Roger Moorhouse o Grupie Ładosia ratującej Żydów

Zachodnie rządy wiedziały o Holokauście, nic nie zrobiły – Roger Moorhouse

Osoby niosące pomoc w czasie Holokaustu musiały często działać we wrogim środowisku. I to nie tylko ze strony Niemców i ich sprzymierzeńców, ale także świata alianckiego – twierdzi historyk prof. Roger Moorhouse, autor książki „Paszporty życia”. Przypominamy rozmowę, która ukazała się w lipcu ub.r. w związku z angielską i amerykańską premierą książki.

Profesor Roger Moorhouse jest brytyjskim historykiem i pisarzem. Studiował historię oraz politologię na University of London. Po uzyskaniu tytułu magistra kontynuował naukę na uniwersytetach w Dusseldorfie i Strathclyde. W roku akademickim 2016/2017 wykładał jako profesor wizytujący w Kolegium Europejskim na warszawskim Natolinie. Jest również członkiem Królewskiego Towarzystwa Historycznego. W 2020 r. odznaczono go Krzyżem Kawalerskim Orderu Zasługi Rzeczpospolitej Polskiej.

Prof. Roger Moorhouse opowiada o Grupie Ładosia

W książce „The Forgers” („Fałszerze”) opowiada pan o Aleksandrze Ładosiu i jego współpracownikach. Co sprawiło, że zajął się pan tym tematem?

Prof. Roger Moorhouse: Zanim po raz pierwszy usłyszałem o Grupie Ładosia w 2018 r., zaczynała ona być już znana w Polsce oraz Szwajcarii. Myślę, że to po prostu fascynująca historia. Uważam także, że rzuca ona nowe światło na szersze zagadnienia. Dzięki Grupie Ładosia można w nowy sposób spojrzeć na Holokaust – jak on funkcjonował, jaka logika przyświecała Niemcom, co oni uważali, że robią. W swojej książce chciałem też podkreślić ten aspekt, a także zwrócić uwagę na trudność związaną z opowiadaniem o Polsce w okresie Holokaustu. Przy okazji opowieści o Grupie Ładosia chciałem również wskazać na większe pytania, które jej towarzyszą. Pokazuje ona także silne zainteresowanie wartością życia ludzkiego.

W podtytule angielskiej wersji książki napisał pan, że to „zapomniana historia najbardziej zuchwałej operacji ratunkowej czasu Holokaustu”. Faktycznie była ona najbardziej zuchwała?

Prof. Roger Moorhouse: Oczywiście użyłem określenia „zuchwała”, aby w ten sposób zachęcić czytelników do sięgnięcia po tę książkę. Patrzę jednak na to w szerszym tego słowa znaczeniu, a nie tylko jako na męstwo, odwagę czy ambitność tego przedsięwzięcia. Myślę, że była to naprawdę bardzo zuchwała działalność, gdyż była jedną z zaledwie kilku operacji niosących pomoc w czasie Holokaustu, które rzeczywiście pomogły ponad setkom ludzi. Mając na uwadze to, ile osób było w to zaangażowanych, było to rzeczywiście zuchwałe.

Co więcej, to, co robiła Grupa Ładosia, było ekstremalnie pomysłowe. Cała idea, aby wytwarzać latynoamerykańskie paszporty, wykorzystywała to, co Niemcy określali „wymianą Żydów”. Z perspektywy Niemców taka wymiana była korzystna, ponieważ mogli wymienić Żydów z zagranicy na niemieckich obywateli za granicą. To, co przeprowadzała Grupa Ładosia, nie było zatem tylko chaotycznym i przypadkowym trudem, aby ukryć oraz ochronić ludzi przed Holokaustem. Pogrywało to z niemieckim systemem biurokratycznym związanym z tym, jak działał Holokaust. Grupa wykorzystała zatem lukę prawną, aby móc uratować ogromną liczbę ludzi.

Dlaczego Aleksander Ładoś zdecydował się wybrać właśnie taką formę pomocy?

Prof. Roger Moorhouse: Na początku plan wykorzystywania latynoamerykańskich paszportów był nieco ograniczony. Pierwsze paszporty były wykonywane raczej ad hoc, tylko po to, aby odpowiedzieć na indywidualne i szczególne prośby. Członkowie Grupy Ładosia skorzystali ze sposobu działania Chiune Sugihara, japońskiego dyplomaty w Kownie na Litwie, który niósł pomoc w czasie Holokaustu. Umożliwił on dużej liczbie litewskich, ale także polskich Żydów ucieczkę przez Związek Sowiecki do Japonii, dając im japońskie wizy tranzytowe na dalszą podróż do Curacao na Karaibach. To była częściowa inspiracja do tego, czym później zajmowała się Grupa Ładosia.

Ładoś zdecydował się tak postąpić, bo postrzegał to jako operację humanitarną. Robił, co tylko mógł, aby w najbardziej efektywny i pomysłowy sposób pomóc zrozpaczonym ludziom.

Działalność we wrogim środowisku

Z jakimi niebezpieczeństwami przyszło się mierzyć Grupie Ładosia?

Prof. Roger Moorhouse: Trzeba mieć na uwadze to, że Szwajcaria – relatywnie wolny, a także demokratyczny kraj – po 1940 r., po upadku Francji, była wyspą na totalitarnym morzu, otoczona ze wszystkich stron Włochami Mussoliniego, okupowaną Francją oraz nazistowskimi Niemcami. Były zatem znaczne zagrożenia ze strony tych sił. Co więcej, szwajcarskie władze wiedziały, co robią członkowie Grupy Ładosia, dlatego też bardzo się starały początkowo zastraszyć jej członków, aresztując ich oraz przesłuchując. Szwajcarzy chcieli zachować nienaruszalność oficjalnych dokumentów, a także uniknąć niezadowolenia ze strony Niemców.

Poza tym Niemcy próbowali zinfiltrować grupę oraz wysłali dwóch szpiegów, o których wiemy, do Szwajcarii, próbując przeniknąć do grupy w 1942 r. To bardzo ciekawa historia, o której opowiadam.

Poczynając od 1943 r., głównym niebezpieczeństwem dla ludzi, którzy posiadali te paszporty, było to, że latynoamerykańskie rządy oraz społeczność międzynarodowa nie były skłonne do tego, aby te paszporty uznawać. Tę dyplomatyczną przepychankę z lat 1943-1945 opisuję w ostatniej części mojej książki.

Warto zauważyć, że Amerykanie, a w szczególności Departament Stanu, nie byli skorzy do tego, aby zachęcić latynoamerykańskie rządy do uznania tych dokumentów. To również unaocznia, że Grupa Ładosia działała w bardzo wrogim środowisku. Włączam w to Amerykanów i Brytyjczyków. Świat zewnętrzny był wrogi temu, co robiła. Nie chciano, aby jej członkowie produkowali nieoficjalne zagraniczne dokumenty. Uważano, że to strata energii, a także, w gruncie rzeczy, działalność przestępcza.

Nie wszyscy pomagali tak chętnie, jak Grupa Ładosia

Jak zatem ocenia pan działalność Grupy Ładosia?

Prof. Roger Moorhouse: To była bardzo ważna grupa, a jej historia jest poruszająca. Jest czymś niesamowitym czytać o ludziach, którzy robili właściwe rzeczy w najtrudniejszych okolicznościach, gdy gdzie indziej moralny kompas zniknął. Ta opowieść stanowi również ważne uzupełnienie do licznych szerszych narracji o tym, jak działał Holokaust, jak można było go potencjalnie zatrzymać oraz jak można było nieść pomoc ludziom, próbując uwolnić ich z tej machiny. A to właśnie robiły paszporty Ładosia – przywracały prawny status osobom, które były bezpaństwowe i które były pozbawione jakiejkolwiek ochrony prawnej.

Ta historia rzuca naprawdę ważne światło na mechanizm Holokaustu i na to, jak było trudno w tym czasie nieść pomoc; udowadnia jednocześnie, że te poszczególne osoby, które próbowały ratować ludzi z Holokaustu, musiały często działać we wrogim środowisku. I to nie tylko wrogim ze strony Niemców i ich sprzymierzeńców, ale także świata alianckiego. Prawdopodobnie nikt wcześniej o tym nie pisał, może tylko w pracach naukowych, i myślę, że będzie to duże zaskoczenie dla wielu czytelników. Być może wyobrażamy sobie, że zewnętrzne rządy nie pomagały Żydom, gdyż nie miały wiedzy o Holokauście. Jednakże w mojej książce wyjaśniam, że z pewnością nie wynikało to z braku wiedzy czy logistycznych trudności. Raczej była to zasadnicza niechęć, aby zrobić coś znaczącego, żeby pomóc.

Które zagadnienia związane z Grupą Ładosia wciąż czekają na pogłębione badania historyków?

Prof. Roger Moorhouse: Moja książka jest dopiero pierwszym rozdziałem tej historii. Mam nadzieję, że będą powstawać kolejne publikacje oraz artykuły naukowe wokół tej kwestii. Sądzę, że jest jeszcze wiele ważnych zagadnień związanych z Grupą Ładosia, które są interesujące, ale potrzebują dalszych badań naukowych.

Ponadto najważniejszym zadaniem mojej książki było to, aby pomóc odnaleźć więcej osób, które przetrwały Holokaust dzięki paszportom i dokumentom tożsamości Ładosia. Z wielu powodów znaczna większość tych, którzy korzystali z tych dokumentów w czasie Holokaustu, nigdy tak naprawdę nie wiedziała, skąd one pochodzą. Możliwe zatem, że są dziesiątki czy nawet tysiące osób, które są potomkami tych, którzy przeżyli dzięki paszportom Ładosia. Może w ich rodzinach krążyły opowieści o tajemniczych paragwajskich lub honduraskich paszportach, jednak nie wiedzieli, jaka historia się za nimi kryje.

Ufam, że dzięki mojej książce ta opowieść stanie się nieco jaśniejsza, że sprowokuje ona do tego, że więcej osób powie: tak, pamiętam. Mój dziadek miał paragwajski paszport, a my nigdy nie wiedzieliśmy, skąd on jest. To ważne, aby stworzyć listę odbiorców tych dokumentów, a także tych, którzy dzięki nim przeżyli Holokaust.

Rozmawiała Anna Kruszyńska/PAP/SN

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 31.10.2024.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się