relacje polsko-ukraińskie

Co jest nie tak na linii Kijów-Warszawa?

Historia stosunków ukraińsko-polskich jest niezwykle dramatyczna i złożona. Były czasy gorzkiej wrogości, były czasy pojednania i bliskiej współpracy.

Jeśli spojrzymy tylko na ostatnie trzy dekady od upadku ZSRR i od uzyskania niepodległości przez Ukrainę, a także na niedawną historię polskiej transformacji, to pozytywne aspekty dobrego sąsiedztwa wyraźnie przeważają nad sporami. Te ostatnie wynikały niekiedy z kontrowersji dotyczących polityki pamięci, jednak generalnie nie wpływały na stosunki międzypaństwowe. Łeonid Krawczuk bezproblemowo osiągał porozumienie z Lechem Wałęsą, Łeonid Kuczma – z Aleksandrem Kwaśniewskim, a Wiktor Juszczenko – z Lechem Kaczyńskim. Nawet zbiegły prezydent Wiktor Janukowycz znajdował wspólny język ze swoim polskim kolegą Bronisławem Komorowskim.

Relacje Wołodymyra Zełenskiego z Andrzejem Dudą długo wydawały się idealne. Zwłaszcza w bezpośrednim następstwie pełnej inwazji Rosji na Ukrainę. Uściski i pocałunki podczas spotkań prezydentów Ukrainy i Polski, ich częste i przyjazne rozmowy telefoniczne nie mogły nie stworzyć wrażenia, że są to dwie najbliższe sobie osoby na świecie. W każdym razie Polska realnie i potężnie pomagała Ukrainie, przede wszystkim w pierwszych miesiącach wojny. Opisuje to szczegółowo w swojej książce Polska na wojnie polski dziennikarz Zbigniew Parafianowicz. Autor w szczególności mówił o tajnym transferze myśliwców MiG-29 na Ukrainę. Tajnym nie tylko przed Rosją, ale nawet przed NATO i Pentagonem. Wydarzenia miały miejsce wiosną 2022 roku, w najtrudniejszym okresie wojny rosyjsko-ukraińskiej.

W tym czasie polski rząd zaproponował Stanom Zjednoczonym i krajom NATO różne sposoby przekazania Ukrainie zmodernizowanych radzieckich myśliwców. Warszawa zaproponowała następującą opcję: polscy piloci dostarczyliby MiG-i do amerykańskiej bazy lotniczej w Ramstein w Niemczech, a ukraińscy lotnicy odebraliby je stamtąd. Jednak inni zachodni partnerzy zwlekali z ostateczną decyzją. A zwlekanie to było po prostu fatalne dla Ukrainy, która w tym czasie walczyła o swoje przetrwanie jako suwerenne państwo. Polska wykonała więc ruch rycerski. Około tuzina polskich myśliwców zostało rozmontowanych i pozostawionych w zalesionym obszarze w pobliżu granicy z Ukrainą. Stamtąd ukraińskie wojsko zabrało te części samolotów i ponownie zmontowało je już na Ukrainie.

Polska stworzyła również prywatną półwojskową firmę, aby dostarczać pomoc Ukrainie bez zbędnych przeszkód i dodatkowych formalności. W jej skład weszli byli oficerowie Wojska Polskiego. Pracownicy firmy transportowali na Ukrainę broń i amunicję. Mieli do dyspozycji kilkadziesiąt ciężarówek.

Te epizody są jednymi z wielu, które pokazują, co Polska była gotowa zrobić, aby pomóc Ukrainie przetrwać tę nierówną wojnę. Nie zabrakło również przekazania stronie ukraińskiej polskich czołgów, haubic samobieżnych, przenośnych systemów przeciwpancernych, broni strzeleckiej i amunicji. Wymieniać można długo. Andrzej Duda osobiście dopilnował, aby pomoc dla Kijowa była dostarczona na czas i w całości. Co więcej, Polska kłóciła się nawet z innymi krajami NATO, takimi jak Niemcy, o ciągłe zwlekanie z dostawą broni na Ukrainę.

Ale czy rzeczywiście istniała przyjaźń między prezydentami polskim i ukraińskim, jak to wyglądało w telewizji w 2022 roku? Zbigniew Parafianowicz tak nie uważa. Dostrzega nawet czysto mentalną niekompatybilność między dwoma przywódcami. Przecież „Duda – intelektualista z Krakowa. Zełenski – chuligan z kryworoskich dzielnic sypialnianych”.

W pewnym momencie Zełenski, który jeszcze wczoraj był „kryworoskim chuliganem”, poczuł się jak najpopularniejszy polityk na świecie, półbóg. Cały cywilizowany świat był gotów go zaakceptować, uhonorować i pomóc mu w walce z potężnym agresorem. Ukraiński prezydent zaczął brać to za pewnik, nawet z pewną arogancją, która czasami graniczyła z chamstwem. W końcu jego niewdzięczność została mu bezpośrednio zasygnalizowana zarówno przez prezydenta USA Joe Bidena, jak i przez byłego brytyjskiego sekretarza obrony Bena Wallace’a. Podobną uwagę mógłby skierować do niego i Duda, ale jako „intelektualista z Krakowa” postanowił powstrzymać się od wyrzutów pod adresem swojego ukraińskiego kolegi. Chociaż niesmak pozostał. Ponadto narastał spór.

Warszawa nie była zachwycona faktem, że Zełenski uparcie nie składał oficjalnych wizyt w Polsce. Przyjeżdżał do Polski cały czas, ale tylko tranzytem do Londynu, Paryża, Waszyngtonu i Brukseli, arogancko odkładając bezpośrednie wizyty oficjalne. Dopiero w kwietniu 2023 r., ponad rok po rozpoczęciu inwazji na pełną skalę, Zełenski w końcu złożył wizytę w Polsce.

Jeszcze jednym czynnikiem, który poważnie zaszkodził stosunkom ukraińsko-polskim, był incydent rakietowy w pobliżu polskiej wsi Przewodów, w którym zginęły dwie osoby. Natychmiast po incydencie Wołodymyr Zełenski z pewnością stwierdził, że był to rosyjski pocisk rakietowy. Co więcej, nazwał to „agresją Rosji przeciwko NATO” i oczekiwał, że Sojusz odpowiednio zareaguje. A niektórzy ukraińscy politycy i publicyści oskarżyli nawet Polskę i jej sojuszników z NATO o niezdecydowanie w związku z opóźnieniem ich oświadczenia w sprawie „rosyjskiego pocisku”. Można przypuszczać, że Zełenski mógł nie wiedzieć, że był to ukraiński pocisk rakietowy. Jednak nawet w takim wypadku powinien był poczekać z głośnymi oświadczeniami. A później dokładnie ustalono, że ten fatalny pocisk został wystrzelony przez ukraiński system obrony powietrznej. Jednocześnie nawet wtedy Warszawa nie wysunęła żadnych skarg przeciwko Ukrainie, a wręcz przeciwnie, stwierdziła, że w każdym przypadku główna wina leży po stronie Rosji, agresora. 

Od Zełenskiego Polska oczekiwała przynajmniej przeprosin za incydent, co byłoby całkiem normalne. Jednak i także wówczas ukraiński prezydent zachował się wyjątkowo arogancko. Nie przeprosił ani nawet oficjalnie nie przyznał, że rakieta rzeczywiście była ukraińska. Wiadomo jedynie, że Naczelny Dowódca Sił Zbrojnych Ukrainy, generał Walerij Załużny, osobiście zadzwonił do swojego polskiego odpowiednika i przeprosił za incydent z rakietą. Niewykluczone, że to właśnie ten incydent był punktem, po którym stosunki polsko-ukraińskie zaczęły się nieustannie pogarszać, przynajmniej na poziomie wyższego kierownictwa politycznego.

Kolejnym ciosem dla stosunków między Kijowem a Warszawą był kryzys zbożowy. Powstał on, ponieważ w 2023 r. Rosja odmówiła przedłużenia Czarnomorskiej Inicjatywy Zbożowej, która umożliwiała Ukrainie stosunkowo bezproblemowy eksport zboża statkami do przewozu ładunków suchych przez korytarz czarnomorski. Zmusiło to Ukrainę do poszukiwania alternatywnych tras dostaw, głównie koleją przez zachodnią granicę. I Polska odgrywała tu kluczową rolę jako kraj tranzytowy. Utworzono lądowe „korytarze solidarności”. A Komisja Europejska tymczasowo zniosła cła i kwoty na ukraińskie produkty rolne.

Jednocześnie duży przepływ ukraińskiego zboża przez zachodnią granicę spotkał się z bardzo negatywną reakcją polskich rolników. Domagali się oni od rządu zaprzestania importu ukraińskiego zboża, uważając, że jego wejście na polski rynek tworzy „nieuczciwą konkurencję”. Polski rząd wysłuchał żądań rolników i w kwietniu wprowadził embargo na import z Ukrainy do Polski i tranzyt do krajów trzecich zboża i innych produktów spożywczych. Do embarga przyłączyły się Węgry, Słowacja, Rumunia i Bułgaria. Początkowo ograniczenia miały obowiązywać do 30 czerwca, ale później zostały przedłużone do 15 września.

Oczywiste jest, że ograniczenie zbożowe uderzyło mocno – zarówno w ukraińskich rolników, jak i w ukraiński budżet, który i tak już cierpi z powodu wojennego spadku gospodarczego. W takiej sytuacji ukraińscy i polscy politycy powinni byli odłożyć na bok wszelkie żale i ambicje i rozpocząć negocjacje w gotowości do ustępstw i kompromisów. Zamiast tego sytuacja zaczęła się rozwijać zgodnie z najgorszym scenariuszem: każda ze stron sięgnęła po populistyczne oświadczenia, ultimatum i oskarżenia o niekonstruktywność. Ze strony polskiej pojawiły się oskarżenia, że Ukraina nadużywa swojej uprzywilejowanej pozycji na tle wojny, że nie przestrzega zasad uczciwej konkurencji, że dumpinguje produkty rolne, że to ukraińscy oligarchowie próbują kontrolować rynek zbożowy w Polsce. Premier Mateusz Morawiecki powiedział nawet, że Polska nie będzie już dostarczać broni na Ukrainę. Ponadto szef polskiego rządu zagroził rozszerzeniem zakazu importu z Ukrainy, jeśli Kijów „będzie eskalował konflikt”. A rzecznik polskiego rządu Piotr Müller powiedział, że świadczenia przyznane ukraińskim uchodźcom nie zostaną przedłużone.

Ukraina również nie pozostała dłużna, a jej ataki na stronę polską nie były jedynie werbalne. Otóż we wrześniu ukraiński rząd złożył pozew do Światowej Organizacji Handlu przeciwko Polsce, Węgrom i Słowacji za ich odmowę zniesienia embarga na ukraińskie produkty rolne.

Jednak największy uszczerbek w stosunkach ukraińsko-polskich w kontekście sporu zbożowego spowodował element werbalny. Mowa o wystąpieniu prezydenta Zełenskiego na forum Zgromadzenia Ogólnego ONZ. „Od początku agresji na pełną skalę Rosja zablokowała nasze porty czarnomorskie i azowskie. Nasze porty nad Dunajem są nadal celem jej rakiet i dronów. Rosja próbuje wykorzystać deficyt żywności na światowym rynku jako broń w zamian za uznanie okupacji niektórych – jeśli nie wszystkich – terytoriów, które zajęła. Rosja wykorzystuje ceny żywności jako broń. Uruchomiliśmy tymczasowy korytarz eksportowy na Morzu Czarnym. Pracujemy nad zachowaniem szlaków lądowych. Niepokojące jest to, jak w tym czasie niektórzy w Europie podważają solidarność i odgrywają teatr polityczny, robiąc ze zboża thriller. Może się wydawać, że odgrywają własną rolę, ale w rzeczywistości pomagają przygotowywać scenę dla moskiewskiego aktora” – oświadczył Zełenski. Chociaż ukraiński prezydent nie sprecyzował, kogo ma na myśli, mówiąc o „pomocnikach moskiewskich”, w Warszawie te obraźliwe słowa odebrano jednoznacznie. W rezultacie Duda, który wcześniej mówił o zamiarze spotkania się z Zełenskim w Nowym Jorku, uniknął tego spotkania, powołując się na napięty grafik. Co więcej, wypowiedział się dość obraźliwie o Ukrainie jako o „tonącym człowieku ciągnącym ratownika na dno”.

A polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych wezwało ambasadora Ukrainy Wasyla Zwarycza i przekazało zdecydowany protest strony polskiej wobec wypowiedzi prezydenta Wołodymyra Zełenskiego na forum Zgromadzenia Ogólnego ONZ. Wiceminister spraw zagranicznych Paweł Jabłoński oznajmił Zwaryczowi, że wypowiedź Zełenskiego była „błędną w stosunku do Polski i, co więcej, szczególnie nieuzasadnioną w stosunku do kraju, który wspierał Ukrainę od pierwszych dni wojny”. Podkreślił również, że wywieranie presji na Polskę na forach wielostronnych lub składanie skarg do międzynarodowych trybunałów nie są „właściwymi metodami rozwiązywania sporów między naszymi krajami”.

Na tle tych sporów z ust polskich polityków coraz częściej zaczęły padać zarzuty o „antypolskim spisku” między Ukrainą a Niemcami. Jakoby Berlin zawarł jakieś porozumienie z Kijowem i teraz nastawia go przeciwko Warszawie w celu zneutralizowania swojego oponenta w Unii Europejskiej. Chociaż wszyscy eksperci ds. stosunków ukraińsko-niemieckich, z którymi rozmawiał autor tego artykułu, zaprzeczyli możliwości jakichkolwiek porozumień między Ukrainą a Niemcami, które byłyby szkodliwe dla interesów Polski. Jednocześnie wszyscy przyznają, że faktycznie od 2023 roku stosunki Kijowa z Berlinem znacznie się poprawiły. Przy czym stosunki Kijowa z Warszawą, które osiągnęły swój szczyt w ubiegłym roku, znajdują się obecnie w kryzysie.

Oczywiście jednym z potężnych katalizatorów ukraińsko-polskiego sporu były wybory parlamentarne w Polsce. Partie koalicji rządowej były w ogromnym stresie, przewidując swoją porażkę i zwycięstwo opozycji, co, jak już wiemy, rzeczywiście się stało. Retoryka przedwyborcza zawsze ma tendencję do populizmu, szorstkości w wypowiedziach, szukania wrogów zewnętrznych. Swoją drogą, w ukraińskiej polityce sytuacja też jest ostatnio dość napięta. Wynika to z nieudanej ukraińskiej ofensywy na południu, zwycięstw sił antyukraińskich w niektórych państwach członkowskich UE oraz przejawów „zmęczenia Ukrainą” w zachodnich stolicach.

Czy w najbliższym czasie jest możliwe ukraińsko-polskie pojednanie? Oczywiście, że tak. W końcu Zełenski i Duda już podejmują pewne kroki w kierunku zbliżenia. Jeszcze szybciej proces ten będzie przebiegał po zatwierdzeniu w Polsce nowego rządu Donalda Tuska. Przynajmniej wtedy nikomu w nowym polskim rządzie nie przyjdzie do głowy oskarżanie Kijowa i Berlina o spiskowanie przeciwko Warszawie. Chociaż pewne tarcia pozostaną także po dojściu Tuska do władzy. Przecież spór o zboże nie pojawił się znikąd. Był bezpośrednią konsekwencją pogłębiającej się integracji Ukrainy z Unią Europejską. Zresztą podobnie jak i późniejszy strajk polskich przewoźników, którzy postrzegają swoich ukraińskich kolegów jako twardych konkurentów. Na oba protesty nałożyła się warstwa polityczna, jednak konkretne kwestie gospodarcze w ramach eurointegracji tak czy inaczej trzeba będzie rozwiązywać. Mamy nadzieję, że z nowym polskim rządem uda się to zrobić łatwiej, bez zbędnych ekscesów.

Stosunki polsko-ukraińskie nigdy nie były łatwe. Polska była jednym z pierwszych krajów, które pogratulowały Ukrainie niepodległości w 1991 roku. Jednak dobrosąsiedzkie stosunki często były utrudniane przez spory historyczne. Teraz będą one jeszcze potęgowane przez interesy gospodarcze każdego z krajów, które w wielu kwestiach nie będą zgodne. Jedyną możliwością jest rozwiązanie wszystkich przyszłych problemów w cywilizowany sposób, poprzez dialog.

Tekst pierwotnie ukazał się we „Wszystko co Najważniejsze”. Przedruk za zgodą redakcji.

Zdjęcie autora: Lubko PETRENKO

Lubko PETRENKO

Ukraiński dziennikarz i publicysta związany z lwowskim portalem Zaxid.net.

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 31.08.2024.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się