Wdzięczność w polityce

Wyborcy ze Świnoujścia i pod obronioną kopalnią Turów odmówili głosu na PiS

Wdzięczność pozostaje najsłabszą z politycznych walut. Dowiezienie przełomowych inwestycji, czy obrony miejsc pracy w niewielkim stopniu zmieniło wynik wyborczy. Mamy do czynienia z oderwaniem polityczności od skuteczności, czy funkcjonalności polityki?

„Merytoryści” przegrali, wygrali „emotywiści”

W spokojnych czasach podstawową funkcją polityki jest wymiana, wyborcy chcą otrzymać, dobrze zorganizowane państwo, obsłużenie potrzeb, stabilność i bezpieczeństwo, dając w zamian swoim przedstawicielom prawo do rządzenia. Preferencje polityczne odgrywają równie ważną rolę, jednak transfer elektoratu dokonuje się pod wpływem nie tyle przekonania do idei, ile zmęczenia władzą, a nade wszystko szansą uzyskania przez wyborcę nowych funkcjonalności, czy usprawnień. W tym kontekście szczególnie interesujące są wyniki ostatnich wyborów w dwóch miejscach, w Świnoujściu, i w powiecie zgorzeleckim, gdzie znajduje się kopalnia Turów. W obu tych miejscach prawica nie uzyskała większości. Czy świadczy to zatem o tym, że mechanizm „głosy za obsłużenie potrzeb” już nie działa?

Przypomnijmy krótko historię z Turowem i Świnoujściem. W wyniku sporu polsko-czeskiego o skutki działania kopalni i skierowania przez Pragę skargi do TSUE, 21 maja 2021 wydane zostaje bezprecedensowe orzeczenie: „Polska zostaje zobowiazana do natychmiastowego zaprzestania wydobycia węgla brunatnego w kopalni Turów”. Dzieje się to w intensywnym okresie wychodzenia z po-covidowego kryzysu gospodarczego, i rosnącego już napięcia między Rosją a Ukrainą. Zamknięcie konglomeratu produkującego 5,5,% energii w skali kraju spowodowałaby katastrofalne skutki. Nad ok. 3600 pracownikami Turowa zebrały się czarne chmury, scenariusz napisany przez hiszpańską sędzię oznaczałby dla nich, z dnia na dzień, bezrobocie. Sprawa wyroku TSUE podzieliła opinie polityków, PiS podjął decyzję, by wyrok zignorować, natomiast część liderów opozycji, stwierdziło publicznie, że wyrok powinien być wykonany, a kopalnia zamknięta. Większość opinii publicznej stanęła po stronie rządzących, a decyzja sądu była odbierana jako niesprawiedliwa, ignorująca realia społeczne i sytuację polskiej energetyki. Poczucie niesprawiedliwości wzmocnił fakt, że po kompromisie zawartym z Czechami, TSUE nie anulowało nałożonych na Polskę kar. Finalnie partia rządząca wyszła z tej potyczki zwycięsko, zmiana władzy w Czechach z konserwatywnym premierem Petrem Fialą pozwoliła na zbudowanie konsensusu z południowym sąsiadem.

W przypadku Świnoujścia, o zbudowaniu mostu, bądź tunelu mówiono od dziesięcioleci, było to jednak poza zasięgiem. Przeprawa promowa między między Uznamem a Wolinem dla turystów była urokliwą atrakcją (jeśli nie musieli dwie godziny czekać na załadunek), lecz dla lokalnej ludności codziennym koszmarem i ograniczeniem rozwoju miasta. Dochodziło do absurdów, gdy w szczycie sezonu turystycznego, dojazd do Świnoujścia był szybszy trasą przez Niemcy.

W roku 2013 Donald Tusk powiedział, że państwa na budowę tunelu nie stać. Jednak prezydent Świnoujścia, Janusz Żmurkiewicz nie zasypywał gruszek w popiele, przekonując do podjęcia tego projektu Joachima Brudzińskiego z PiS. I choć środki na ten cel w znakomitej większości pochodziły z Unii, to jednak dotacje same niczego nie budują. Tunel w Świnoujściu stał się przełomem cywilizacyjnym, po jego otwarciu przejechała rekordowa ilość podróżnych. Warto również wspomnieć o budowie portu kontenerowego, intensywnej rozbudowy drogi ekspresowej, czy remontu dworców, jak np. w pobliskich Międzyzdrojach. Choć skala inwestycji w powiecie należy do największych w kraju, prawica nie przejęła głosów wyborców Świnoujścia.

Gdyby zrobić eksperyment myślowy i wyłączyć z głosów opozycji Lewicę, odpowiadającej politycznemu profilowi prezydenta Żmurkiewicza – choć  nie poparł on żadnego komitetu – to i tak suma wyniku PiS i Lewicy nie przeważyła nad wynikiem KO i Trzeciej Drogi. Na PiS głosowało 25,74%, natomiast na Lewicę 15,16%. Poparcie dla KO wyniosło 41,30%, a Trzeciej Drogi 9,74%, co daje ponad 50% głosów. Na pewno dla rządzących wynik ten jest gorzką pigułką, wyborcy nie odwdzięczyli się, pozostawiając wynik daleko poniżej oczekiwań.

Nie mniej zaskakujące dla PiS musiały być wyniki w powiecie zgorzeleckim. Zjednoczona Prawica nie tylko przegrała z opozycją, ale niemalże zrównała się wynikiem z Koalicją Obywatelską, uzyskując 35,46%, do 33,18%, co daje różnicę zaledwie 2,28% przewagi dla prawicy. To nie wszystko, mandat stracił również senator PiS, którego zastępuje kandydat Paktu Senackiego z Poznania, polityk Unii Pracy Waldemar Witkowski. Podsumowując, opozycja uzyskała w powiecie zgorzeleckim 53,47%, a w świnoujskim, licząc bez lewicy 51,04%, z Lewicą wynik ten wynosiłby aż 66,2%.

Dla całości obrazu wyników w miejscach inwestycji należałoby dodać, że w innych miejscach dużych inwestycji, np. w powiecie Nowodrorskim, gdzie powstał przekop Mierzei Wiślanej PiS również przegrał. Wygrał natomiast w gminie Baranów, na terenie inwestycji CPK. Podobnie w powiecie myślenickim, gdzie wybudowano tunel na „Zakopiance” prawica zwyciężyła uzyskując 49,35%. Można by powiedzieć, że w zasadzie nic się nie zmieniło, Myślenice zawsze reprezentowały prawicę, a Świnoujściu zwyciężali jej konkurenci. Krótko mówiąc, wdzięczność pozostaje najsłabszą z politycznych walut, a dowiezienie przełomowych inwestycji, czy obrony miejsc pracy w niewielkim stopniu zmieniło krajobraz wyborczy w regionach. Czy mamy zatem do czynienia z oderwaniem polityczności od skuteczności, czy funkcjonalności polityki? Odpowiedź na to pytanie nie jest wcale prosta.

Modernizacja oznacza w jakimś wymiarze awans społeczny lokalnym społecznościom, ten zaś daje wiatru do dalszych zmian. Awansowi towarzyszy zwykle mechanizm wymazywania przeszłości, milionerzy niechętnie opowiadają o czasach, gdy byli pucybutami, nikt nie chce być kojarzony jako mieszkaniec zacofanego, czy zagrożonego bezrobociem regionu, tymczasem politycy chętnie przypomną dawne czasy podkreślając swoje zasługi w zmianie. To prawda, że w zbiorowej pamięci kultywuje się nie porażki, lecz sukcesy, jednak już bez kontekstu historycznego. Nasuwa się w tym miejscu analogia ze wyjaśnieniem wzbudzeniem potencjału rewolucyjnego. Prof. Leszek Nowak wskazywał, że rewolucje nie wybuchają tam, gdzie jest jedynie ucisk, ale tam gdzie pojawia się względny dobrobyt uciskanych. Krótko mówiąc, rewolucjonistów musi być na rewolucję stać. Przekładając to na nasze przykłady, tam gdzie dowieziono infrastrukturę, i obroniono kopalnię, można już sobie pozwolić na polityczne zerwanie z ich politycznymi patronami.

Pojawia się jeszcze jedno wyjaśnienie, związane z polityką emocji. Kampania wyborcza roku 2023 była jedną z najmniej merytorycznych, jej osią stały się polaryzacja i podgrzewanie negatywnych emocji. Warto zauważyć, że w kilku miejscach Kandydaci „merytoryści”, opierający swoją narrację, czy to na dokonaniach, czy to założeniach technokratycznych zostali z niej wycięci, niektórzy, jak poseł PO Bogusław Sonik na etapie tworzenia list wyborczych. Z PiS do Sejmu nie weszła poznańska posłanka Jadwiga Emilewicz, zajmująca się technologiami i gospodarką. Z Lewicy mandatu nie uzyskał prof. Maciej Gdula. Największe wyniki natomiast osiągnęli kandydaci potrafiący rozpalać emocje.

Klęska merytorystów jest złym prognostykiem niepewnej przyszłości polityki jako troski o dobro wspólne. Polityką stają się igrzyska, z seansami nienawiści, przelewaniem krwi, publicznym poniżaniem, konstruktywne projekty są nudne, wymagają jakiejś orientacji, i kojarzą się z wysiłkiem. Pojęcie wysiłku w polityce ulega zmianie, powtarzane nieustannie „zabieramy się do ciężkiej pracy” nie oznacza piszemy programy, ba, nie oznacza już nawet „roznosimy ulotki”, ale rozpalamy emocje. Poznańscy pozytywiści widząc taki wysiłek w polityce przewracają się w grobach. Oczywiście, wielu posłów rzetelnie pracuje rozwiązując problemy swoich społeczności, ale to właśnie wielu z nich dostało się do sejmu z niewielką przewagą głosów. Nie projekt, a podniesiony ton, nie skupienie ekspertów, ale zebranie hejterów przebija się dziś jako główna funkcja polityki. Zamiast z wysiłkiem polityka kojarzy się ze specyficzną formą rozrywki, sferą, w której konkurencyjność niekoniecznie wyznaczana jest kompetencjami, to raczej umiejętność czarowania tłumów, niż solidne rzemiosło.

Zwrot emotywistyczny w polityce niesie sobą niebezpieczne konsekwencje, których możemy jeszcze nie w pełni zauważać. Pierwszą z nich jest taktyka zamazywania pola dyskusji przed podjęciem kontrowersyjnych decyzji. Wypuszczenie harcowników i gra na polaryzację skutecznie pomniejszają wagę racjonalnych argumentów, co pozwala przedstawić adwersarza jako „głupka”, „pacjenta”, czy „wariata”. Tymczasem siłą demokracji jest właśnie konkurencyjność nie tylko preferencji politycznych, ale właśnie programów.  

Drugą jest ułatwienie politykom życia, gdyż, polityka jako worek treningowy do upustu emocji zwalnia rządzących ze spełnienia obietnic, budowania koronkowych koalicji i żmudnego lobbingu dla zrealizowania celów, szczególnie tych lokalnych. Polityczni „emotywiści” zastępując „merytorystów” przesuwają politykę na poziom wirtualnych i kulturowych rozgrywek, dziejących się poza realnym światem naszych potrzeb. Akceptacja takiego modelu oznacza przesunięcie oczekiwań korzyści przez wyborców. Upust frustracji, czy wyżycie się w sferze polityki staje się tak samo satysfakcjonujące jak zbudowanie drogi, czy zapewnienie dobrych usług publicznych. Oznacza to również zmianę  oddolnego zaangażowania, forma aktywności, „czynu społecznego”, budowanie wspólnego dobra jest stawiane niżej niż hiperemocjonalny aktywizm. Innymi słowy, pracującego u podstaw społecznika, zastąpił wzbudzający zbiorowe emocje aktywista. Oczywiście, masowe zgromadzenie wokół jakiejś idei pozwala na skuteczną identyfikację siebie w danej grupie, jednak nie ma to wiele wspólnego z wysiłkiem rozwiązywania problemów. Zobrazowaniem tej tezy może być samorząd, o którym często mówi się, że jest poza „prawdziwą” polityką.

Trzecią, będącą konsekwencją drugiej, równie poważną konsekwencją jest zbliżenie się do koncepcji polityki, jako stałego, zbiorowego konfliktu. Oznacza to odwrót od poszukiwania – choć nigdy nie było to łatwe – wspólnych tożsamości, osłabienia łączliwości takich jak naród, ojczyzna, itd., które przestają pełnić funkcje latarnii oświetlającej polityczne drogi. Otwiera to drogę, do niekiedy nieświadomego powstania partii chaosu, niestety ich liderzy nie zdają sobie sprawy jak złudne jest przeświadczenie o jej kontroli.

Cezary Kościelniak

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 31.08.2024.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się