Rząd Zgody Narodowej

Cel główny: uniknięcie wojny domowej

Polska zamiast wewnętrznych konfliktów potrzebuje Rządu Zgody Narodowej, na którego czele znajdą się reprezentanci tych wyborców, którzy nie identyfikują się ani z PO, ani z PiS-em albo popierają te partie w sposób umiarkowany, pozostając otwartymi na inne opcje polityczne.

Spoglądając na dzieje Polski i Polaków po 1795 r., można zauważyć, że mniej więcej co trzydzieści lat dochodzi do przełomowych wydarzeń, które konstytuują polską rzeczywistość na kolejne dekady. Prawidłowość ta pozwala lepiej zrozumieć, w jakim momencie historii znajdujemy się dzisiaj, a w przybliżeniu także określić, czego powinniśmy się spodziewać w najbliższej przyszłości.

Oczywiście, postrzeganie polskich dziejów przez pryzmat cykli około trzydziestoletnich to jedynie model przydatny w analizie historyczno-politologicznej. Nie jest prawem absolutnym i nienaruszalnym. Historia dowodzi, że pomiędzy niektórymi cyklami zdarzały się przerwy. Nie wpływa to jednak ujemnie na zasadność tezy o istnieniu cykli, a prawidłowość, o jakiej mowa, jest zbyt wyraźna, by przejść obok niej obojętnie. I jeszcze jedna ważna uwaga – cykle polskiej historii nie funkcjonują w próżni i do pewnego stopnia splatają się z ich odpowiednikami, które da się odnieść do dziejów całego regionu Europy Środkowo-Wschodniej.

Umowne granice cykli około trzydziestoletnich w XIX i XX wieku wyznaczają, w moim przekonaniu, następujące zdarzenia: trzeci rozbiór Rzeczypospolitej (1795), powstanie listopadowe (1831), powstanie styczniowe (1863), zejście Ottona von Bismarcka z europejskiej sceny politycznej i stopniowy upadek ładu geopolitycznego, który latami budował (1890), koniec I wojny światowej i narodziny II RP (1918), ugruntowanie rządów komunistów po II wojnie światowej i powstanie PRL-u (1947–1952), a także Porozumienia Gdańskie i powstanie „Solidarności” (1980). Lata 80. XX w. to okres przejściowy – dekada dojrzewania do przełomowego roku 1989. Lata 90. XX w. to zaś okres naprzemiennych rządów dwóch obozów – solidarnościowego i postpeerelowskiego. Zasadnicza zmiana nastąpiła w latach 2003–2005, kiedy to wewnętrzne konflikty doprowadziły do marginalizacji partii postpeerelowskich, a z AWS-u wykształciły się Platforma Obywatelska oraz Prawo i Sprawiedliwość, które do dziś niezmiennie pozostają głównymi graczami na polskiej scenie politycznej. Sądzę, że moment, w którym obecnie żyjemy, to era nasilającego się konfliktu w obozie postsolidarnościowym. Jej znakiem rozpoznawczym są walki plemienne biorące górę nad interesem całej narodowej wspólnoty.

Jeśli przyjmiemy, że lata 1980–1989 były etapem przejściowym między trzydziestoleciem samodzielnych rządów PZPR-u i czasem współrządzenia partii postpeerelowskich i solidarnościowych, to można przypuszczać, że nadzwyczajny przebieg ostatnich wyborów świadczy o tym, że znajdujemy się w czasie kolejnego przełomu. Ów przełom każe oddzielnie patrzeć na role, jaką odgrywają w tych wydarzeniach partie postsolidarnościowe oraz resztówki partii postpeerelowskich.

Ważna jest również symbolika lat 1980 i 2023. Rok 1980 to narodziny wielkiego ruchu „Solidarności”. Siły, która zmieniła „oblicze tej ziemi”. Rok 2023 to śmiertelna wewnętrzna wojna w „Solidarności”. To także narodziny Trzeciej Drogi, której liderzy nie do końca rozumieją, czym jest historyczny wymiar ich wyborczego zwycięstwa.

Dziś wiemy, czym się skończyły lata 1981–1989. Przez analogię postawmy więc pytanie, co przyniesie nam najbliższe dziesięciolecie. Kiedy i jak obecny cykl dobiegnie końca? Co się stanie z duopolem PO-PiS, a co z Trzecią Drogą?

Już dziś można napisać: Polska zamiast wewnętrznych konfliktów potrzebuje Rządu Zgody Narodowej, na którego czele znajdą się reprezentanci tych wyborców, którzy nie identyfikują się ani z PO, ani z PiS-em albo popierają te partie w sposób umiarkowany, pozostając otwartymi na inne opcje polityczne. Wybory roku 2023 pokazały, że być może nie nadszedł jeszcze czas na taki rozwój wydarzeń, ale 30 proc. głosów oddanych na partie spoza duopolu i silna pozycja Trzeciej Drogi pozwalają przypuszczać, że obowiązujący układ powoli się zużywa.

W polskiej polityce od przełomu wieków XVI i XVII brakuje systemu rządzenia państwem jako całością. W wieku XVII do głosu doszły zwalczające się stronnictwa profrancuskie i prohabsburskie. W wieku XVIII spieraliśmy się o to, jak i czy w ogóle zreformować nasz kraj oraz czy jego przyszłość powinna być ściśle związana z Rosją, czy też możemy pozwolić sobie na niezależność. W epoce zaborów ścierały się ze sobą dwie koncepcje – zbrojnej walki o niepodległość oraz funkcjonowania w ramach istniejącego systemu. W okresie powojennym zupełna zgoda panowała bodaj tylko w sprawie granicy na Odrze i Nysie. W kwestii relacji zewnętrznych, zakresu wolności narodowej i wolności osobistych, kształtu ustroju politycznego i gospodarczego, roli poszczególnych partii w krajowej polityce, a także w szeregu innych spraw nie osiągnięto porozumienia. Dzisiaj sytuacja wygląda podobnie. Na scenie politycznej III RP od około 1997 r. dominują duopole, które wpierw rodzą się z konfliktu, a następnie same narzucają potrzebę i tematykę kłótni. Obecny duopol ma twarze PO i PiS-u. Czy zaistniała sytuacja świadczy o zdrowiu systemu politycznego, czy raczej jest symptomem trawiącej go choroby? Sądzę, że duopol PO-PiS nie jest zapowiedzią nowego porządku. To raczej powtórka starego bałaganu.

Szczególnie w obliczu najnowszych wyzwań stojących przed Polską pytanie o przyszłość jest aktualne bardziej niż kiedykolwiek po 1989 r. Jak więc możemy przygotować się na nadchodzące zmiany? To pytanie wielowątkowe, ale jedna kwestia wybija się na plan pierwszy. Nade wszystko musimy uniknąć wojny polsko-polskiej. Nie możemy pozwolić, aby cała rzeczywistość polityczna nad Wisłą była podporządkowana wewnętrznemu konfliktowi w obozie postsolidarnościowym.

Moment cyklu, w którym się znajdujemy, cechuje niedobór myślenia propaństwowego w łonie elit politycznych, które skupione są przede wszystkim na rywalizacji partyjnej. W takich realiach samo nawoływanie do zgody z pewnością nie wystarczy. Niezbędne jest, aby Polska stworzyła odpowiednie warunki instytucjonalne dla relacji skłóconych obozów. Mam na myśli przede wszystkim wypracowanie wspólnego stanowiska naszej klasy politycznej na temat miejsca Polski na politycznej mapie Europy i świata oraz pozycji Polski w UE. Palącą kwestią jest również ponadpartyjna dyskusja na temat roli biurokracji, wymiaru sprawiedliwości, organizacji pozarządowych oraz zorganizowanych środowisk gospodarczych w budowaniu równowagi państwa.

Sądzę, że reformy wymaga cały sposób kierowania państwem, w tym centralna administracja rządowa. By można było z optymizmem patrzeć w przyszłość, muszą się zmienić także materialne i organizacyjne warunki funkcjonowania partii politycznych oraz naukowego zaplecza kraju, a przy tym sposób prezentowania polityki w mediach. Na czele polskiej polityki powinni stanąć ludzie zdolni do myślenia w sposób nowoczesny, wolny od schematów, w ramach których funkcjonują obecni liderzy i które nie przyniosą Polsce wymiernych korzyści.

Dotychczasowe osiągnięcia Polski na polu transformacji gospodarczej i społecznej są dowodem na to, że Polakom nie brakuje inteligencji indywidualnej. Zawodzi nas jednak inteligencja społeczna, bez której działanie zespołowe i formułowanie, a następnie osiąganie wspólnych celów nie jest możliwe. Część polskich elit politycznych jest „genetycznie” obciążona skutkami bałaganu ostatnich dekad, a nawet stuleci. Sukces jest jednak możliwy. Być może nie dziś i nie jutro, lecz dopiero w następnym lub jeszcze kolejnym pokoleniu – tego w tej chwili przewidzieć nie sposób. Polityczny duopol to anachronizm, który nie wspiera społecznej innowacyjności i nie popycha do współdziałania, lecz promuje w to miejsce kultywowanie przebrzmiałych wartości i konfliktów. Ci, którzy to zrozumieją i zdołają wypracować wspólną, klarowną wizję rozwoju kraju – przynajmniej w kluczowych obszarach – nauczą się, jak rządzić Polską.

Tekst pierwotnie ukazał się w miesięczniku opinii „Wszystko co Najważniejsze”. Przedruk za zgodą redakcji.

Zdjęcie autora: Michał STRĄK

Michał STRĄK

Doktor nauk politycznych. Od 1971 r. członek ZSL i PSL (na początku lat 90. członek władz krajowych PSL). Poseł na Sejm II kadencji. Minister-Szef Urzędu Rady Ministrów w latach 1993–1995. Od 2003 r. dyrektor Biblioteki Publicznej m.st. Warszawy – Biblioteki Głównej Województwa Mazowieckiego.

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 31.08.2024.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się