prof. Harvey MANSFIELD

Męskość jest coraz częściej uważana za toksyczną

Media społecznościowe są bardzo szkodliwe dla naszej polityki i życia intelektualnego. Zachęcają do krótkich, impulsywnych wiadomości, takich jak te na odwrocie pocztówki, tylko znacznie bardziej nieprzyjemne i pełne obelg. Są nawet gorsze od telewizji – dominują emocje, nikt nie zwraca uwagi na argumenty – mówi prof. Harvey MANSFIELD w rozmowie z Agatonem KOZIŃSKIM

Agaton KOZIŃSKI: – Jak Pan rozumie termin „poprawność polityczna”? Niektórzy traktują to jako sposób na okazanie szacunku innym ludziom, inni uważają to za nowoczesną formę ograniczania wolności słowa. Czym on jest dla Pana?

Prof. Harvey MANSFIELD: – Polityczna poprawność to termin, który do debaty publicznej został wprowadzony przez komunistów, którzy wierzyli, że nauka marksistowska może zdefiniować „linię partyjną” w sposób poprawny z punktu widzenia nauki. Obecnie konserwatyści używają go sarkastycznie do określenia języka zalecanego przez lewicę. Początkowo był on forsowany głównie przez środowiska feministyczne, teraz odwołują się do niego również grupy, które za swój główny cel stawiają sobie walkę z rasizmem. Język politycznej poprawności ma na celu sprawienie, by grupy uważające siebie za bezbronne czuły się komfortowo lub przynajmniej nie były zagrożone.

– Język ma siłę piętnowania – warto więc słabszych bronić przed tego typu atakami.

– Tak. Ale jednocześnie tego typu język potrafi stać się narzędziem do fałszowania rzeczywistości. Proszę zwrócić uwagę, jak często określa się imigrantów nielegalnie przebywających w jakimś kraju. Mówi się o nich jako o „nieudokumentowanych”. Typowy eufemizm. Zamiast nazwać rzecz po imieniu, powiedzieć, że przebywają nielegalnie, mówi się o nich jak o osobach, które po prostu zgubiły dokumenty. Kiedy używa się poprawnych politycznie terminów, to z pewnością jest to forma cenzury, która narzuca każdemu stronniczy pogląd i zasługuje na krytykę.

– Cenzury?

– A jak działają wszelkiego rodzaju zarzuty wobec różnych osób, które oskarża się o stosowanie tzw. mowy nienawiści? Przecież to lewica decyduje o tym, którą mowę należy uznać za „hate speech”, a którą nie. Czasami jest to rzeczywiście przykład mowy nienawiści, ale często tego typu zarzuty stawia się osobom, które po prostu nie zamierzają się dostosowywać do reguł politycznej poprawności. Granica między mową nienawiści i wolnością słowa jest bardzo cienka. Dla każdego wolnego społeczeństwa jej ustalenie jest prawdziwym problemem.

– Z drugiej strony nic dobrego w mowie nienawiści nie ma. Wszyscy znamy przypadki, gdy za pomocą słów zaszczuwano publicznie jakąś osobę.

– Tylko w jaki sposób możemy wspólnie ustalić, co właściwie jest mową nienawiści? Prawdopodobnie niemożliwe jest wypracowanie jednej wspólnej definicji. Przede wszystkim z powodów politycznych. Dziś już właściwie nie ma terminów, które są wolne od konotacji partyjnych. Proszę zwrócić uwagę, jak szybko termin „fake news” został powiązany z Donaldem Trumpem.

– Powstały całe portale precyzyjnie wyliczające, ile on ich popełnił w czasie prezydentury.

– Ale to przecież on jako pierwszy zaczął używać tego sformułowania, za jego pomocą atakował media mu nieprzychylne. Zbudował neologizm, wykorzystując bezstronne, neutralne, ale też poważne znaczenie słowa „news”. Dołożył do niego „fake” (fałszywe) i zaczął namawiać do używania tej zbitki językowej. W ten sposób budował swój dystans wobec kojarzonych z establishmentem mediów, a jednocześnie budował bezpośrednie relacje ze swoimi wyborcami.

– Na koniec zginął od własnej broni, choć tonu nie zmienił do końca. W jednym z ostatnich wystąpień jako sekretarz stanu jego bliski współpracownik Mike Pompeo zaznaczył, że „wokeizm, multikulturalizm czy inne -izmy to nie jest prawdziwa Ameryka”. Według niego to tylko forma wzbudzania podziałów między Amerykanami, co osłabia państwo.

– Zgadzam się z tym, co powiedział Mike Pompeo. Spory światopoglądowe tworzą podziały społeczne i prowadzą do pogłębiania podziałów. Podobnie jak przymus stosowania reguł poprawności politycznej. 

Teraz pojawia się jest stosowanie zaimków neutralnych pod względem płci. Ta praktyka jest mocno promowana przez środowiska feministyczne, które argumentują, że w ten sposób udaje im się „podnosić świadomość”. Sięgają one po terminy, które zostały wprowadzone do dyskursu publicznego przez marksistów ze szkoły frankfurckiej.

– Jurgen Habermas, jeden z najbardziej znanych członków szkoły frankfurckiej, mówi, że nowoczesność to niedokończony projekt. Czy to naprawdę jest próba sięgnięcia poza horyzont?

– Nowoczesność wierzy w postęp – i w to, że ten postęp nie ma końca. W to, że nie uda się go dokończyć. To zresztą stanowi dla wyznawców tej idei kłopot, bo trudno namawiać kogoś do dążenia w kierunku postępu, gdy nie umie się nakreślić celu, do którego się dąży. Dziś słyszymy hasła o równości – tymczasem równość sama w sobie jest bezkształtna. Przecież nigdy nie uda się osiągnąć idealnej równości. W tym sensie dążenie do postępu nigdy nie ma końca.

– W takiej sytuacji zawsze się sprawdzi jako hasło wzywające do działania – bo zawsze może być lepiej.

– Dzisiaj częściej mówimy o nazwach, które nadajemy poszczególnym sprawom, a nie tym, czym one są rzeczywiście. Uważam, że ma to związek ze zjawiskiem określanym jako „sygnalizowanie cnoty”. Chodzi w nim nie tyle o to, by być cnotliwym, ile o obnoszenie się z własną cnotliwością.

– W Polsce mówi się o faryzeuszowskim zachowaniu.

– Widzimy je coraz częściej. Ostatnio choćby przy okazjiniszczenia pomników w Stanach Zjednoczonych i w Europie. Po to, żeby zademonstrować własną nienawiść do rasizmu, usuwano pomniki generałów Konfederacji z czasów wojny secesyjnej czy wręcz postaci historycznych jak Krzysztof Kolumb.

– We Francji niszczono nawet pomniki Joanny d’Arc czy Charles’a de Gaulle’a.

– I nie miało znaczenia, że takie zachowania symboliczne w żaden sposób nie poprawiały kondycji Afroamerykanów w USA. Liczyła się demonstracja, pokazanie, że chciałbyś coś dla nich zrobić, gdybyś tylko mógł. Wyraźnie było widać, że demonstranci obalający te pomniki chcieli pokazać, że mają czyste ręce. Tyle że wcześniej nie mieli kiedy ich ubrudzić – bo ich w ogóle nie używali.

– Acta non verba, czyny, nie słowa – mówi słynne łacińskie przysłowie. Czy to już nie jest prawdziwe? W tej chwili ludzie bardziej interesują się nazwami, a nie działaniem?

– Postępowcy stali się teraz identarystami. Bardziej przejmują się grupami definiującymi się przez swoją tożsamość niż osobami biednymi i wykluczonymi. Kultura stała się ważniejsza niż ekonomia. Dla nich kapitalizm nadal jest wrogiem, ale dziś najlepiej go atakować poprzez walkę o prawa grup tożsamościowych niż poprzez protesty przeciwko wyzyskiwaniu biednych.

– Dziś właściwie nikt w interesie najgorzej sytuowanych nie występuje. Takie terminy jak „wykluczenie społeczne” całkowicie utraciły wydźwięk finansowy.

– Generalnie widać ogólny odwrót lewicy od ekonomii do kultury – teraz rozumianej jako tożsamość rasowa i seksualna. 

Proszę zauważyć, że dziś feministki pogodziły się z kapitalizmem, świetnie odnajdują się w świecie mieszczaństwa, cenią Hollywood z jego kulturą potężnych producentów czy świat nowoczesnych technologii zdominowany przez potężne korporacje. Świat, z którym kiedyś marksizm walczył, dziś one traktują jak swój. Jednocześnie mocno podkreślają, że kobiety i mężczyźni powinni być traktowani tak samo, że między płciami nie ma właściwie różnicy. To największa różnica w stosunku do oryginalnego marksizmu, który właściwie nie zrobił nic dla uciskanych ras i niewiele zrobił dla kobiet.

– Dla marksistów sercem ich rzeczywistości była zawsze walka klasowa. W tej chwili spór sprowadza się do walki w imieniu rasy lub mniejszości seksualnej. Czy słuszne jest więc porównywanie postępowców i komunistów? Może to są dwa różne wymiary?

– Obecnie dla postępowców kultura jest ważniejsza niż ekonomia, a polityczna poprawność stała się dużo bardziej istotna niż redystrybucja dochodów. Przestali oni odwoływać się do nadrzędności reguły wspólnego dobra. To najbardziej widoczna zmiana, jaką obserwujemy w ostatnich latach na lewicy.

– Nałożyła się ona na zmianę technologiczną, upowszechnienie się mediów społecznościowych. Widzi Pan związek przyczynowo-skutkowy?

– Nie mam wątpliwości, że media społecznościowe są bardzo szkodliwe dla naszej polityki i życia intelektualnego. Zachęcają do krótkich, impulsywnych wiadomości, takich jak te na odwrocie pocztówki, tylko znacznie bardziej nieprzyjemne i pełne obelg. Są nawet gorsze od telewizji – dominują emocje, nikt nie zwraca uwagi na argumenty.

– Prezydent Biden podpisał rozkaz zezwalający osobom transpłciowym na służbę wojskową, dopuścił rywalizację sportowców transpłciowych w zawodach dla kobiet. Ogólnie rzecz biorąc, jak rozumieć wzrost popularności kwestii płci? Jakie będą konsekwencje tej dyskusji?

– W Stanach Zjednoczonych kontrowersje wokół sportu kobiecego obserwujemy od dłuższego czasu. Swoją drogą przy okazji widać ciekawą obserwację. W tej debacie feministki zwykle stają po stronie kobiet przeciwko osobom transpłciowym, które ich zdaniem nie są tak naprawdę kobietami. Oznacza to, że feministki przychodzą z pomocą kobietom rozumianym jako płeć odmienna od mężczyzn. Jest to sprzeczne z fundamentalnym poglądem wielu teoretyczek, choćby Simone de Beauvoir, które twierdzą, że kobiety są kategorią historyczną czy kulturową, a nie biologiczną.

– Jednym z głównych dzisiejszych problemów jest kwestia płci. W swojej książce Męskość z 2006 roku zauważył Pan, że obecni mężczyźni stają się coraz słabsi – i argumentował, że kobiety potrzebują silnych, a nie słabych mężczyzn jako partnerów. Co się zmieniło w ostatnich latach? Jak widzi Pan zmiany w męskości?

– Mężczyźni są w coraz słabszej sytuacji. Ich pozycja się obniża, ponieważ wartość, jaką jest męskość, nie jest ani szanowana, ani ceniona. Coraz częściej widzimy odwrotność tych zachowań. Zachowania męskie są piętnowane. Męskość jest atakowana jako „toksyczna”.

– Toksyczna? W jakim sensie?

– „Toksyczna męskość” to zwrot używany najczęściej przez feministki. W ten sposób opisują one męską przestępczość czy wulgarność, pokazując na tych przykładach, że to właściwie wszystko, czego można oczekiwać od mężczyzn. Całkowicie pomija się takie męskie cechy, jak na przykład odwaga, wspaniałomyślność, ambicja, hojność czy opiekuńczość, zwłaszcza wobec kobiet. A przecież typowe dla mężczyzn atrybuty, jak agresywność, zdecydowanie, zdolność do podejmowania szybkich decyzji, są kluczowe w sytuacjach kryzysowych.

– Czy powinniśmy więc mówić o „końcu męskości”? Czy raczej spodziewać się powrotu do klasycznego rozumienia słów „mężczyzna” i „kobieta”?

– Obecnie męskość staje się coraz bardziej bezrobotna, coraz rzadziej znajduje do wykonania ważne, pożyteczne zajęcia. Widać to po tym, jak często mężczyźni wpadają w różnego rodzaju nałogi czy jak unikają zakładania rodzin albo wspierania własnych dzieci. To jedna z konsekwencji współczesnych zmian, które przestały promować typowo męskie cechy. Ale też to nie jest żaden koniec męskości ani kobiecości, ponieważ są one głęboko zakodowane w naturze człowieka i nigdy nie da się ich z niej wymazać.

– Akurat prób zacierania różnic między płciami obserwujemy coraz więcej.

– Deficyt męskości może być zwyczajnie niebezpieczny: za jakiś czas nie będzie miał kto nas bronić. Ale nie sądzę, żeby do tego doszło. Widać to choćby po tym, jak regularnie powracają w życiu publicznym osoby z typowo męskimi cechami – nawet jeśli jest to męskość wulgarna, jaką prezentował Donald Trump. To najlepsze potwierdzenie, że męskość – rozumiana w sposób tradycyjny – jest cały czas potrzebna.

Rozmawiał Agaton Koziński

Rozmowa pierwotnie została opublikowana w miesięczniku opinii „Wszystko co Najważniejsze”. Przedruk za zgodą redakcji.

Zdjęcie autora: Prof. Harvey MANSFIELD

Prof. Harvey MANSFIELD

Politolog, emerytowany profesor Uniwersytetu Harwardzkiego, autor książki "Manliness".

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 31.08.2024.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się