Szymon Hołownia
Fot. Zbyszek KACZMAREK / Forum

Szymon Hołownia – Wysoka Izba Postpolityki

Marszałek Sejmu Szymon Hołownia rozbił bank politycznej popularności. Ale cały czas nie wiemy, jak sobie radzi z kryzysami, jakie decyzje chce podejmować.

„Fajnie, że jest fajnie” – tak Szymon Hołownia w rozmowie z „Rzeczpospolitą” odniósł się do ogromnego wzrostu zainteresowania nim w ostatnich tygodniach. Krótko i zgrabnie – czyli dokładnie w tym stylu, jakim podbił Polaków, odkąd został marszałkiem Sejmu. „Zacząłem od zmiany sposobu prowadzenia obrad. Potrzeba innego stylu niż ten, który był na tej sali w ciągu ostatnich ośmiu lat” – tłumaczył. I trzeba mu oddać, że poszukiwanie nowego stylu mu się udało. Te wszystkie „Gigachady”, „popcorny”, „srebrne przyciski”, „gen Z”, „imby” – tak do tej pory nie mówił żaden ważny polityk w Polsce. Hołownia spróbował i chwyciło, co potwierdza rekordowa oglądalność posiedzeń Sejmu w internecie i moda na wyznawanie mu miłości w wywiadach. Fajna dla marszałka sytuacja.

Pochylmy się uważniej nad słowami Hołowni. Pada ich dużo, są gęsto cytowane, bo brzmią świeżo i atrakcyjnie. Ale jaka jest tak naprawdę ich treść? Póki co niewielka. Marszałek Sejmu podkreśla, że jest „fajnie”, ale myśli nie rozwija, nie wiadomo, co z takiego stanu może wyniknąć, dokąd może ona doprowadzić. I trudno uwolnić się od przekonania, że to celowa intencja Hołowni. On dużo mówi, ale właściwie tylko w czasie teraźniejszym. Ani nie nawiązuje do przeszłości, ani nie wybiega w przyszłość. Jest tylko tu i teraz. Do perfekcji opanowana sztuka operowania postpolityką.

Jednakże ważne zatrzeżenie: teraz nie mamy czasów postpolitycznych, a hiperpolityczne. Dziś nikt nawet nie wspomina o świecie bez wojen i zastąpieniu prawideł geopolityki regułami ekonomii, bo wiadomo, że takimi pomysłami można się tylko narazić na śmieszność. Politycy muszą się zmagać z twardą polityczną rzeczywistością nie tracąc czasu na dzielenie włosa na czworo i błyskawicznie odnajdywać się w nowych obszarach, bo wiodące tematy w debacie publicznej zmieniają się częściej niż pogoda w marcu. 

Czym jest hiperpolityka? Inaczej można ją określić jako politykę na sterydach. Już Tomasz Mann pisał, że wszystko jest polityką – ale dziś ta myśl nabrała bardzo praktycznego znaczenia, gdyż gra polityczna jest otwarcie toczona właściwie wokół każdej, nawet pozornie nieistotnej kwestii. To z kolei konsekwencja zmian w metodach komunikacji, przede wszystkim przez media społecznościowe, które zdemokratyzowały dostęp do informacji i radykalnie przyspieszyły jej obieg. Dziś w polityce zwyciężają ci, którzy najbardziej umiejętnie tym obłędnym tempem przekazywania wiadomości zarządzają i najskuteczniej umieją budować wokół nich emocje spójne z ich narracją. Najbardziej efektowne kampanie hiperpolityczne ostatnich lat to zwycięstwo przeciwników UE w referendum brexitowym, gdy zdołali oni zbudować emocje wokół swoich postulatów i wygrana Joe Bidena w USA, gdy Demokraci zdołali ukierunkować emocje protestów Black Lives Matter przeciwko Donaldowi Trumpowi. Tak się robi kampanie wyborcze w trzeciej dekadzie XXI wieku.

Szymon Hołownia hiperpolityczny nie jest, wręcz przeciwnie. On porusza się w ramach postpolityki, reguł ukutych na przełomie XX i XX wieku, gdy szczerze wierzono, że zasady demokracji liberalnej są bezalternatywne, a koniec historii nastąpił naprawdę. Niedoścignionym mistrzem postpolityki był brytyjski premier Tony Blair, na polski grunt od 2007 r. przeszczepiał je Donald Tusk. Teraz marszałek wrócił do tego stylu. I to działa, co najlepiej pokazują liczone w milionach liczby wyświetleń posiedzeń Sejmu i liczba subów na Youtube zbliżająca się do 500 tys. 

Ale rekordy wyświetleń nie są efektem tego, że Hołownia zaproponował coś świeżego i odkrywczego w polskiej polityce. Odwrotnie. Działa, bo ten styl się kojarzy wszystkim z lepszymi, bardziej spokojnymi czasami – zgodnie z zasadą, że podobają się tylko te piosenki, które już kiedyś słyszeliśmy. Taka polityka miała rację bytu, gdy w Polsce trwał karnawał spokoju wywołany stabilizacją, jaką nam dały wejście do NATO, UE i stały wzrost gospodarczy napędzany dobrą koniunkturą ekonomiczną i napływem subwencji europejskich. Wtedy tak dobrze się przyjęła „polityka miłości” zaproponowana przez Tuska. Dziś Hołownia nawiązuje do tamtych czasów – a że się Polakom dobrze kojarzą, to zbiera on za to zasłużone oklaski. 

Tyle że tego paliwa na długo mu nie starczy. Przede wszystkim dlatego, że dziś o żadnej stabilizacji mówić nie można. Na Ukrainie trwa wojna, kotłuje się w coraz większej liczbie miejsc na świecie. UE już nie jest tą Unią, do której wstępowaliśmy w 2004 r., wkrótce trzeba będzie podjąć fundamentalne decyzje, czy chcemy pogłębić współpracę w jej ramach, czy z projektu bliższej integracji rezygnujemy. Na to jeszcze nakłada się poczucie niepewności, braku stabilizacji wywołane szybkimi zmianami cywilizacyjnymi – zmianami, które dla percepcji wielu Polaków są zwyczajnie nie do ogarnięcia. Poczucie niepewności pogłębia jeszcze chaos komunikacyjny wywołany błyskawicznym rozwojem nowych mediów. Tak wygląda rzeczywistość czasów hiperpolitycznych. 

Dziś Szymon Hołownia może sobie powtarzać za goethowskim Faustem „trwaj chwilo, jakże jesteś piękna”, ale to długo nie potrwa. Polityka to nie jest podróż w stronę horyzontu, w czasie której można się zachwycać widokiem ze świadomością, że do celu i tak się nigdzie nie dojdzie. Polityka – zwłaszcza dziś, gdy wszystko wokół tak dynamicznie się zmienia – wymaga podejmowania konkretnych decyzji, wskazywania realnych rozwiązań, radzenia sobie z kryzysami. Póki co Hołownia tego nie robi. Ale w końcu będzie musiał zacząć, w dodatku raczej wcześniej niż później. I właśnie te decyzje i propozycje rozwiązań realnie określą jego miejsce w polskiej polityce na dłużej.

Agaton Koziński

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 31.08.2024.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się