Ranking szanghajski nie odpowie nam na pytania o przyszłość polskiej nauki

Ranking szanghajski nie odpowie nam na pytania o przyszłość polskiej nauki

Ranking szanghajski (w publicystycznym skrócie) obrazuje związek poszczególnych uczelni z laureatami nagrody Nobla. Użyteczność tego rodzaju rankingów dla oceny stanu nauki polskiej jest jednak zerowa.

W słynnym rankingu szanghajskim Academic Ranking of World Universities (ARWU) dwie najlepsze polskie uczelnie (Uniwersytet Warszawski i Uniwersytet Jagielloński) od lat zajmują miejsca w piątej setce, a pozostałe uczelnie w końcowych setkach tysiąca. Ranking ten opracowywany początkowo przez naukowców Shanghai Jiao Tong University stał się podstawą utworzenia firmy Shanghai Ranking Consultancy, która obecnie publikuje również inne rankingi uniwersyteckie, w tym Global Ranking of Academic Subjects (GRAS), klasyfikujący uczelnie według dziedzin nauki.

W ostatnim rankingu GRAS, opublikowanym 27 października 2023 r., sprawa pozycji naszej nauki wygląda lepiej, ponieważ w pewnych dziedzinach niektóre polskie uczelnie mieszczą się w drugiej, a nawet w pierwszej setce. Szczególnie dobrze wypadamy na polu nauk ścisłych (fizyka, matematyka) i nauk o życiu (nauki rolnicze, nauki weterynaryjne).

Tajemnice rankingu szanghajskiego

Zostałem poproszony o skomentowanie na gorąco tego faktu i wyjaśnienie, z czego wynika taki stan rzeczy, a także w czym tkwi siła polskich nauk ścisłych. Na gorąco, odpowiedź jest taka, że wynika to z przyjętej metodologii rankingów.

W tym miejscu pozwolę sobie powtórzyć rzecz, którą od wielu lat powtarzam różnym decydentom, jednak bez widocznego efektu, że użyteczność tego rodzaju rankingów dla oceny stanu nauki polskiej jest zerowa. Ranking szanghajski w publicystycznym skrócie obrazuje związek poszczególnych uczelni z laureatami nagrody Nobla – absolwentami, pracownikami i byłymi pracownikami, którzy otrzymali nagrodę Nobla lub medal Fieldsa (odpowiednik Nobla w matematyce przyznawany co 4 lata). Dorobek polskich uczelni w tej materii, powiązania historyczne z niektórymi noblistami, jest niezmienny od lat, a ambicje kolejnych ministrów nauki polepszenia naszej pozycji na liście szanghajskiej wskazują raczej na brak znajomości metodologii tego rankingu, struktury społecznej nauki światowej oraz mechanizmów rządzących przyznawaniem najważniejszych wyróżnień w świecie nauki. Dość powiedzieć, że szanse opublikowania tego samego artykułu naukowego w tzw. „topowym” czasopiśmie naukowym są diametralnie różne w zależności od tego czy afiliacja autora to Princeton University czy Uniwersytet Jagielloński.

Ranking szanghajski ma jakiś sens jeśli chodzi o pierwszą setkę uczelni, związanych mniej lub bardziej z wieloma laureatami nagrody Nobla. Kolejne miejsca są prawie przypadkowe, bo jeden laureat nagrody Nobla waży więcej niż liczba publikacji w dobrych pismach (którą to liczbą, nota bene, UW i UJ biją na głowę wiele uczelni poprzedzających je w rankingu, przynajmniej w niektórych dziedzinach). Na tych dalszych miejscach rankingu przypadkowe związki z jakimś laureatem Nagrody Nobla raczej zakłócają kolejność niż służą rzetelnej ocenie jakości uczelni.

Nobliści biorą wszystko, resztki spadają po równo

Jeden rzut oka na metodologię rankingu GRAS pozwala zauważyć, że nadal główną rolę odgrywają tu nagrody Nobla, publikacje w najbardziej prestiżowych czasopismach dziedziny, a także, coś co stwarza już szansę polskim naukowcom – publikacje w pismach zaliczanych do górnych 25 procent czasopism w dziedzinie mających największy tzw. impact factor (czyli cytowalność). Klasyfikacja według cytowalności niezupełnie pokrywa się z oceną rangi czasopisma wśród specjalistów, ale w sporym stopniu – tak, więc można mówić o 25 procentach najlepszych światowych czasopism z dziedziny. Pisma te nie są tak zamknięte na publikacje „z zewnątrz” jak kilka pierwszych tzw. „topowych” czasopism. (Możliwość publikacji w topowym czasopiśmie lub otrzymanie prestiżowej nagrody międzynarodowej zależna jest od pewnych czynników związanych z patologiami nauki jako dziedziny życia społecznego – o których być może warto by napisać szerzej. W każdym bądź razie powinno być oczywiste, że nauka jako współcześnie wielka dziedzina życia społecznego ma swoje polityki i swoje patologie).

Opublikowanie artykułu w jednym z czasopism przynależnych do górnych 25 procent najłatwiejsze jest w dziedzinie matematyki i fizyki, bo po pierwsze w tych dziedzinach ocena wartości badań jest najbardziej obiektywna, a po drugie jest najmniej zależna od kosztownej aparatury, na którą mogą sobie pozwolić tylko najbogatsze ośrodki badawcze.

To powoduje, że po wyczerpaniu uczelni, którym przypadły nagrody Nobla (z fizyki) i medale Fieldsa (z matematyki), brane pod uwagę w kryterium „Award” rankingu GRAS oraz których pracownicy regularnie publikują w trzech topowych czasopismach (w przypadku matematyki) i w jednym (w przypadku fizyki) branych pod uwagę w kryterium „Top” rankingu GRAS – pozostają miejsca w końcu pierwszej setki i w drugiej setce, gdzie decyduje kryterium Q1, czyli łączna ilość publikacji w 25 procentach najlepszych pism (z matematyki lub fizyki). I to właśnie umożliwia znalezienie się na tych miejscach uczelni z Polski. (Nie wiem, w tym momencie, na czym polega wysoka pozycja polskich nauk rolniczych i weterynaryjnych w rankingu GRAS, ale z pewnością chodzi o – spowodowany czymś? – wysoki udział publikacji w najlepszych czasopismach z dziedziny, skoro akurat w tych dziedzinach nie ma w ogóle kryterium „Award”).

Dlaczego Polacy nie wykorzystują swoich atutów?

Generalnie kierowanie się tymi rankingami przy ocenie polskiej nauki, bez zwrócenia uwagi, że chodzi tu o bardzo ograniczone w liczbie i specyficzne kryteria – które na początku dla zabawy zaczęli porównywać szanghajscy studenci – jest nieracjonalne. W sposób zupełnie oczywisty nauka najlepiej rozwinięta jest w bogatych krajach Zachodu, w Chinach, Japonii i Rosji. Nie zmienia to faktu, że w Polsce istnieją większe lub mniejsze dziedziny, specjalności, w których polscy naukowcy reprezentują poziom światowy.

Swego czasu byłem za tym, żeby zidentyfikować te dziedziny badań, i otoczyć je staranniejszą opieką ze strony państwa („podlewać najpiękniejsze kwiaty w ogrodzie”), ale zwyciężyła koncepcja finansowania całych uczelni, których poziom naukowy mierzy się średnią wszystkich dziedzin. Przez kilkanaście lat usiłowałem zwracać uwagę decydentom na niezwykłe zjawisko, gdzie w wąskiej, ale ważnej dziedzinie „najwyższej klasy programistów” w różnych rankingach czołówka składała się niezmiennie z Chin, Rosji, USA i właśnie Polski. Polska bywała w tych rankingach na pierwszym miejscu! Próbowałem zwracać uwagę ministrów z jednej opcji, i z drugiej opcji, na konieczność zagospodarowania tego zjawiska. Niestety, niewiele z tego wyszło. Zjawisko minęło lub właśnie mija, lecz szansę wciąż mamy: w Akademickich Mistrzostwach Świata w Programowaniu Zespołowym drużyny Uniwersytetu Warszawskiego i Uniwersytetu Wrocławskiego ciągle jeszcze zdobywają złote medale.

Polska słynęła i słynie z matematyki

Jeśli chodzi o szczególne predyspozycje Polaków do matematyki i informatyki warto przypomnieć przedwojenną polską szkołę naukową, zwaną szkołą lwowsko-warszawską, w ramach której szczególnie rozwijała się logika. Willard Van Orman Quine, czołowy logik świata w XX wieku, przed wojną, specjalnie przyjeżdżał do Polski, żeby zapoznać się z pracami polskiej szkoły. Ba! nauczył się polskiego języka, aby móc czytać prace polskich uczonych w oryginale.

Profesor lwowskiego uniwersytetu Stefan Banach jest powszechnie uważany za jednego z najwybitniejszych matematyków XX wieku. Kuszony przez różne osobistości świata nauki nigdy nie wyjechał z Polski. Nie wyobrażał sobie pracy naukowej poza Polską. Ponoć Norbert Wiener, ojciec cybernetyki, wystawił czek z wpisaną na nim jedynką i propozycja dla Banacha dopisania na czeku tylu zer ile uzna za stosowne, żeby tylko wyemigrował do USA. Banach miał odpowiedzieć, że to za mała suma, żeby opuścić Polskę. Przypomnijmy jeszcze, że przed wojną wywiad polski miał najlepszych kryptologów na świecie, którzy wsławili się, między innymi, złamaniem szyfru Enigmy.

Logika po wojnie stała się jedną z podstaw rozwoju technologii komputerowej. Można zasadnie przypuszczać, że gdyby nie wojna, to Polska mogłaby być jednym z centrów światowego rozwoju informatyki. Co stoi na przeszkodzie, żeby taką polską szkołę logiczno-matematyczno-informatyczną odbudować? No, jest parę takich przeszkód, ale to temat do osobnego rozważenia.

Zdjęcie autora: Prof. Andrzej Kisielewicz

Prof. Andrzej Kisielewicz

Profesor nauk matematycznych, pracownik naukowo-dydaktyczny na Wydziale Matematyki Politechniki Wrocławskiej. Pracował w: Vanderbilt University, Polska Akademia Nauk, Technische University, The University of Manitoba, Blaise Pascal University. Autor publikacji naukowych z zakresu matematyki, logiki i informatyki oraz książek („Logika i argumentacja”, „Sztuczna inteligencja i logika”, „Wprowadzenie do informatyki”). B. działacz Solidarności Walczącej i redaktor tygodnika „Solidarność Walcząca”.

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 31.08.2024.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się