Zaszczepiono mi Polskę Jan ŚLIWA Gazeta na Niedzielę

I ty zostaniesz ambasadorem

Zaszczepiono mi Polskę, wyleczyć się tego nie da. Staram się więc dobrze zainwestować te parę talentów, którymi zostałem obdarzony.

Kameralna stolica kameralnego kraju

Mieszkając w Bernie, stolicy Szwajcarii, mam możliwość słuchania, o czym się mówi w tutejszej polityce. Centrum ekonomicznym jest Zurych, organizacje międzynarodowe są raczej w Genewie, ważna jest też Bazylea, ale siedzibą administracji jest Berno. Miasto nie jest wielkie, ma 130 tys. mieszkańców, aglomeracja ma 400 tys. Przez to wszystko jest blisko, atmosfera jest kameralna.

Politycy nie poruszają się limuzynami z obstawą, można ich spotkać w mieście. W przerwie pewnej sesji o cyfryzacji przy ekspresie do kawy stał aktualny prezydent (Ueli Maurer z SVP), podszedłem i nawiązałem rozmowę. Mając ze sobą anglojęzyczne materiały („Opowiadamy Polskę Światu” z „Wszystko co Najważniejsze”), przekazałem mu je, napisałem potem maila, na którego mi odpowiedział jego sekretarz. Pokazuje to, że dość łatwo jest tu znaleźć kontakt, nie trzeba dostać (lub znaleźć na ulicy jak Nikodem Dyzma) zaproszenia na bankiet w Waldorf Astoria.

Sporo jest publicznych sesji i referatów. Wiele organizuje uniwersytet. Alliance Française zaprasza renomowanych autorów. Prezes Alliance ma zamek pod Bernem. Zamek zewnętrznie wygląda na hangar, ale wewnątrz wiszą portrety przodków, a niedługo po wojnie spotkał się tam nieformalnie cały Bundesrat z Winstonem Churchillem, już jako osobą prywatną, a prezes się bawił z córką Churchilla. Dobre spotkania organizuje Szwajcarskie Towarzystwo Polityki Zagranicznej SGA-ASPE (Schweizerische Gesellschaft für Aussenpolitik, Association Suisse de politique étrangère – tu wszystko jest przynajmniej dwujęzyczne).

Szwajcaria i Unia

W kręgach uniwersytecko-administracyjnych dominują eurofile, którzy nie mogą doczekać się intensyfikacji współpracy Szwajcarii z Unią Europejską, najchętniej zakończonej przystąpieniem. Nie jest to jednak pogląd dominujący i w kraju rad i referendów ostatnie słowo ma suweren, lud – i to na serio. W 1992 r. w referendum odrzucone zostało przystąpienie do Europejskiego Obszaru Gospodarczego: 50,3 proc. – nie, 49,7 proc. – tak, kantony 16:7 na nie. Był to szok dla klasy politycznej. W 2001 r. odrzucona została inicjatywa „Tak dla Europy”: 76,8 proc. – nie, 23,2 proc. – tak, kantony 23:0 na nie.

Niemniej entuzjastów jest wielu. Są trochę jak stara panna, która patrzy na rodziny i wyobraża sobie, że małżeństwo będzie rozwiązaniem wszystkich jej problemów. Podobnie z komunizmem sympatyzować może tylko ktoś, kto nie doświadczył sowieckich rządów, rusofilem można być, mając do Rosji kilka państw buforowych. Na odległość można wierzyć w niemieckie moralne supermocarstwo i cywilizacyjną rolę Prus. No i Unia przed wstąpieniem jest jak elegancki zalotnik: czekoladki kupował, kwiaty dawał, małżeństwo obiecywał, pokazywał nasz przyszły piękny, wspólny dom.

Jak byłaby traktowana Szwajcaria w Unii? Niewątpliwie należy do Zachodu, jej kultura jest znana i niekwestionowana, posługuje się zrozumiałymi językami. Nie jest otoczona taką pogardą, jak kraje Europy Środkowej i Wschodniej, od dwudziestu lat „nowi członkowie”, bez faktycznego prawa głosu. A na pewno bez prawa oceniania wielkich. Zwróćmy uwagę, że stare kraje to byłe kraje kolonialne, a niektóre nawet z tradycją o wiele gorszą. Tego przekonania, że jako biali sahibowie mają prawo i obowiązek cywilizowania ludów prymitywnych, praktycznie nie da się wyplenić, zresztą nikt nie próbuje. Szwajcaria jednak należy do klubu, ale w wielu punktach się odróżnia. Ma autentyczną demokrację, zupełnie nieprzystającą do obecnej, a zwłaszcza przyszłej Unii. Marzyły o niej francuskie „żółte kamizelki”, ale na marzeniach się skończyło. Takiego systemu władze Unii nie mogłyby tolerować. Do tego za lata marudzenia przy negocjowaniu porozumień Szwajcaria musiałaby zostać ukarana.

Ale zainteresowani polityką Szwajcarzy wierzą w to, że traktaty są w UE respektowane, że podpisane umowy obowiązują, że ustalone fundusze wpłyną na czas. Tak po prostu – podpisane, to podpisane. Jak w Szwajcarii. Wierzą nawet w obiektywność i apolityczność TSUE. No dobrze – oprócz prawicowych populistów, szukających wszędzie zagrożenia dla suwerenności.

Unia Europejska postrzegana jest jako twór statyczny, problem jej przebudowy w państwo centralistyczne jest nieznany. Nie wspomina o nim nikt z referentów, a na pewno nie jako o zagrożeniu. Jest uznawana jako godny zaufania arbiter, który ma prawo (a nawet obowiązek) korygować błędy krajów członkowskich. Jest w tym milczące założenie, że „Unia”, czyli brukselska centrala, jest niezależnym graczem, a nie emanacją krajów członkowskich, stosownie do zasady subsydiarności. Kto jednak się godzi na karcenie innych, ten zapomina o tym, że sam może być następnym do karcenia, gdyby przystąpił do tego towarzystwa.

Jeżeli chodzi o Polskę, to cieszą się przywróceniem demokracji, praw kobiet, pluralizmu, wolnych sądów itp. Nie cierpią Kaczyńskiego, Orbána, a do Trumpa mają odrazę całkowitą. W Szwajcarii problemem jest Partia Ludowa SVP (Schweizerische Volkspartei), która ma najwięcej mandatów, dwa miejsca w Bundesracie, ale wzbudza w liberalnym elektoracie niechęć podobną jak Trump & co. Nie rozumieją, skąd się biorą jej sympatycy. Powstrzymywanie za każdą cenę, do delegalizacji włącznie, jest dla nich zrozumiałe. Mamy więc wszędzie podobne zjawiska, z tym że w Szwajcarii wszystko odbywa się w sposób cywilizowany.

Advocatus diaboli

Słucham więc opowieści z liberalnej bańki i zastanawiam się, co z tym zrobić. Zabieram głos dość często, zatem stali bywalcy pewnie wiedzą, czego się po mnie spodziewać. Pewnie niektórym działam na nerwy, bo poglądy mam przeciwne do reszty sali. Czasem się jednak zdarza, że ktoś potem podejdzie i powie na boku, że myśli podobnie. Ludziom jest trudno wyrazić odrębne zdanie. Dlatego myślę, że ten jeden, który się wystawia na strzał, pokazuje innym, przyduszonym siłą mainstreamu, że inne zdanie jest jednak możliwe. Dlatego warto próbować.

Techniczny problem polega na tym, że trzeba rozumieć problem, mieć własne zdanie, umieć je zwięźle sformułować i wypowiedzieć na tyle poprawnym językiem, żeby nie wzbudzić zażenowania. Trzeba też do tego pewnej odwagi, a może bezczelności. Czuję się czasem jak gladiator lub byk patrzący na widzów na corridzie. Daje to zastrzyk adrenaliny. By wykorzystać okazję maksymalnie, podchodzę czasem po wykładzie do referentów i wymieniam się mailami. Jeżeli partner wydaje się interesujący, piszę czasem maila sprowadzającego go na dobrą drogę. Może ktoś to uzna za wariactwo, ale nic realnego mi nie grozi. To takie moje „Listy do Berneńczyków”. Czasem dostaję odpowiedź. Ostatnio po referacie o erozji demokracji w Polsce (i jej ocaleniu) wytłumaczyłem, że wszystko jest na odwrót – dostałem podziękowanie za zainteresowanie. Raz tylko inny słuchacz mi perorował, że Polska jest krajem faszystowskim, i nieprzyjemnie prężył muskuły. Zapytałem – dlaczego. Podenerwowany zapytał, od kiedy się według mnie zaczyna ludzkie życie, i zanim zdążyłem się powołać na DNA i USG, oświadczył, że nie ma zamiaru słuchać katolickiego szajsu, po czym się oddalił.

Czasem jednak referenci wychodzą poza liberalną bańkę, Tak było w interesującej sesji na temat suwerenności – czym jest suwerenność w obecnym, splecionym świecie? Dowiedziałem się wielu ciekawych rzeczy o tworzeniu zjednoczonej Szwajcarii z małych państewek, późniejszych kantonów. Utrzymywały samodzielnie stosunki dyplomatyczne, katolickie z Hiszpanią, protestanckie z księstwami niemieckimi. Historia Szwajcarii to o wiele więcej niż Wilhelm Tell, czekolada i banki. To docieranie się, jedność w różnorodności, to fascynująca historia.

W taki to sposób próbuję przekazać światu opinie moje i mojej bańki, według mnie opinie słuszne. Próbuję też coś opublikować w mediach o większym zasięgu. Zaszczepiono mi Polskę, wyleczyć się tego nie da. Staram się więc dobrze zainwestować te parę talentów, którymi zostałem obdarzony. Wiem, że nie wszystko jest moje. Stoi za tym rodzinny dom, szkoła, otoczenie. Oddaję w ten sposób mój dług. A poza tym jest to niezłym wyzwaniem, prawie sportem ekstremalnym.

Zdjęcie autora: Jan ŚLIWA

Jan ŚLIWA

Pasjonat języków i kultury. Informatyk. Związany z miesięcznikiem i portalem "Wszystko co Najważniejsze" publikując głównie na tematy związane z ochroną danych, badaniami medycznymi, etyką i społecznymi aspektami technologii. Mieszka i pracuje w Szwajcarii.

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 31.08.2024.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się