obojętni

Czy jesteśmy obojętni?

Mamy w Polsce kulturę nieufności wobec państwa i jego służbm a co za tym idzie – kulturę załatwiania spraw po swojemu. W takiej Szwajcarii sąsiedzi nasyłają na siebie policję, jeśli ktoś głośniej krzyknie po 22:00, a pod warszawskim blokiem o drugiej w nocy potrafi stać dwudziestoosobowa grupa puszczająca muzykę i nikt nic z tym nie robi. To jakaś mieszanka społecznego piętnowania donosicielstwa, niechęci do zawracania służbom głowy oraz generalnego braku wiary, że ktokolwiek cokolwiek tu zdziała.

Do wiadomości publicznej przebijają się te przypadki, w których jako społeczeństwo popełniliśmy błąd. Ile jest jednak takich, w których ktoś zainterweniował w porę i do tragedii nie doszło? To, że Lizy już z nami nie ma, jest naszą zbiorową porażką, ale nie świadczy jednoznacznie o postawie całego społeczeństwa.

W nocy z 24 na 25 lutego w bramie na warszawskim Śródmieściu, dwie ulice od Dworca Centralnego, zgwałcono kobietę.

Kusi mnie sięgnięcie po ryzykowne stwierdzenie, że to sytuacja, jakich wiele – według statystyk policyjnych w Polsce co roku dochodzi do 1800-2300 gwałtów, ale np. Niebieska Linia podaje zatrważającą liczbę około 30 tys., w znakomitej większości niezgłaszanych na policję. Ta dramatyczna rozbieżność w statystykach jest tematem dla niniejszej historii pobocznym, na jej potrzeby załóżmy więc nawet, że rocznie w Polsce dochodzi „tylko” do 1800 gwałtów, co oznacza aż pięć przestępstw dziennie. Zakładając, że w każdym przypadku ofiarą był jednorazowo pojedynczy człowiek – gdyby usadzić ich wszystkich w na widowni w Sali Moniuszki Teatru Wielkiego w Warszawie, 32 osoby i tak musiałyby stać. Przestępstwo seksualne popełnione wobec Lizy jest – chcę to bardzo mocno podkreślić – sytuacją, jakich wiele, i również w tym leży jej tragiczność.

Tym, co uczyniło ten konkretny brutalny i niesprowokowany akt przemocy wyjątkowym w oczach mediów i społeczeństwa, wydają się być dwie kwestie. Po pierwsze i najważniejsze: Liza w wyniku ataku doznała śmierci mózgu i po kilku dniach w śpiączce zmarła w szpitalu. Po drugie, do całego zajścia doszło w samym centrum stolicy wydawałoby się cywilizowanego państwa – owszem, w nocy lub nad ranem, ale każdy, kto o tej porze był kiedykolwiek na Śródmieściu, wie dobrze, że ta część miasta nigdy w pełni nie zasypia. Zdarzenie uchwyciły kamery monitoringu.

Wiele mówi się także o doniesieniach TVN Warszawa, według których świadkami napaści były dwie kobiety, które przechodziły obok i przystanęły na chwilę przy bramie. Miały one nie zdawać sobie sprawy z tego, że obserwują gwałt; uznały zdarzenie za normalny stosunek seksualny, prawdopodobnie pary bezdomnych, i oddaliły się, ponieważ sprawca w wulgarny sposób kazał im sobie pójść. W tamtym momencie Liza była najpewniej nieprzytomna, z oczywistych względów nie dało się więc zauważyć ani usłyszeć z jej strony żadnego oporu.

Znieczulica czy brak zaufania?

W ubiegłą środę, 6 marca, z miejsca ataku przy ul. Żurawiej 47 pod Pałac Kultury wyruszył marsz milczenia pod hasłem „Miała na imię Liza”. Miało to być jednocześnie uczczenie pamięci zamordowanej kobiety, jak i protest przeciwko przemocy seksualnej. Hasła na transparentach były wystarczająco wymowne: „Kobieta nie jest łupem”, „To mogła być każda z nas”, „Nie chcę się bać”. Ale wciąż i wciąż powtarzały się również słowa: „Nikt nie zareagował”.

Nie zamierzam roztrząsać, czy Lizę rzeczywiście – cytując transparent zawieszony obok miejsca napaści – „zabiły przemoc i obojętność”. To bardzo proste, wyciągać stanowcze wnioski na długo przed zebraniem dowodów i zeznań, a jeszcze prościej jest obarczać winą postronnych, którzy znaleźli się w sytuacji, jakiej my nigdy nie doświadczyliśmy. Oczywiście, że nawet kiedy mamy pewność, że stosunek seksualny w miejscu publicznym nie jest gwałtem, ale odbywa się za obopólną zgodą, powinniśmy zadzwonić na policję – czyn taki kwalifikuje się jako wykroczenie i może być karany grzywną do 1500 zł. Mało który Polak będzie się jednak bawił we wzywanie służb z powodu takiej błahostki. Nie mam też najmniejszych złudzeń, że sama policja do niczego się tu specjalnie nie przyda; skoro trudno jest nawet skłonić funkcjonariuszy, by poważnie potraktowali zgłoszenie przestępstwa seksualnego (polecam tekst o wizycie Anny Marii Żukowskiej na komisariacie właśnie w tym celu), opublikowany przez Centrum Praw Kobiet), na telefon w sprawie ekshibicjonizmu nie spodziewałabym się reakcji innej niż głośna salwa śmiechu.

Ogólnie mamy w Polsce kulturę nieufności wobec państwa i jego służbm a co za tym idzie – kulturę załatwiania spraw po swojemu. W takiej Szwajcarii sąsiedzi nasyłają na siebie policję, jeśli ktoś głośniej krzyknie po 22:00, a pod warszawskim blokiem o drugiej w nocy potrafi stać dwudziestoosobowa grupa puszczająca muzykę i nikt nic z tym nie robi. To jakaś mieszanka społecznego piętnowania donosicielstwa, niechęci do zawracania służbom głowy oraz generalnego braku wiary, że ktokolwiek cokolwiek tu zdziała.

Morderstwo – okej; kradzież – jak złotej biżuterii czy auta, to też ma sens; pobicie czy molestowanie – jeśli nie skończyło się szpitalem, to raczej nikt się nie zainteresuje. A skoro już mówimy o gwałcie, to w 2022 r. z ponad 3,5 tys. spraw o zgwałcenie wszczętych w prokuraturze umorzono 2360, w tym tylko 201 z powodu niewykrycia sprawcy. O czasie trwania postępowania sądowego w polskich warunkach lepiej już nawet nie wspominać. Mówiąc brutalnie – nasza wrodzona nieufność do służb ma silne ugruntowanie w rzeczywistości nie tylko z powodu traumy milicyjnego terroru. Po prostu nie mamy pewności, że nawet jeśli zgłosimy sprawę, ktokolwiek się nią zainteresuje.

Pomoc i pandemia

Brutalny gwałt w bramie w środku nocy jest jednak mimo wszystko sytuacją graniczną i nie wydaje się właściwym wyciąganie na jego podstawie wniosków dotyczących społeczeństwa w ogóle. To w końcu mamy problem ze znieczulicą, czy nie? Kiedy szukałam danych na ten temat, fascynującym wydał mi się fakt, że alarm w tej kwestii podnoszą osoby i organizacje na obu końcach społeczno-politycznego spektrum. Kościół mówi o erze egoizmu i upadku chrześcijańskich wartości – dosyć efemerycznego pojęcia, które tu wielkodusznie interpretuję jako miłość do bliźniego – o kryzysie moralnym i braku odpowiedzialności wśród młodego pokolenia. Uniwersytet Papieski Jana Pawła II w Krakowie zorganizował konferencję „Obojętność i wrażliwość a życie publiczne” już w 2015 r., czyli blisko dekadę temu. Osoby po lewej stronie mocy krytykują zaś niedostateczny solidaryzm społeczny, ślepotę na krzywdę członków grup szczególnie wrażliwych oraz milczące (lub wyrażane wcale głośno) przyzwolenie na dyskryminację mniejszości narodowych czy osób LGBT+. To zdumiewająca jednomyślność w tak podzielonym społeczeństwie. Czyżby pod tą całą pierzyną sporów, emocji i niuansów tak prawica, jak i lewica wyznawały tę samą fundamentalną zasadę – człowieczeństwo?

W 2021 r. Szlachetna Paczka opublikowała „Raport o obojętnieniu”, w którym przyjrzano się zmianom charytatywnej postawy Polaków przed pandemią, w momencie jej wybuchu, oraz jakiś czas później, gdy szok społeczny wywołany lockdownem trochę się uspokoił. We wstępie autorzy zauważają zjawisko, które naznaczyło pierwsze miesiące pandemii: „szycie maseczek, robienie zakupów seniorom, rozwożenie obiadów medykom, wyprowadzanie psów sąsiadom. To był nasz zryw, narodowe powstanie przeciw lękowi i bierności”. Aż 15 proc. badanych zadeklarowało, że początek pandemii był dla nich przełomowym momentem, który spowodował, że zaczęli się angażować w pomoc innym, chociaż wcześniej nigdy tego nie robili. Ale ten przepełniony nadzieją obraz szybko blednie. „Dane pokazują, że kiedy opadł kurz po wielkich pomocowych zrywach, dobroczynność oparta na zaangażowaniu ludzi może znaleźć się w kryzysie” – alarmuje raport.

Wyniki badania pokazują, że covid mocno uderzył także w organizacje społeczne – 41 proc. z nich zawiesiło w 2020 r. większość działań sprzed pandemii; w przypadku 36 proc. ich zespoły wolontariackie zmniejszyły się. W 2020 r. jako wolontariusz pracowało o 30 proc. mniej Polaków, niż rok wcześniej, a jeszcze bardziej – o 35 proc. – spadła liczba osób, które przeznaczyły własną pracę lub usługi na cele dobroczynne.

Również w 2020 r. o 20 proc. mniej Polaków wsparło finansowo cele dobroczynne. Mimo to jednak wciąż było to 59 proc.społeczeństwa – co nie wydaje mi się wcale małą liczbą. Jeżeli w grupie dziesięciu osób sześć udziela się finansowo na rzecz tej grupy, sytuacja jest daleka od beznadziejnej.

Jesteśmy coraz bardziej obojętni?

Kiedy zaczynałam pracę nad tym tekstem, spodziewałam się znaleźć stosy danych świadczących o dramatycznym poziomie zaangażowania społecznego Polaków, o kopaniu leżących i zostawianiu pobitych na śmierć. Ale poza raportem Szlachetnej Paczki jedyne, co napotkałam, to rzesza artykułów o tym, jak to wszyscy jesteśmy obojętni i nieczuli, niepodpartych żadnymi statystykami. A przecież po wybuchu pełnoskalowej inwazji na Ukrainę prawie 60 proc. Polaków włączyło się w pomoc uchodźcom (wg. badania dla Stowarzyszenia Wiosna), do lipca 2022 r. wydając na ten cel co najmniej 5,5 mld zł (raport Polskiego Instytutu Ekonomicznego). Co czwarty Polak bojkotował rosyjskie produkty – co wymaga uważności oraz poświęcania własnego komfortu na rzecz większej sprawy, a więc zaprzecza obojętności – a 7 proc. przyjęło uchodźców we własnym mieszkaniu.

Przychodzą mi też na myśl te wszystkie okruchy dobroci, które zauważam w codziennym życiu w największym mieście w Polsce – gdzie więzi społeczne są przecież niezwykle luźne, i w gruncie rzeczy każdy mijany przechodzeń jest obcym. Fascynującym zjawiskiem są na przykład „różowe skrzyneczki”, czyli pojemniki z produktami higieny menstruacyjnej dostępne w wielu miejscach publicznych. Pod koniec zeszłego roku było ich w całej Polsce ponad 12,6 tys. To akcja społeczna działająca na zasadzie „weź, jeśli potrzebujesz, zostaw, jeśli masz nadmiar” – oprócz instytucji, w których siedzibach skrzyneczki się znajdują, o ich zawartość dbają te same osoby, które z nich korzystają. To taka prosta rzecz, wymagająca tak niewiele wysiłku i obarczona tak znikomym kosztem. Wystarczy przeczytać napis, sięgnąć do torebki i podzielić się tym, czego w tej chwili nie potrzebujemy, a co dla kogoś innego może być naprawdę kluczowe. Wystarczy nie być obojętną.

Dominująca w mediach (i nie tylko) narracja nie odzwierciedla tej „codziennej solidarności”. Na przestrzeni ostatniego miesiąca dwukrotnie byłam świadkiem sytuacji, w której postronni zainteresowali się i ruszyli z pomocą osobie w potrzebie – jak na ironię, oba na warszawskim Śródmieściu, w promieniu kilometra od miejsca, w którym napadnięto Lizę. Jakim sposobem to zbadać? Jak zauważyć?

Do wiadomości publicznej przebijają się te przypadki, w których jako społeczeństwo popełniliśmy błąd. ile jest jednak takich, w których ktoś zainterweniował w porę i do tragedii nie doszło? To, że Lizy już z nami nie ma, jest naszą zbiorową porażką, ale nie świadczy jednoznacznie o postawie całego społeczeństwa. Przed wyciągnięciem tak dobitnych wniosków powinniśmy przeprowadzić szeroko zakrojone badania, a przede wszystkim – i do tego wcale nie trzeba być socjologiem – zacząć zauważać te momenty, w których ludzie wokół nas nie byli obojętni.

Joanna Talarczyk

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 31.08.2024.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się