Polska na zwolnieniu grupowym
Zwolnienia grupowe zapowiedziało w Polsce 159 firm, co oznacza zniknięcie 17 tys. miejsc pracy, a mamy dopiero początek maja. To niepokoi, bo przedsiębiorstwa, zwłaszcza te zagraniczne, ciągle wyceniają perspektywy. Ich wycena przyszłości Polski zaczyna prezentować się nieciekawie.
Na otaczający nas świat można patrzeć przez pryzmat tego, co się słyszy, lub faktów, które się widzi. Z tego, co słychać, wynika, że jest super, a Polskę po spowolnieniu gospodarczym, które miało miejsce w 2023 r. (wzrost PKB wyniósł ledwie 0,2 proc. rok do roku), czekają lepsze czasy. Szacunki GUS w odniesieniu do pierwszego kwartału tego roku mówią, że wzrost PKB wyniósł 1,9 proc. Jeszcze większym optymizmem wręcz tryskają ekonomiści pracujący dla banku PKO BP. W raporcie Perspektywy gospodarcze na 2024. Wielkie nadzieje w odniesieniu do polskiej gospodarki napisali: „Prognozujemy, że wzrost PKB w 2024 będzie bliski 4 proc. Konsumpcja gospodarstw domowych będzie najważniejszą siłą napędową odbicia gospodarczego, głównie ze względu na poprawę realnych dochodów (dwucyfrowy wzrost płac i emerytur, niższa inflacja, zwiększone transfery socjalne). Odmrożenie funduszy RRF (Instrument na rzecz Odbudowy i Zwiększania Odporności, czyli KPO – przyp. aut.) pobudzi inwestycje”. W swoim raporcie analitycy PKO BP przy okazji podkreślają, że „ekspansja eksportowa stała się głównym motorem polskiej gospodarki po wejściu do UE w 2004 r.”. Ale o tym na koniec.
Równie dobrze prezentują się wskaźniki dotyczące bezrobocia (nieco ponad 5 proc.), które wciąż spada, i każdy, kto chce pracować, w Polsce pracę znajdzie. Nawet inflacja w ostatnich miesiącach błyskawicznie spadała, ku zdumieniu ekspertów, zatrzymując się w okolicach 2 proc. rocznie. Powodów do radości jest zatem aż nadto, pod warunkiem, że jedynie się słucha prognoz, bez patrzenia na zaskakujący trend, który zaczyna narastać od początku 2024 r. Właściwie nie ma już dnia bez informacji o jakimś przedsiębiorstwie, zajmującym się produkcją, które albo przeprowadza zwolnienia grupowe, albo kończy swoją działalność. Dotyczy to zarówno firm zagranicznych, jak i polskich. Skalę zjawiska ukazują dane GUS za pierwszy kwartał tego roku. Do końca marca zamiar przeprowadzenia grupowych zwolnień pracowników zgłosiło 159 podmiotów gospodarczych, co przełoży się na likwidację ok. 17 tys. miejsc pracy.
Patrząc przez pryzmat statystyk, można stwierdzić, że nie jest to tragedia. W rekordowym roku 2009, gdy globalna gospodarka odczuwała skutki krachu finansowego, GUS odnotował w Polsce zwolnienia grupowe przeprowadzone przez prawie 450 podmiotów gospodarczych. Dotknęły one ok. 45 tys. osób. Rekord ten powtórzył się w III RP w 2013 r., a potem było już tylko lepiej i lepiej. Nawet w apogeum pandemii, w 2020 r., zwolnienia grupowe dotknęły tylko ok. 20 tys. pracowników. Zatem tragedii jeszcze nie ma, ale jest trend dający do myślenia.
Po pierwsze, obecna fala zwolnień narasta w firmach z branży przemysłowej lub z nią kooperujących. Po drugie, są to często inwestorzy zagraniczni. Spójrzmy na najbardziej symptomatyczne przykłady. Koncern odzieżowy Levi Strauss & Co. zamyka swoje zakłady w Płocku i zwalnia całą załogę, czyli 650 pracowników. Była to ostatnia fabryka amerykańskiej firmy w Europie. Bardziej się kalkulują te zlokalizowane w Meksyku, Bangladeszu, Indiach, Egipcie, Wietnamie, Indonezji i na Sri Lance. Francuski koncern Michelin likwiduje swe olsztyńskie zakłady produkujące opony do samochodów ciężarowych. Całą linię produkcyjną przenosi do Rumunii, bo to się Francuzom opłaca. Dobrze płatną pracę traci 430 mieszkańców Olsztyna i okolic. Z kolei szwajcarski koncern ABB ogłosił zamknięcie swojej fabryki w Aleksandrowie Łódzkim. Zwolnionych zostanie 400 osób, a produkcja silników niskich napięć przeniesiona będzie do Chin. ABB zwalnia też 600 pracowników ze swej fabryki aparatów niskich napięć w Kłodzku. Wedle komunikatu zarządu produkcję wygasi się tam do końca 2024 r.
Takie przykłady można mnożyć; mamy ich już 159 i dopiero połowę maja. Skalę zjawiska być może najlepiej oddaje fakt, iż największe kolejowe przedsiębiorstwo, zajmujące się transportem towarów w Polsce, PKP Cargo, zamierza od 1 czerwca skierować aż 30 proc. z 22 tys. swoich pracowników na tzw. postojowe, czyli czasowo zwolnić ich z obowiązku świadczenia pracy. Wedle komunikatu firmy w 2023 r. PKP Cargo przewiozło o 17,8 proc. mniej towarów niż rok wcześniej i z miesiąca na miesiąc jest gorzej. W oświadczeniu można przeczytać: „Końcówka 2023 r. była dla rynku kolejowego wyzwaniem ze względu na rosnącą inflację, spadek popytu czy stale wzrastające koszty energii. Pierwsze miesiące bieżącego roku utrwaliły negatywną tendencję w branży szczególnie dla największych podmiotów, które traciły udziały w rynku przy ujemnej dynamice przewozów”. Czyli paliw, surowców oraz wyprodukowanych z nich wyrobów do przewiezienia jest coraz mniej. Potwierdzają to dane GUS, mówiące, że w okresie styczeń – marzec br. produkcja sprzedana przemysłu okazała się o 0,7 proc. niższa w porównaniu z analogicznym okresem roku 2023. Acz w samym tylko marcu aż o 6 proc. niższa.
Można by to wszystko podsumować słowami – tragedii jeszcze nie ma, ale widać, że zaczęło się dziać coś złego.
Spróbujmy jednak nieco zmienić kąt patrzenia. Chodzi mianowicie o to, że z Polski zaczęli wyprowadzać produkcję oraz swą działalność zagraniczni inwestorzy od dawna tu obecni, niepokojąco często z branż związanych z zaawansowanymi technologiami. Nokia zwalnia 800 osób, koncern motoryzacyjny Stellantis 486 osób, Volvo – 400. To nie są przerażające liczby, ale ważniejszy bywa od nich trend.
Zagraniczny inwestor nieustannie wycenia nie tylko teraźniejszość, ale i przyszłość. Stara się określić, jak zyskowne perspektywy ma jego inwestycja. Jeśli wycena przyszłości prezentuje się coraz gorzej, wówczas inwestor nie kieruje się sentymentem, lecz kalkulacją, co mu się bardziej opłaca. Te zagraniczne firmy, które właśnie przeprowadzają zwolnienia grupowe, już skalkulowały, że polskie realia w przyszłości mogą wyglądać słabo. Warto więc zawczasu się spakować, rozliczyć i wynieść tam, gdzie perspektywy rozwoju prezentują się o wiele lepiej. Im więcej będzie takich przypadków, tym wyraźniejszy stanie się komunikat, że wycena przyszłości Polski spada niczym notowania firmy giełdowej, takiej z malejącym zyskiem i niezdolnej do zaprezentowania planów rozwojowych na przyszłość, którymi mogłaby uwieść wahających się akcjonariuszy.
W standardowych oświadczeniach, ogłaszanych przez koncerny przy okazji zwolnień grupowych, powtarza się, że decyzja zapadła z powodu spadku popytu, wysokich cen energii i surowców, wzrostu kosztów produkcji, cyfryzacji lub wprowadzenia nowych technologii. Zapewne należałoby jeszcze dodać mocną złotówkę, co uderza w eksporterów, i coraz wyższe pensje, sprawiające, że Polska nie jest już krajem taniej siły roboczej. ABB w swym komunikacie dorzuciło jeszcze „sytuację geopolityczną”. Łatwo to odczytać jako obawę przed zagrożeniem dla bezpieczeństwa Polski, jakie w przyszłości może stwarzać Rosja.
Po zebraniu wymienionych przyczyn w całość można zauważyć, że polski rząd posiada ograniczone możliwości manewru. Spóźnione o kilkanaście lat reakcje na przeprowadzaną w Unii Europejskiej transformację energetyczną przynoszą w konsekwencji to, że szanse na tańszy prąd w tej dekadzie w III RP są znikome. Dopóki rozbudowie mocy z OZE nie towarzyszy uruchomienie reaktorów jądrowych i wielkich magazynów energii, brak w III RP źródeł elektryczności zdolnych sukcesywnie obniżać koszty jej wytwarzania. Z kolei wymogi Europejskiego Zielonego Ładu sprawiają, że w Europie taniej energii z paliw kopalnych już nie będzie. Za to koszty ponoszone przez przemysł z branż wysokoemisyjnych i energochłonnych poważnie wzrosną.
Warszawa nie posiada też dość mocy sprawczych, zdolnych zmienić jej sytuację geostrategiczną. Mogłaby ją poprawić jedynie klęską Rosji na Ukrainie. Obniżki dochodów, by znów stać się tanią siłą roboczą, Polacy nie przełkną. Ceny surowców i nowe technologie decydujące o opłacalności inwestycji to nie są dziedziny zależne od decyzji polskiego rządu. Podobnie jak spadek popytu, bo gospodarki największych krajów Unii balansują na krawędzi recesji, a niemiecka od kilkunastu miesięcy się w niej pogrąża. Zatem mamy zarysowujący się początek trendu uciekania inwestycji przemysłowych z Polski oraz ograniczone możliwości, by go odwrócić. W tym miejscu należy przypomnieć przytoczony na wstępie raport PKO BP, a ściślej mówiąc, fragment o tym, jak kluczowa od ponad dwóch dekad dla rozwoju Polski jest jej „ekspansja eksportowa”. Notabene od początku istnienia III RP jej eksport wzrósł o ponad 2,5 tys. procent!
Dziś opiera się on na trzech głównych filarach (zawiera się w nich jego 70 proc.). Pierwszy to elementy metalowe i plastikowe. Drugi stanowią wyroby przemysłowe, meble, sprzęt AGD, akcesoria motoryzacyjne. Trzeci zaś – to żywność. I teraz popatrzmy, kto przeprowadza zwolnienia grupowe, a przy okazji na to, jakie samopoczucie mają rolnicy. Po czym wyceńmy sobie trend dla Polski na przyszłość, jeśli ten obecny nie zostanie odwrócony. I już nie robi się tak optymistycznie, bo on sam z siebie się nie odwróci. Żeby go odwrócić, najpierw potrzebna jest uczciwa diagnoza sytuacji i wszystkich czynników sprawiających, że produkcja przemysłowa w Polsce przestaje się opłacać. Następnie konieczne byłoby stworzenie projektu (na miarę wyzwania), jak to zmienić.
Należy bowiem pamiętać, że dezindustrializacja kraju to rzecz łatwa i szybka. Natomiast odbudowa przemysłu trwa długo i wiele kosztuje. Jak wiele, pokazuje raport francuskiego Instytutu Badawczego Capgemini opublikowany na początku maja 2024 r. – Reindustrializacja Europy i USA. Mówi on, że: „Reindustrializacja wynika z potrzeby zwiększenia odporności i elastyczności łańcuchów dostaw, chęci stworzenia i utrzymania wykwalifikowanych miejsc pracy w sektorze produkcyjnym, realizacji celów klimatycznych oraz odzyskania przewagi konkurencyjnej w sektorze produkcyjnym”. Zarówno rząd USA, jak i rządy największych krajów UE uznają ją w nowej sytuacji geopolitycznej za palącą konieczność. Dlatego: „W ciągu najbliższych trzech lat całkowite inwestycje w zakresie reindustrializacji dokonane przez organizacje europejskie i amerykańskie osiągną poziom 3,4 biliona dolarów”.
Tymczasem Polska od ponad dwudziestu lat była jedynym dużym krajem Unii, w którym udział produkcji przemysłowej w PKB stale rósł i w 2023 r. osiągnął wedle danych OECD 17,7 proc. W tym czasie w Niemczech spadł z ponad 20 proc. do 18,5 proc., a we Francji z ponad 21 do 17 proc. Różnice nie wydają się duże, lecz tempo, w jakim w tym okresie rozwijała się III RP oraz powoli „zwijała się” Francja, pokazuje ich znaczenie. Teraz prezydent Macron w kolejnych przemówieniach opowiada o swej wielkiej determinacji, by dokonać reindustrializacji V Republiki. Obiecuje to biedniejącym obywatelom. Natomiast w Polsce wygląda na to, że mamy o wiele ważniejsze problemy. Jakie? Wystarczy poczytać, czym żyje bieżąca polityka.
Andrzej Krajewski
Tekst opublikowany we „Wszystko co Najważniejsze” [LINK]. Przedruk za zgodą redakcji.