serialu dokumentalnym Netflixa czarnoskórą, podczas gdy faktycznie była ona przecież pochodzenia grecko-perskiego.

Warto jednak spytać, czym ów wokizm filmowy różni się od przyjętej przykładowo w renesansie praktyki strojenia Matki Boskiej, Jezusa i apostołów w stroje jako żywo wyjęte z garderoby XV-wiecznego mieszczanina włoskiego?

Szkolne wytłumaczenie tego dawnego wokizmu powiada, że była to manifestacja nie tyle ignorancji, ile faktu, iż w myśleniu ówczesnych twórców i odbiorców sztuki historia biblijna miała być czymś wciąż na nowo przeżywanym, zawsze aktualnym (co pozostaje w zgodzie z teologią Kościoła!), stąd naturalne przedstawienie rzeczonych postaci jako współczesnych odbiorcom. Faktograficzna wierność epoce po prostu nie należała do przyjętego rozumienia wiedzy o Bogu i życiu, którą artysta miał za zadanie zilustrować.

Zdaję sobie sprawę, że moja obrona wokizmu jest dość przewrotna, ale chciałbym ją podać przynajmniej jako przedmiot burzy (czytelniczych) mózgów. Brzmi ona następująco: rewizjonizm historyczny właściwy dla wokizmu, jak to się czasem krytycznie określa, jest szansą dla naszej postoświeceniowej kultury na odzyskanie sensu wiedzy jako przeżywanej zbiorowej pamięci, w której naturalnie miesza się przeszłość z teraźniejszością, dostarczając nam dziś pewnych punktów odniesienia, łącząc znaki, symbole, wskazówki ponad przepaścią czasu – tą przepaścią, która sprawia, że do zapisu minionych faktów i tak mamy dostęp ograniczony. Do niektórych zaś (jak do owego „raportu koronera” ze śmierci Jezusa i tego, co nastąpiło potem…) dostępu nie mamy i mieć nie możemy. Problem w tym, że jakiegoś odniesienia do tych minionych zdarzeń jako drogowskazów w ramach naszej zbiorowej pamięci potrzebujemy. Może więc warto poczekać, aż wokizm naturalnie wygasi swój ideologiczny i polityczny żar, aby na tym gruncie odrosło coś ważnego.

Konrad Werner

Zdjęcie autora: Konrad WERNER

Konrad WERNER

Wykładowca na Uniwersytecie Warszawskim. Publikował między innymi w „Synthese”, „Topoi”, „Adaptive Behavior”, „Philosophia”, „Philosophical Papers”, „Constructivist Foundations”. Autor „The Embodied Philosopher: Living in Pursuit of Boundary Questions”.

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 31.08.2024.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się