Petras Auštrevičius
Fot. Yannis Behrakis / Reuters

Europa w pułapce braku decyzji. Robi o wiele za mało, aby ograniczyć presję migracyjną

Polityka w Europie jest układana przez partie, które mają ideologiczne podejście do migracji. Różnice w tym podejściu sprawiają, że nie udaje się wypracować jednolitego stosunku do tego wyzwania. Najnowszy przykład: spór wokół tej kwestii między Niemcami i Włochami – mówi Petras Auštrevičius, europoseł Ruchu Liberalnego Republiki Litewskiej (frakcja Renew) w rozmowie z Agatonem Kozińskim

Agaton Koziński: – Za niecałe ponad pół roku wybory do Parlamentu Europejskiego. Jak istotną rolę w nich odegra kwestia nielegalnej migracji do Europy?

Petras Auštrevičius: – Wszystko wskazuje na to, że będzie jedną z kluczowych w czasie kampanii przed tymi wyborami. Na Litwie – podobnie jak w Polsce – jesteśmy ofiarami fal migracyjnych instrumentalnie wykorzystywanych przez białoruskie władze. Ta sytuacja, połączona z wojną na Ukrainie, stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa naszych państw.

Niebezpiecznie z powodu migrantów zrobiło się też na południowej granicy UE. Sytuacja tam coraz bardziej przypomina tę z czasów kryzysu w 2015 r. Dlaczego doszło do tej powtórki?

– Wyraźnie widać, że nie wyciągnęliśmy odpowiednich wniosków z kryzysu migracyjnego lat 2015-2016. Miały przecież powstać centra recepcyjne dla migrantów w krajach sąsiadujących z UE, gdzie można by dokonać weryfikacji osób ubiegających się o status uchodźców. Tymczasem w tych kwestiach zrobiliśmy bardzo niewiele, trudno to uznać za sukces. I cały czas to wygląda podobnie. Niedawno UE zaczęła prowadzić rozmowy z Tunezją w sprawie migrantów – ale bez większego przełomu, uzgodnień nie udało się wprowadzić w życie.

Po raz kolejny tej kropki nad i zabrakło.

– Być może to kwestia braku poczucia pilności sprawy. Zdecydowana większość Europejczyków kryzys migracyjny ogląda na ekranach telewizorów, mają świadomość, że wszystko rozgrywa się bardzo daleko od nich – i w tym sensie jest on dla nich problemem abstrakcyjnym. Bo wyraźnie widać, że po kryzysie 2015 r. zabrakło strategicznych decyzji i teraz pojawiają się tego konsekwencje. 

Czy to tylko kwestia braku strategicznych decyzji? Bo ja bardziej odbieram to jako brak wspólnej definicji problemu. Wielu Europejczyków ciągle patrzy na migrację jako na szansę czy problem humanitarny, a nie jako na zagrożenie.

– Migrantami zajmujemy się na ostatnim etapie, gdy już są w Europie i trzeba ich tutaj gdzieś ulokować. To właśnie z tego powodu tak nagłą kwestią stała się ich redystrybucja między kraje UE. Natomiast cały czas robimy zbyt mało, żeby ograniczyć napływ tych wielkich grup migrantów na nasz kontynent. Europa jest w stanie przyjąć 20, 50, może nawet 100 tys. migrantów każdego roku – ale na pewno nie zdoła wchłonąć większych liczb, gdyż wywołuje to polityczne napięcia.

Tak to wygląda od dawna, ale trudno powiedzieć, by miało to realny wpływ na politykę UE wobec migrantów.

– Tyle że teraz to się zmienia. Wyborcy są coraz bardziej świadomi tego problemu i wywierają coraz większą presję na swoje rządy, by uniemożliwiały ten proceder. Ale na szczeblu europejskim ciągle tej zmiany nie widać – pod tym względem jesteśmy niemal w tym samym miejscu co w 2015 r.

Presję wyborców na rządy widać, z tego powodu zmieniły się choćby rządy we Włoszech czy w Szwecji. Co blokuje zmiany na szczeblu UE?

– Trzeba nazwać rzeczy po imieniu: Europa jest narażona na niebezpieczeństwo z powodu migrantów. Tym bardziej, że w naszym otoczeniu pojawia się coraz więcej zagrożeń – choćby grupa Wagnera w Sahelu, by podać przykład pierwszy z brzegu – mogących generować kolejne fale migracyjne. Tymczasem Europa ciągle tylko dyskutuje o tym, w jaki sposób należy temu zapobiegać. Choćby sytuacja z europejskimi możliwościami szybkiego działania, które ciągle są tematem rozważań, natomiast nie ma możliwości ich użycia.

Bezpośrednie sąsiedztwo Europy jest coraz bardziej niebezpieczne. Wymienił Pan Sahel, gdzie doszło do serii przewrotów. Na Ukrainie i na Bliskim Wschodzie trwają regularne wojny, nie można wykluczyć kolejnej między Serbią i Kosowem w najbliższej przyszłości. Jak to wpłynie na Europę?

– W naszej agendzie pojawiła się kwestia bezpieczeństwa i pozostanie w niej na długo. Przez całe lata mieliśmy to szczęście, że nie musieliśmy o nim myśleć – ale te czasy już minęły. Zachód wytworzył atrakcyjny model, pozwalający stopniowo bogacić się, poprawiać jakość własnego życia. Ale też proszę zauważyć, że nie wszyscy podzielają tę logikę, nie każde społeczeństwo w sąsiedztwie Europy myśli w ten sposób. Właśnie te różnice sprawiają, że mamy w naszym otoczeniu coraz więcej chaosu.

Generowanie chaosu to ulubiona strategia Rosjan.

– Dokładnie. Oni również nigdy nie ukrywali, że całkowicie inaczej układają listę swoich priorytetów niż Zachód. To właśnie jeden z powodów, dla którego kwestie bezpieczeństwa nagle zaczęły odgrywać tak istotną rolę w Europie – nie tylko na szczeblu polityki europejskiej, ale również w polityce wewnętrznej krajów członkowskich.

Jak ta zmiana w polityce na naszym kontynencie redefiniuje Europę?

– Na pewno musimy zacząć wzmacniać ochronę zewnętrznych granic UE. Przecież obiecaliśmy Europejczykom, że będziemy żyć obok siebie, zjednoczeni, a więc rozwiązywanie problemów z nielegalną migracją poprzez przywracanie kontroli na granicach wewnętrznych Unii nie jest rozwiązaniem.

Źródła problemów nie tkwią wewnątrz UE, one są poza granicami wspólnoty. Tym bardziej nie możemy sobie pozwolić na to, by zdarzenia w krajach pozaunijnych dyktowały agendę zdarzeń w samej Unii. Musimy bronić naszych wartości.

Podkreśla Pan konieczność wzmocnienia granic zewnętrznych Unii. Wezwania do tego słychać od wielu lat – ale ciągle nie udaje się wypracować skutecznych rozwiązań. Czego brakuje?

– Polityka w Europie jest układana przez partie, które mają ideologiczne podejście do migracji. Różnice w tym podejściu sprawiają, że nie udaje się wypracować jednolitego stosunku do tego wyzwania. Ideologiczne podejście sprawia, że kraje nie umieją znaleźć wspólnego rozwiązania. Najnowszy przykład: spory wokół tej kwestii między Niemcami i Włochami. To właśnie z tego powodu cały czas nie udaje się znaleźć jednego, europejskiego rozwiązania tego problemu. Tylko że to z kolei prowadzi do podziałów wewnątrz UE.

Dla krajów znajdujących się na wschodniej flance NATO kryzys migracyjny na południu oznacza też ryzyko spadku zainteresowania agresją Rosji na Ukrainę przez państwa zachodnie. Jak duże jest ryzyko, że ta wojna spadnie na plan dalszy?

– Nie spodziewam się, by ten konflikt został szybko zatrzymany, na pewno nie stanie się w ciągu najbliższych miesięcy. Ale też spodziewam się, że z tego powodu Rosja będzie aktywnie włączać się kampanię przed wyborami do Parlamentu Europejskiego w przyszłym roku, będzie starała się narzucić swoją narrację w trakcie jej trwania. Pewnie nie w Polsce, czy na Litwie, bo my jesteśmy na to odporni – ale w wielu krajach może się to okazać dużym problemem. „Oh la la”.

Jak w Pana ocenia wojna na Ukrainie zmieniła postrzeganie Rosjan na Zachodzie? Przecież jeszcze niedawno pojawiały się koncepcje budowy strefy bezpieczeństwa od Lizbony do Władywostoku. 

– (śmiech) Tak, pamiętam te plany.

Jak bardzo się zdezaktualizowały?

– Przede wszystkim dziś widać wyraźnie, że tych relacji nie da się zamknąć w kategoriach gospodarki, gdyż jest to kwestia przede wszystkim geopolityczna. Mamy już dość przykładów na to, że Rosjan nie da się złamać metodami ekonomicznymi. Długo wydawało się, że jest inaczej, Zachód myślał, że Putin przyjął logikę biznesmena, który będzie się w pierwszej kolejności koncentrował na zyskach. 

Niemcy zgadzając się na budowę Nord Stream I i Nord Stream II konsekwentnie podkreślali, że to projekt czysto biznesowy.

– Dziś widać, że jest całkowicie inaczej. Ta wojna to wyzwanie strategiczne dla naszych wartości, pryncypiów, demokracji. Przecież nasz cały system wartości jest zbudowany na tym, przeciwko czemu walczy Rosja. Nie da się wszystkich tych kwestii sprowadzić do gry rynkowej.

Wojna na Ukrainie jest walką o wymiarze historycznym, wręcz egzystencjalnym. Apetyt Rosjan cały czas rośnie. Oni wcale nie ukrywają, że zamierzają zdominować innych – i pod tym względem nie zakładają żadnych ograniczeń. Mam tylko nadzieję, że ten błąd w rozpoznaniu intencji Rosjan nie zostanie więcej popełniony. Na pewno my, mieszkańcy Europy Środkowej, nie możemy w tej sprawie milczeć – bo mamy zbyt wiele doświadczeń w tej kwestii.

Nasze kraje padły ofiarą paktu Ribbentrop-Mołotow.

– I ciągle wisi nad nami ryzyko uzgodnień, które zapadną ponad naszymi głowami. 

Ta pokusa na Zachodzie jest ciągle żywa?

– Tam cały czas może pokutować naiwne myślenie, że uda się zbudować z Rosją przestrzeń do współpracy. Ale też widać, że tamtejsza polityka mocno się zmieniła. Spójrzmy chociażby na niemieckich Zielonych. Czy komuś przyszłoby do głowy przed wojną, że ta partia będzie tak skłonna do wspierania Ukraińców? Ten konflikt zmienił Ukrainę – ale zmienił też Zachód, europejską społeczność. To nie jest wojna między dwoma państwami. To jest wojna przeciwko europejskim wartościom. Dlatego jestem optymistą – choć też mam świadomość, jak wysoką cenę trzeba zapłacić.  

Rozmawiał Agaton Koziński

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 31.08.2024.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się