Biden

Xi i Biden, dwaj panowie w San Francisco

Jeżeli jedziesz do San Francisco, wpleć kwiaty w swoje włosy, spotkasz tam miłych ludzi – śpiewał w roku 1966 Scott McKenzie. W przyszłym tygodniu mają się tam spotkać dwaj niekoniecznie mili panowie – Joe Biden i Xi Jinping.

Prawdopodobnie nie będą też mieli kwiatów we włosach. Spotkanie odbędzie się w najbliższych dniach, konkretnie 15 listopada, na marginesie szczytu organizacji współpracy gospodarczej Azji i Pacyfiku (Asia-Pacific Economic Cooperation, APEC), który potrwa od 11 do 17 listopada 2023 r.

Spotkanie twarzą w twarz obu wielkich światowych graczy. Z jednej strony przywódca (mniej lub bardziej) demokratycznego Zachodu, z drugiej strony lider rzucającego Zachodowi wyzwanie Wschodu i Południa. Trzeci potencjalny hegemon, Władimir Putin, jest wyczerpany przedłużającą się wojną na Ukrainie. Do tego ekonomicznie Rosja jest od Chin o wiele słabsza.

Czego się można po tym spotkaniu spodziewać? Komentarze mediów światowych są dość enigmatyczne, wymieniają raczej listę znanych problemów. Samo spotkanie jest o tyle ważne, że podkreśla wolę zachowania kontaktu. Prawdopodobnie ważne będą nie strzeliste referaty i deklaracje chęci naprawy świata, lecz kuluarowe dyskusje twarzą w twarz. Ciekawe też jest samo miejsce. Można się zapytać, kto tam będzie gospodarzem, a kto gościem. W San Francicsco 37% ludności to Azjaci, w tym 22% to Chińczycy. Xi Jinpinga mogą powitać chińskie flagi.

Otwartej wojny handlowej nie będzie. Zwłaszcza za prezydentury Trumpa mówiono o rozdzieleniu (decoupling) gospodarek, ostatnio jednak sekretarz skarbu Janet Yellen oświadczyła, że byłoby to dla obu stron katastrofą, potrzebna jest zdrowa konkurencja. Konkretnie jest to trudne, bo Ameryka chce opóźniać rozwój technologiczny Chin, a równocześnie korzystać z ich produktów. Chińczycy mają zresztą swoje asy, jak zasoby grafitu czy metali ziem rzadkich, mogą więc boleśnie odpowiedzieć na amerykańskie sankcje.

Innym problemem jest chińskie zaangażowanie w rosyjską wojnę na Ukrainie. Jest ono wyłącznie materialne i szczerze mówiąc, mało da się z tym zrobić. Chiny mają z Rosją bezpośrednie połączenia lądowe, z dala od kontrolowanych przez Amerykę szlaków. Do tego dochodzi Bliski Wschód, totalnie zagmatwany, z graczami nie do końca kontrolowanymi przez wielkie mocarstwa. Jest to Izrael, Turcja, Iran oraz organizacje terrorystyczne. Nie wiadomo, do jakiego stopnia zachowują się racjonalnie, a na ile są powodowani emocjami, żądzą zemsty. Wielcy gracze chętnie się wzajemnie podgryzają, ale raczej nie palą się do otwartego konfliktu. Za to niektórzy w Izraelu mają ochotę na ostateczne rozwiązanie kwestii Gazy, co doprowadziłoby do milionowych rzesz uchodźców (tym razem prawdziwych) i totalnej destabilizacji Europy. Nie jest jednak pewne, czy przy tak rozgrzanych wojownikach ze wszystkich stron, wielkie mocarstwa maję tę sytuację pod kontrolą, czy stać ich je na więcej niż zapewnienia o dobrej woli.

No i jest Tajwan. Wszyscy o nim wiedzą i prowadzą przygotowania. Chińczycy rozbudowują flotę i lotnictwo, Amerykanie dozbrajają i ćwiczą armię tajwańską. Każdy boi się wykonać pierwszy krok. Jednym z punktów jest wiarygodność amerykańskich gwarancji. Jeżeli znaczenie Ameryki bazuje na roli globalnego policjanta, wiarygodność to podstawowy kapitał. Przypomnijmy, że w Afganistanie amerykańskie zaangażowanie zakończyło się fiaskiem. Niepewna jest sytuacja Ukrainy.

Przeciwnicy Ameryki czekają na jej porażkę, ponieważ narusza to wiarę w wartość sojuszu z Ameryką. Teatry: Ukraina, Bliski Wschód, Tajwan, a może i kolejne, są ze sobą powiązane. Przypomina to chińską grę w go, gdzie ruchy na odległych polach wydają się niepotrzebne, aż w krytycznym momencie zrozumiemy ich znaczenie. I tak powolna praca nad przyjaznymi kontaktami w Ameryce Łacińskiej i Afryce może zaprocentować w dostępie do strategicznych surowców i szlaków komunikacyjnych. Kraje niezwiązane cyklem wyborczym mogą sobie pozwolić na długotrwałe strategie. I tak działania wobec Polski carskiej ochrany, KGB i służb Putina układają się w jedną całość, mimo zmieniającego się stylu.

Wydaje się, że trudno będzie o osiągnięcie długotrwałych porozumień. Jedną z przyczyn jest seria wyborów w wielu państwach, które mogą radykalnie przetasować karty w tej grze. A w niedalekiej przyszłości są to:

Im bardziej kraj demokratyczny, tym kampania dłuższa i bardziej zacięta, z nieprzewidywalnym wynikiem. O wyniku wyborów może zadecydować drobny czynnik, jak czyjaś nieprzemyślana wypowiedź w ostatniej chwili, upał lub deszcz. Nawet pizzeria w Jagodnie może odmienić losy świata, jako że dzięki wspieranej przez ich pizzę ekstremalnej frekwencji kamień domina o nazwie Polska przewrócił się w inną stronę. A stawki są wysokie. Wiele z nich ma potencjał rekonfiguracji geopolitycznej mapy świata.

Dla spotkania Xi-Biden podstawowe znaczenie mają styczniowe wybory na Tajwanie. Jeżeli wygrają zwolennicy pełnej niepodległości, Chiny radykalnie zaostrzą kurs. Od połowy roku Stany będą w gorączce wyborczej i niezdolne ważniejszych decyzji. Oczywiście działał będzie deep state, ale to jak lot na autopilocie. Ale jak może wiążące obietnice składać kandydat, który nie wie, czy będzie prezydentem. Do tego w tym pojedynku matuzalemów każdemu z nich może się coś przytrafić.

Kraje demokratyczne mają problemy nieznane w dyktaturach. W październiku przez trzy tygodnie nieobsadzone było stanowisko spikera Izby Reprezentantów. Niesprawna izba nie była w stanie uchwalić budżetu i jeżeli nie zrobi tego na czas, o północy 17.11 nastąpi zamknięcie rządu (government shutdown). Przypada to na dzień ostatnich sesji, solidnie ośmieszałoby to gospodarza. Chce rządzić światem, a nie potrafi zapewnić światła w urzędach. Trzeba jednak przyznać, że dyktatury mają inne problemy, na przykład czasem wybuchają bomby lub zestrzelone zostają samoloty z ważnymi osobami.

Niezależnie od tego spotkania, podstawowe problemy pozostaną. Chiny Xi Jinpinga nadal dążą do dominującej pozycji, a Ameryka chce utrzymać status globalnego mocarstwa. Ani Chiny, ani Ameryka nie zrezygnują z technologicznej rywalizacji. Chiny ciągle próbują ustanowić juana jako walutę światową, przynajmniej regionalnie, a dolar jest jedną z podstaw potęgi Ameryki.

Przedmiotem sporu są też militaria i sojusze. W tej grze nie da się zapomnieć o Rosji, choćby z powodu jej arsenału nuklearnego i agresywnych skłonności. Daje to układ trzech mocarstw, a nawet w fizyce układ trzech masywnych, wzajemnie przyciągających się ciał jest niestabilny.

To inspirujący temat. Orwell w „1984” pisał o trzech mocarstwach – Oceanii, Eurazji, Wschódazji, bez przerwy zawierających i łamiących sojusze, walczących nieustannie między sobą. W opowiadaniu Lema Ijon Tichy dociera na planetę, gdzie w ciągłym konflikcie są Merka (America), Rasza (Russia) i Czajna (China). Poważnie mówiąc – daje to zmieniające się konfiguracje, utrudniające m.in. wyrównanie potencjałów nuklearnych, bo nie wiadomo czy liczyć je indywidualnie, czy i jak sumować.

Problemem Ameryki jest to, czy ma zamiar samodzielnie zapewniać obronę swoim sojusznikom, w tym parasol atomowy. Może na to nie mieć siły. Dlatego może przerzucać wysiłek na sojuszników, co się wiąże z ryzykiem proliferacji broni atomowej. Sama lokalizacja broni nie wystarcza. Ukraina miała na swoim terytorium trzeci arsenał atomowy świata, ale był on kontrolowany z Moskwy. Kto miałby kontrolować system rozpoznawczo-decyzyjny, kto miałby móc aktywować/ dezaktywować systemy obronne? Przerzucając odpowiedzialność, Ameryka może umyć ręce, zwiększając jednak prawdopodobieństwo konfliktu. Do powiedzenia mają też coś sami sojusznicy. Niektórzy akceptują dominację protektora, ale taki Izrael chce mieć decydujący głos. Będąc w egzystencjalnym zagrożeniu, chce być samodzielny. Ale czy ta samodzielność – jak w czasie obecnej wojny z Hamasem – daje Izraelowi więcej szkody niż pożytku, to już inna sprawa.

Tak że wciąż toczy się ta sama gra o dominację i strefy wpływów. Joe Biden chciałby pewnie wkraczając w rok wyborczy, mieć zabezpieczone fronty zewnętrzne i skoncentrować się na kampanii wyborczej. Kampania ta przyblokuje zdolność decyzyjną Ameryki na dobre pół roku. W przypadku zmiany ekipy można się spodziewać dalszych miesięcy konfliktu. Donald Trump będzie chciał przejąć instytucje, a liberalne media znowu podejmą walkę o dezawuowanie jego mandatu. Dołączą do tego media europejskie, zwłaszcza niemieckie, tak jak poprzednio. Ameryka Trumpa będzie kwestionowana jako przywódca wolnego świata. Zrozumiałe jest, że Ameryka będzie chciała skoncentrować się na swoich sprawach, ale jej przeciwnicy nie mają najmniejszego powodu, żeby jej takiego spokoju udzielić. Tak więc niezależnie od spotkania przywódców, strukturalne problemy nie znikną.

Jan Śliwa

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 31.08.2024.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się