rusofilia
Fot. Brendan MCDERMID / Reuters / Forum

Skąd się bierze rusofilia?

Urodzony przed laty w Polsce (Ludowej) i wychowany na romantyzmie i walce o niepodległość, mam głęboko zakorzeniony dystans do naszych sąsiadów: Niemiec, a jeszcze bardziej Rosji. Czy to naturalna reakcja oparta na racjonalnych podstawach, czy paranoiczna germano- i rusofobia? Wielu w Europie Zachodniej widzi w Rosji naturalnego partnera. W tym punkcie się radykalnie różnimy.

Skąd się bierze zachodnia rusofilia? Pewną rolę odgrywa rosyjska agentura i propaganda, ale by propaganda była skuteczna, musi ona paść na podatny grunt. Nie wszyscy rusofile są kupieni, nie są to też ludzie głupi. 

Wśród ludzi wielu chętnie podąża za stadem, ale wielu potrzebuje też niezależności, a przynajmniej takiego poczucia. Wychowany w PRL mam alergię na kolor czerwony, w rozmaitych formach, jak hasła marksistowskie, fetyszyzowanie postępu lub ateizm. Procesja nie jest szczególną atrakcją dla chłopaka, ale jeżeli „oni” dawali w TV Bonanzę w Boże Ciało – wybierałem procesję. Od marca 1968 słuchałem z tatą regularnie Wolnej Europy. Łącząc się z rodzicami w (małym) buncie przeciw komunizmowi, nie potrzebowałem się już buntować przeciw rodzicom. Biegliśmy do kina na „Człowiek z marmuru” (zanim nie zdejmą) i jeździliśmy na Msze papieskie. Ale po latach Kościół stał się częścią establishmentu, wobec czego to antyklerykalizm stał się antysystemowy.

Co do Rosji i Sowietów: śpiewaliśmy na rajdach studenckich złośliwe piosenki o Leninie, choć również Okudżawę w oryginale. Akceptowaliśmy niektórych twórców, ale nie kraj i system. Co do Ameryki, opowiadaliśmy też żart, że trzeba im wypowiedzieć wojnę i się zaraz poddać, żeby musieli nas okupować. Sowiety były blisko, Ameryka daleko. Dlatego też nie traktowaliśmy poważnie obficie prezentowanego w mediach narzekania na Amerykę.

Na Zachodzie sytuacja jest odwrotna. Rosja jest daleko, Ameryka jest bardzo widoczna – i wszystkie jej grzechy i grzeszki. Kiedyś komuniści na wszystkie zarzuty z Zachodu mieli odpowiedź: „A u was biją Murzynów”. Wtedy mnie to śmieszyło, ale teraz wiem, że jednak bili. Również taki dyktator jak Trujillo, na swojej słonecznej Dominikanie, wśród palm i plaż, wydawał się nie tak groźny, jak Stalin. Ale gorące karaibskie piekło dla więźnia niewiele się rożni od swojego mroźnego syberyjskiego odpowiednika. A tacy dyktatorzy byli wspierani przez USA, według zasady „sukinsyn, ale nasz”. Korporacje, które budowały potęgę Ameryki, walczyły ze sobą często brutalnie, a jeszcze brutalniej poczynały sobie poza granicami Stanów. „Kraina nieograniczonych możliwości”, marzenie tylu Europejczyków, została uprzednio oczyszczona ze swoich pierwotnych mieszkańców.

Stąd szukanie Arkadii gdzie indziej. Antyamerykanizm i krytyka kapitalizmu prowadzą często do rusofili i komunizowania. Podczas zimnej wojny w oficjalnej propagandzie Zachodu Związek Sowiecki był Czarnym Ludem. I wielu, widząc niedostatki kapitalizmu, myślało, że propaganda ta jest przesadzona. Podobnie w Polsce traktowaliśmy z dystansem jęczenie na temat kryzysów Zachodu. Gdy pokazywano nam, że czarnoskóry Amerykanin ma tylko marny dom i stary samochód, zazdrościliśmy mu. By zatrwożyć nas kryzysem nadprodukcji w EWG, pokazywano nam zalegające w magazynach góry masła. My staliśmy w kolejce po dwie kostki, nie budziło to w nas współczucia.

Antyamerykanizm ma też inne źródła. Francja podczas obu wojen została przez Amerykę wyciągnięta z opresji. Za drugim razem pozwolono jej z godnością przejść z grona sojuszników Hitlera do grupy podstawowych zwycięzców, w czym pomógł geniusz dyplomatyczny de Gaulle’a. A ciężką robotę wykonali chłopcy z Ohio i Dakoty, konsumenci hamburgerów i gumy do żucia, słodzący zacnego burgunda Coca Colą. Wstyd. Z kolei Niemcy zostali pokonani, co nazywamy dziś wyzwoleniem. Przez dekady pozostawali w dziwnym stanie między niepodległością a okupacją, odciążeni od win przez „nazistów”, ale jednak z piętnem, z koniecznością tłumienia tożsamości narodowej.

Stąd też powstaje potrzeba stworzenia przeciwwagi dla dominującej Ameryki. Gdzie można widzieć kandydata do tej roli? W Rosji. We Francji Rosja to święta Ruś, Tołstoj, Dostojewski, oficerowie wołający z konia do szynkarzy „bystro!”, śnieżne bezkresy i rewolucyjne masy. A w Polsce przeciwnie: Sybir i czekista z naganem. Stąd w latach 60-tych do Polski buty kozaczki i taniec kazaczok mogły trafić tylko z Paryża, była to najkrótsza droga. Z kolei dla Niemiec Rosja to naturalny partner do dominacji nad Europą, od Starego Fryca i Bismarcka po Angelę Merkel. Polska i sąsiedzi (Mitteleuropa) jako wzmacniacz siły Niemiec, Rosja jako strategiczny partner – niemiecki przemysł plus rosyjskie zasoby. 

Obecne ambitne plany Niemiec mają na celu ściślejsze zjednoczenie Europy. Małymi krokami, bez formalnej zmiany traktatów, ale z takimi punktami jak euro dla wszystkich, wspólna (odgórna) kontrola granic i przepływów ludności oraz wspólna armia. Podobnie może para młodych ludzi podpisywać kolejne cząstkowe umowy, np. o wspólnocie majątkowej, aż się ku swojemu zaskoczeniu okażą mężem i żoną. Do sukcesu tego planu potrzebne jest wypchnięcie – faktyczne, niekonieczne formalne – Ameryki z Europy i oparcie o silnego partnera na wschodzie. Tę rolę mogą spełnić Rosja i/lub Chiny. Można zapytać, czyj system polityczny w takim tworze zwycięży. Nie musi to być widoczne. Chiński system nadzoru nad społeczeństwem można wprowadzić bez dalekowschodnich oznak zewnętrznych. Wystarczy zresztą, gdy się do słowa „demokracja” doda kolejny przymiotnik, by podkreślić wyższą tej nowej formy. Jest to oszustwo i wymaga życia w ciągłym kłamstwie, jak niegdyś w PRL. Ale nie z takimi problemami sobie propaganda daje radę, również na Zachodzie.

Czy to się uda? Plan ten można opisać, parafrazując pewną niecenzuralną dziś pieśń: wczoraj Niemcy, dzisiaj Europa, jutro (prawie) cały świat. W zachodnich społeczeństwach mało kto sobie z tego zdaje sprawę. W szwajcarskiej stolicy, gdzie mieszkam i uczęszczam na spotkania dotyczące polityki międzynarodowe, Unia Europejska jest niezmiennie postrzegana jako klub miłych ludzi, którzy wzajemnie sobie pomagają. Może nikt się nie zorientuje.

Tyle o geopolityce, wróćmy do strony emocjonalnej. Arogancja Zachodu wobec innych kultur jest niewątpliwa, wielu więc odczuwa sympatię do tych innych. Larry Wolff („Inventing Eastern Europe” – Wynalezienie Europy) jest rzadkim przypadkiem sympatyka Polski, dostrzegającego jej trudną pozycję w kleszczach dwóch absolutnych monarchii. Jean-François Colosimo („La crucifixion de l’Ukraine” – Ukrzyżowanie Ukrainy) opisuje dzieje Ukrainy jako tysiąc wojen religijnych, z dobrą Rusią/Ukrainą, demoniczną Moskwą/Rosją i podejrzaną, propagującą katolicyzm Polską. Guy Mettan („Russie-Occident: Une guerre de mille ans” – Rosja-Zachód: Wojna tysiącletnia) widzi rusofobię od Karola Wielkiego do kryzysu ukraińskiego i pyta: dlaczego tak kochamy nienawidzić Rosję?

Widzimy, że sympatie rozłożone są różnie. Może to zależeć od osobistego nastawienia autora i jego znajomości języków. Co innego widzi czytelnik Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, a co innego czytelnik Andrieja Cygankowa. Nie zapominajmy też, że oprócz miłośników orientu występują też zwolennicy poglądu, że wszystkie te kraje i ludzie to barbaria od A do Z. Nastawienie to widzimy w paternalistycznym nastawieniu jądra Unii do Europy środkowej – jako dzikusów (nie pada explicite słowo „podludzie”), których od dwudziestu lat bezskutecznie cywilizuje Zachód.

W obecnym konflikcie występują również geopolityczni realiści, widzący świat w kategoriach stref wpływów, jak John Mearsheimer. Rozumieją oni żądanie Rosji posiadania stref bezpieczeństwa wokół swoich granic, uważają dotychczasowe i przyszłe rozszerzenie NATO za strategiczny błąd. A że żyją tam jacyś ludzie? Oni sami mieszkają daleko.

Podsumowując: Sympatie i antypatie do Rosji mają rozmaite powody. Mogą to być doświadczenia historyczne osobiste lub kraju. Może to być sentyment, romantyczne i idealizujące nastawienie do czegoś obcego, dalekiego. Również krytyka niesprawiedliwości we własnym obozie, krytyka swoich uchodzi za coś szlachetnego. Mocna na Zachodzie poprawność polityczna i blokada odmiennych opinii skłaniają do spojrzenia w kierunku rosyjskich mediów, takich jak Russia Today (RT) i Sputnik. Pełnią w liberalnych społeczeństwach rolę Radia Wolna Europa. Przykro, że są potrzebne.

Chcielibyśmy jednak ocenić, jak jest naprawdę, po czyjej stronie należy stanąć. Tu sprawy się komplikują, bo święty nikt nie jest. Ludzie Zachodu, w tym Amerykanie nie mają broń Boże czystego konta. Czy jest kompleks wojskowo-przemysłowy, zainteresowany sprzedażą broni i przedłużającymi się wojnami? Ano jest. Czy było popieranie dyktatorów. Było. Tortury też były. A co z wojnami sprawiedliwymi? Roboczo można przyjąć, że wojny w obronie Polski są sprawiedliwe. Ale mówiąc bardziej poważnie, nie jest to proste. Chirurgiczne operacje na Bliskim Wschodzie doprowadziły do wieloletnich wojen i zniszczenia struktury wielu krajów. Jak rozsądzić sprawy między Izraelem i Hamasem? Jak powstrzymać się od antysemityzmu i islamofobii, nie popadając przy tym w ojkofobię?

Wciąż jestem przekonany, że cywilizacja Zachodu jest najbardziej zdolna do refleksji nad sobą, do korekty własnych zachowań, do brania pod uwagę innych. Twierdzę, że są to pozostałości chrześcijaństwa.

Co jednak z tytułową Rosją? Ma swoje korzenie w dominacji mongolskiej, ma wiekowe doświadczenie caratu, komunizmu i putinizmu. Czy jest na wiek wieków skazana na bycie złym duchem Europy? W tej chwili nie widzę perspektyw na zmianę. I nie nazwałbym tego rusofobią, lecz rusorealizmem. Co jednak nastąpi kiedyś, za dwa, trzy, cztery pokolenia – tego nie wiemy.

Zdjęcie autora: Jan ŚLIWA

Jan ŚLIWA

Pasjonat języków i kultury. Informatyk. Związany z miesięcznikiem i portalem "Wszystko co Najważniejsze" publikując głównie na tematy związane z ochroną danych, badaniami medycznymi, etyką i społecznymi aspektami technologii. Mieszka i pracuje w Szwajcarii.

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 31.08.2024.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się