Prof. Jacek Koronacki

Gdzie jesteśmy, co dalej – okruchy diagnozy

Polska nie ma czasu na sejmowe polowania na czarownice przez diabła. Konieczne jest zawieszenie sejmowych debat wokół aborcji i innych kwestii obyczajowych. Ze względu na kontrowersje, jakie budzi w społeczeństwie, konieczne jest również zawieszenie reformy edukacji.

Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie

Paręnaście lat temu powtarzałem za mądrymi Amerykanami i przypominałem nie tak dawno temu na stronach portalu „Wszystko co Najważniejsze” [LINK], że dla współczesnego uniwersytetu nie ma już ratunku. Dowodzili owi humaniści amerykańscy, że jest uniwersytet ciałem chorym śmiertelnie, podtrzymywanym sztucznie przy życiu przez wsparcie państwa i prywatnych darczyńców oraz to, że jego absolwenci są społecznie przydatni. Wierzyli zarazem, że odrodzenie tradycji klasycznej jest możliwe, tyle że nie przyjdzie z dzisiejszego uniwersytetu. Przyjdzie, gdy najbardziej zdolni… go opuszczą, w efekcie czego obecny system nauczania humanistyki oraz nauk społecznych w końcu upadnie.

Grecy rozumieli nierozerwalność życia moralnego i intelektualnego oraz obecność Tajemnicy, która jest fundamentem naszego człowieczeństwa. Kto tę nierozerwalność pojmuje w wieku XXI, kto widzi obecność przynajmniej tej Tajemnicy? Prof. Ewa Thompson tak kończyła jeden ze swoich esejów: [Alasdair MacIntyre] utrzymuje, że człowiek to nie tylko rozum, jak tego chciało oświecenie, i również nie tylko uczucie i wola, jak tego chciał Nietzsche i jego następcy. Stwierdza coś, co niewielu filozofów czasu nowoczesności ośmieliło się powiedzieć: że aby móc się komunikować, musimy w sobie kultywować pewne cnoty – te, bez których komunikacja jest najzwyczajniej niemożliwa.

Esej prof. Thompson wracał do tego, że poznanie intelektualne i moralność są ze sobą nierozerwalnie splecione. Unieważniając wątek moralny nowożytność rozerwała ten związek. I zamykając naukę – oraz całość wiedzy! – w materialistycznych, naturalistycznych ramach, utraciła zdolność mówienia o człowieku. Tą drogą nadeszła śmierć uniwersytetu – miejsca szukania i przybliżania się do Prawdy oraz szerzenia cnót. „Cóż to jest prawda” pytał kiedyś Piłat, a dziś mamy się pogodzić z tym, że jej nie ma albo każdy ma swoją. Cnotę, słowo dziś nieznane, zastąpiła „wolność wyboru”. Uniwersytet nie kształci już elity promieniującej wyznawanym etosem utrwalonym przez wieki, zdolnością czynienia właściwych rozróżnień i tym sposobem pomagającej wspólnocie narodowej wieść wartościowe życie.

Czy słuchając ideologów w profesorskich togach, którzy rządzą uniwersytetami oraz finansowaniem badań – na całym Zachodzie, a więc także u nas – trzeba jeszcze się rozpisywać, by udowodnić, że to zarażony trucizną liberalizmu i neomarksizmu uniwersytecki homo ignoramus kształci szkolnego nauczyciela i dziennikarza? Choroba się rozprzestrzenia, z pokolenia na pokolenie dotykając coraz więcej osób.

W przestrzeni publicznej, na uniwersytecie i poza nim niszczony jest język, który mówi o rzeczywistym człowieku, o moralności, o wszystkim tym, co czyni życie człowieka wartym przeżycia. Degeneracji ulega też język polityki. Gdy Victor Klemperer analizował język hitlerowskiej Trzeciej Rzeszy, tak pisał: Każdy język, który może swobodnie funkcjonować, służy wszystkim ludzkim potrzebom: jest narzędziem zarówno umysłu, jak i uczucia, środkiem informacji i rozmowy, monologu i modlitwy, prośby, rozkazu i zaklęcia. LTI [Lingua Tertii Imperii, czyli Język Trzeciej Rzeszy – przyp. jk] służy wyłącznie temu ostatniemu.

Czyż dzisiejsze teksty oraz wypowiedzi rzeczników „wolnego wyboru”, „różnorodności”, promocji LGBT i transpłciowości, wśród profesury i w mediach, nie są wyłącznie pełną zaklęć nowomową? I czy język polityki nie jest dziś językiem zaklęć i rozkazów, komu odmówić cienia szacunku, kogo potępić w czambuł?

Polski uniwersytet ma rzecz jasna nieliczną elitę wybitnych humanistów, czyniących co w ich mocy, by naród nie uległ degeneracji moralnej, nie wyrzucił na śmietnik patriotyzmu i by nie zerwał z tradycją życia godnego we wspólnocie wiążącej pokolenia. Ale dziś ta elita jest zmarginalizowana i od dawna nie ma szansy, by oddziaływać na szerokie rzesze. 

Nie dziwmy się przeto (jak pisałem w przywołanym na początku artykule), że strajki kobiet w 2016 i zwłaszcza 2020 roku miały charakter masowy. Przypomnijmy sobie ile nauczycielek szkolnych przypięło sobie znak błyskawicy. Kto z nas przewidział wściekłość, powszechność oraz sukces protestów przeciw wprowadzeniu do szkół podręcznika do historii i teraźniejszości prof. Wojciecha Roszkowskiego? Chociaż były to protesty, których znakiem rozpoznawczym były zwykłe kłamstwa. To prawda, że protesty te zostały zorganizowane i były prowadzone przez garstkę (dodajmy, inteligentów, ponieważ dziś tym mianem wypada opatrywać wszystkie osoby z wyższym wykształceniem i zwłaszcza nauczycieli). Ale czy nie była jeszcze mniejszą garstka obrońców dobrego imienia prof. Roszkowskiego i samego podręcznika? I czy środowiska atakujące podręcznik oraz jego autora nie odniosły sukcesu – masowego sukcesu?

Tak mści się na narodzie śmierć uniwersytetu i bezradność mądrej Reszty tej śmierci się przeciwstawiającej. Przyznaję się, że w okresie, gdy min. Jarosław Gowin przygotowywał reformę szkolnictwa wyższego i nauki, miałem nadzieję, że w efekcie tej reformy wspomnianej Reszcie uda się zmienić oblicze któregoś z ważniejszych uniwersytetów polskich. Ale szybko po wprowadzeniu reformy w życie, jeszcze w 2018 roku zobaczyłem, jak bardzo byłem naiwny. Przynajmniej pozwoliła mi ta naiwność zrozumieć wówczas, że przyszedł czas na tworzenie uczelni humanistycznych z prawdziwego zdarzenia, działających niezależnie od państwa – stworzenie prawdziwego Uniwersytetu, takiego, który kształci w mądrości i cnotach. Nie wierzyłem, że państwo – mimo że rządzone przez patriotycznie zorientowaną partię, najsilniejszą w tamtym czasie w Polsce – może takiemu zadaniu podołać. Byłem pewny, iż opór opozycji, uczelnianej i politycznej, okaże się zbyt potężny. 

Ówczesna opozycja jest dziś u władzy. Ministerstwo Edukacji rozpoczęło niszczenie szkoły – podstawowej i średniej. W zgodzie z planami Unii Europejskiej chce dokonać wynarodowienia młodego pokolenia oraz obniżyć poziom nauczania. Przystępuje do dzieła demoralizacji, a to znaczy unieszczęśliwienia(!), najmłodszych. (Rzadko się o tym pisze, ale wspomniane wynarodowienie leży od dekad w interesie światowej oligarchii finansowej, jakkolwiek jej ogromna większość ma za nic lewackie poglądy unijnych parlamentarzystów i biurokratów; p. np. mój artykuł pt. Zmierzch Zachodu z października 2021 na stronach WcN [tu link].)  

Wszystkie partie polityczne czy te ich części, które nie zaprzedały duszy diabłu – czyli temu, co z gruntu moralnie złe – muszą się temu sprzeciwić. Przecież to nie są ludzie bez sumień, ale trzeba im uświadomić, pod czym się podpisują. Niezbędny jest jak najszerszy, zjednoczony i mocny ruch społeczny przeciwko proponowanym zmianom w programach nauczania. Bez żadnej przesady jest nam potrzebne odrodzenie ducha „Solidarności”.

Wszakże nie wolno ograniczyć się do działań doraźnych. Mówiąc wprost, Polska potrzebuje liczniejszej, prawdziwie kulturalnej elity. Na tyle licznej, by mogła skutecznie przeciwstawić się dziś dominującym siłom niszczącym kulturę oraz naszą tożsamość narodową. To musi zacząć się od odnowy szkolnictwa, a tę należy zacząć od odnowy szkolnictwa wyższego – by zacząć kształcić nauczycieli szkolnych, którzy stanowić będą kadrę zdolną dzieci i młodzież uczyć umiłowania Dobra, Prawdy i Piękna. Myśląc zaś o obecnej kondycji szkoły podstawowej i ponadpodstawowej (o tej kondycji pisałem też na stronach WcN, p. tutaj), zacząć trzeba od zwiększenia liczby mądrych i atrakcyjnych kursów internetowych z przedmiotów humanistycznych oraz od wspomożenia nauczania domowego – jego propagowania i przygotowania większej liczby materiałów pomocniczych. 

Są to wszystko zadania tytaniczne, wymagające ogromnego wysiłku najlepszych nauczycieli akademickich i wymagające wielkich oraz stałych nakładów finansowych ze strony podmiotów prywatnych. A zatem chodzi tu o wysiłek ogromny, można rzec nieco żartobliwie, polskiej arystokracji ducha i pieniądza. Dla ratowania Polski.

Krótko o bezpieczeństwie

Wkrótce po napaści Rosji na Ukrainę tak pisałem na łamach miesięcznika WPIS (nr 4/2022 (138) [LINK]): Od początku XXI wieku było jasne, że rozpoczęły się dekady wielkich zmian w układzie sił na świecie. Trwały i szykowały się nowe konflikty regionalne, widać było, iż będą się zmieniać płynne porozumienia i powstawać konflikty między państwami dążącymi do kontrolowania danego regionu – Bliskiego Wschodu, Azji Południowej, czy Afryki. Niewykluczone są otwarte, zbrojne konflikty między USA a Chinami oraz Chinami i jego bliższymi oraz dalszymi sąsiadami. Od początku wieku jasne było, że o wpływy w państwach Międzymorza starają się Niemcy i Rosja oraz że Niemcy dążą do takiego porozumienia z Rosją, które zmieni polityczny kształt Europy. Obydwa te kraje stawiały na wyjście USA z Europy. Wydawało się oczywistością, że według Rosji nie tylko Białoruś, ale i Ukraina mają być częścią jej strefy buforowej i stanowić dla niej kordon sanitarny, odgradzający ją od państw zdaniem Kremla wrogich. Była na to zgoda Niemiec. Polsce Niemcy wyznaczyły rolę wasala – za zgodą i we współpracy z Rosją.

[…] 24 lutego Putin dokonał inwazji na Ukrainę i prowadzi tam zbrodniczą wojnę przeciw narodowi i państwu ukraińskiemu. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa i Rosja, i Ukraina wyjdą z tej wojny zrujnowane, obydwie ekonomicznie, Ukraina w gruzach i rozpaczy po zabitych i zamordowanych, zgwałconych, zagłodzona, z milionami obywateli, których najeźdźca zmusił do ucieczki, wywiózł lub pozbawił miejsc zamieszkania. Ale też w końcu zostanie ustalony jakiś modus vivendi między Rosją i Zachodem, i oczywiście Chinami, podobny do dotychczasowego (tyle że np. z Niemcami pewniejszymi siebie w ich stosunkach z Rosją).

Na innych łamach wyrażałem w tamtym czasie przekonanie, że gdyby Rosji – mimo amerykańskiej cichej pomocy dla Ukrainy (co najmniej od roku 2014) – udało się w wyniku blitzkriegu ustanowić na Ukrainie rząd sobie podporządkowany, Niemcy starałyby się – jak gdyby nigdy nic się nie stało – kontynuować współpracę z Rosją. Natomiast Amerykanie zgodziliby się na utworzenie z Ukrainy strefy buforowej dla Rosji oraz tej Rosji dalszą niczym niezakłóconą współpracę z Niemcami. Dopiero widząc sukcesy armii ukraińskiej, Amerykanie zmienili taktykę. Amerykańska pomoc dla Ukrainy zaczęła rosnąć proporcjonalnie do sukcesów militarnych armii ukraińskiej oraz fatalnych błędów armii najeźdźczej.

W zacytowanym fragmencie myliłem się w dwóch kwestiach. Po pierwsze, myliłem się przewidując, że Rosja wyjdzie z wojny przeciw Ukrainie zrujnowana ekonomicznie. Rosja przestawiła się na gospodarkę wojenną i dzięki dużej części świata, która z nią handluje, na tyle dobrze sobie radzi, by dziś nie tylko nie przegrywać na Ukrainie, ale zacząć stanowić w niedalekiej przyszłości zagrożenie dla wschodniej flanki NATO. Nie muszę rozwodzić się nad aż nazbyt dobrze znaną postawą Zachodu wobec pomocy militarnej Ukrainie oraz słabością przemysłu zbrojeniowego UE, od produkcji amunicji zaczynając. 

Po drugie, nie doceniłem tego, jak głęboki upadek przyniesie gospodarce Niemiec ich kryzys energetyczny wynikły z postawienia wiele lat temu na import paliw kopalnych z Rosji i wkrótce potem na zielony ład, nie wspominając o ich problemach demograficznych (wymieraniu rodzimej populacji oraz napływie imigrantów). I oto napaść na Ukrainę przyniosła Rosji wzmocnienie jej pozycji, zaś Niemcom osłabienie ich pozycji w relacji do Rosji. 

Zwycięstwo wyborcze Donalda Trumpa w roku 2016 pokazywało dowodnie, że Stany Zjednoczone powoli wejdą w nową erę – nadchodzącej, stopniowej i możliwie jak najlepiej kontrolowanej przez USA deglobalizacji, z zachowaniem przez nie bezwzględnej przewagi militarnej nad resztą świata oraz panowaniem nad morskimi łańcuchami dostaw (przynajmniej w strefie zachodniego Pacyfiku) jeszcze przez długie lata. I nie chodzi tu o tzw. trumpizm, lecz o proces sięgający dużo głębiej. Po pierwsze chodzi o to, iż w Stanach ostatecznie dokonał się rozłam społeczny, który będzie sprzyjał owej deglobalizacji oraz skupieniu się na wewnętrznej naprawie tego wielkiego kraju (to, że Stany Zjednoczone są najlepiej przygotowane do przejścia w nową erę, czyli – mówiąc najkrócej – erę gospodarek regionalnych, bodaj najlepiej uzasadnia Peter Zeihan). I po drugie, jak to dziś mówią wszyscy, USA nie stać już na zachowanie Pax Americana i bycie policjantem całego świata. Na przykład, nie stać ich na jednoczesne prowadzenie dwóch wojen z istotnym udziałem własnej armii – w Europie i w strefie zachodniego Pacyfiku. A to oznacza, że Europa będzie musiała się w przyszłości bronić sama.

Osłabienie Niemiec w ich relacji do Rosji jest szansą dla Polski. Względne wzmocnienie Rosji zachęci ją do kontynuacji Drang nach Westen po zawarciu jakiegoś rozejmu z Ukrainą. Powstrzymanie Rosji będzie leżało w interesie Niemiec, które chcą pozostać (stać się?) panem Europy. Powstrzymanie Rosji, a niejako tym samym Chin w drodze nad Atlantyk, leży w oczywistym interesie USA, które przez najbliższe lata będą gotowe pozostać główną siłą broniącą wschodniej flanki NATO (jeśli tylko europejscy członkowie NATO będą potrafili wziąć istotny udział w tej obronie i nim Amerykanie oddadzą „zarząd” nad Europą zachodnią Niemcom i zapewne po trosze Francji). Ma rację Józef Orzeł, gdy stwierdza, że taka sytuacja otwiera możliwość postawienia przez USA na oparcie obrony wschodniej flanki NATO na państwach Międzymorza – od Szwecji i Finlandii, przez małe kraje bałtyckie, Polskę, po Rumunię (dodajmy, z wyłączeniem Węgier, którym Rosja nie zagraża i które raczej wybierają współpracę z nią i z Chinami – vide pozornie drobny, niedawny akt podpisania przez Węgry porozumienia z Chinami, dopuszczającego patrole policjantów chińskich w państwie Madziarów). Międzymorze z Polską w roli głównej. Podkreśla też Orzeł, odnotowując rosnącą siłę naszej armii oraz słabość – jeśli nie brak – armii niemieckiej, że na taki układ mogą się zgodzić Niemcy i więcej, może można będzie z nimi wynegocjować zachowanie przez Polskę suwerenności – a przynajmniej odsunięcie w odniesieniu do naszej ojczyzny planów jej zniewolenia w ramach przyszłej „sfederowanej” Unii.

Powstanie takiego korzystnego układu geopolitycznego w naszej strefie wymaga od państwa natychmiastowego podjęcia ogromnego wysiłku organizacyjnego. Polska nie ma – a to należy do fundamentalnie ważnych obowiązków państwa – dobrze zdefiniowanej strategii obronnej obliczonej na lata, nie ma przyjętych ram prawnych, bez których ani nie da się takiej strategii wprowadzić w życie, ani nie da się przygotować społeczeństwa do obrony przez najeźdźcą. Niezbędne jest uzupełnienie tych braków i po ich usunięciu dalszy, dobrze pomyślany rozwój sił zbrojnych. Wszystko to po to przede wszystkim, by – jak to ostatnio wykładał gen. Rajmund Andrzejczak – zniechęcić imperialistę do najazdu. Potrzebny jest również, rzecz jasna, wielki wysiłek dyplomatyczny – przekonanie wszystkich zainteresowanych państw, że zarysowana koncepcja Międzymorza z Polską w roli głównej (czy jednej z głównych ról) jest możliwa do zrealizowania.

Partiokracja i co dalej

Niedawno temu, w dziale opinii „Gazety Na Niedzielę” [LINK], zwracałem uwagę, że po wyborach parlamentarnych w roku 2007 kraj wkroczył w okres partiokracji. Zaś państwo partyjniackie jest skazane na spowalnianie możliwego rozwoju przez konieczność dbania o interes partii władzy. Takie spowalnianie jest nieuniknione i w sposób oczywisty wzmaga je zgoda partii władzy na służenie interesom zewnętrznym. W chwili obecnej partiokracja zdaje się osiągać etap dla państwa groźny, częściowo paraliżujący tego państwa funkcjonowanie.

Dobrze oddają to te słowa wyjęte z „Wojny Peloponeskiej” Tukidydesa (dziękuję przyjacielowi za ich przypomnienie):  Walki partyjne wstrząsnęły państwem, a te, które wybuchły później, brały sobie za wzór poprzednie i w niezwykłości pomysłów szły jeszcze o wiele dalej, zarówno jeśli chodzi o przemyślność i podstęp w urządzaniu zamachów, jak i o wyrafinowaną zemstę. […] Związki krwi stały się słabsze od związków partyjnych, gdyż przyjaciel partyjny chętniej ważył się na rzeczy śmiałe i bezwzględne. Związków bowiem tego rodzaju nie zawierano zgodnie z istniejącymi prawami dla ogólnego pożytku, lecz wbrew prawom dla egoistycznych celów, wzajemne zobowiązania między uczestnikami nie opierały się na prawach religijnych, lecz na współuczestnictwie w zbrodni. […] Używając wszelkich metod w walce o pierwszeństwo, [przywódcy polityczni – przyp. jk] odważali się nawet na największe okropności, a w zemście nie oglądali się ani na prawo, ani na interes publiczny, lecz kierowali się wyłącznie samowolą. Czy to za pomocą niesprawiedliwych wyroków sądowych, czy też przemocą gotowi byli zaspokajać swe namiętności. […] Przeważnie też górą byli ludzie ograniczeni: w poczuciu słabości, w obawie przed przewagą umysłową przeciwników, śmiało przystępowali do czynu, wiedząc, że jeśli zawczasu nic nie zrobią, ulegną wymowie i bystrej inteligencji przeciwnika. Ci zaś, którzy uważali, że nie trzeba stosować siły tam, gdzie wyniki można osiągnąć inteligencją, lekceważyli sobie takie postępowanie i wskutek tego, często bezbronni, ginęli.

Polska nie ma czasu na sejmowe – jak tu ujął Paweł Kukiz – polowania na czarownice przez diabła. Konieczne jest zawieszenie sejmowych debat wokół aborcji i innych kwestii obyczajowych. Ze względu na kontrowersje, jakie budzi w społeczeństwie, konieczne jest również zawieszenie reformy edukacji. Zaufajmy nauczycielom, że mądrze będą korzystać z obecnych podstaw programowych nauczania w szkołach. Niech Ministerstwo Edukacji pomaga nauczycielom w tym, o co poproszą, i nic więcej. Tak, jak to już zasygnalizowałem, nie ma żadnej przesady w stwierdzeniu, iż nastał czas szykowania się do wojny – po to, by jej uniknąć. To jest dziś pierwszy obowiązek, jaki stoi przed państwem.

Polska musi też wykorzystać te przewagi gospodarcze, jakie są w jej zasięgu dzięki dobrze znanym i od lat planowanym wielkim inwestycjom infrastrukturalnym. Bez mnożenia audytów, których wręcz – co widać! – nie daje się łatwo zorganizować. W przypadku wielkich, złożonych projektów poszukiwanie rozwiązania optymalnego nie ma sensu. Nie ma takiego rozwiązania! Gdy projekt został opracowany przez najlepszych i nie znaleziono w nim błędów grubych, potrzebne jest przystąpienie do jego realizacji oraz stała kontrola tej realizacji, dająca możliwość poprawienia błędów drobnych. Znawcy najnowszej historii gospodarczej tygrysów azjatyckich czy Izraela od lat błagali, byśmy poszli ich śladem. Nie poszliśmy, ale mamy dość opracowań, by np. uznać, że budowa – prowadzona etapami – CPK dobrze przysłuży się naszemu rozwojowi gospodarczemu. Niechaj tedy rząd przystąpi do tej budowy. Także dla zwiększenia naszego bezpieczeństwa militarnego.

Ale spójrzmy prawdzie w oczy. Idąca w zeszłym roku po władzę opozycja nie miała choćby zarysu strategii gospodarczej i militarnej. Czy miała taką szeroko rozumianą strategię partia, która była u władzy do końca ubiegłego roku? Na pewno nie był nią tzw. Polski Ład. Moim zdaniem, gdyby miała, to dziś proponowałaby w Sejmie przystąpienie do jej realizacji, przedkładała stosowne ustawy, a nie podejmowała walkę z obecną władzą na warunkach dyktowanych przez tę władzę. 

Obecna w Sejmie klasa polityczna potrzebuje porozumienia ponadpartyjnego oraz pomocy merytorycznej ze strony ośrodków niepartyjnych, zajmujących się opracowywaniem analiz – a najlepiej programów – gospodarczych, politycznych, obronnych, społecznych. W partiach zasiadających w Sejmie są eksperci mądrzy, niekiedy znakomici, ale nie ma ich wystarczająco wielu. Klasa polityczna używa pięknych słów, mówi o obronie prawa, dobru państwa itd., ale – widać to jasno – zapętliła się w swoich sporach i uległa nieledwie paraliżowi. Niech zatem zawiesi te spory i zajmie się tworzeniem ustaw, które powołanemu przez Sejm rządowi technicznemu pozwolą sprawować władzę wykonawczą na miarę potrzeb państwa, któremu grozi wojna. 

Nie wiem, czy jest to możliwe. Jeśli nie, to pozostaje liczyć na spełnienie przez obecny rząd części tu wysłowionych postulatów – gospodarczych (np. budowy elektrowni koło Choczewa) oraz związanych z obroną flanki wschodniej. Obrona kultury przed jej niszczeniem przez państwo – obrona tożsamości narodowej, moralności, edukacji – pozostanie obowiązkiem wspólnoty narodowej. Polska stanie się niesuwerenną częścią sfederowanej pod egidą Niemiec Unii Europejskiej. 

8 marca 2024

Zdjęcie autora: Prof. Jacek KORONACKI

Prof. Jacek KORONACKI

Profesor nauk technicznych, doktor habilitowany nauk matematycznych, były długoletni dyrektor Instytutu Podstaw Informatyki PAN. W ostatnich latach zajmował się analizą molekularnych danych biologicznych. Autor "Wszystko co Najważniejsze".

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 31.08.2024.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się