Stulecie Kissingera

Henry Kissinger – mistrz dyplomacji, mędrzec czy zbrodniarz wojenny?

To, co dla Kissingera było niepotrzebnym drażnieniem Związku Sowieckiego, a potem Rosji, dla narodów Europy Środkowej byłoby spełnieniem marzeń o pokoju, dobrobycie i bezpieczeństwie. 

Stulecie Kissingera

Po stuletnim życiu odszedł weteran amerykańskiej i światowej polityki. Opinie o nim są bardzo rozbieżne. Grał w wielką grę między mocarstwami, trudno przy tym zachować niewinność. Zwolennik polityki równowagi, dobrze się czuł w Europie po Kongresie Wiedeńskim. W Europie takiej nie było miejsca na takie państwa jak Polska, co mu w Polsce wielu pamięta. Widział w Związku Sowieckim i Chinach rywali, wręcz wrogów, których ekspansja musiała być powstrzymywana, z drugiej strony nad światem wisiała groźba globalnej wojny termojądrowej, przed którą świat należało ochronić. Dlatego też uważał, że nie należy niepotrzebnie drażnić Związku Sowieckiego, o którym myślał, że będzie istniał, jeżeli nie wiecznie, to długo, a jego rozpad wiązałby się z nadmiernym niebezpieczeństwem. To, co dla Kissingerem było niepotrzebnym drażnieniem Związku Sowieckiego, a potem Rosji, dla narodów Europy Środkowej byłoby spełnieniem marzeń o pokoju, dobrobycie i bezpieczeństwie. 

Młodość i początki kariery

Po tych zastrzeżeniach przyjrzyjmy mu się dokładniej, możliwie bez uprzedzeń i prostego demonizowania. Heinz Alfred Kissinger urodził się 27 maja 1923 w Fürth, w Bawarii. Sto lat później obchodził w swoim rodzinnym mieście swoje urodziny. „Bawarczyk, Frankończyk, mieszkaniec Fürth” – tak go określił premier Bawarii, Markus Söder. Był nieprawdopodobnie żywotny, jeszcze w lipcu tego roku odwiedził Chiny, gdzie odbył długą rozmowę z Xi Jinpingiem. W tym wieku, przy niepewnym zdrowiu, można było pomyśleć, że brał pod uwagę śmierć na posterunku, która by przypieczętowała jego legendę. Ta długowieczność dała mu też kilkadziesiąt lat na budowanie tej legendy, po tym, gdy odszedł już z aktywnej, często brudnej polityki i mógł kolejnym generacjom przekazywać swoje doświadczenia.

W 2023 był w Fürth celebrowany, w 1923 było zupełnie inaczej. Pochodził z żydowskiej rodziny, ojciec należał do ortodoksyjnych, antysyjonistycznych Żydów, uważających ideę państwa Izrael za bluźnierstwo. Do tego był mały, więc tym bardziej koledzy go tłukli. Gdy miał 10 lat, Hitler doszedł do władzy, ojciec został wyrzucony ze szkoły, w której uczył, życie stało się nie do zniesienia. W 1938 rodzina Kissingerów wyjechała do Ameryki. 15-letni Heinz, obecnie już Henry, nie znał języka, musiał się wraz z rodziną przebijać przez życie. W 1943 został powołany do armii oraz otrzymał obywatelstwo. Sześć lat po ucieczce znowu znalazł się w Niemczech, teraz jako żołnierz zwycięskiej armii. Dostrzeżono jego inteligencję i zdolności językowe, został przesunięty do zadać wywiadowczych. Po wojnie uczestniczył w denazyfikacji.

Większość jego rodziny i przyjaciół została zamordowana. Był też obecny przy wyzwalaniu obozu koncentracyjnego. Spotkał się tam ze Złem i być może uświadomił sobie jego realność. Widział niemieckie zrównane z ziemią miasta. Być może – hipoteza – zobaczył też, że do pokonania Zła potrzebna jest siła, również brutalna. Po powrocie miał jako weteran możliwość otrzymania stypendium. Poradzono mu, żeby jako bystry mierzył wysoko. Nie dostał się na Princeton ani Yale, ale przyjął go Harvard. Tam rozwinął skrzydła. Jedna z jego prac nosiła skromny tytuł „Znaczenie historii, refleksje na temat Spenglera, Toynbee i Kanta”, a w pracy dyplomowej pisał m.in. o Metternichu.

Skracając opowieść, powiedzmy, że wszedł w życie polityczne, na razie jako ekspert, w otoczenie Nelsona Rockefellera, a potem Richarda Nixona. Gdy Nixon objął urząd prezydenta w styczniu 1969, Kissinger został mianowany doradcą do spraw bezpieczeństwa narodowego. Od września 1973 do stycznia 1977 był sekretarzem stanu, najpierw w administracji Richarda Nixona, a po jego ustąpieniu – Geralda Forda. Kształtował więc amerykańską polityczną w bardzo krytycznym okresie, zdominowanym przez wojnę wietnamską.

Zimna i gorąca wojna

Czasy były niebezpieczne. Pozornie panował pokój, ja sam czytałem Dziady i studiowałem rachunek różniczkowy, a wiadomości o wojnach były tylko echem odległego świata. Opcji kilkakrotnego zniszczenia cywilizacji nie braliśmy do siebie, ale liczba głowic nuklearnych była niewyobrażalna i wciąż w Kazachstanie i na Pacyfiku odbywały się testy nuklearne, a w głębinach oceanów krążyły uzbrojone okręty podwodne. W całym Trzecim Świecie walczyły Fronty Wyzwolenia imienia kogoś tam, Che Guevara z kolegami rozpalali ogień rewolucji w Mozambiku i Boliwii. Mimo nędzy swoich obywateli, Związek Sowiecki wydawał się niewzruszony. Więcej – miał jeszcze dynamikę, a zachodni młodzieńcy i młode damy paradowali z portretami Mao. Rozpieszczone pokolenie dzieci kwiatów chciało miłości, nie wojny. Dyskryminacja rasowa ukazywała, że wartości tego świata są w dużej mierze oszukaństwem. Zachód się wewnętrznie sypał, wydawał się gotowy na śmiertelny cios.

Dlatego też wola walki z odległym wrogiem słabła. Ludzie tacy, jak Kissinger, obawiali się efektu domina, że jeżeli jeden kraj się wyłamie z konstrukcji, to cała ona się zawali. Kraj taki będzie na inne oddziaływał – przez przykład lub infiltrację. To samo myślała druga strona, a nie musiała zwracać ona uwagi na opinię społeczeństwa. Po wschodniej stronie problemem było zdobycie kostki masła, nie fortecy w azjatyckiej dżungli.

Wietnam

Interwencję w Wietnamie zaczęły administracje demokratów – Kennedy’ego i Johnsona. W 1967 służyło tam pół miliona Amerykanów. Problemem, prawdopodobnie nierozwiązywalnym, było utrzymanie proamerykańskiego rządu na południu i zakończenie wojny na jako tako honorowych warunkach. Jeżeli chodzi o Kissingera, to najbardziej krytykowanym punktem było bombardowanie neutralnej Kambodży. Problemem był „szlak Ho Chi Minha” używany przez partyzantów Vietcongu do transportu między Wietnamem północnym a południowym. Prowadził przez Laos i Kambodżę, był używany do transportu ludzi i sprzętu. Amerykanie postanowili zlikwidować go masywnymi bombardowaniami. Liczba ofiar była olbrzymia, efektem był upadek umiarkowanych rządów w Kambodży i przejęcie władzy przez brutalną dyktaturę Czerwonych Khmerów. Jeżeli chodzi o sam Wietnam, to po długotrwałych rozmowach paryskich podpisano porozumienie pokojowe w styczniu 1973. Na jesieni tego roku pokojową nagrodę Nobla otrzymał Kissinger i wietnamski negocjator, Le Duc Tho, który jej nie przyjął. Traktaty i celebracje nie powstrzymały północnego Wietnamu od końcowej ofensywy i 30 kwietnia Sajgon, przemianowany na Ho Chi Minh City, ostatecznie upadł. Wieloletnia wojna niewiele dała, zostawiła za to trwałe rysy w amerykańskim społeczeństwie i zszargała obraz Ameryki.

Ostatnim punktem była chaotyczna ewakuacja z Sajgonu, pamiętne są obrazy tłumu cisnącego się do ostatnich helikopterów na dachu ambasady. Inni, tzw. „boat people”, uciekali przez morze. Te obrazy, to amerykański horror, miały się nigdy nie powtórzyć. Powtórzyły się w sierpniu 2021 w Kabulu.

Chiny

Do największych sukcesów dyplomacji Kissingera należy odwrócenie komunistycznych Chin w stronę Zachodu. Po przygotowawczych wizytach doszło w 1972 do szczytu w Pekinie z udziałem prezydenta Nixona, Kissingera i chińskiego kierownictwa, w tym przewodniczącego Mao Zedonga. Unormowane zostały stosunki dyplomatyczne i maoistowskie Chiny przejęły miejsce w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, zajmowane dotąd przez Tajwan. Chodziło o zablokowanie eurazjatyckiego sojuszu sowiecko-chińskiego. Te dwa kraje były już mocno skonfliktowane, ale geopolityka mogła je znowu połączyć. Nie miało to nic wspólnego z moralnością, w Chinach aż do śmierci Mao w 1976 trwała w najlepsze rewolucja kulturalna, okrutnie dewastująca społeczeństwo chińskie.

Na pewno był to wyczyn, ale czy sukces? Był to pierwszy krok Chin na drodze do pozycji światowego supermocarstwa, głównego rywala Ameryki, ale na pół wieku do przodu wszystkiego się przewidzieć nie da. Poza tym historia wciąż trwa.

W Chinach do dziś Kissinger jest bardzo ceniony, jego książki są bestsellerami. Stąd też niedawne przyjęcie w Pekinie właściwie bardziej jako pana Kissingera niż czyjegoś wysłannika.

Człowiek Kissinger

Henry Kissinger był niewątpliwie człowiekiem inteligentnym i pracowitym. Jako żydowski imigrant zrobił niewiarygodną karierę. Nixon mówił o nim „mój Żydek” (my Jew boy) i gorzej, a Kissinger za plecami określał Nixona jako „mózg klopsika” (meatball mind).

Mimo urody raczej jak Woody Allen niż Alan Delon miał dwie żony i dwójkę dzieci, liczne są jego zdjęcia w towarzystwie atrakcyjnych kobiet. Miał poczucie humoru, dawał cięte riposty w stylu Groucho Marxa. Pokolenie 1968 nie zawsze wyczuwało jego dowcip. Powiedział kiedyś „Rzeczy nielegalne robimy natychmiast, niekonstytucyjne potrzebują więcej czasu”, co zostało uznane za poważną deklarację. Na pewno nie był typem Matki Teresy, ale czy był demonem, wcieleniem zła?

Oriana Fallaci przeprowadziła z nim długi wywiad w 1972. Oriana twierdzi, że wyglądał jak człowiek z lodu, z monotonnym głosem, z wyrazem bez wyrazu. Co 10 minut przerywał im telefon od Nixona, oboje byli niezadowoleni z rozmowy. Zapamiętane zostało zdanie Kissingera, że zawsze działał sam, jak samotny jeździec, tak, jak to lubią Amerykanie. Obraziło to wielu jego współpracowników i samego prezydenta. Pod koniec wywiadu Oriana widząc, jak jest zamknięty, zapytała wprost, czy jest nieśmiały, na co Kissinger mruknął, że po części tak. Być może był mieszanką nieśmiałości i rozdętego ego, skłonności do samotności i chęci bycia duszą towarzystwa. Wydaje się, że całkiem normalne, zrównoważone osoby nie biorą się za takie rzeczy.

Dramat władzy

W ostrej grze imperiów trudno jest się nie splamić. Zacznijmy od pytania, czy wierzymy w to, że „my” (czyli Ameryka) jesteśmy czymś szczególnym, czy wierzymy w „American exceptionalism”, że to my mamy świecić światu przykładem. Jeżeli nie, to rozważania moralne nie mają sensu. Ale może wierzymy w to, że Ameryka dzięki swoim wolnościom, społeczeństwu obywatelskiemu i swobodzie mediów jednak się stara być czymś lepszym. To wszystko jest niedoskonałe, ale te niedoskonałości przynajmniej mogą być opisane i skorygowane. Ale problemem jest, jak postępować z brutalnym przeciwnikiem. Łagodność to przyzwolenie na zło. Ale ile nieszczęść można spowodować dla uniknięcia nieszczęścia?

Problemem jest walka z widocznym złem, jeszcze trudniejsze jest zapobieganie złu możliwemu. Czy zagrożenie jest autentyczne czy przesadzone lub wręcz wymyślone, a może jest wynikiem paranoi? Do tego, jeżeli się go skutecznie uniknie, łatwo jest argumentować, że go nigdy nie było. Na naszych oczach ewoluuje ocena sytuacji.

Weźmy przykład: przez lata granica polsko-białoruska była tylko linią na mapie, budowanie tam zapory byłoby śmieszne. Obecnie zapora ta jest niezbędna, a może by się przydała jeszcze na innych granicach. Inny przykład: rozbrojenie Zachodu wydaje się teraz lekkomyślnością, może nie do nadrobienia. Ale przez parę dekad redukcja zbrojeń i skorzystanie z „dywidendy pokoju” było całkowicie racjonalne. Jednym z czarnych punktów w karierze Kissingera było poparcie CIA dla obalenia rządu Salvadora Allende w Chile i ustanowieniu dyktatury Augusto Pinocheta. Co groziło Ameryce Łacińskiej ze strony rządu Allende? Być może nic, ale w wielu miejscach widzieliśmy, jak zmiany demokratyczne były przejmowane przez komunistów, moskiewską agenturę. Pod partię socjalistyczną podpinają się komuniści, a potem zjazd zjednoczeniowy, przejęcie partii, dyktatura i terror. Jeżeli do tego nie dojdzie, to wygrywa prawica i widzimy tylko jej terror. Tak było w Hiszpanii generała Franco, choć przedsmak czerwonego terroru już był widoczny. Z drugiej strony Związek Sowiecki też nie tolerował utraty Węgier czy eksperymentów społecznych w Czechosłowacji. Podobnie obecnie argumentuje Rosja i rusofile – prozachodnia Ukraina leżałaby za blisko Moskwy, a przecież Stany Zjednoczone też by nie tolerowały rosyjskich baz na swoim podbrzuszu. Krąg się zamyka. Czy jest tu symetria? Ciągle wierzę, że jeżeliby ludzi uczciwie zapytać, gdzie chcą żyć, większość by wybrała Zachód. Zachód, który jest coraz mniej zachodni…

Czy kraje nie mogą spokojnie żyć, a ich obywatele wybierać taki rząd i takie prawa, jak im odpowiada? To nie takie łatwe. Nie jest do tego potrzebna wojna zimna ani gorąca. Ostatnio widzieliśmy wybory w Polsce. Wydawałoby się – prosta sprawa. Ale emocjonalnie (i może nie tylko) zaangażowana była cała Europa i pewnie jeszcze paru kibiców. Zwykłe wybory zostały uznane za manichejskie starcie liberałów z populistami, eurofilów z nacjonalistami. Atmosfera była jak niegdyś: kto jest w naszym obozie, a kto w przeciwnym, czy po porażce nie nastąpi efekt domina. Nie można dopuścić do wyłomu, wszelkimi możliwymi środkami. Dlaczego? Widocznie ten podstawowy antagonizm Dobra (czyli nas) i Zła (czyli tamtych) leży głęboko w naturze ludzkiej.

Stulecie Kissingera – biografie

O Kissingerze każdy może przeczytać, co tylko chce. Seymour Hersh i Christopher Hitchens oskarżają go o zbrodnie wojenne. Obaj poddają się silnym emocjom, ich źródła nie zawsze są pewne. Hersh, odkrywca wielu skandali i sensacji, promuje ostatnio teorię o zniszczeniu gazociągów NordStream przez służby amerykańskie. Hitchens, wojujący z kościołami i Bogiem, „zdemaskował” nawet Matkę Teresę. Czy są do końca wiarygodni, zwłaszcza w kategorycznych ocenach?

Z przeciwnej strony Niall Ferguson określił go w swojej biografii jako idealistę. Miał dostęp do jego prywatnej korespondencji, dużo z nim rozmawiał. Wyłania się z tego pełniejszy obraz człowieka, emocjonalnego, z poczuciem humoru. W książce „Rynek i ratusz” Kissinger przedstawiony jako kwintesencja człowieka powiązanego światową siecią kontaktów, który nie zależy od formalnego stanowiska, bo i tak zna wszystkich i jego wszyscy znają. Kontakt z Xi Jinpingiem? Proszę bardzo.

Herbert Greiner, niemiecki autor nowej biografii z 2020, zarzuca Kissingerowi ubóstwo umysłowe, myśl Kissingera sprowadza się do trzech zasad: America first, hegemon musi być gotowy do przemocy, potęga opiera się na strachu przeciwnika. Zasady te, choć proste, mają swój sens. Greiner życzyłby sobie subtelniejszego, mniej autorytarnego podejścia. W 2020 niemieckie wyważone nastawienie, oparte na Ostpolitik Brandta, mogło się wydawać rozsądne. Ale w 2022 Rosjanie wywołali pełnoskalową wojnę i to raczej zdecydowane militarne działanie okazało się słuszne. Niestety nadchodzący rok 2024 może nas zmusić do kolejnej rewizji poglądów, jeżeli Zachodowi nie starczy sił i determinacji dla obrony i będziemy musieli zaakceptować brudne kompromisy, których chcieliśmy uniknąć. Może się w innej formie powtórzyć rok 1975, gdy śmigłowce zabierające z dachu amerykańskiej ambasady ostatnich szczęśliwców nie były niestety wyrazem triumfu. Bywa tak, że Realpolitik jest jedynym dostępnym rozwiązaniem. 

Prawdziwą politykę prowadzi się w takich właśnie zmiennych sytuacjach. To nie wykład ani laboratorium. Można sobie poczytać „Teorię sprawiedliwości” Johna Rawlsa i wyliczyć, co jest moralnym obowiązkiem. Ale odpowiedź „tego nie można zrobić” bez podania konkretnego, skutecznego rozwiązania jest mało warta. Czasem mamy piękną wizję idealnego świata, ale jedynym wyborem jest: albo tolerujemy obcego łajdaka, albo forsujemy naszego. Czystego rozwiązania nie ma.

I taką garścią refleksji chciałbym zakończyć rozważania nad życiem i działalnością Henry Kissingera, jednego z najważniejszych twórców polityki międzynarodowej w XX wieku.

Jan Śliwa

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 31.08.2024.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się