obłęd
Kraków, ok. 1915 rok. Anonimowa karta pocztowa wydana nakładem Wydawnictwa Salonu Malarzy Polskich w Krakowie. Ilustracja przedstawia przebudzonego ducha rycerstwa polskiego, wzywającego do wstępowania do Legionów Polskich. Na odwrocie wydrukowany wiersz o treści: "Tyś jest młody, niestrudzony, / Tyś Życie i Chwała / Tam idz! gdzie są Legiony-/ Polska Zmartwychwstala!". Reprodukcja: Janusz FILA / Forum

Polska – między obłędem a trwaniem

Obserwuję to, co dzieje się w Polsce, zwłaszcza w jej wykształconej warstwie z ogromnym smutkiem. Nie potrafię na to patrzeć inaczej, jak na owoc świadomej manipulacji ze strony niewielu złych ludzi, obłęd garsteczki oraz obłęd udzielony całej rzeszy.

Obłęd udzielony

Dnia 19 października 2017 r. doszło do aktu samospalenia przed Pałacem Kultury i Nauki w Warszawie. Kilka dni potem mogliśmy na ekranach telewizorów obejrzeć garstkę osób oddających hołd nieszczęsnemu samobójcy. Jedna z osób, która brała udział w owym hołdzie, mówiła mi o jej „przerażeniu Polską”. 

Obserwuję to, co dzieje się w Polsce, zwłaszcza w jej wykształconej warstwie z ogromnym smutkiem. Nie potrafię na to patrzeć inaczej, jak na owoc świadomej manipulacji ze strony niewielu złych ludzi, obłęd garsteczki oraz obłęd udzielony całej rzeszy (tu posługuję się nieco przenośnie terminem z dziedziny psychiatrii, kiedyś już użytym przez znanego psychiatrę w tygodniku „Do Rzeczy” Lisickiego; Wikipedia wyjaśnia, iż jest to stan, w którym osoba blisko związana z chorym zaczyna traktować bezkrytycznie paranoiczne myśli chorego). 

Na razie pomijając tragedię i śmierć jednego biednego człowieka zapytajmy, dlaczego tak zgubiliśmy poczucie proporcji i zaufanie do siebie, do tego co widzimy, czego doświadczamy i czego nie doświadczamy? Za iloma rogami ulic w Warszawie dybią na nas narodowo socjalistyczne bojówki? Albo bojówki żądnych krwi antysemitów spod innych bander? Które do tego cieszą się cichym poparciem PiS i jego rządu. Kto z nas, naszych bliskich lub dalekich został uprowadzony w środku nocy przez siepaczy Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, mimo że żadnej w nim nie było winy? Czy ktoś, kto nie gwałcił porządku publicznego, został aresztowany albo wyrzucony z państwowej posady za udział w marszu KOD? Czy zaaresztowane zostały kawiorowe socjalistki za wrzaski w czasie, gdy prezydent Donald Trump czcił w Warszawie pamięć bohaterów Powstania Warszawskiego? A przecież niektórzy z nas opowiadają i rozpisują się o strachu, jaki w nich wzbudza obecna władza państwowa. Trudno to pojąć.

Zgoła rozsądnie wszyscy dostrzegamy nawet nie tyle arogancję władzy, co bezceremonialne wykorzystywanie wygranej w demokratycznych wyborach. To może nas frustrować albo cieszyć, albo pozostawiać obojętnymi. Ale reagować na tę bezceremonialność tak, jak się obecnie reaguje, to naprawdę obłęd udzielony. Obłęd albo nieuczciwość. Przecież PO (POPSL) zachowywało się dokładnie tak samo! I wtedy reakcja była z naszej, społecznej strony, w miarę zdrowa – jedni się cieszyli z rządów PO, inni czuli frustrację, jeszcze inni patrzyli obojętnie, ponieważ wiedzieli, iż takie są prawa demokracji. Przypomnę, że było o co mieć żal do PO i nie sposób było nie widzieć społecznej bezradności wobec jej posunięć – żal o zamiatanie pod dywan konkretnych afer, widoczne gołym okiem aferalne stosunki w polskiej gospodarce i biznesie, lekceważenie społecznych akcji zbierania podpisów pod projektami ustaw, i nade wszystko butę w Sejmie (każdy dzień w Sejmie pokazywał, że tam nie przechodzi nic, ale to nic, czego PO nie chce; ja sam byłem parę razy na posiedzeniach różnych komisji sejmowych i to, co widziałem oraz czego sam doświadczyłem w odpowiedzi na moje pytania, było widowiskiem żenującym, choć dla mnie zupełnie zrozumiałym – koalicja PO-PSL miała większość głosów i przeto posiedzenia były niewiele znaczącym rytuałem). 

W drugiej połowie listopada „Rzeczpospolita” podała wynik ankiety, w której jedno z pytań brzmiało: czy zgadzasz się, że Marsz Niepodległości w Warszawie 11 listopada był wyrazem patriotyzmu z ekscesami antysemickimi, antymuzułmańskimi, rasistowskimi tylko na marginesie tego wydarzenia? Ponad 43% ankietowanych odpowiedziało TAK i ponad 43% odpowiedziało NIE. Zakładam, że ankieta była przeprowadzona na reprezentatywnej próbie losowej. Zabrakło niestety pytania równie ważnego: na jakiej podstawie opierasz swoją odpowiedź – czy na podstawie swojej obecności na tym marszu, czy na przekazie medialnym i jeśli tak, to czyim, a jeśli na innym źródle, to jakim? 

Dlaczego piszę „zabrakło”? Niektórzy z moich młodych znajomych uczestniczą w Marszach Niepodległości rokrocznie (ja czuję się na długie marsze zbyt stary). Uczestniczą, ponieważ są patriotami – i najczęściej katolickimi konserwatywnymi liberałami – zaś 11 listopada od „zawsze” był dla nich świętem, przy okazji którego ten patriotyzm warto we wspólnocie zamanifestować. Brzydzą się antysemityzmem i, szerzej, rasizmem. W tym roku nieopodal manifestacji znalazła się moja żona, która zobaczyła wielu ludzi, bardzo często całe rodziny idące na Marsz – sama była z małymi wnukami tylko na defiladzie wojskowej. Ja obejrzałem relacje we wszystkich kanałach informacyjnych. Obejrzałem także opublikowaną w Internecie relację z całego marszu, powstałą dzięki kamerze umieszczonej w jednym miejsc (bodaj na początku Mostu Poniatowskiego). I nie mam wątpliwości, że np. przewodniczący PO Grzegorz Schetyna śmiertelnie obraził 60 000 minus nie więcej niż 1 000 uczestników Marszu. Obraził Polaków z Polski tolerancyjnej, mądrze otwartej na przybyszów, z Bogu dzięki dość żywą jeszcze kulturą katolicką.  I jestem zatem pewien, że większość owych 43%, które prawie zgodziły się z przewodniczącym PO, oparły swój osąd na niechętnych PiS (manipulatorskich) mediach. 

A gdy chodzi o nieszczęsnego samobójcę. To siewcy chorej nienawiści zawrócili mu w głowie i skłonili do jego zupełnie absurdalnego czynu (tak jak ileś lat temu ci sami źli ludzie zawrócili w głowie zabójcy działacza PiS). Katechizm Kościoła (n. 2280 do n. 2283)  wyjaśnia, dlaczego nie wolno nam targać się na swoje życie, dlaczego niekiedy ten grzech przeciw ludzkiej naturze jest lżejszy i dlaczego Kościół ma się modlić za samobójcę. Ale uczcić jego pamięć mogli tylko ludzie skażeni obłędem udzielonym. Należy się cieszyć, że ów obłęd nie pchnął ich samych do zbiorowego samobójstwa.  

Nie pojmuję, dlaczego wielu z nas nic nie mówi żałosny poziom tzw. totalnej opozycji. Dlaczego nie dostrzegają, że samo pojęcie „totalna opozycja” oznacza sprzeciw wobec państwa, a zatem z istoty swej jest to opozycja antypaństwowa. I tak właśnie się opozycja zachowuje. A ludzie jej wierzą! Znajomi pytani o tę kwestię odpowiadają, że są totalną opozycją wobec obecnie rządzących. I wytaczają przeciw rządzącym armaty najczęściej ładowane pociskami dezinformacji i manipulacji dostarczanymi im przez liderów opozycji oraz stronnicze media. Naprawdę niełatwo to pojąć. 

Monteskiuszowski trójpodział władzy

Na przykładzie związanym z usytuowaniem władzy sądowniczej w państwie. Początkom rządów PiS towarzyszył spór o Trybunał Konstytucyjny, najpierw spowodowany niewątpliwie nagannymi działaniami prezesa Rzeplińskiego i większości sędziów Trybunału Konstytucyjnego pod koniec rządów PO-PSL, a potem brutalną zmianą składu Trybunału za rządów PiS. 

Totalna opozycja podniosła alarm, iż urzędująca władza gwałci Konstytucję, w szczególności uderzając w niezawisłość sędziów i, szerzej, obalając monteskiuszowski trójpodział władzy z niezależnym sądownictwem jako jedną z jego gałęzi. Zgodny chór opozycji występującej w obronie rzekomo monteskiuszowskiego trójpodziału – w tym prezesa Trybunału

Konstytucyjnego w latach 2006 – 2008 – musiał zaszokować każdego, kto kiedyś zaglądał do dzieła Monteskiusza „O duchu praw”. Monteskiuszowski trójpodział władzy nie czynił władzy sądowniczej jednym z członów władzy politycznej. Była to władza tożsama z wymiarem sprawiedliwości i jako taka nie mająca charakteru władzy politycznej. Była rozumiana jako część władzy wykonawczej, niezależna w pełnieniu swojej sędziowskiej roli od którejkolwiek z władz politycznych – władzy ustawodawczej oraz „właściwej” władzy wykonawczej. 

W owej dobie nikomu nie mogło przyjść do głowy, by sędziowie mogli kontrolować władzę ustawodawczą, np. orzekać o konstytucyjności albo nie ogłaszanych ustaw. Nie mogło to jeszcze przyjść do głowy Ojcom Założycielom USA, ale już w roku 1803 zaszła swoista rewolucja. W tym to roku prezes Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych John Marshall – w skądinąd arcyciekawie przez niego przeprowadzonym wywodzie w sprawie Williama Marbury’ego przeciwko Jamesowi Madisonowi – uznał za prawnie uzasadnioną i wprowadził w życie możliwość orzekania przez Sąd Najwyższy o niekonstytucyjności ustaw przyjmowanych przez amerykański Kongres. I to dopiero wtedy władza sądownicza stała się jedną z gałęzi władzy politycznej, a mianowicie przez przyznanie jej roli kontrolera władzy ustawodawczej.[1]  

Chora interpretacja niezależności władzy sędziowskiej

Właśnie opisane fałszowanie historii – przyznać trzeba, powszechne – blednie w porównaniu z narzucaną przez opozycję interpretacją niezależności władzy sądowniczej. Utożsamianie niezawisłości sędziowskiej, koniecznej dla prawidłowego funkcjonowania państwa prawa, z niezależnością władzy sądowniczej od innych gałęzi władzy politycznej jest ewenementem na skalę światową. Przecież brak w państwie, w którym istnieje podział władz, jakiejkolwiek kontroli nad którąś z jej gałęzi jest zupełnym nonsensem – grożącym bezkarną destabilizacją państwa, zwłaszcza gdy ma to dotyczyć sądowniczej kontroli nad władzą ustawodawczą.

Dlatego to w takich państwach mamy systemy wzajemnej kontroli i równowagi, których historia sięga starożytnej Grecji. I dlatego niektórych sędziów nominują parlamenty albo prezydenci państw, przy czym każda taka nominacja dokonywana przez jedną z tych gałęzi władzy musi zostać zatwierdzona przez drugą. Na przykład w USA w gestii prezydentów pozostaje nominacja bez mała 850 sędziów federalnych (dany prezydent dokonuje nominacji na akurat powstałe wakaty, np. prezydent Obama nominował ich 325). Dlatego też np. w USA Kongres może postawić w stan oskarżenia nie tylko prezydenta państwa, ale również każdego sędziego Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych. 

Obecne protesty dotyczące upolitycznienia wyboru sędziów na najwyższe stanowiska sędziowskie w państwie są w najlepszym razie naiwne i już z tej przyczyny pobawione sensu. Rzeczone „upolitycznienie” jest i nieuniknione, i … konieczne, ponieważ wynika z samej istoty działania państwa, i jest przeto obecne we wszystkich państwach UE. Jest inną sprawą, jak konstytucyjnie zagwarantować, by wzajemna kontrola trzech gałęzi władzy realizowana

była w ramach równowagi między tymi gałęziami, a nie przewagi jednej gałęzi nad pozostałymi.  

Władza sądownicza i polityczne kłótnie

Zapewne lepiej miałyby się społeczeństwa Zachodu, gdyby sędzia Marshall nie wymyślił instytucji władzy sądowniczej, mającej prawo orzekać o konstytucyjności albo nie ustaw uchwalonych przez władzę ustawodawczą. Mało znanym jest faktem, że sędzia Sądu Najwyższego stanu Pensylwania, John Bannister Gibson, uznał nastanie tej władzy za błąd już w 1825 roku. W skądinąd niezbyt ważnym procesie, jaki toczył się przed SN Pensylwanii, dal znakomity wykład, dlaczego absurdem jest wymienione uprawnienie Sądu Najwyższego USA. Wykładał, że SN ma orzekać jak działać zgodnie z prawem, ale nie w jakimś sensie je stanowić. Prawo ustanowione przez władzę ustawodawczą jest prawem i kropka. Obywatel, który wybiera ową władzę, ma prawo uznać, że ustawodawca popełnił błąd i wydał złe prawo, i w kolejnych wyborach wybrać sobie innego ustawodawcę. Tak stanowi Konstytucja Stanów Zjednoczonych. Ale taż Konstytucja nigdzie nie przyznaje uprawnienia do nieuznania woli ustawodawcy Sądowi Najwyższemu USA. Nie chcąc tego sędzia Marshall przewrócił porządek konstytucyjny Stanów Zjednoczonych, co mniej niż półtora wieku później pozwoliło SN USA zacząć narzucać narodowi prawo, jakie jemu – SN USA – a nie np. ustawodawcom stanowym odpowiadało. Ale to jest problemem Ameryki.

Nam niech wystarczy ta prosta obserwacja, że i w USA, i w innych krajach, w których istnieją Trybunały Konstytucyjne, nie tylko w Polsce, ich istnienie jest, by tak rzec, mocno konfliktogenne. Niedawno temu we Włoszech kilku sędziów, bodaj trzech, wybierał parlament do ich włoskiego odpowiednika naszego TK przez niespełna 2 lata, tak się bowiem posłowie do parlamentu kłócili, i w końcu wyboru sędziów dokonali na trzydziestym którymś posiedzeniu temu wyborowi poświęconemu.  

I jeszcze jedna uwaga. Pod pewnymi względami polski spór AD 2015 przypominał ten już wspomniany z 1803 roku w USA. Polecam Czytelnikom, którzy historii tamtego sporu nie znają, by się z nią zapoznali. To jedna z wielu dobrych lekcji, jak się w realnym świecie uprawia polityczną walkę, ostrą ale wolną od popadania w histerię i opowiadanie banialuk.  

Dopisane w sierpniu 2020 roku

PiS-owscy siepacze nie załomotali do drzwi, trzeba zatem było zmienić narrację. Polityczny plan totalnej opozycji został uproszczony – bez szukania pretekstów, odwoływania się do takich czy innych, prawdziwych czy fałszywych racji, przyjęto regułę, że wszystko co proponuje obecna władza państwowa jest złe. Mogło być dobre, gdy to proponował poprzedni rząd, ale jest złe, gdy to samo chce wprowadzić w życie obecny.

Prawdę mówiąc, jeśli nie ma się żadnych konstruktywnych propozycji, nie jest to zła taktyka. Człowiek nie musi być ofiarą obłędu, wystarczy, że nie dość głęboko interesuje się – co jest zupełnie naturalne i jest typowe – sprawami polityki i gospodarki, by stracił zaufanie do rządzących. Nawet jeśli – jak dotąd – państwo nieźle sobie radzi ze stojącymi przed nim wyzwaniami. Przy braku realnej alternatywy, jasnej i konstruktywnej krytyki posunięć władzy, obywatel zostaje skazany na przekaz niespójny i doskonale niejasny, dwubiegunowy – jedni mówią, że nie można rządzić lepiej, drudzy, że nie może być rządów gorszych niż obecne.

Rodzi się konfuzja i złość, zbyt wielu nie zwraca uwagi na brak pomysłu totalnej opozycji co czynić, by państwo uczynić mocniejszym, lepiej zorganizowanym, z mocniejszą gospodarką, i dołącza do przeciwników obecnej władzy. Smutną ilustracją społecznej konfuzji i upadku kulturalnego jest stale rosnąca liczba barbarzyńców obydwu płci w sejmowych ławach, pełnych buty i coraz głośniejszych. Jest inną sprawą, czy istnieje łatwe wyjście z odnotowanego tu kryzysu politycznego, ale o tym parę słów w następnym rozdziale.

Jacek Koronacki

Fragment książki Między obłędem a trwaniem. Wyd: [LINK]. Przedruk za zgodą Autora.


[1] Przypis dodany 3 lutego 2022 r.: Znakomity opis historii władzy sędziowskiej i sądowniczej, poczynając od czasów biblijnych, znalazłem później w wykładzie prof. Zbigniewa Stawrowskiego pt. „O władzy sędziowskiej i władzy sądowniczej”; p. Wykłady w Trybunale Konstytucyjnym z lat 2017-2018, Warszawa 2018, s. 163-180, oraz On the Power of Judges and Judical Power, w: Lectures at the Costitutional Tribunal 2017-2018, Warszawa 2018, s.181-198 – wydanie dwujęzyczne.

Zdjęcie autora: Prof. Jacek KORONACKI

Prof. Jacek KORONACKI

Profesor nauk technicznych, doktor habilitowany nauk matematycznych, były długoletni dyrektor Instytutu Podstaw Informatyki PAN. W ostatnich latach zajmował się analizą molekularnych danych biologicznych. Autor "Wszystko co Najważniejsze".

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 31.08.2024.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się